Mimo aż 7 kandydatów do stanowiska prezydenta Olsztyna, tak naprawdę nie mamy super kandydata. Każdy wybór jest obarczony mniejszymi lub większymi wadami i ryzykiem. Dzięki debatom zorganizowanym przez lokalne media a także udzielonym im odpowiedziom na przesłane pytania, dość dobrze poznaliśmy sylwetki i ofertę kandydatów.
Oferty te w wielu tematach pokrywały się. Kandydaci zasadniczo różnili się tylko w kilku kwestiach. Do nich należy ocena minionej kadencji. Przewodniczący rady miasta Robert Szewczyk, oczywiście bronił dorobku wspólnych rządów Koalicji Obywatelskiej z Piotrem Grzymowiczem i zamierza go kontynuować. Natomiast pozostali kandydaci twierdzili, że miasto wpadło w marazm i zastój. Jako główną przyczynę wskazywali, jak ujął to Bartosz Grucela „duszenie przez 5 lat energii społecznej mieszkańców”, prowadzenie przez Piotra Grzymowicza paternalistycznej, dyktatorskiej, technokratycznej polityki, opierającej się na przekonaniu, że „ja wiem najlepiej co jest dobre dla Olsztyna” (jedyna autentyczna konsultacja polegała na tym, że prezydent Piotr Grzymowicz pozwolił wybrać mieszkańcom kolor tramwaju).
Jako główne zagrożenia wskazywali brak inwestorów i tym samym alternatywy dla fabryki Michelin i brak uzbrojonych terenów pod inwestycje, ucieczkę z miasta młodych ludzi z powodu braku dobrze płatnej pracy, mieszkań i usług edukacyjnych, zdrowotnych i kulturalnych na wysokim poziomie, także coraz mniej chętnych na studia w Olsztynie.
- My też sami dla siebie stanowimy zagrożenie – zauważył Marcin Możdżonek, który podkreślał w kampanii, że jest kandydatem nie związanym z żadna partią - przez swoje ambicje polityczne, że ja – moja partia wie najlepiej. W samorządzie nie można swoich poglądów przedkładać nad interes wszystkich mieszkańców. Musimy działać inkluzywnie.
Wszyscy zgadzali się, że Olsztyn potrzebuje budowy nowej przeprawy na Zatorze, zanim zostanie zamknięty wiadukt na Limanowskiego, budowy stadionu, zmiany „czerwonej fali” w komunikacji miejskiej na „zieloną”, usprawnienie komunikacji publicznej.
Szewczyk, czyli „Grzymowicz-bis”
Ci mieszkańcy, którym odpowiadała 15-letnia prezydentura Piotra Grzymowicza, mają łatwy wybór, będą głosować na namaszczonego przez niego przewodniczącego rady miasta z PO Roberta Szewczyka, który zapowiedział, że będzie kontynuował jego politykę inwestycyjną, a więc budowę kolejnych linii tramwajowych, nowo bałtyckiej za 250 mln zł., czyli autostrady przez środek miasta, która zniszczy Jezioro Tyrsko; autostrady, która tylko przyśpieszy dojazd do Ronda Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, po to, żeby tam dłużej niż obecnie tkwić w korku. Nasz „Grzymowicz-bis” zapowiada też budowę Nowogrunwaldzkiej.
Entuzjastą budowy kolejnych linii tramwajowych jest też Mirosław Arczak, w tym na Zatorze. Pozostali kandydaci są albo za wstrzymaniem się na 10 lat (Monika Rogińska-Stanulewicz: „miasto się wykrwawiło na tej inwestycji”), albo za dociągnięciem istniejących linii np. przez Wilczyńskiego (ale np. Grzegorz Smoliński zdaje sobie sprawę, co to oznacza dla właścicieli sklepów, restauracji i usług, od których gęsto jest na tej ulicy i przed podjęciem takiej decyzji należy najpierw ich wysłuchać). Pozostali kandydaci również są albo przeciwni Nowobałtyckiej i Nowogrunwaldzkiej, (Małkowski, z zastrzeżeniem, że nie może to być autostrada, a Nowogrunwaldzka jako tunel, ale zbudowany za środki zewnętrzne).
Szewczyk - kandydat dialogu i partycypacji?
Szewczyk pytany przez kontrkandydatów, czym będzie się różniła jego prezydentura od prezydentury Grzymowicza, odpowiadał, że przede wszystkim tym, że to on będzie prezydentem. Następnie dodawał, że zainwestuje w zaniedbane obszary: edukację, kulturę i sport. Deklarował też otwarcie na społeczeństwo obywatelskie, NGOsy. Jednak radykalnie przeczy temu np. poparcie dla pomysłu Grzymowicza stworzenia Biblioteki Centralnej w Koszarach Dragonów, gdyż uważa, że „to bardzo dobry projekt”. Zlekceważył tym samym analizę tego pomysłu Stowarzyszenia „Wartownia”, który ocenił go jako "nietrafiony a przy tym szkodliwy – dla Koszar, dla biblioteki, jak i dla miasta".
Stowarzyszenie powołało się na całościowy projekt rewitalizacji tego obszaru, opracowany w 2013 roku przez Koalicję Organizacji Pozarządowych. Ich pracę Grzymowicz wrzucił do szuflady. Słowa Szewczyka potwierdzają, że on tego projektu z tej szuflady nie wyciągnie. Ale oczywiście deklaruje na każdym kroku dialog z mieszkańcami i NGOsami.
Wadą i zaletą kandydatury Szewczyka jest to, że jest kandydatem partyjnym (PO). Zaletą dlatego, że ma w ręku kartę przetargową, której nie ma żaden inny kandydat, mianowicie jest kandydatem partii, która rządzi i na górze, i w sejmiku, a więc rozdaje środki.
Czy grozi nam pogłębienie podziału politycznego?
Wadą, że w przypadku jego wygranej jeszcze bardziej utrwali skrajne upartyjnienie olsztyńskiego samorządu. Nic w nim nie mogło przejść, jeśli pomysłodawcą był opozycyjny PiS. Tak będzie dalej, o czym świadczy zmiana postawy Szewczyka w trakcie trwania debat kandydatów z otwartej na współpracę z wszystkimi na wykluczającą.
Podczas debaty w studiu Gazety Olsztyńskiej Grzegorz Smoliński zapytał:
- Jako prezydent, czy wykluczyłby pan kogoś ze współpracy w radzie miasta, np. mnie lub mój klub?
R. Szewczyk: NIE!
G. Smoliński: Czyli mógłbym zostać wiceprezydentem?
R. Szewczyk: Prosta odpowiedź, łączą nas problemy mieszkańców i pomysły na ich rozwiązanie. Patrząc na dobro mieszkańców, jesteśmy w stanie tworzyć koalicje ponad podziałami. Często udowodnialiśmy, że nie liczą się barwy polityczne.
G. Smoliński: Czy ta wypowiedź się nagrała? - zapytał Smoliński retorycznie. - To dobrze, będę ją przypominał Robertowi.
Szefostwu PO nie spodobała się ta spontaniczna, z serca, prawdziwie samorządowa, koncyliacyjna wypowiedź Szewczyka, bo już w kolejnej debacie zaatakował Smolińskiego:
- Jak to jest, kandydować z partii, najbardziej antysamorządowej w historii III RP, partii, przez którą Olsztyn stracił 190 mln zł?
G. Smoliński: Stracił, bo wnioski gminy Olsztyn nie przechodziły oceny formalnej, natomiast do wielu samorządów w regionie spłynęła ogromna pomoc rządu, a tylko w nielicznych rządził PiS. Wobec tego ja zapytam, jak to jest, przez 14 lat rządzisz wraz z panem Grzymowiczem i dopiero teraz zgłaszasz tysiące pomysłów, jak z wyprowadzeniem aresztu z centrum miasta (ten pomysł zgłosił radny Leszek Araszkiewicz już w 2006 roku). Dlaczego ich nie zgłaszałeś wcześniej?
Następnego dnia, w Porannych Pytaniach Radia Olsztyn Szewczyk już zdecydowanie wykluczył współpracę z PiS.
- Ciężko mi wyobrazić sobie koalicję z Prawem i Sprawiedliwością. Partia ta zawsze była antysamorządowa. Przez ich decyzje Olsztyn, w ciągu kilku lat, stracił niewyobrażalną dla mieszkańców kwotę 190 milionów złotych - stwierdził.
- A z Małkowskim? - zapytał dziennikarz?
- Zobaczymy, ilu wprowadzi radnych – odparł Szewczyk.
Co to oznacza w przypadku, gdy do II tury przejdzie para Małkowski – Szewczyk?
Że wybory wygrywa Małkowski, bo odtrącony przez Szewczyka elektorat PiS zagłosuje na Małkowskiego. Panowie mogą się też dogadać: Małkowski prezydentem, a Szewczyk – wiceprezydentem.
Inna para: Małkowski – Smoliński,
też oznacza zwycięstwo Małkowskiego, wszak elektorat PO nie zagłosuje na „pisiora”, więc poprze Małkowskiego w zamian za wiceprezydenta.
Para: Małkowski – Możdżonek.
W tej konfiguracji koncyliacyjny, otwarty na współpracę z każdym siatkarz byłby w stanie stworzyć szeroką koalicję i pokonać Małkowskiego. Chyba że PO i PiS zaczną na wyścigi zalecać się do Małkowskiego…
Raczej wykluczam deal Możdżonka z Małkowskim w związku ze spięciem pomiędzy panami podczas debaty w TVP3 Olsztyn.
Możdżonek zwrócił się do Małkowskiego:
- Mam w rodzinie bohatera, który był gnębiony przez reżim komunistyczny za walkę o niepodległą Polskę. Pan jest byłym funkcjonariuszem reżimu komunistycznego, w PRL był pan I sekretarzem komitetu PZPR w Wielbarku, następnie dyrektorem okręgowym urzędu cenzury, następnie jako były członek PZPR budował pan struktury SLD i był wieloletnim działaczem tej partii. Czy jest pan za usunięciem „szubienic”?
- Pana pytanie to odgrzewane kotlety – Małkowski zirytował się. - Ja tego nie lubię. Odpowiem retorsją: czy zabijanie zwierząt jest przyjemnością dla pana? Historia Olsztyna jest piękna i ta powojenna, i obecna, dlatego wszyscy mieszkańcy zasługują na uznanie a nie wytykanie palcami. To jest niepoprawne historycznie. A co do pomnika. Toczy się proces sądowy, poczekajmy na wyrok.
- Członek mojej rodziny, kawaler orderu Virtutii Militari został zamordowany przez NKWD i do dzisiaj nie wiemy, gdzie spoczywają jego szczątki – ripostował Możdżonek. Chciałbym, abyśmy przy kolejnych wyborach nie musieli powracań do tego typu pytań i historii.
W podsumowaniu debaty Małkowski jeszcze raz powrócił do pytania Możdżonka, deklarując, że jak on wygra to „nie będzie retorsji historycznych” i „wygarnął”
- W styczniu proponował mi pan wspólne pójście do wyborów, a dzisiaj mnie pan atakuje.
- Rozmawiałem z wszystkimi partiami (poza Konfederacją) i kandydatami, bo uważam, że w samorządzie trzeba ze sobą rozmawiać i wspólnie rozwiązywać problemy mieszkańców – odparł Możdżonek.
O CO PYTALI SIEBIE KONTRKANDYDACI?
Jedna tylko debata była ciekaw właśnie ze względu na to, że kandydaci mogli sobie zadawać pytania i ripostować. I tak Mirosław Arczak zapytał Szewczyka o deweloperów, których koalicja rządząca tyle lat Olsztynem „traktowała nader ulgowo”, czego przykładem jest powstający obiekt w Parku Centralnym.
Szewczyk winę „zwalił” na PiS. - Lex deweloper, to ustawa PiS i dzięki niej inwestor może budować tam wbrew miejskiemu planowi zagospodarowania przestrzennego.
Z kolei Małkowski wytknął kandydatowi partii Razem, że bajki opowiada obiecując budowę 500 mieszkań komunalnych. On też będzie chciał budować mieszkania, ale w takiej skali budżet miasta tego nie udźwignie. Grucela bronił się, że 90% środków można pozyskać z Funduszu Gwarancyjnego BGK i wówczas koszt dla budżetu miasta to 3 mln zł rocznie.
Marcin Możdżonek – „czarny koń”
Jego mocną stroną jest to, że jest kandydatem bezpartyjnym i nastawiony jest na współprace z każdym. Po Robercie Szewczyku najszybciej zaczął kampanię i prowadził ją w dobrym stylu. Zbudował też mocną listę kandydatów. Pozyskał na nią szefową związku zawodowego urzędników ratusza Ewę Wykę oraz szefa związku z MPK, co jednak później może wiązać mu ręce. Przedstawił też realistyczny i zdroworozsądkowy program dla mieszkańców Olsztyna i właściwie ustalił hierarchię priorytetów (przede wszystkim ściągnąć inwestorów). Zaszkodzi mu u części wyborców myślistwo.
Słabą stroną jest brak doświadczenia samorządowego i krótkie doświadczenie menedżerskie w firmie włoskiego dystrybutora materiałów budowlanych. Trudno za duże doświadczenie menedżerskie uznać prowadzenie dwóch fundacji, na których prowadzenie środki przekazywało ministerstwo sportu.
Tak naprawdę jego kandydaturę wystawiła grupa olsztyńskich przedsiębiorców na czele z prezesem WM Izby Budowlanej Jarosławem Kuklińskim, którzy zapewne sfinansowali jego kampanię. Rozmawiałem z prezesem Kuklińskim. Reprezentuje tę część przedsiębiorców, którzy nie akceptowali polityki Grzymowicza. Jednak moją obawę budzi to, że na drugim miejscu na liście Możdżonek (na 1. jest on) wstawił byłą dyrektor Wydziału Architektury Magdalenę Rafalską, co może sygnalizować, że Olsztyn nadal będzie rządzony przez deweloperów.
Grzegorz Smoliński jest ostatnią deską ratunku dla olsztyńskiego PiSu.
Czekał długo na swoją szansę, której partia (czytaj posłanka Iwona Arent) pozbawiła go w 2014 roku. W kampanii pokazał zupełnie inną twarz PiSu, sympatyczną, uśmiechniętą, życzliwą i otwartą na współpracę z każdym, dla dobra mieszkańców. Przedstawił podobny program do Możdżonka, właściwie określając priorytety. Jego atutem jest też duże doświadczenie samorządowe, urzędnicze i menedżerskie. Niestety, to nie on decydował, kto znalazł się na listach jego partii do rady miasta, tylko poseł Artur Chojecki i posłanka Iwona Arent, więc lista jest słaba.
Wadą jest też, że w przypadku wygranej koalicja rządząca może się mścić na Olsztynie i zamknąć kurek ze środkami, tak jak poprzednio robił PiS karząc prezydenta Grzymowicza za totalną opozycję wobec rządu. (Deklaracje liderów PO, że oni tak nie będą postępować możecie włożyć między „100 konkretów”).
Czesław Jerzy Małkowski obiecuje powrót „złotych czasów”,
jakie ponoć panowały za jego pierwszej kandydatury, a więc będzie dużo igrzysk, pełno darmowych imprez kulturalnych i sportowych, występów, festiwali i festynów. Rozdawanych na prawo i lewo prezentów celebrytom. Wróci „ludzki pan”, który każdego wysłucha, zrozumie i przytuli do serca. Wadą jego kandydatury (poza tą zasadniczą – etyczną i przeszłości politycznej, z powodu której część mieszkańców na niego nie głosowała i nie zagłosuje), jest to, że kandyduje dla zaspokojenia własnego ego. Może przegrać, gdyż wyrosły młode pokolenia wyborców, które absolutnie nie zagłosują na „mema”. Jego wybór nie będzie pozytywną marką dla miasta.
Pozostali kandydaci stanowią tylko tło dla głównych rywali i walczą o mandat radnego.
Monika Rogińska-Stanulewicz, gdy wyszło na jaw, że „ukradła” szyld Trzeciej Drogi i po napaści ze strony Małkowskiego, wycofała się z kampanii. Nie brała już udziału w ostatnich debatach kandydatów. PSL zainwestował w nią ogromne pieniądze, chyba w ilości i wielkości bilbordów idzie „łeb w łeb” z Szewczykiem i Możdżonkiem. Była żałosna jako "rzeczniczka praw kobiet" będąc przez kilkanaście lat jedną z najbliższych współpracowniczek Czesława Jerzego Małkowskiego. W radzie miasta niczym się nie zapisała, ot, pobierała dietę, dzięki Małkowskiemu, który ją umieszczał na liście.
„Mirosław Grucela” i „Bartosz Arczak”.
Celowo zamieniłem ich imionami, bo ich programy są bliźniaczo do siebie podobne, do tego stopnia, że zrezygnowali z zadania sobie pytań podczas debaty. Łączy ich lewicowość i walka o pozostawienie „szubienic”.
Mirosław Arczak to aktywista i rowerzysta, reprezentuje „ruchy miejskie”. Startuje z własnego komitetu złożonego z podobnych jemu aktywistów. Jego jedyne doświadczenie zawodowe to 6 lat pracy w ratuszu w charakterze oficera rowerowego. Z dumą podkreśla, że jest jedynym radnym zawodowym, który jedynie żyje z diet.
Bartosz Grucela to typowy młodzieżowy aktywista, od jakich roi się w młodzieżówkach każdej partii. Jego jedyne doświadczenie zawodowe to właśnie lewicowa aktywność w partii Razem. Jego główny program to budowa 500 mieszkań komunalnych.
O CZYM KANDYDACI ZAPOMNIELI?
Do końca 2025 r. każda polska gmina będzie zobligowana do przygotowania planu ogólnego, stanowiącego swoistą konstytucję rozwoju przestrzennego gminy — dokumentem nadrzędnym względem miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, nie wspominając już nawet o tzw. wuzetkach, czyli decyzjach o warunkach zabudowy. Tylko raz, ale mimochodem wymienił hasło „plan ogólny” w jednej z debat Robert Szewczyk.
Jeśli te plany nie stworzy 80% gmin do wyznaczonego terminu, samorządom przepaść mogą ogromne pieniądze z Brukseli. Co rodzi to ryzyka, że wiele z nich będzie tworzonych „na kolanie”, że w miejsce rzetelnych konsultacji społecznych i głębokiej refleksji nad kierunkami rozwojowymi gminy, będziemy mieli do czynienia z tworzeniem planów nikłej jakości, które jednak otworzą drogę do środków z KPO.
Doświadczyliśmy takiego „odfajkowania” konsultacji w Olsztynie wiele razy. Jedyna autentyczna konsultacja polegała na tym, ze prezydent pozwolił wybrać mieszkańcom kolor tramwaju.
Taki plan raz na zawsze położy kres dyktaturze deweloperów, która zniszczyła urbanistycznie i architektonicznie polskie miasta. Ale już słyszymy, że samorządy nie zmieszczą się w tym terminie, więc mowa jest o 1 stycznia 2026 roku.
Dotychczas gminy kreowały swój rozwój w sposób reaktywny. Plany ogólne pozwolą aktywnie zarządzać lokalną polityką rozwoju, kreować i programować jej kierunki w dłuższym horyzoncie czasowym. Dzięki niemu mieszkańcy nie będą musieli obawiać się, że przy parku za 5, 10 czy 20 lat powstanie fabryka. Z drugiej strony — osoby, które zdecydują się na budowę domu w pobliżu strefy przeznaczonej w planie ogólnym np. pod działalność gospodarczą, będą mogły mieć pretensje wyłącznie do siebie, jeżeli za kilka lat ich życie zaczną uprzykrzać zakłady produkcyjne czy też tiry wyjeżdżające z nowo wybudowanego centrum logistycznego.
Ustawa przewiduje 13 różnych stref planistycznych – zgodnie z preferowanymi funkcjami, jakie dane tereny mają pełnić. Będzie ono obejmowało ponadto wsparcie gmin w tworzeniu gminnych programów rewitalizacji, a także wsparcie w zakresie przygotowywania, uchwalania oraz zmian w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego.
Łączna kwota na dofinansowanie tych działań — włączając w to plany ogólne — to niemal 870 mln zł.
Adam Socha
Stworzyć samorząd oparty na ludziach
(Raport KONGRESU OBYWATELSKIEGO nt. samorządów)
„Technokratyzm, powielanie „gotowych rozwiązań” i dotychczasowe, paternalistyczne metody zarządzania samorządami nie będą się już sprawdzały. – czytamy w raporcie. - Kluczowe znaczenie dla przyciągania i utrzymywania mieszkańców będzie miała jakość usług publicznych i niepublicznych, mająca bezpośredni wpływ na jakość życia i możliwości samorealizacji mieszkańców. To ludzie staną się najważniejsi: ich potrzeby, aspiracje, preferencje, ich style życia i ich rodzinne czy indywidualne „polityki”.
Kapitał przepłynie tam, gdzie będą ludzie — utalentowani, kreatywni, energiczni, posiadający wysokie kompetencje i wiedzę, szukający możliwości samorealizacji i dobrego życia.
Zatrzymanie młodych ludzi w gminach wymaga bowiem istnienia efektywnego lokalnego centrum — zdrowia, edukacji, kultury, w którym mogą oni realizować swoje potrzeby. Musi być ono wystarczająco atrakcyjne, aby utrzymać siatkę usług społecznych (do ich załamania
dochodzi, gdy depopulacja przekracza 20%).
W miarę narastania presji ze Wschodu i lęku przed otwartą agresją, zjawiska depopulacji będą się nasilać. Władza centralna powinna aktywnie wspierać odwrócenie tych trendów, ale ma w tym zakresie ograniczone możliwości; prostsze wydaje się odblokowanie zadaniowe powiatów i zwiększenie ich samodzielności finansowej, aby mogły stawiać czoło nowym wyzwaniom
w sposób elastyczny.
Przykład Rzeszowa, który wyraźnie rozpoznał i nazwał zagrożenie depopulacji oraz uruchomił aktywne programy na rzecz zatrzymania ludzi młodych, co zakończyło się spektakularnym sukcesem, pokazuje, że takie rozwiązania są możliwe.
Podział władzy na szczeblu lokalnym powinien przebiegać na zasadzie rozdzielenia władzy politycznej i administracyjnej. Taka zmiana mogłaby przyczynić się do istotnego wzmocnienia demokratycznego charakteru samorządności terytorialnej oraz przygotować zarówno samorząd, jak i społeczności lokalne na nowe czasy.
Dlaczego radni są bezradni?
Rady mogą odgrywać większą rolę w decydowaniu o lokalnych sposobach realizacji zadań publicznych i mogą również o wiele bardziej efektywnie monitorować działalność instytucji samorządowych, o ile powstaną skuteczne mechanizmy wspierające procesy decyzyjne zachodzące w ciałach kolegialnych. Powinny one umożliwiać swobodne korzystanie przez radnych z ekspertyz zewnętrznych, konsultacji prawnych czy konsultacji społecznych.
Konieczne jest do tego sprawnie funkcjonujące biuro rady, dysponujące wydzielonym budżetem oraz realną, autonomiczną możliwością korzystania z zaplecza instytucjonalnego jednostki samorządu.
Brak poczucia sprawczości przekłada się na coraz mniejszą aktywność radnych, co z kolei skutkuje ich podrzędną pozycją względem organów wykonawczych.
Inną, istotną przeszkodą w efektywnej działalności rad lokalnych są niskie kompetencje radnych. Barierą powstrzymującą wielu przedsiębiorczych ludzi od angażowania się w działalność samorządową jest jawność oświadczeń majątkowych. Należy ją znieść. Konieczność składania takich oświadczeń powinna zostać utrzymana, jednak przy wyłączeniu ich jawności.
Jawny powinien być zatem rejestr zatrudnienia oraz sprawowanych funkcji w organach administracji publicznej, spółkach komunalnych czy też w organizacjach pozarządowych.
Kolejną sprawą jest odpowiednia rekompensata za czas poświęcony na sprawowanie mandatu radnego/radnej.
Dotychczas funkcjonujący system diet powinien zostać zastąpiony rekompensatami za utracone zarobki, co pozwoliłoby na urealnienie kosztów związanych ze sprawowaniem mandatu przez osoby znajdujące się w różnych sytuacjach zawodowych. Do rozważenia pozostaje możliwość utrzymania jakiejś diety minimalnej, tak aby system rekompensat nie ograniczał się wyłącznie do osób aktywnych zawodowo.
Wreszcie, należy wprowadzić efektywny system podnoszenia kwalifikacji radnych — szkolenia radnych powinny być finansowane ze środków publicznych w ramach wydzielonego budżetu rady.
Wzmocnienie mechanizmów społecznej kontroli
Zagadnienia związane ze wzmocnieniem mechanizmów społecznej kontroli nad działalnością samorządów, co powinno wiązać się m.in. z wprowadzeniem nowych, jednolitych standardów w zakresie prowadzenia biuletynów informacji publicznej oraz ograniczeniem działalności propagandowej władz lokalnych na rzecz zwiększenia roli niezależnej prasy i pluralizmu lokalnej debaty publicznej
Samorządy w Polsce potrzebują większych dochodów własnych.
Budżety gmin powinny pozwalać na realizowanie podstawowych inwestycji bez potrzeby starania się o dotacje w konkursach. Samorządność nie może być sprowadzana do „turnieju miast”, w którym stawką jest kartonowy czek wręczony przez ministra czy wojewodę
W sytuacji zaniedbania polityki migracyjnej, samorządy lokalne muszą mierzyć się z wieloma wyzwaniami samodzielnie. O ile pierwszą potrzebą okazują się zwykle kwestie zabezpieczenia socjalnego, edukacji i dostępu do rynku pracy, o tyle z czasem znaczenia będzie nabierało polityczne upodmiotowienie obywateli innych państw mieszkających na stałe w Polsce. Włączenie w samorządność to również jeden z instrumentów integracji.
Potrzebny będzie więc swoisty przewrót kopernikański — nie „obywatel dla władzy i biznesu”, ale „władza i biznes dla obywatela”. Nie zbiór luźnych, pojedynczych przedsięwzięć, ale tworzenie całych ekosystemów (sieci) rozwojowo‑funkcjonalnych synchronizujących wszystkie sektory: publiczny, biznesowo‑rynkowy i społeczno‑obywatelski.
Nie technokratyzm i paternalizm, ale prawdziwe otwarcie się na różnorodne formy partycypacji obywatelskiej, na krytykę, na korzystanie z user experience.
Nie model „Zosi Samosi”, w którym administracja samorządowa stara się robić wszystko sama, ale tworzenie warunków samoorganizacji obywateli oraz rozwoju oddolnych sieci rozwiązywania problemów i zaspokajania zmieniających się potrzeb, w oparciu o współinwestowanie, współużytkowanie i współdzielenie.
Rolą samorządów będzie więc stymulowanie rozwoju nowoczesnej tkanki społecznej — wspólnoty otwartej na świat, kreatywnej, a jednocześnie zakorzenionej lokalnie. I to nie tylko symbolicznie, narracyjnie, ale także sprawczo i praktycystycznie — przez współkreowanie realiów życia.
Stworzyć samorząd oparty na ludziach — ich energii, kreatywności i współodpowiedzialności.
Wśród kandydatów w nadchodzących wyborach szukajmy takich przedstawicieli, którzy to rozumieją i będą w tym kierunku działać.
(opracował sa)
Skomentuj
Komentuj jako gość