Nie biorę udziału w świętowaniu 25-lecia czegoś tam. Nie udziela mi się atmosfera urzędowej radości z „odzyskania wolności i niepodległości". Nie wziąłem 4 czerwca udziału w tzw. wyborach, od początku postrzegając Okrągły Stół jako deal wojska i esbeków z agenturą ponad głowami ludu.
Dawałem wówczas temu wyraz publicznie na łamach „Posłańca Warmińskiego", w którym schronienia udzielił mi śp. ks. redaktor Benedykt Przeracki.
Praktycznie po 25 latach znalazłem się w tym samym miejscu, a mam osobisty punkt odniesienia w osobie byłego prezydenta Olsztyna, byłego marszałka województwa, obecnie członka zarządu spółki Remondis i kandydata SLD w jesiennych wyborach na prezydenta Olsztyna. Byliśmy 25 lat temu sąsiadami i dzisiaj jesteśmy sąsiadami. 25 lat temu mieszkaliśmy w tym samym osiedlu Pieczewo, chyba w takich samych mieszkaniach w bloku. Może tylko przyszły marszałek miał nade mną tę przewagę, że był posiadaczem Poloneza, a ja dopiero kilka lat później kupiłem używanego „malucha".
Mojemu sąsiadowi rozwiązano partię rządzącą, której był etatowym działaczem i po wyprowadzeniu sztandaru PZPR rozpoczął budowę kapitalizmu nad Łyną, jako prezes spółki powstałej na majątku partii nieboszczki.
Dla mnie III RP zaczęła się pracą w zarządzie regionu olsztyńskiej „Solidarności" jako redaktora biuletynu związkowego „Rezonans". Biuletyn, kilka kartek formatu A4, robiony metodą chałupniczą, niemal jak w podziemiu, był drukowany w nakładzie kilku tysięcy egzemplarzy i nic nie znaczył, tak jak i „Solidarność", która stała się wydmuszką.
Po 25 latach jestem redaktorem niszowego portalu, jeżdżę 15-letnim Volkswagenem Polo i nadal jestem sąsiadem byłego marszałka. Tyle tylko, że ja mieszkam w bloku postawionym z najtańszych materiałów w 2000 roku, co teraz wychodzi, a były marszałek w willi z ogromną działką schodzącą do samego jeziora no i jeździ wspaniałym autem. Mieszkamy w zielonej dzielnicy Olsztyna, w której w ostatnich wyborach do PE stosunek głosów na PO do PiS wyniósł 3:1. W tej dzielnicy rzeczywiście bardzo dużo właścicieli okazałych willi ma powody do świętowania 4 czerwca, stąd tak wysokie poparcie dla rządzącej partii.
Z tych 25 lat lat najbardziej utkwił mi w pamięci obraz wyboru przez kontraktowy sejm i senat prezydenta III RP. Zgodnie z „duchem" Okrągłego Stołu nie rozpisano wyborów powszechnych, a prezydenta mieli wybrać posłowie mianowani przez generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz kaprala Wałęsę. Byłem w tym czasie na kilkudniowym urlopie w wiejskiej szkole w Sąpłatach. W izbie stał stary biało-czarny telewizor, który udało mi się uruchomić. Oglądałem transmisję spektaklu pt. wybór prezydenta i nie wierzyłem własnym oczom, że tak jawnie, na oczach całego narodu można odstawić taką szopkę, wybrać prezydenta 1 głosem i że społeczeństwo pokornie to przełknie.
To samo uczucie towarzyszyło mi, gdy oglądałem transmisję Mszy św. za duszę nawróconego szefa „grupy przestępczej o charakterze zbrojnym", odprawioną przez księży-celebrytów III RP Bonieckiego i Lemańskiego, pożegnanego przez prezydent RP Bronisława Komorowskiego i pochowanego z ceremoniałem wojskowym należnym bohaterom narodowym, niedaleko rotmistrza Pileckiego i gen. Nila. Tyle tylko, że ich, jak i dziesiątki innych żołnierzy AK, zabito strzałem w tył głowy i wrzucono do bezimiennych, zbiorowych dołów, i przysypano śmieciami.
Gdy kończę pisać te słowa, dobiega mnie z telewizorni głos marszałka sejmu Ewy Kopacz: „4 czerwca zadaliśmy śmiertelny cios systemowi komunistycznemu". Nawet nie mam siły się śmiać.
Adam Socha
zdjęcie ze strony: zmianynaziemi.pl
czytaj też:
CZY 4 CZERWCA NASTĄPIŁ PRZEŁOM DZIEJOWY?
ROZMOWĘ Z PROF. STANISZKIS: W 89 PRZEGRAŁ KOMUNIZM, ALE NIE LUDZIE MU SŁUŻĄCY
Skomentuj
Komentuj jako gość