- Z punktu widzenia gospodarki była to najgorsza dekada w dziejach PRL (lata 80.) – mówi prof. Antoni Dudek. W Plusie Minusie „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z historykiem i politologiem, który dokonał podsumowania tego, czym był dla Polski stan wojenny. Prezentujemy niektóre z jego wypowiedzi:
W grudniu 1981 roku Polsce nie groziła sowiecka interwencja zbrojna.
Co nie zmienia faktu, że Rosjanie wykonywali działania pozorujące przez cały rok 1981. Ich celem było przekonanie Polaków, że interwencja wisi na włosku. Jaruzelski z Moskwy otrzymał odpowiedź, że może liczyć na pomoc gospodarczą i polityczną, ale na wojskową już nie. Jaruzelski musiał zatem sam podjąć to ryzyko. Miał badania opinii publicznej, że atmosfery do oporu nie ma, i na to postawił. Oczywiście, nie wiemy, czy Rosjanie nigdy by nie weszli. Mogli zmienić zdanie, gdyby uznali, że ich geostrategiczne interesy są zagrożone, np. gdyby Solidarność zażądała wystąpienia Polski z Układu Warszawskiego i RPG. Ale takiej sytuacji nie było w grudniu 1981 roku. Najdalej idące było żądanie przeprowadzenia demokratycznych wyborów do rad narodowych i wyprowadzenia komitetów PZPR z zakładów pracy. To było irytujące, ale w grudniu 1981 roku na Kremlu uznano, że to nie jest wystarczający powód do interwencji.
Gdyby wybuchła fala strajków, stan wojenny by się załamał
Gdyby w grudniu 1981 roku powtórzyła się skala strajków z sierpnia 1980 roku, to stan wojenny by się załamał. Musieliby interweniować Rosjanie albo Jaruzelski i jego ekipa zostaliby zmuszeni do oddania władzy. Tymczasem w całej Polsce przeciwko stanowi wojennemu strajkowało ok. 200 zakładów, czyli trzy razy mniej niż w sierpniu 1980 roku na samym Pomorzu Gdańskim, bo tam w szczytowym momencie w protestach uczestniczyło około 700 zakładów. To obala mit pierwszej Solidarności jako ruchu, który się fantastycznie rozwijał do 13 grudnia. Nie. On zaczął chorować już przed 13 grudnia, natomiast stan wojenny rzeczywiście zadał mu śmiertelny cios. Stanisław Kania, poprzednik Jaruzelskiego, m.in. z tego powodu był przeciwnikiem wprowadzenia stanu wojennego. Uważał, że Solidarność się podzieli z powodu wewnętrznych napięć na dwa zwalczające się odłamy, z których jeden – ten zdrowy robotniczy nurt – uda się wkomponować w ustrój. A siły antysocjalistyczne po prostu się stopniowo zniweluje. I ku temu rzeczywiście szło, tylko stan wojenny to przerwał.
„Jaruzelski nie spłacał długów”
Sankcje gospodarcze nałożone po 13 grudnia na Polskę przez Zachód i izolacja międzynarodowa naszego kraju, która definitywnie skończyła się dopiero po wyborach w 1989 roku, ogromnie pogłębiły kryzys gospodarczy. Zostaliśmy wtedy odcięci od linii kredytowych, od dostaw surowców, części zamiennych itd. Jeżeli kupowaliśmy towary, to wyłącznie za gotówkę i to za twardą walutę, której prawie nie mieliśmy, bo jedynym naszym towarem eksportowym był węgiel. Zatem import topniał w oczach. Przestaliśmy też obsługiwać nasze zadłużenie zagraniczne. Dla zwykłego człowieka symbolem lat 80. jest reglamentacja towarów. To jest dekada kartek. A nawet jeżeli jakiś towar przestawał być reglamentowany, jak np. buty, to wcale nie oznaczało, że pojawiał się w sklepach. Butów permanentnie brakowało. Co ciekawe, mimo że nie wzięliśmy żadnego nowego kredytu, nasze zadłużenie zagraniczne uległo wtedy podwojeniu. Rządy Gierka zakończyliśmy z ok. 20 mld dol. zadłużenia, a kiedy Jaruzelski oddawał władzę Tadeuszowi Mazowieckiemu, do spłacenia było już ponad 40 mld dol. Stało się tak dlatego, że Jaruzelski nie spłacał długów, zatem wierzyciele dopisywali nam odsetki. Także i dlatego rządowi Jana Krzysztofa Bieleckiego udało się zredukować nasze zadłużenie o połowę. Zachód podarował nam wtedy głównie te narosłe odsetki.
Lata 80. to fala emigracji z Polski.
Szacuje się ją na mniej więcej milion ludzi, z których ponad 90 proc. wyjechało z przyczyn ekonomicznych, a nie politycznych. Było wśród nich bardzo wielu ludzi z wyższym wykształceniem, a większość już do Polski po 1989 r. na stałe nie powróciła, tworząc kolejną polską falę emigracyjną w Europie Zachodniej, Ameryce Północnej, ale także np. w Australii. Losy tych, którzy wówczas wyemigrowali, potoczyły się oczywiście bardzo różnie, ale mam wrażenie, że wielu z nich skorzystało z fali sympatii, jaką cieszyli się wówczas Polacy za sprawą Solidarności.
„Stan gospodarki mamy taki, jakby się właśnie skończyła wojna".
Z powodu zapaści gospodarczej plan Leszka Balcerowicza musiał być tak dolegliwy – dużo bardziej niż w innych krajach byłego bloku wschodniego. Myśmy po prostu zaczynali z bardzo niskiego poziomu. Porównywalna z nami była tylko Rumunia. Wprawdzie społeczeństwo rumuńskie było bardziej spauperyzowane od naszego, ale za to kraj nie miał zadłużenia, bo Nicolae Ceausescu postanowił je spłacić w latach 80. kosztem niewyobrażalnych wyrzeczeń, łącznie z wyłączaniem na wiele dni prądu, który eksportował. My mieliśmy największe zadłużenie, nieporównywalne z innymi krajami bloku, ubogą ludność i zdekapitalizowaną gospodarkę. Wszyscy członkowie rządu Tadeusza Mazowieckiego z okazji nominacji otrzymali raport Centralnego Urzędu Planowania o stanie państwa i gospodarki latem 1989 roku. Minister Jerzy Osiatyński po zapoznaniu się z tym raportem na pierwszym posiedzeniu rządu powiedział: „stan gospodarki mamy taki, jakby się właśnie skończyła wojna". Wojny wprawdzie nie było, ale w wymiarze ekonomicznym stan wojenny spowodował zbliżone spustoszenia. Poziom zużycia infrastruktury produkcyjnej w zakładach był jak po wojnie, bo wszystko się rozpadało. Dlatego irytują mnie te mity, jakoby to Balcerowicz zniszczył naszą kwitnącą gospodarkę.
Komuniści oddali władzę, bo wiedzieli, że za chwilę wszystko się zawali
Balcerowicz poddał morderczej kuracji pacjenta, który był w stanie śmierci klinicznej. To jest też jedna z tajemnic łatwego oddania władzy przez komunistów w 1989 roku – oni po prostu zdawali sobie sprawę, że to się wszystko za chwilę zawali. Jedyne, czego udało nam się uniknąć, to wybuchu paniki bankowej. Formalnie Polacy mieli zgromadzone prawie 4 mld dol. w Pekao SA, jedynym banku, który prowadził takie lokaty, i oczywiście tych pieniędzy nie było. Nawet kilku procent z tej kwoty nie było. Balcerowicz mówił później, że to była jedna z najbardziej ukrywanych tajemnic. Poznał ją, gdy został ministrem finansów. Usłyszał wtedy, że trzeba zrobić wszystko, by nie wybuchła panika bankowa, bo jeżeli do niej dojdzie i ludzie rzucą się wypłacać pieniądze, to okaże się, że król jest nagi. Dlatego Balcerowicz tak zaciekle walczył o zdobycie na Zachodzie 1 mld dol. funduszu stabilizacyjnego – z jednej strony miało to zahamować hiperinflację, ratując przejściowy, sztywny kurs złotego przed atakami spekulantów, a z drugiej strony tłumić ewentualną panikę, która na szczęście nie wybuchła.
Jaruzelski mógł zrobić reformy, ale panicznie bał się Moskwy
Nie zgadzam się z tezą Jaruzelskiego, że nie byłoby Okrągłego Stołu bez stanu wojennego. Gdyby Jaruzelski był przywódcą formatu Władysława Gomułki, który nie bał się Rosjan, traktował ich jako zło konieczne i stale im się stawiał, to mógłby podjąć z nimi grę w sprawie stanie wojennego, a nawet zacząć wyznaczać kurs na finlandyzację Polski, czyli pozostawać pod politycznym wpływem ZSRR i jednocześnie zacząć budować gospodarkę rynkową oraz społeczeństwo pluralistyczne. Gdyby przed 13 grudnia Jaruzelski zaczął realnie rozmawiać z umiarkowanym skrzydłem Solidarności i tłumaczyć, jakie są możliwości, a jakie ograniczenia, to ten proces zmian ewolucyjnych mógł się zacząć nawet jeszcze za Breżniewa. Ale Jaruzelski tego nie chciał nawet długo po tym, gdy pojawił się w 1985 r. Gorbaczow. Potrzebne były dwie fale strajków w 1988 roku, żeby ze strachu przed kolejną wielką eksplozją społecznego niezadowolenia wydusił z siebie zgodę na rozmowy Czesława Kiszczaka z Wałęsą. Natomiast w 1981 uważał, że może obronić system taki, jakim on był. Nieustannie paraliżowała go wizja, że Moskwa się zezłości i cofnie mu poparcie.
Jakby pan podsumował skutki wprowadzenia stanu wojennego?
To była dla Polski stracona dekada, na wszystkich możliwych polach. Można argumentować, że alternatywą dla stanu wojennego była wojna domowa, ale moim zdaniem to nieprawda. Zatem stan wojenny to było najgorsze wydarzenie po II wojnie światowej. I nie chodzi tylko o ofiary śmiertelne. To były też miliony ludzkich tragedii – jedni mieli wyjechać za granicę i nie wyjechali, inni mieli wrócić do Polski i już nie wrócili. Jeszcze innych wyrzucono z pracy, bo w stanie wojennym przeprowadzono przecież gigantyczne czystki w zakładach pracy i masowo zwalniano m.in. dziennikarzy, dyrektorów szkół, sędziów, prokuratorów. Nie potrafię niczego pozytywnego powiedzieć o stanie wojennym. To było niezwykle dramatyczne wydarzenie i jedyne, co może nas pocieszać, to fakt, że uniknęliśmy plutonów egzekucyjnych, bo niektórym towarzyszom marzyło się takie rozwiązanie. Na szczęście Jaruzelski ich nie posłuchał.
Jaruzelskiemu należał się proces
Uważałem, że należał mu się proces za wprowadzenie stanu wojennego. Rozpoczął się – z powodu ewidentnej obstrukcji ze strony polskiego wymiaru sprawiedliwości – o kilkanaście lat za późno, co ostatecznie umożliwiło Jaruzelskiemu wywinięcie się od odpowiedzialności z uwagi na stan zdrowia. Wyrok, który ostatecznie w nim zapadł, dotyczył jedynie gen. Kiszczaka i wielu nie usatysfakcjonował. Mnie też. Przede wszystkim jednak bardzo źle się stało, że Jaruzelski nie miał procesu przed Trybunałem Stanu.
Skomentuj
Komentuj jako gość