Ten tekst powinienem napisać już trzy lata temu, kiedy tylko ustanowiono nagrodę dziennikarsko-literacką im. Henryka Panasa. Tymczasem mamy już za sobą trzecią edycję nagrody, której laureatem został dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wacław Radziwinowicz. Dwie wcześniej nagrodzone osoby to Krzysztof Daukszewicz i Aleksander Kwaśniewski.
Henryk Panas ma swoją ulicę w Olsztynie od 1986 roku. Nie pamiętam w związku z tym szczególnych protestów, wojewoda nie sięgał też z tego powodu po ustawę dekomunizacyjną. Nic dziwnego zatem, że następnym krokiem było ustanowienie nagrody jego imienia.
Jej inicjatorzy także nie byli przypadkowi. To członkowie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich RP, organizacji powstałej z inspiracji komunistów w miejsce zawieszonego w stanie wojennym SDP. To samo dotyczy trzech dotychczasowych laureatów nagrody, których łączy przynależność do PZPR. Można zatem powiedzieć, że to sprawa „rodzinna”, ludzi świadomych przeszłości Henryka Panasa. Nie oznacza to, że wraz z naturalnym wyczerpaniem się zasobów ideowych antenatów Panasa, zabraknie chętnych do nagrody jego imienia. Jednak tym, którzy w przyszłości się na to zdecydują warto przypomnieć, że dostępne w internecie książki Henryka Panasa, w tym sztandarowa i jedyna szerzej znana pozycja „Według Judasza. Apokryf” nie wyczerpują dokonań twórczych patrona nagrody.
Ma bowiem Henryk Panas na swoim koncie takie literackie perełki jak współautorstwo wydanej w 1969 roku książki „XXV lat MO i SB. W służbie narodu”. Oto jej reprezentatywne fragmenty: Doceniając znaczenie tego problemu Polska Partia Robotnicza kierowała do pracy w Milicji Obywatelskiej i Służbie Bezpieczeństwa wielu doświadczonych komunistów, którzy, mimo, że nie posiadali odpowiedniego przygotowania fachowego w tej dziedzinie dawali rękojmię, że MO i SB będą strzec dobra rewolucji i zdobyczy ludu pracującego. I dalej: Nowa służba wymagała nie tylko ludzi szczerze i bezwzględnie oddanych idei rewolucyjnych przemian społecznych, lecz także innego, socjalistycznego podejścia do wszystkich spraw związanych z pracą na tym odcinku. W książce zamieszczono opowiadania lub fragmenty „Krwi na śniegu” H. Panasa, gdzie przedstawiał walkę służb z tzw. bandami na Warmii i Mazurach. Opowiadania o walkach z „bandami” znajdziemy także w tomiku opowiadań „W Pojezierzy. Bóg, wilki i ludzie” z 1960 r. Gdy wcześniej odmówiono mu członkostwa w ZLP (wymogiem była publikacja minimum 2 książek) staraniem kierownictwa Komendy Wojewódzkiej MO w Olsztynie i dotacji Prezydium WRN wydano mu książeczkę „Oko w oko” z podtytułem: „Opowieści z dziejów MO na Warmii i Mazurach”.
W 1968 r. podczas studenckich protestów i trwającej antysemickiej nagonki, H. Panas był jednym z inicjatorów wiernopoddańczego listu skierowanego przez kilkudziesięciu olsztyńskich twórców do Władysława Gomułki, potępiającego wrogie wobec Polski Ludowej wystąpienia niektórych kolegów z warszawskiego oddziału ZLP, a także działalność antysocjalistycznych grup, które nadużywają drogich nam haseł demokracji socjalistycznej dla swych antypatriotycznych i antysocjalistycznych celów. Jako redaktor naczelny „Warmii i Mazur” H. Panas podpisywał swoje ideologiczne artykuły kilkoma pseudonimami. Jako „Elijot” w podsumowaniu artykułu „Refleksje na XXV-lecie” napisał: Pod kierownictwem Partii i władzy ludowej położyliśmy mocny fundament pod dalszy wszechstronny rozwój całego kraju. Marzec 1968 i następne miesiące podsumował: przytłaczająca większość literatów nie solidaryzuje się z grupą politykierów i warchołów.
Nie znałem osobiście Henryka Panasa. Ale wprowadzenie stanu wojennego spowodowało, że nasze losy na moment się zbiegły. Z tego powodu napisałem na początku tego artykułu, że powinienem to zrobić trzy lata temu. Po wprowadzeniu stanu wojennego znani pisarze reżimowi, Roman Bratny i Wojciech Żukrowski wystąpili w telewizji popierając Wojciecha Jaruzelskiego. W tamtej tragicznej sytuacji, śmiertelnych ofiar i represji jakie dotknęły tysiące osób, był to akt skrajnego draństwa i zaprzaństwa. Były to nieliczne przypadki, traktowane jako akt kolaboracji z wrogami narodu. W odpowiedzi warszawskie podziemne RKW zorganizowało akcję wyrzucania książek Bratnego i Żukrowskiego w miejscu ich zamieszkania. Niestety, do tej listy narodowej hańby dołączył Henryk Panas. Podczas swojego wystąpienia przed kamerami telewizji wyraził m. in. zawód z powodu zbyt późnego wprowadzenia stanu wojennego. Nic dziwnego, że znalazł się na liście osób które należy szczególnie promować, wysłanej w stanie wojennym do komunistycznych mediów przez Służbę Bezpieczeństwa.
Reakcją na jego telewizyjne wystąpienie była analogiczna do warszawskiej, akcja wyrzucania książek Panasa na posesję jego domu. Marek Książek i Janusz Soroka w swojej książce „Parnas według Panasa. Prawdziwa biografia autora Według Judasza” napisali, że inicjatorem zwrotu książek był Bohdan Kurowski. Tak miała twierdzić jego żona Halina. Autorzy twierdzą przy tym, że nikt tego wystąpienia Panasa nie pamięta.
W przypadku obu panów, członków SDP RP oraz inicjatorów jego nagrody, taka środowiskowa amnezja nie dziwi. Także danie wiary, że kolega Panasa, były tajny współpracownik UB i SB oraz doradca I sekretarza KW PZPR organizuje akcję wyrzucania książek pod domem swojego kolegi. Zwłaszcza, że Bohdan Kurowski w rozmowach prywatnych (a miałem z nim okazję rozmawiać wielokrotnie w drugiej połowie lat 80.) i w swoich wspomnieniach (których fragmenty drukowaliśmy kilka lat temu w Debacie) niczego takiego nie mówił i nie napisał.
W rzeczywistości organizacja tej akcji nie była dziełem jednego człowieka. Jej inicjatorem byłem ja, zaś organizatorem Tymczasowy Zarząd Regionu NSZZ Solidarność, którego byłem przewodniczącym. To naszą siecią kolportażu rozprowadzane były ulotki wzywające do udziału w akcji, które drukowałem własnoręcznie. Choć z braku tej wiedzy wypada panów Książka i Sorokę rozgrzeszyć, bo poza zapisem dokumentacyjnym i przekazem ustnym nigdzie nie była dostępna.
Dzieje komunizmu i nazizmu pełne są postaci, które zaangażowały swój twórczy autorytet po stronie zła. Ale też wielu z nich znalazło czas na refleksję i odwagę by wyplątać się z afirmacji totalitarnego szaleństwa. Niestety, Henryk Panas był mu wierny do śmierci w 1985 r. W roku 1986 uhonorowano go nazwą ulicy na olsztyńskim Pieczewie. Patronem skweru w centrum Olsztyna został w 2003 r. roku Andrzej Wakar, kolejny oddany uczeń Marksa i Engelsa. Obok skweru mamy „szubienice”, w których obronę z całą mocą zaangażował się inny, do końca wierny internacjonalistycznym ideałom komunista. Jaka prawidłowość łączy wspomniane trzy przypadki? Ta sama próba użycia twórczej spuścizny do wygumkowania ze świadomości zbiorowej politycznego oraz ideowego zaangażowania Panasa i Wakara, a w przypadku „szubienic” sprowadzenia ich totalitarnej symboliki do postaci niemej aksjologicznie formy.
Erwinowi Krukowi, szachowemu partnerowi Panasa, jego wytrwałości zabrakło. Kiedy Panas szedł do telewizji popierać Jaruzelskiego, Kruk z partii wystąpił i przeszedł na „wrogie pozycje”. Nic dziwnego, że z takim bagażem, jako patron olsztyńskiej ulicy, rywalizować z Dąbrowszczakami, nadzieją Józefa Stalina, zwyczajnie nie miał szans.
Jednym z podstawowych warunków jakie musi spełnić laureat Nagrody im. Henryka Panasa jest- obok działalności dziennikarsko-literackiej i związku z regionem Warmii i Mazur-stałość w poglądach. Zapewne wzorem samego patrona nagrody, który od powrotu w 1947 r. do Polski nie uchybił swojemu nowemu, ideowemu wcieleniu. Bo warto przypomnieć, że Henryk Panas podczas kampanii wrześniowej walczył w obronie Lwowa jako podchorąży 26 Pułku Piechoty. W 1940 r. aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i prowadzenia antysowieckiej agitacji. W 1941 r. wywieziony do sowieckiego łagru, skąd został zwolniony na podstawie porozumienia Sikorski-Majski. Z II Korpusem Polskim przebył szlak bojowy przez Irak, Egipt, Włochy, walczył pod Monte Cassino. Dlatego trafniej byłoby zatytułować jego biografię „Judasz na komunistycznym parnasie”.
Mamy więc w Olsztynie ulicę Judasza i srebrniki jego nagrody. Sięgnąć po nie może każdy, kto dostanie taką propozycję. Ale nad ulicą Henryka Panasa - Judasza warto się zastanowić.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość