Relacja Michała Pietrzaka, radcy prawnego, który pojechał z Olsztyna z lekarstwami do szpitala Joannitów we Lwowie, przez przejście graniczne Hrebenne (woj. Lubelskie). Pojechali busami Piotra Pieńki z Dywit. Dotarli do przejście 2 marca.
Znajduję się od rana na granicy w jednym z obozów dla uchodźców. Jestem po ogromnym wrażeniem tego co zastałem. Setki wolontariuszy zajmujących się szeroką pomocą. Ktoś gotuje zupę, ktoś jest tłumaczem, ktoś oferuje mieszkanie. Ogromna ludzka życzliwość.
Mój brat, od rana znajdował się we Lwowie gdzie brał udział w dostarczeniu zamówionego sprzętu medycznego dla szpitali a później przystąpił do ewakuacji cywili z rejonu lwowskiego wraz z Arts Medem.
Genezą mojego pobytu na granicy była działalność jednego z polskich księży z zakonu Joannitów, Warmiaka – dziś rezydującego na Ukrainie. Poinformował On o sytuacji szpitala z okręgu lwowskiego, o brakach w zaopatrzeniu. Jednocześnie wokół szpitala utworzono punkt dla uchodźców, którzy potrzebowali pomocy a część chciała się przedostać do Polski. Głównie matki z dziećmi. Około 300 osób. Swoimi kanałami poinformował odpowiednie osoby w Olsztynie, które zorganizowały zakup potrzebnego sprzętu tworząc konwój na kilka busów, dodatkowo umożliwiając przewiezienie darów też między innymi zbieranych przez UWM. Cały wyjazd uzgodniony był ze stroną ukraińską. Ostatecznie wyjechałem późnym wieczorem we wtorek, zapakowany darami dla Ukraińców na przejście graniczne w Hrebennym.
Na granicy znalazłem się ok. 3 w nocy. Chwyciłem kilka godzin snu i nad ranem pomogłem przepakować łącznie kilka busów, które jechały do Lwowa. Dalej, musiałem zostać na granicy i czekać na informację zwrotną. Miałem czas, żeby się przejść i z etykietą wolontariusza stać się „gapiem” wielu sytuacji.
Przechodząc do rzeczy, miałem przez prawie 24 h okazję obserwować sytuację na granicy z Ukrainą w okolicy przejścia Hrebenne i logistykę tejże. Byłem krótką chwilę i mam poczucie, że wiele rzeczy mogę oceniać bardzo subiektywne stąd zastrzegam, iż na pewno są źródła przedstawiające pełniejszy obraz sytuacji.
Przejście w Hrebennym jest, takie odniosłem wrażenie, przejściem typowo drogowym. Przez przejście na stronę Ukraińską przepuszcza tylko osoby przemieszczające się samochodami. Piechurów tylko wypuszczają. Stąd na drodze prowadzącej do granicy stoją młodzi Ukraińcy, którzy jadąc do siebie polują na samochody, które ich przewiozą przez granicę. Ukraińcy prowadzą dużo ostrzejszą kontrolę graniczną, niż my.
Morale wśród młodych Ukraińców jest wysokie
Natomiast po naszej stronie nawet policjanci stojący po trasie i kontrolujący ruch zagadują do kierowców czy nie mogliby któregoś z w/w chłopaków przewieźć przez granicę, gdyż ten jedzie się zaciągnąć do wojska. Często są zabierani. Jeden z naszych busów przewiózł dwóch ochotników. Obaj już w Polsce kupili za własne pieniądze znaczny sprzęt, noktowizory, tzw. „szpej”, latarki. Liczyli, iż u siebie szybko znajdą punkt werbunkowy i będą mogli dostać broń i się zaciągnąć. Morale wśród młodych Ukraińców jest wysokie. Wielu chce walczyć. Wielu jedzie się zaciągnąć.
Fakt, iż Hrebenna jest przejściem typowo drogowym, nie ma w okolicy trakcji kolejowych i brak tam przejść dla pieszych oraz klasycznej komunikacji publicznej jeszcze sprzed wojny, do przejście nie prowadzi żadna ścieżka, w mojej ocenie determinuje kilka kwestii.
Po pierwsze - jest to przejście "niejako" ludzi klasy średniej ew. przejście drugiego wyboru (gdy nie udaje się przedostać przez te większe przejścia). Większość uchodźców, de facto całych rodzin, przez przejście przejeżdża i jedzie dalej w Polskę bez potrzeby zatrzymywania się na miejscu. Oczywiście nie wszyscy i nawet przez opisywane przeze mnie przejście przechodzą licznie uchodźcy którzy idą przez kilka dni, ciągnąc za sobą swój dobytek.
Egzamin życia przechodzi miejscowy oddział ochotniczej straży pożarnej
Z uwagi na fakt braku przejść i szlaków dla pieszych, niemniej uchodźcy napływają - straż pożarna zorganizowała regularną komunikację miejską. Na samo przejście do granicy, po uchodźców którzy nie przyjeżdżają samochodem i przechodzą pieszo, jeżdżą regularnie, wręcz co kilkanaście minut busy strażackie i duży autobus straży pożarnej i zwozi po drodze wszystkich piechurów. W tym kontekście prawdziwe są wrzucane przez niektórych na social mediach zdjęcia pokazujące np. policjantów czy strażaków pomagających i przenoszących dzieci, wózki itp.
Tutaj poczynię dygresję. Egzamin życia przechodzi miejscowy oddział ochotniczej straży pożarnej z okolic Lubyczy Królewskiej, wsi koło Hrebennego. Przypuszczam, iż ochotnicy zapisując się na służbę nastawiali się raczej na lokalne pożary raz do roku wiejskich budynków, okolicznościowe noszenie relikwii podczas świąt Bożego Ciała itp., tymczasem ich mały garnizon stał się epicentrum wydarzeń o skali globalnej. I chociaż gros zadań spadał na profesjonalistów to widziałem ogromne zmęczenie na twarzach miejscowych.
W przygotowaniu pierwszej pomocy pokazaliśmy jako kraj wysoki profesjonalizm.
Zorganizowane są dwa miejsca przyjmowania uchodźców. Jeden mniejszy, bezpośredni przy samej granicy. Znalazłem się na nim już późnym wieczorem, drugi większy – ulokowany w szkole gminnej. Wielka sala gimnastyczna (a szkoła jak na małą szkołę gminną ma naprawdą dużą salę, podobną do tej w LO 5 w Olsztynie), przypomina typowy obraz z filmów. Cała sala zapełniona miejscami noclegowymi, karimatami. Dominujący przekrój uchodźców w Hrebennej to głównie matki z dziećmi, czasem też z ojcem, ale nie zawsze. Dużo samotnych matek z kilkoma dziećmi.
Dostałem dużo zapytań o grupy imigrantów ekonomicznych – ludzi wykorzystujących okazję by dostać się do Polski, choć z losem Ukrainców nie mają nic wspólnego. Na przejściu w Hrebennym ich co do zasady nie ma, co nie znaczy, że nie pojawiają się w ogóle, ale o tym niżej.
Wokół szkoły rozstawione są liczne toalety toi-toi, namioty, w których rozdaje się jedzenie. Jedzenia jest dużo, może korzystać każdy i najeść się do syta. Podobnie z kocami czy sprzętem toaletowym. Wielu uchodźców śpi jednak w swoich samochodach na licznych parkingach we wsi.
Wszystko jest zorganizowane bardzo sprawnie, w mojej ocenie jeżeli chodzi o przygotowanie pierwszej pomocy, miejsc noclegowych, transportu dla uchodźców pokazaliśmy jako kraj wysoki profesjonalizm.
Ten akapit należałoby bardzo mocno rozbudować, pominę kilka kwestii, gdyż ten wpis musiałby być bardzo długi a i tak się już znacznie rozrósł. Tak samo nie opiszę licznych osób, wolontariuszy z którymi rozmawiałem. Jednym zdaniem. Zrobiono w krótkim czasie naprawdę wiele. Na tym obszarze nie powinniśmy sobie mieć nic do zarzucenia.
Po południu z Lubyczy Królewskiej pojechałem już na kilka godzin na samą granicę, z kolejnymi darami, mieliśmy 3 busy lekarstw, też w oczekiwaniu na konwój z Lwowa, którym jechał między innym mój brat.
Bezpośrednio przy samej granicy znajduje się mniejszy obóz, złożonych z samych namiotów (stawianych przez służby ale i różne organizacje, Kościół). Tutaj jest już wielu żołnierzy/policjantów, wszędzie ruch, pełno konwojów a w obozie panuje klimat przyfrontowy. We wskazanym obozie byłem po zmroku, wszędzie paliły się ogniska bądź koksownik. Dookoła ognisk ludzie opowiadali sobie swoje historie i zasłyszane plotki. Byłoby to miłe miejsce, gdyby nie fakt, że za opowiadanymi historiami kryły się łzy i niepewność jutra. Znów nie chcę rozbudowywać tego wpisu ponad format, gdyż nie temu służy platforma facebooka.
Czy napadają imigranci, którzy wcześniej forsowali granicę białorusko-polską?
Ostatecznie wieczorem przejechałem przez granicę – naprzeciw nas wyjechały pojazdy z Lwowa autokary Joannitów oraz nasze busy. Przejazd przez granicę konieczny był z uwagi na procedury. Musieliśmy dokonać przepakowania albo po stronie ukraińskiej albo polskiej. Łatwiej było nam wyjechać niż Ukraińcom wjechać- stąd znalazłem się na Ukrainie. Przerzuciliśmy dary z naszych pojazdów do pojazdów ukraińskich a od nich wzięliśmy ludzi. Łącznie przywieźliśmy jako ekspedycja z Lwowa na granicę bodajże ok. 250 osób.
Dodatkowo zawiozłem przez samą granicę 7-osobową rodzinę (2 kobiety, 4 dzieci, 1 mężczyzna) uchodzącą z Żytomierza do Warszawy.
Po drodze poznałem ich szlak wojenny. Z Żytomierza wyjechali samochodem na zachód Ukrainy w kierunku Polski. Robili dwa podejścia do przekroczenia granice. Wpierw samochodem na jedno z głównych przejść ale zrezygnowali z uwagi na korki. Samochody stoją po kilka dni. Ulice pozostawały tak zapchane a korki na tyle wielokilometrowe, iż ostatecznie stwierdzili, że lepiej zawrócić i spróbować iść pieszo. Idąc pieszo w kolumnie przy drugim podejściu do granicy zostali napadnięci przez grupę obcokrajowców, którzy w tej chwili żerują na chaosie wojennym i to zadecydowało o podjęciu decyzji o powrocie do Lwowa, gdzie znaleźli się koło szpitala w i gdzie znalazł ich nasz konwój.
To co teraz napiszę będzie kontrowersyjne. Uważam jednak, że nie można w imię źle pojętej poprawności politycznej maskować pewnych faktów. Uchodźcy na trasie do granicy polskiej są napadani przez osoby, które się nie poczuwają do tożsamości ukraińskiej. Sami Ukraińcy ostrzegają nas przed nimi. Rodzina, którą wiozłem do Warszawy opowiadała, iż są agresywni. Sami zostali napadnięci. Biją kobiety, dzieci. Wpychają się do pociągów na siłę, wypychając z nich innych ludzi. Uważam, iż wojna hybrydowa nie została zakończona.
W mojej ocenie grupy imigrantów, które nie przeszły jesienią przez granicę z Białorusią obecnie idą przez Ukrainę i co więcej tworzą celowy chaos na zapleczu frontu. Podkreślam, iż to co teraz piszę nie było przeze mnie widoczne na własne oczy. Na przejściu w Hrebennym jest spokojnie (ale – te przejście jest specyficzne). Natomiast doniesienia od uchodźców o pojawieniu się licznych mniejszości etnicznych, bardzo agresywnych po stronie ukraińskiej są zbyt liczne i zbyt spójne by uznać je za nadinterpretacje. Także znajomi z innych większych przejść np. Medyki informowali mnie o „incydentach”. Oczywiście na Ukrainie, przed wojną byli studenci i rezydenci, obcokrajowcy. Jest wielu obcokrajowców nie będących obywatelami Ukrainy, którzy faktycznie uciekają przed wojną. Niestety ich status jest teraz wykorzystywany przez wrogo nastawionych emigrantów, którzy na Ukrainie znaleźli się przy dziwnej koincydencji czasowej z wybuchem wojny.
Pomagamy jak możemy. Ukraina walczy. Życzę im by wygrali bo na to zasługują ale wiem, że nie będzie łatwo.
Byłem na granicy ale teraz przechodzę do pomagania już na miejscu, bo taka pomoc jest najbardziej efektywna. W tej chwili w województwie w systemie strukturalnym jest luźno licząc ok. 1000 świeżo przybyłych uchodźców, najwięcej w Gryźlinach (nie wiemy ilu przybyło nieoficjalnie, ale na pewno dużo, dużooo…. więcej). Powiat olsztyński organizuje specjalny pociąg z granicy do naszego województwa.
To nie będzie łatwy czas ani dla Ukrainy ani dla Polski. Najgorsze przed nami.
Michał Pietrzak
Skomentuj
Komentuj jako gość