Wszyscy wiedzieli jedno: „Bez łapówki nie można było wyjechać”. Zanim jednak do Elizy i jej męża dotarła ta prawda, najpierw oboje wraz z matką starali się normalną drogą i to wielokrotnie uzyskać legalnie zgodę na wyjazd. „Kilka razy w Olsztynie składaliśmy wnioski o paszport, ale zawsze było odmownie".
W „Debacie” nr 2 (17) z lutego 2009 r. opublikowałem krótki artykuł pt. „Łapówkarstwo w olsztyńskiej SB”, oparty na aktach byłej bezpieki przechowywanych w archiwum IPN. Podczas XVIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Olsztynie we wrześniu tego samego roku, kiedy wraz z innymi pracownikami Delegatury IPN kolportowaliśmy na Wydziale Humanistycznym UWM wydawnictwa Instytutu, podszedł do mnie pewien nauczyciel z Olsztyna, człowiek w średnim wieku, informując, że tekst o łapówkarstwie odświeżył pamięć jego ciotce, która obecnie mieszka w Niemczech, a która również mogłaby opowiedzieć swoją rodzinną historię, bezpośrednio nawiązującą do przedstawionego w artykule materiału.
Niedługo potem, pewnego dnia wieczorem, pani – nazwijmy ją Eliza, bo pragnie zachować anonimowość – zatelefonowała z Frankfurtu nad Menem i opowiedziała swoją historię.
Przypomnijmy, że artykuł „Łapówkarstwo w olsztyńskiej SB” dotyczył generalnie faktu istnienia w olsztyńskiej bezpiece grupy funkcjonariuszy trudniących się nieuprawnionym czerpaniem korzyści finansowych i materialnych z tytułu umożliwiania Warmiakom legalnego wyjazdu do RFN. Według majora SB, Zbigniewa Zglinickiego, który w sierpniu 1970 r. objął funkcję zastępcy komendanta ds. SB w Komendzie Miejskiej i Powiatowej MO w Olsztynie, procederem tym miał kierować jego poprzednik, ppłk Ryszard Wiśniewski, z którym miał współpracować m.in. esbek Radosław Urbalewicz. O tym procederze swego czasu poinformowany został I zastępca Komendanta Wojewódzkiego MO ds. SB płk Kazimierz Dudek, a potem nawet sam minister Czesław Kiszczak. Nikt jednak odpowiednio na to wszystko nie zareagował. Mało tego, Dudek w jednej z odręcznych adnotacji poczynionych na dokumencie Zglinickiego sugerował, iż ten ze swoimi „rewelacjami” nadaje się do leczenia psychiatrycznego.
Dla pozbycia się wszelkich wątpliwości, już po spisaniu i autoryzowaniu wspomnień przez panią Elizę, przedstawiona jeszcze została zarówno jej, jak i krewnym, którzy po Elizie wyjechali do RFN, fotografia Ryszarda Wiśniewskiego – nikt nie miał najmniejszej wątpliwości, że to właśnie z tym esbekiem rodzina układała się przy załatwianiu wyjazdu z PRL-u.
Historia Warmiaczki z Kolonii Mazurskiej
Był rok 1965. Eliza miała 27 lat, była mężatką, pracowała w Olsztyńskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, zwanym popularnie „Przemysłówką”. Jej mąż, niewiele starszy, zatrudniony był w Olsztyńskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Mieszkaniowego. Oboje byli rodowitymi Warmiakami, urodzonymi jeszcze przed II wojną. Małżeństwo mieszkało razem z matką Elizy na Kolonii Mazurskiej. Na ich posesji stały dwa zabudowania: dom i parterowy domek letni, ale murowany. Niektórzy ich krewni mieszkali w Niemczech – jedni jeszcze przed 1945 r., a inni przyjechali tam bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych. Kontakt z nimi rodzina utrzymywała drogą pocztową.
Ojciec i matka Elizy, podobnie jak i jej męża, przed II wojną światową byli mieszkańcami Prus Wschodnich. Byli zatem obywatelami III Rzeszy. „Miałam siedem lat, jak skończyła się wojna – wspomina Eliza. – Po 1945 r., jeśli nawet mówiło się, że jest się Warmiakiem, to ludzie okazywali wyraźną niechęć. Mój ojciec naturalnie był w Wehrmachcie, ale przecież był obywatelem państwa niemieckiego i jak przyszła wojna, został zmobilizowany do wojska, jak każdy w jego wieku. Po zakończeniu wojny jako ludzi »tutejszych« traktowano nas podejrzliwie, czuliśmy to głównie ze strony przyjezdnych. Wiedzieliśmy, że mają do nas żal za wojnę. Nasza cała rodzina mówiła po niemiecku. Tylko moja matka jeszcze czasem używała gwary warmińskiej. Językiem tym jednak po wojnie posługiwano się tylko na wsi i to tylko osoby starsze, urodzone na długo przed wojną. Po 1945 r. zaczęłam uczęszczać do polskiej szkoły i to tam po raz pierwszy usłyszałam polską mowę. Nauczyłam się języka polskiego. Nie tylko moja rodzina, ale duża część innych Warmiaków czuła się Niemcami”.
Eliza z dzieciństwa nie ma za wiele wspomnień. Gdy poszła do szkoły, polscy nauczyciele nie byli dla niej źli. Okazywali nawet życzliwość. Obserwując jej odmienność, chcieli pomóc w znalezieniu się w nowej rzeczywistości. Takich jak ona dzieci „tutejszych” było w jej klasie zaledwie kilkoro. „Nasi nauczyciele mieli chyba obowiązek wmówić nam, że jesteśmy Polakami. Jak koleżanka o imieniu Ingrid dowiedziała się od pani, że będzie teraz Marysią, a miała 8 lat, to zaczęła płakać. Nie chciała nazywać się inaczej niż wcześniej. Moja rodzina jako Warmiacy czuła się Niemcami – uściśla Eliza. – Ale nie to było istotne, kiedy w pewnym momencie, gdy już potem byłam dorosła i wyszłam za mąż, zdecydowało o chęci wyjazdu z Polski. Po prostu mierził mnie i męża panujący tutaj system, ten cały prymitywny komunizm, te ciągłe informacje o niemieckim rewanżyzmie. Czyli w zasadzie chodziło o wolność, której w PRL-u nie było, a o której czytaliśmy w listach od rodziny z Niemiec. Ludzie mówili, że ci wyjechali, albo tamci, przy czym zawsze zastanawiano się, w jaki sposób otrzymali zgodę. Komu oni płacili, kto pomógł?” Wszyscy wiedzieli jedno: „Bez łapówki nie można było wyjechać”. Zanim jednak do Elizy i jej męża dotarła ta prawda, najpierw oboje wraz z matką starali się normalną drogą i to wielokrotnie uzyskać legalnie zgodę na wyjazd. „Kilka razy w Olsztynie składaliśmy wnioski o paszport, ale zawsze było odmownie”
„Pewnego dnia – opowiada Eliza – mąż powiedział mi, że skontaktował się z nim pewien Warmiak z sąsiedztwa, informując, że zna w Olsztynie osobę, która mogłaby pomóc w wyjeździe do RFN”. Okazało się, że tą osobą był Ryszard Wiśniewski, któremu tenże Warmiak robił meble z drewna i inne podobne usługi. Po cichu małżeństwo domyślało się, że Wiśniewski to funkcjonariusz SB, ale oficjalnie ten, po nawiązaniu z nim kontaktu, dawał do zrozumienia, że jest pracownikiem Biura Paszportów w Olsztynie. Często to było to samo … „Odnosiło się wrażenie, że Wiśniewski chciał, aby postrzegano go za »ważniaka«. Jego propozycja – ciągnęła dalej Eliza – załatwienia nam paszportów, w tym dla mojej matki, była bardzo prosta. Wiśniewski skonkretyzował ją po kilku spotkaniach z moim mężem, które odbywały się w jego samochodzie, zwykle nad Jeziorem Długim lub w innym miejscu za miastem. Wiśniewski na te spotkania zawsze przyjeżdżał ze swoim szoferem. Proponował nam załatwienie paszportów za sprzedaż naszego gospodarstwa właśnie temu szoferowi. Mówił, że szofer ma dużo pieniędzy i może kupić od nas gospodarstwo, bo jak wyjedziemy, to i tak nie będzie nam potrzebne. Na początku nie mówił, że cena będzie o wiele niższa niż wartość nieruchomości, ale liczyliśmy się z taką ewentualnością. Nie byliśmy głupi – coś za coś”. Eliza do dziś pamięta imię i nazwisko wspomnianego szofera, zresztą wiele lat później syn szofera również podjął pracę w resorcie bezpieczeństwa. Nie zależy jej dziś, by ujawniać jego personalia. Eliza zapamiętała jeszcze, że najpierw podsunęli Wiśniewskiemu pomysł, aby posesję podzielić, zostawiając sobie trochę ziemi, na której stał domek letni, ale esbek – jak podaje – „nie zgodził się na podział, w grę wchodziło oddanie szoferowi wszystkiego”.
Choć rodzina Elizy była bardzo nieufna wobec Wiśniewskiego i bała się tych kontaktów, to jednak ryzykowała, bo liczyło się tylko załatwienie sprawy. Z dokumentów bezpieki wiadomo, że Ryszard Wiśniewski był wtedy jako major zastępcą komendanta ds. SB w Komendzie Miejskiej i Powiatowej MO w Olsztynie, czyli mówiąc inaczej, był szefem bezpieki na miasto i powiat olsztyński. Nakazał on ponownie złożyć rodzinie wnioski o paszporty. Resztą miał zająć się sam. Gdy mąż Elizy powiedział mu, że takie wnioski były składane już kilka razy i zawsze była odmowa, miał oświadczyć, że przecież jest w tym zorientowany, dając też do zrozumienia, że teraz będzie inaczej. Rodzina złożyła wymagane dokumenty. Potem było czekanie. W końcu i przyszła odpowiedź – pozytywna, i że paszporty będzie można odebrać w jakimś tam terminie od otrzymania o tym informacji. Zaraz potem Wiśniewski – według relacji Elizy – przystąpił do realizacji transakcji sprzedaży gospodarstwa. Chodziło o to, by dograć to jeszcze przed odbiorem paszportów. Esbek umówił męża Elizy ze swoim szoferem gdzieś za miastem, w celu przekazania pieniędzy. Uzgodniona kwota zapłaty była o wiele mniejsza niż ta wykazana potem u notariusza, do którego małżeństwo udało się w celu zapowiedzi transakcji bezpośrednio po wydaniu zgody na wyjazd. Mąż Elizy oświadczył potem notariuszowi w olsztyńskim sądzie, że zapłacono kwotę wyższą, a pieniądze zostały już przekazane. Taka była cena, na którą rodzina zgodziła się bez żadnych zastrzeżeń. Można tu uzupełnić, że za gospodarstwo rodzina Elizy otrzymała do ręki od szofera tylko 30 tysięcy złotych, z czego zaraz na same paszporty wydała 15 tysięcy, po 5 tysięcy za jeden. Córki Elizy do wyjazdu z PRL-u osobnych paszportów nie potrzebowały.
Rodzina Elizy, mając już w ręku upragnione paszporty, była wdzięczna Wiśniewskiemu, że ten pomógł w załatwieniu sprawy. Esbek – opowiada Eliza – „nigdy nam nie groził, ale kiedy odebraliśmy paszporty, tuż przed opuszczeniem Polski, spotkał się z mężem i powiedział, że o tym wszystkim nikomu nie wolno mówić, że to tajemnica. Ostrzegał, że zawsze się dowie, czy ktoś z nas się nie wygadał, że jest w stanie cofnąć całą naszą rodzinę nawet na granicy. Nikt z nas nawet nie myślał, aby komuś o czymkolwiek opowiadać. On mimo wszystko wzbudzał lęk, rozmawiało się z nim bardzo ostrożnie. Zanim nam dali paszporty, bałam się, aby ktoś o tym gdzieś nie doniósł”. Wiśniewski miał na pożegnanie powiedzieć, że będzie chciał wiedzieć, jak się wszystko udało i polecił już z Niemiec napisanie listu na adres szofera. Poinstruował też, żeby w liście o odniesieniu do jego osoby nie wymieniać go z imienia i nazwiska.
Wyjazd do RFN nastąpił pod koniec 1966 r. Rodzina wyjechała pociągiem z Olsztyna do Warszawy, a potem dalej na zachód. Najgorsze były kontrole, szczególnie tych Niemców z NRD. „Ci byli okropni, psami nas szczuli nawet” – zapamiętała Eliza. Już na terenie RFN, rodzina przez krótki czas przebywała w obozie przejściowym dla uchodźców w Westfalii, skąd zresztą mieli wcześniejsze zaproszenie, potem jakiś czas w podobnym ośrodku w Hesji. Najgorsze miały być rozmowy z urzędnikami, którzy sprawdzali, czy nie wysłano ich w celach szpiegowskich. W styczniu 1967 r. Eliza z mężem, dziećmi i matką przybyła do Frankfurtu nad Menem, gdzie już osiadła na stałe. Tam podjęła pracę w banku, a jej mąż w lokalnym przedsiębiorstwie budowy dróg i mostów. „Wmawiano Polakom i wszystkim, że RFN to takie państwo, gdzie przez cały czas stacjonuje Wehrmacht, a po ulicach chodzą esesmani – w rzeczywistości, jak stwierdziliśmy na miejscu, było tam najwięcej żołnierzy amerykańskich. Za pół roku otrzymaliśmy mieszkanie. Szybko też dano nam niemieckie obywatelstwo”.
Tymczasem Wiśniewski nie zapomniał o rodzinie, kiedy ta była na Zachodzie. Po otrzymaniu pisma, że wszystko poszło zgodnie z planem, chciał dalej podtrzymywać kontakt. Elizie i jej mężowi trudno było odmówić, gdyż w Olsztynie na Redykajnach mieszkała jeszcze siostra męża Elizy i szwagier. Wiśniewski pisał korzystając początkowo z adresu szofera, wyliczał czego potrzebuje, co mu przysłać z Niemiec. „On zdaje się polował, raz chciał żeby mu przysłać lornetkę myśliwską. Kupiliśmy i przysłaliśmy” – mówi Eliza.
„Gdzieś dwa lata po naszym wyjeździe również szwagier z żoną zapragnęli opuścić PRL. Oni, poprzez szofera, za załatwienie tej sprawy zostawili Wiśniewskiemu swój samochód”. Szwagrowi udało się wyjechać do Niemiec w 1969 r. „Szwagier dostał kontakt na Wiśniewskiego od nas – mówi Eliza. – Jak szła korespondencja w tej sprawie, to w stosunku do Wiśniewskiego używaliśmy określenia »wujek z Ramsowa«. Do wyjazdu szwagra, paczki dla Wiśniewskiego szły już przez jakiś czas nie na adres jego szofera, ale na adres szwagra, a szwagier dostarczał je później esbekowi. Spotykał się z nim, podobnie jak mój mąż, najczęściej w samochodzie poza Olsztynem”.
Proceder umożliwiania opuszczenia PRL-u za „sprzedaż” gospodarstw kwitł i po wyjeździe wyżej wspomnianych osób do Niemiec. Daleka kuzynka Elizy, która została w kraju, była nagabywana przez tego samego szofera, czy jeszcze ktoś inny z rodziny nie chciałby wyjechać do RFN, bo on może pomóc. „Gdy okazało się, że wskazany przez nią Warmiak z Wipsowa nie był właścicielem gospodarstwa, na którym pracował, bo właścicielem była jego starsza już teściowa, szofer sobie odpuścił”.
Pierwszy raz po wyjeździe rodzina Elizy odwiedziła Olsztyn i okolice w 1974 r. „Jak dowiedzieliśmy się – wspomina – że kilka osób z Niemiec zrobiło sobie takie wycieczki i bezpiecznie wróciło, postanowiliśmy także pojechać. Moje córki miały wówczas dziesięć i osiem lat. Do Polski pojechałam z nimi i matką”. Wszyscy odwiedzili wtedy Kolonię Mazurską, podeszli nawet pod były dom. Matka Elizy chciała pokazać wnuczce, gdzie kiedyś mieszkała. Kiedy się pojawiły przy wejściu, szofer Wiśniewskiego, który był w domu, nie protestował. Babka z wnuczką popatrzyły sobie na ogród, nie wchodziły do domu i zaraz pojechały z powrotem do Olsztyna. „Małomówny był ten szofer wtedy” – zapamiętała Eliza.
Po wielu latach, jak już w Niemczech Eliza rozmawiała z osobami, które w podobnych okolicznościach wyjechały z PRL, to doszła do wniosku, że bez „łapówek”, bo tak to określiła, takie wyjazdy były praktycznie niemożliwe. Podsumowując całą historię, Eliza stwierdziła, że niczego nie żałuje, że takie były czasy.
Esbeckie bagno
Niepewność, czy wszystko z wyjazdem pójdzie zgodnie z planem towarzyszyła rodzinie Elizy do samego końca. Wśród Warmiaków słyszano różne opowieści, czym mogą się skończyć „układanki” z bezpieczniakami. Jak przekazała Eliza, swego czasu sporo mówiło się o morderstwie dokonanym przez milicjanta w latach pięćdziesiątych na rodowitej mieszkance Warmii. „Wdowa z dwójką prawie dorosłych dzieci z Kaborna chciała wyjechać do Niemiec. Spotykały ją ciągłe odmowy. Wreszcie przez kochanka-konkubenta dostała namiar na milicjanta, który mógł to załatwić. Miała przyjść na dworzec sama, ale z pieniędzmi. Potem miały dojść dzieci. Gdy przyszły, matki już nie było i już nigdy się nie pojawiła. Dzieciom jednak pozwolono niebawem wyjechać, pozbywając się w ten sposób niewygodnych świadków. Po dwudziestu latach teściowa tego milicjanta, która znała prawdę, wydała po kłótni zięcia. Po tym znaleziono w torfie dobrze zachowane zwłoki kobiety”.
Natomiast o wspomnianym w „Debacie” utopionym gdzieś w okolicach Barczewa Warmiaku, Eliza słyszała w połowie 1966 r., bezpośrednio przed wyjazdem rodziny do RFN. Zapamiętała, że ludzie mówili, iż ten nieszczęśnik też chciał wyjechać do Niemiec, coś tam z kimś z Olsztyna dogadywał, ale potem nic z tego nie wyszło. Warmiak miał pretensję i ktoś go w końcu utopił w bagnie. Według Elizy, miał to być mieszkaniec wsi Mokiny koło Barczewa.
Z dokumentów SB wynika, że Radosław Urbalewicz, którego Zglinicki podejrzewał w oparciu o zasłyszane informacje o spowodowanie śmierci wyżej wspomnianego Warmiaka, był w tym czasie pracownikiem operacyjnym Komendy Powiatowej i Miejskiej MO w pionie SB. Jego szefem był major Ryszard Wiśniewski. Urbalewicz pracował „po zagadnieniu Wydziału II”, na terenie gdzie – jak zapisał w listopadzie 1965 r. w jego charakterystyce Wiśniewski – „zamieszkuje ogółem 4399 osób miejscowego pochodzenia”, spośród których część była znana „z wrogiej, proniemieckiej postawy”. 5 stycznia 1966 r. Urbalewiczowi przydzielono pracę w mieście Barczewo i na terenie Gromadzkiej Rady Narodowej Barczewo. „Jest to teren stosunkowo ciężki ze względu na specyfikę powiatu, dominuje w nim głównie problem niemiecki. Organizację pracy w tym terenie ppor. Urbalewicz rozpoczął i do dziś prowadzi prawidłowo” – pisał w kolejnej opinii Urbalewicza, tym razem z 5 stycznia 1966 r., mjr Ryszard Wiśniewski. Data i obszar zatem jakby się zgadza, choć oczywiście to o niczym jeszcze nie przesądza.
W sierpniu 1970 r. płk Ryszard Wiśniewski przestał być zastępcą komendanta ds. SB w KPiM MO w Olsztynie, bo przeszedł do służby w kontrwywiadzie SB, zostając naczelnikiem Wydziału II. Po ukończeniu w maju 1981 r. kursu dla nieetatowych szyfrantów placówek dyplomatycznych, odbył praktykę zawodową w Wydziale Szyfrów Ministerstwa Spraw Zagranicznych. 20 listopada 1981 r. był delegowany do pracy w MSZ w placówce dyplomatycznej PRL w Berlinie Zachodnim na okres jednej rotacji, czyli na dwa lata. Zbigniew Zglinicki od 15 kwietnia 1978 r. był już poza służbą w SB, ale jak się dowiedział o wyjeździe Wiśniewskiego do Berlina, jako oburzony emeryt bezpieki pisał do szefostwa resortowego, że resort popełnił wielki błąd wysyłając Wiśniewskiego za granicę, gdyż ten na pewno – jak miał argumentować – o ile jeszcze nie zdradził, niebawem zdrady się dopuści. Szyfrant z Olsztyna może komunistów nie zdradził, ale złamał wszelkie przepisy, gdyż bez wiedzy i zgody przełożonych sprowadził do Berlina swoją córkę, co sprawiło, że wycofano go przed czasem, przekazując do dyspozycji Komendanta Wojewódzkiego MO w Olsztynie. Ze służby w SB Wiśniewskiego zwolniono 30 listopada 1986 r. A co wyczyniał w ostrołęckiej SB Radosław Urbalewicz … – to osobna historia. Można powiedzieć tylko, że „zawieruszył gdzieś” teczkę swojego TW, za co otrzymał naganę; innym z jego informatorów był TW ps. „Warmiak”; wg opinii jego kolegów, przez niego z tamtejszej komendy SB odeszło kilku funkcjonariuszy, a przez jeszcze innych esbeków z Ostrołęki – tych, co pisali na niego raporty do przełożonych – postrzegany był jako przysłowiowy narwaniec. Z SB zwolnił się w 1984 r. W Ostrołęce pamiętają Urbalewicza do dziś.
Piotr Kardela ( IPN)
Skomentuj
Komentuj jako gość