W OKO.press ukazał się ciekawy wywiad z lekarzem z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie przy ul. Wołoskiej. Placówka ta została w marcu 2020 zamieniona na szpital jednoimienny. Lekarz twierdzi, że „nie ma w Polsce wielkiej epidemii”. „Koronawirus w porównaniu z wirusem zapalenia wątroby typu C to pikuś”. Problem został wyolbrzymiony przez media. Lekarz tłumaczy z czego wynika duża liczba zgonów w Bergamo i na obszarze byłego Cesarstwa Rzymskiego. Cytujemy fragmenty wywiadu. Cały wywiad TUTAJ.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Umawiając się na rozmowę wspomniał Pan od razu o zgonach na COVID-19. Co Pana w tej kwestii niepokoi?
Lekarz ze szpitala jednoimiennego przy ul. Wołoskiej w Waszawie: Chodzi mi o proporcję pomiędzy ilością zgonów, a środkami przedsięwziętymi w celu kontrolowania tego wirusa.
To znaczy mało zgonów w stosunku podjętych działań?
Tak. Ta dysproporcja może wskazywać, że po pierwsze tak naprawdę nie ma w Polsce wielkiej epidemii. A po drugie – niestety – może być też ona argumentem dla rządu, że tak świetnie kontroluje sytuację, że tych zgonów nie ma za wiele.
Jeden z modeli matematycznych wskazuje, że gdyby nie lockdown, ofiar byłoby 10 razy więcej.
Ale to tylko model. Nikt tego naprawdę nie wie. To kwestia typu co by było, gdyby było.
To z czym jest problem?
Największy problem jest taki, że na moim oddziale jest w tej chwili kilkoro pacjentów, z których większość to ozdrowieńcy i od tygodnia nic się nie dzieje. Łóżek jest znacznie więcej i stoją puste.
Z czego to wynika? Ludzie nie chorują, czy nie zostali przetestowani?
Myślę, że wąskie gardło to liczba testów. Po prostu wykonuje się ich za mało.
Druga rzecz, to to, że większość ludzi przechodzi tę infekcję bezobjawowo. Chodzi tu o jakieś 60-70 proc. zakażonych.
I jak się Pan czuje po 3 miesiącach walki z wirusem?
Mnie po prostu nosi. Przede wszystkim ten wirus w porównaniu chociażby z wirusem zapalenia wątroby typu C, to mały pikuś. My jesteśmy codziennie narażeni na takie „syfy”, że koronawirus dla mnie żaden straszak. Wiemy dokładnie co robić.
Jestem więc trochę znudzony. Jadę na jałowym biegu. Chciałbym poleczyć ludzi i – jak mówiłem – nosi mnie.
Zatem wszystko, co się dzieje wokół tego wirusa, to przesada?
Nie, to za mocno powiedziane. Wirus dla niektórych jest rzeczywiście groźny. Ale przesadna dla mnie jest m.in. reakcja mediów. To nagłaśnianie przypadków, które co roku zdarzają się także przy grypie, ale nikt się nimi nie przejmuje.
Cała historia z koronawirusem to również bardzo dobry test społeczny i być może próba generalna przed czymś naprawdę groźnym.
Oglądał Pan obrazki z Włoch czy Hiszpanii?
Naturalnie, ale ta wielka liczba ofiar w tej części Europy ma swoje uzasadnienie genetyczne. W populacjach z basenu Morza Śródziemnego i jego okolic występuje często mutacja powodująca niedobór enzymu zwanego dehydrogenazą glukozo-6-fosforanową.
Okazuje się, że osoby z uszkodzonym genem kodującym dehydrogenazę są bardziej narażone na komplikacje z racji COVID-u i częściej umierają.
Amerykanie też mają tę mutację? Tam zmarło jeszcze więcej ludzi niż na południu Europy.
Ale w Stanach mieszka blisko 330 mln obywateli.
Jest Pan przeciwny ograniczeniom?
Nie, ale uważam, że powinny one dotyczyć wyłącznie ludzi powyżej 60. roku życia. Ze szczególnym uwzględnieniem domów pomocy społecznej, domów starców, uniwersytetów III wieku. A więc miejsc, które potencjalnie stanowią największe zagrożenie dla tej starszej populacji, bo reszta przechodzi tę infekcję bardzo łagodnie.
Ograniczenia powinny być dużo bardziej sprofilowane, bo postępujemy trochę tak, jak byśmy próbowali złapać komara w rękawicach bokserskich.
Przyznam, że początkowo też mi się tak wydawało, ale jak zacząłem czytać o Bergamo, zmieniłem zdanie.
Kiedy właśnie ten przykład Włoch pokazuje to, co Włosi zaniedbali i o czym zapomnieli. W tym północnym regionie, koło Mediolanu, osiedla się wiele starszych osób, również domów spokojnej starości i odpowiedników DPS-ów. Niektórzy kupują sobie kawałek ziemi, stawiają domek i funkcjonują tam do końca życia. To nie jest normalna włoska populacja. Odsetek ludzi w podeszłym wieku jest tu zdecydowanie wyższy niż gdzie indziej i to koreluje z liczbą zgonów.
A Wielka Brytania? Tam też bardzo dużo przypadków śmiertelnych.
Ta sama mutacja. Tam też było Cesarstwo Rzymskie.
Pewnie odpowiada Panu strategia wybrana przez Szwedów?
Tak, podoba mi ich podejście do koronawirusa.
Ale po pierwsze w Szwecji od początku epidemia była całkowicie apolityczna. Po drugie to jest bardzo zdyscyplinowane społeczeństwo. A po trzecie mają jednak więcej zgonów niż inne kraje skandynawskie, które zdecydowały się na lockdown.
To prawda. Szwedzki model jest najlepszy, ale on ma szanse powodzenia tylko w społeczeństwie, które ufa władzy i na dodatek samo stawia sobie ograniczenia. Szwedzi nie spotykali się w grupach powyżej 5. osób, zachowywali się racjonalnie, robili odstępy. I tylko dzięki takim wewnętrznym ograniczeniom, a także zwykłemu myciu rąk, sprawy nie przybrały tam naprawdę złego obrotu.
Zgadzamy się więc, że my – jako społeczeństwo – do czegoś takiego się nie nadajemy. Ale przecież zamknęły się wszystkie europejskie kraje poza Szwecją.
Taka epidemia to świetny przyczynek do tego, żeby ograniczyć nasze prawa obywatelskie i iść jeszcze dalej w kierunku autorytaryzmu. Tak, jak wszystkie stany wyjątkowe na świecie, które skutkują wpuszczaniem tylnymi drzwiami bardzo niemiłych rzeczy.
(pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość