Po 1989 r. o Białorusi w Polsce mówiło się najpierw pogardliwie, a potem wcale. W świadomości przeciętnego Polaka nasz sąsiad istniał tylko w kontekście zacofania, rządów Aleksandra Łukaszenki i „trzymania” z Moskwą. O bliskim sąsiedztwie można się dowiedzieć tylko w szkole na lekcjach geografii, bo polskie elity polityczne i media spuściły na Białoruś zasłonę milczenia. Ignorujemy jedyny kraj, z którym nigdy nie mieliśmy historycznych zatargów i udajemy, że nie słyszymy wołania o pomoc.
Zręcznie lawirującemu dotąd Łukaszence – jak rzadko kiedy – ta pomoc właśnie stała się potrzebna. Mało kto jeszcze pamięta, że tuż po rozpadzie ZSRR białoruskie elity polityczne zwróciły się do nas z ofertą sojuszu i związku obu państw. Zapatrzona w integrację europejską Polska z miejsca odrzuciła tę propozycję. Co więcej, przez lata torpedowaliśmy wszystkie pomysły wspólnych projektów. Białoruś nie miała takiego geopolitycznego komfortu jak Polska i nie mogła pozwolić sobie na jednoznaczne decyzje. Lawirowanie między Rosją a Zachodem stało się jej sposobem na przetrwanie. Przetrwanie stało się tym trudniejsze, że państwa zachodnie przez lata ignorowały Białoruś jako taką, ograniczając w zasadzie jej wybór do zbliżenia z Moskwą. Rządzący od dwudziestu czterech lat Łukaszenka doprowadził do perfekcji polityczną grę z Putinem. Z jednej strony przyjaźń z Rosją dawała mu wymierne korzyści w postaci niższych cen i dostępu do ogromnego rynku na Wschodzie, ale z drugiej – wiedział, że pogłębia to jego uzależnienie się od silniejszego partnera. Mińsk zdawał sobie sprawę, że czas względnie spokojnego sąsiedztwa gra na jego korzyść. Nie przespał swoich szans tak, jak zrobiła to Ukraina. Ogromną wartością dodaną było zachowanie ciągłości władzy. Długie rządy Łukaszenki zapewniły stabilność w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Białoruś postawiła na rozwój własnej gospodarki i – mimo że nie osiągnęła stopy życiowej porównywalnej do Polski – nie wyprzedała swoich firm w obce ręce. Białoruskie produkty całkiem dobrze radzą sobie na świecie, zwłaszcza odkąd pozbyły się polskiej konkurencji. Zanim Polska wstąpiła do UE, rywalizowaliśmy razem m.in. na traktory. Białoruś poszła dalej, a my swój przemysł skasowaliśmy.
Bliskie sąsiedztwo z Rosją czyni Białoruś niezwykle wrażliwą na sytuację geopolityczną w regionie. Poszczególne działania sąsiadów odbijają się od niej mocnym ryko-szetem. Łukaszenka wie też, że będzie rządził tak długo, jak długo będzie to pasowało Moskwie. Do tej pory Rosja tolerowała Łukaszenkę, bo nie przeszkadzał w realizacji jej interesów w regionie, ale to się powoli zmienia. Łukaszenka broni się rękami i nogami przed pogłębioną integracją z Moskwą, ale niedługo może nie mieć wyboru. Tym bardziej, że sama Rosja również tego wyboru nie będzie miała. Plany utworzenia w Polsce amerykańskiego Fort Trump stawiają pod znakiem zapytania bezpieczeństwo Moskwy i skłaniają ją do działań zapobiegawczych, które w pierwszej kolejności odczuje Białoruś.
Białoruś to rosyjskie być albo nie być. Razem z Ukrainą stanowi klucz do mocarstwowości Rosji. Położenie Białorusi ma dla Moskwy o tyle istotne znaczenie, że – oprócz Kaliningradu – jest to najdalej wysunięty na zachód obszar interesów Rosji. To tędy przebiega główna droga eksportu rosyjskich towarów na zachód. Dzięki silnym wpływom na obszarze Moskwa ma możliwość silniejszego zaznaczenia swojej obecności w Europie środkowej i wschodniej. Dzięki temu Rosja wbija się klinem między państwa bałtyckie a Ukrainę, Daje to jej wgląd w działania NATO i pozwala utrzymać kontrolę nad państwami byłego bloku ZSRR. Wypchnięcie Rosji z Białorusi kładłoby kres jej mocarstwowej pozycji i oznaczałoby wojnę. Moskwa ma tu za dużo do stracenia, żeby pozwolić na powtórkę ukraińskiego scenariusza w Mińsku. Jeśli kiedykolwiek miałby się tu rozegrać jakiś Majdan, to tylko rosyjskimi rękami i z jej kandydatem na prezydenta. Łukaszenka zdaje sobie z tego sprawę i gra tak długo, jak tylko będzie mógł. Jednoznaczne opowiedzenie się po stronie europejskiej integracji, pociągnie za sobą koniec białoruskiej państwowości. Szczególnie mocno podziałał na niego przykład Ukrainy, gdzie rewolucja z 2014 r. przyniosła przyniosła pogorszenie się jakości życia i ucieczkę milionów Ukraińców z kraju.
Od kilku ostatnich miesięcy Białoruś nie przestaje również wysyłać do Polski sygnałów z prośbą o rezygnację z zamierzeń, które mogłyby zaszkodzić interesom Mińska. Łukaszenka nie mówi tego wprost, ale ciągłe opowiadanie się przeciw budowaniu Fort Trump w Polsce jest swoistego rodzaju wołaniem o pomoc. Jeśli ściągniemy do siebie na stałe wojska amerykańskie, przybliżymy w ten sposób linię frontu NATO – Rosja. Moskwa, w obawie przez wkroczeniem obcych wojsk na Białoruś lub tylko rozlokowanie ich na Ukrainie, może odpowiedzieć dyslokacją swoich jednostek na tym terenie. Mińsk miga się od jednoznacznej deklaracji, ale widać, że nie w smak mu rosyjskie bazy. Stała obecność rosyjskich wojsk pozbawia Białoruś podtrzymywanego usilnie statusu państwa neutralnego i wypycha na czoło przyszłych wojennych zmagań.
Jesteśmy na froncie. Jeżeli nie przetrzymamy najbliższych lat – padniemy – mówił wprost Łukaszenka – A to oznacza, że trzeba będzie wchodzić w skład innego państwa albo będą o nas nogi wycierać. Póki co scenariusz politycznych działań ma duże szanse rozwinąć się dla Białorusi niekorzystnie. Coraz bardziej widać, że jej kosztem Rosjanie chcą rozgrywać swoje żywotne interesy. Zajęcie tego terytorium otwiera im drogę do kontroli państw bałtyckich i samej Ukrainy. Swobodne działania rosyjskich wojsk, nawet jeśli nie będą od razu oznaczały europejskiej wojny, będą symbolizowały wyraźnie rosyjską przewagę militarną. Z Białorusi łatwo byłoby odciąć państwa bałtyckie od pomocy NATO. Z kolei Kijów stanąłby przed groźbą inwazji z trzech stron: Rosja, Donbas i Białoruś. Z miejsca musiałby wywiesić białą flagę, a niewykluczone, że musiałaby to zrobić także Polska. Operowanie rosyjskich wojsk na całej naszej wschodniej granicy odbierałoby nam możliwość swobodnej obrony.
Niestety Polska nie realizuje na Wschodzie własnych interesów tylko interesy obcych. Na dodatek przez lata nie potrafiliśmy wypracować konkretnych propozycji dla Białorusi, które mogłyby jej realnie pomóc. Nawet uwzględniając interesy Moskwy, nie powinniśmy byli zostawiać Mińska samemu sobie. Białoruś nie raz wyciągała do nas rękę na zgodę, a my nie raz odrzucaliśmy ofertę. Obyśmy za kilka lat głęboko nie żałowali, że już za późno.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość