„Moja ukochana Mama Maria Ukarma zmarła na skutek ogromnej liczby błędów i zaniechań popełnionych przez lek. Mariusza Sowę i innych lekarzy, będących pracownikami Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie, gdzie kierownikiem kliniki neurochirurgicznej jest prof. Wojciech Maksymowicz” – napisała Lidia Ukarma do ministra edukacji i nauki, prosząc o zawieszenie dr Sowy w działalności badawczo-dydaktycznej USK w Olsztynie jak również wyłączenie go z obrad Komisji Bioetycznej UWM.
Słowa Lidii Ukarmy potwierdził wyrok (nieprawomocny) Sądu Okręgowego w Olsztynie z 30 grudnia 2020 roku (chciałem wysłuchać go osobiście, ale prezes Sądu Okręgowego nie wyraziła zgody). Pani Lidia tylko dlatego była w stanie udowodnić w sądzie winę lekarzy, że sama jest lekarzem. Sąd stwierdził, że w toku zabiegu endowaskularnego (wewnątrznaczyniowego) w dniu 31.08.2015 roku doszło do mechanicznego uszkodzenia nerki. W uzasadnieniu wyroku Sąd napisał: „istnieje związek przyczynowy pomiędzy zawinionym działaniem pozwanego szpitala a śmiercią Marii Ukarmy”.
- Moja ukochana Mama nie powinna była umrzeć – mówi Lidia Ukarma. - Była niezwykle aktywną osobą, która mogła jeszcze długo cieszyć się życiem, mimo swoich 81 lat. Opiekowała się samodzielnie swoim schorowanym (wówczas 90-letnim) mężem, całkowicie na nią zdanym, z pasją zajmowała się ogrodem i pasieką, była wysportowana, biegała, gimnastykowała się.
- W rozmowie telefonicznej w sierpniu 2015 roku Mama powiedziała, że w ostatnich dwóch tygodniach, 2 czy 3 razy przez godzinę miała objawy osłabienia siły mięśni po lewej stronie – opowiada dalej pani Lidia, która od wielu lat pracuje w Szwajcarii. - Zaniepokoiło mnie to. Chociaż mógł być to objaw odwodnienia (to było bardzo upalne lato), bo Mama mało piła i jadła, a dużo pracowała na działce i biegała, to profilaktycznie zaczęłam szukać dobrego neurologa w Olsztynie, bo mogło to być również objawem przejściowego niedokrwienia mózgu. Zadzwoniłam do znajomego, prof. Adama Czaplińskiego, neurologa, który też pracuje w Szwajcarii, a wcześniej pracował w klinice prof. Maksymowicza. Polecił mi dr Beatę Zwiernik z kliniki. Umówiłam Mamę prywatnie na piątek 21.08.2015 r. Dr Zwiernik skierowała Mamę do siebie, do kliniki, na sobotę 22.08.2015r. Mam wróciła do domu, przygotowała Tacie posiłki na kilka dni, rozłożyła lekarstwa, posprzątała mieszkanie, zrobiła sobie manicure i pedicure, spakowała się i w sobotę około 14-ej pojechała do Olsztyna.
„Fachowy lekarz natychmiast zauważyłby błąd”
Lekarz Mariusz Sowa stwierdził u Marii Ukarmy zwężenie lewej tętnicy szyjnej. Pacjentka została skierowana na zabieg czteronaczyniowej arteriografii mózgowej wraz z angioplastyką balonową lewej tętnicy szyjnej wewnętrznej na odcinku C3-C5 wraz założeniem stentu mózgowego do lewej tętnicy szyjnej. (- Mama nie kwalifikowała się do założenia stentu – komentuje pani Lidia. - To potwierdził biegły).
Lekarz Sowa rozpoczął zabieg 31 sierpnia 2015 roku około godz. 18.30. Marię Ukarmę znieczulono miejscowo i dożylnie, wprowadzono cewnik 6F do prawej tętnicy udowej.
Biegli sądowi opisali, jak doszło do fatalnego błędu podczas zabiegu endowaskularnego, czyli wewnątrznaczyniowego. Zabieg zaczyna się od nakłucia igłą tętnicy udowej i po igle – już umieszczonej w tętnicy – wprowadza się specjalne prowadniki. Z ich pomocą można dotrzeć w każde miejsce ludzkiego ciała. W przypadku Marii Ukarmy lekarz miał dotrzeć do tętnicy szyjnej i umieścić tam metalową sprężynkę (stent), aby rozszerzyć tętnicę. Prowadnikiem dociera się w wybrane miejsce pod kontrolą RTG.
„Przechodząc z prowadnikiem przez naczynia do naczyń mózgowych, przechodzi się obok różnych struktur, do których prowadnik może zbłądzić – czytamy w uzasadnieniu wyroku sądu. - Jednym z takich miejsc jest odgałęzienie aorty w postaci tętnicy nerkowej. Jest to duże odgałęzienie, dość łatwo prowadnik może zboczyć w tamtym kierunku. Doświadczony operator powinien zauważyć, że prowadnik zboczył (mając monitor przed oczami) i może natychmiast drogę prowadnika zweryfikować.
Ponadto operator widzi na monitorze, czy doszło do uszkodzenia tych odgałęzień. Dlatego istotna jest ciągła kontrola prowadnika – podkreślił Sąd. - W trakcie wykonywania zabiegu nastąpiła blokada prowadnika, bo zatrzymał się on na nerce, uszkadzając ją i nie można go było dalej przesuwać. W tym momencie zabieg powinien zostać natychmiast przerwany (...) fachowość lekarza polega na tym, aby powikłanie jak najszybciej zlokalizować i zaopatrzyć”.
Na uszkodzenie nerki najwyższego, V stopnia i wywołanego tym wstrząsu krwotocznego wskazywało szereg czynników – napisali biegli, - np. dwukrotny gwałtowny skok ciśnienia podczas zabiegu. Nerki odpowiadają za regulację ciśnienia tętniczego. Nawet małe uszkodzenie nerki i jej krwawienie, jeśli jest nieleczone może prowadzić do śmierci.
Niestety, lekarz kontynuował zabieg, tak jakby nie zauważył na monitorze, co się stało, założył stent i po około 2 godzinach zakończył operację. Zapisał w dokumentacji, że zabieg odbył się bez powikłań. Po zabiegu, około godz. 21:30 podał pacjentce bardzo mocny lek przeciwkrzepliwy ReoPro mimo, że w dokumentacji medycznej nie ma śladu o podejrzeniu zakrzepicy. W dniu zabiegu pacjentka otrzymała ponadto przeciwkrzepliwe: Aspirynę, Plavix i Heparynę (wcześniej ich nie przyjmowała). Spowodowało to – jak stwierdzili biegli – przyśpieszenie krwawienia pociętej prowadnikiem nerki. Lek ReoPro działa przez 15 dni.
- Jeśli lekarz wykonujący zabieg nie umiał zaopatrzyć pociętej na kawałki nerki i amputowanych rozgałęzień tętnicy nerkowej, by zatrzymać krwawienie, albo nie zauważył uszkodzenia nerki, to trzeba było jak najszybciej usunąć tę nerkę i uratować Mamę, potwierdzili to biegli sądowi – kontynuuje pani Lidia. - Mama mogła dobrze żyć bez jednej nerki, bo druga nerka była również w znakomitej formie.
„Bezwzględne wskazanie do usunięcia nerki to niestabilność hemodynamiczna (czyli spadek ciśnienia), które pacjentka demonstrowała już około 2 godzin po zabiegu” – stwierdzili biegli.
Lekarze stwierdzili dobry stan pacjentki i wypisali do Szpitala Miejskiego
- Po zabiegu, o godz. 20:45 dzwoniłam do pielęgniarek i odebrał lekarz Sowa – opowiada pani Lidia. - Powiedział „właśnie wróciliśmy”. Pytałam, czy wszystko było OK, czy są jakieś objawy neurologiczne? Powiedział, że wszystko poszło dobrze. Ale powiedział to takim tonem, że mnie to przeraziło. Natychmiast zadzwoniłam do znajomej w Olsztynie i poprosiłam, aby pojechała do Mamy i zobaczyła jak się czuje. Tak zrobiła, dała słuchawkę Mamie, poprosiłam Mamę, aby poruszała nogami, rękami i mogła to zrobić. Była bardzo zmęczona. Było to około 22:00.
- Ponownie dzwoniłam 1 września o 7 rano, odebrała pielęgniarka powiedziała mi, że Mamę boli brzuch, ale powiedziała to zirytowanym tonem, jak gdyby Mama zmyślała. Podała słuchawkę Mamie, która mi powiedziała, że całą noc strasznie bolał ją brzuch. Potem zadzwoniłam do lekarza Sowy. Powiedział, że nie wie co się stało… będą robić badania...
W dniu 1 września o godz. 07:04 pobrano krew na badania i okazało się, że hemoglobina spadła z 11,8 na 5,8 g/dL, co świadczyło o masywnym krwawieniu wewnętrznym. W tych badaniach okazało się również, że parametry nerkowe bardzo się pogorszyły. - Przed zabiegiem Mama miała znakomitą funkcję nerek – relacjonuje pani Lidia, – a tak ogromny spadek hemoglobiny w tak krótkim okresie czasu i dramatyczne pogorszenie się parametrów nerkowych też było wskazówką na to, że coś się stało z nerkami.
Najlepszym badaniem, które powinno być wykonane, celem zidentyfikowania źródła krwawienia wewnętrznego, to angio-TK. To tomografia komputerowa z podaniem kontrastu, które uwidacznia zarówno narządy (np. nerkę) jak i naczynia krwionośne (np. tętnice). Jest to badanie nieinwazyjne, którego mogło uwidocznić źródło krwawienia z nerki – stwierdzili biegli sądowi.
Zamiast tego badania lekarz Sowa, na polecenie prof. Maksymowicza, wykonał 2 września badanie diagnostyczne angiograficzne, inwazyjne, z podaniem po raz drugi kontrastu, które nie zidentyfikowało uszkodzenia nerki jako źródła krwawienia. Lek. Sowa wykonał to badanie bez asysty (wpisał prof. Maksymowicza, ale w procesie sądowym profesor zaprzeczył).
- Będąc w ciężkim stanie, Mama miała duszność, otrzymywała tlen przez maskę od godzin rannych, otrzymała do podpisu trzy zgody na zabieg, a jedną z nich było niewyrażenie zgody na przetaczanie krwi, mimo, że była we wstrząsie krwotocznym! - Pani Lidia nie może opanować wzburzenia, mimo że minęło 6 lat od tragedii. - Takie oświadczenie daje się świadkom Jehowy, Mama była katoliczką. W tej samej zgodzie było również napisane, że rodzina i Mama jest poinformowana i nie będzie zgłaszać z tego powodu żadnych roszczeń. To było niezgodne z prawdą: dzwoniłam do USK co 15 minut i nikt mnie ani Mamy nie poinformował o planowanym zabiegu angiografii. To było apogeum dezorganizacji w USK! Interweniowałam nawet u Rzecznik Praw Pacjenta. Nic więcej nie mogłam zrobić, by ratować Mamę, bo samolot ze Szwajcarii udało mi zabukować dopiero na 3 września.
Te interwencje potwierdzają wpisy lekarzy w Karcie Pacjenta Marii Ukarmy. Pod datą 2 września lek. Mariusz Sowa napisał: „Telefon z biura Rzecznika Praw Pacjenta, córka pacjentki podważa i oskarża o nieprawidłowe postępowanie medyczne. Sugeruje przekazanie pacjentki do Wojewódzkiego Szpitala – sama umówiła miejsce. Podważa słuszność prowadzonego leczenia, stosowanych leków, wykonywanej diagnostyki i dalszego postępowania. Wielokrotne telefony z licznymi groźbami, głównie w stronę lekarza prowadzącego, Kierownika Kliniki prof. Wojciecha Maksymowicza i dr Moniki Barczewskiej”.
- Z rozmów z Mamą i z informacji uzyskanych drogą telefoniczną od personelu, a także znajomych, których prosiłam o odwiedzenie Mamy w USK, dowiedziałam się, że był ogromny spadek hemoglobiny, świadczący o dużym krwawieniu wewnętrznym – tłumaczy swoje zachowanie pani Lidia. - Zorientowałam się, że popełniają błąd za błędem i nie wykonują właściwych badań. Szukają przyczyn bólów brzucha w chorobie wrzodowej, którą Mama miała wyleczoną.
- Moje interwencje telefoniczne u lek. Sowy nie skutkowały, a innych lekarzy z oddziału nie było w szpitalu (nawet interweniowałam u lekarza z Izby Przyjęć, ale nie chciał się wtrącać, dzwoniłam również do dyrektora szpitala, bo prof. Maksymowicza nie było), dlatego chciałam przenieść Mamę do Szpitala Wojewódzkiego. Jednak skierowali Mamę do Szpitala Miejskiego o niższej referencyjności od USK, na oddział chirurgii ogólnej, tak jakby w USK nie było chirurgii! Wniosek z tego, że w szpitalu uniwersyteckim nie potrafiono zdiagnozować uszkodzenia nerki…
Tego samego dnia 2 września o 16.00 wypisano Marię Ukarmę z USK. „Stan pacjentki dobry – czytamy w wypisie, - dolegliwości bólowe jamy brzusznej, parametry życiowe w normie, z uwagi na nieznaczną duszność utrzymanie tlenoterapii”. W rzeczywistości, co ustalili biegli, od ponad 40 godzin trwał krwotok wewnętrzny z pokawałkowanej prawej nerki i amputowanych rozgałęzień tętnicy nerkowej, wzmagany przez silny lek przeciwzakrzepowy ReoPro.
Co było przyczyną śmierci?
- Ostatecznie udało mi się Mamę przetransferować do Szpitala Wojewódzkiego - mówi dalej pani Lidia, - tak jak sugerował mi konsultujący Mamę chirurg w USK, który nie rozumiał dlaczego Mamę wiozą do Miejskiego zamiast do Wojewódzkiego? Mówił: „Ja nie wiem o co tutaj chodzi?” W Szpitalu Miejskim też nikt nie wiedział, że jest do nich przewożona pacjentka w ciężkim stanie. Koordynujący lekarz pytał „Ale po co, po co do nas?”.
- Ostatecznie dopiero w Wojewódzkim Szpitalu, 2 września, późnym popołudniem, wykonano angio-TK – relacjonuje pani Lidia przebieg wypadków. - Niestety o 42-43 godziny za późno... Badanie uwidoczniło zdefragmentowaną nerkę prawą i amputowane rozgałęziania tętnicy nerkowej prawej. Ale to badanie wiązało się z podaniem kolejnej porcji kontrastu i uszkodzeniem drugiej nerki. Następnie przystąpiono do usunięcia prawej nerki. Znaleziono około litr krwistego płynu w jamie brzusznej. 10-go września stwierdzono rozległy nieoperacyjny udar mózgu.
Wysokie ciśnienie i leki przeciwkrzepliwe, to bomba wybuchowa, która szybko może doprowadzić do krwotoku wewnątrzczaszkowego. 12-go września, rano Mama zmarła, w dniu ślubu swojej ukochanej wnuczki.
Pani Lidia Ukarma złożyła zawiadomienie do prokuratury olsztyńskiej. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie wszczęła śledztwo w 2016 roku w sprawie narażenia przez lekarzy USK pacjentki Marii Ukarmy na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, skutkujące jej zgonem. Jednocześnie pani Lidia i jej Tata pozwali USK z powództwa cywilnego wnosząc o zadośćuczynienie finansowe za doznaną krzywdę. Ostatnio Prokurator Generalny przeniósł śledztwo do Prokuratury Regionalnej w Białymstoku.
Natomiast udało się, po 4 latach procesu, doprowadzić do wyroku w Sądzie Okręgowym w Olsztynie. Dnia 30 grudnia 2020 roku Sąd, na podstawie opinii 3 biegłych, stwierdził:
„Istnieje związek przyczynowy pomiędzy zawinionym działaniem pozwanego szpitala a śmiercią Marii Ukarmy. Jak wynika z opinii sporządzanych w niniejszym postępowaniu uszkodzenie nerki powoduje krwawienie do przestrzeni zaotrzewnowej, a utrata krwi bez jej uzupełnienia powoduje szybkie pogorszenie stanu zdrowia. Pacjent z masywnym uszkodzeniem nerki, jak Maria Ukarma ma szansę przeżycia, jeżeli usunie się nerkę. Im wcześniej dokona się naprawy uszkodzenia, pacjent ma większe szanse na przeżycie. Ponadto biegły wskazał, że powikłanie, które nastąpiło u Marii Ukarmy przyczyniło się do pogorszenia jej stanu zdrowia i w konsekwencji doprowadziło do jej zgonu.”
Lekarz Mariusz Sowa – jak mówi pani Lidia - zachowywał się na procesie butnie, był pewny wygranej. Zeznając, zamiast patrzeć na sędzię, uporczywie i wyzywająco wpatrywał się w panią Lidię. Twierdził, że zabieg został wykonany prawidłowo. Jego zdaniem to leki przeciwkrzepliwe mogły doprowadzić do rozkawałkowania prawej nerki. Wszyscy trzej biegli jednomyślnie odrzucili to tłumaczenie. W ich opinii leki te mogą prowadzić do powikłań krwotocznych, ale nie do rozkawałkowania narządu. „To sztywny prowadnik może rozkawałkować narząd miąższowy, jakim jest nerka podczas dochodzenia do naczyń mózgowych w przypadku „zboczenia” prowadnika z drogi głównej” – czytamy w opinii.
Endowaskularny zabieg wykonał lekarz bez uprawnień i kwalifikacji
Sąd ustalił też, że do wykonania zabiegu przez rezydenta Mariusza Sowę, dopuścił kierownik Kliniki Neurochirurgii prof. Wojciech Maksymowicz, „mimo braku zdanego egzaminu ze specjalizacji neurochirurgia, braku kwalifikacji do zabiegów endowaskularnych (wewnątrznaczyniowych) i nie spełnienia dodatkowych wymogów do wykonywania samodzielnie takich zabiegów, ponieważ Mariusz Sowa nie posiadał udokumentowanego stażu pracy, poświadczonego przez konsultanta wojewódzkiego do spraw radiologii i diagnostyki obrazowej” – czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Sąd napisał: „Stosowanie do treści art. 430 k.c. kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności…”.
Sąd zasądził od USK i PZU na rzecz Lidii Ukarmy i jej Taty kwotę po 40 tys. zł zadośćuczynienia. Obie strony odwołały się od tego wyroku.
NFZ potwierdza odpowiedzialność prof. Maksymowicza za nieprawidłowości na oddziale neurochirurgicznym
Oprócz Sądu pracę Kliniki Neurochirurgii skontrolował olsztyński NFZ. Do kontroli doszło na wniosek konsultanta krajowego prof. dr hab. n. med. Tomasza Trojanowskiego i Wojewody Olsztyńskiego, których o nieprawidłowościach w tej klinice zawiadomiła pani Lidia. Kontrola została przeprowadzona w 2018 roku i objęła okres od 2012 roku, a więc od momentu podpisania przez USK umowy z NFZ na wykonywanie zabiegów wewnątrznaczyniowych wewnątrzczaszkowych, do 2016 roku.
W wystąpieniu pokontrolnym z 5 marca 2018 roku NFZ negatywnie ocenił fakt udzielania przez klinikę zabiegów endowaskularnych. Kontrola wykazała, że USK nie spełniał wymagań do wykonywania takich zabiegów. Takie zabiegi mogą przeprowadzać tylko kliniki spełniające najwyższe standardy, posiadające wysoko kwalifikowaną kadrę doświadczonych lekarzy. NFZ płaci za nie 54 tys zł, są więc opłacalne dla szpitali. Do ich wykonywania szpital musi zadeklarować minimum dwóch dyspozycyjnych lekarzy całodobowo, całotygodniowo. Jako takich USK wskazał dr hab. Anatola Dowżenkę, dr Monikę Barczewską i lek. Mariusza Sowę.
O ich kwalifikacjach miało świadczyć pismo konsultanta krajowego d.s radiologii i diagnostyki obrazowej prof. dr hab. med. Jerzego Waleckiego z Zakładu Radiologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie, przedstawione kontrolerom przez p.o. dyrektora USK dr Łukasza Grabarczyka. Kontrolerzy zwrócili uwagę, że pismo było bez znaku, daty, adresata, opatrzone jedynie pieczątką z danymi i nieczytelnym zygzakiem. Pismo wzbudziło ich podejrzenie, więc okazali je prof. Waleckiemu, a ten zaprzeczył, by je podpisał!
Jako że analiza wykazała, że zabiegi endowaskularne na naczyniach mózgowych wykonuje samodzielnie lek Mariusz Sowa (był wykazany jako operator w 30 skontrolowanych dokumentach medycznych pacjentów hospitalizowanych w Klinice Neurochirurgii), kontrolerzy zażądali od niego okazania dokumentów potwierdzających jego kwalifikacje i posiadanie odpowiedniego doświadczenia. Jednak do dnia zakończenia kontroli lekarz takich dokumentów nie okazał.
Wobec tego NFZ 11 stycznia 2018 roku wezwał dyrekcję USK do zaprzestania samodzielnego wykonywania tych zabiegów przez lekarza Mariusza Sowę, do czasu okazania stosownych zaświadczeń, gdyż wykonywanie tych zabiegów przez niego „może stwarzać zagrożenie dla pacjentów”.
Oprócz braku kwalifikacji lek. Sowy, zgłoszeni przez USK do umowy z NFZ dr Barczewska i dr hab. Dowżenko nie spełniali wymogu całodobowej, całotygodniowej dyspozycyjności, gdyż mieszkali w Warszawie, dr Barczewska pracowała w USK od poniedziałku do środy, a w przypadku 77-letniego dr Dowżenki „Oddział NFZ nie może jednoznacznie stwierdzić, czy uczestniczył w zabiegach operacyjnych pełniąc rolę „asysty”, z uwagi na brak potwierdzenia jego udziału przez pielęgniarkę operacyjną w protokole, czy też przez lekarza anestezjologa w karcie znieczulenia”. Dr Dowżenko za „asystę na papierze” dostawał 6 tys zł miesięcznie. Podczas rozpraw sądowych z pozwu pani Lidii na salę musiano go wnosić, nie był już w stanie samodzielnie chodzić, zmarł w 2020 roku.
W wyjaśnieniach dla NFZ p.o. dyrektora USK Łukasz Grabarczyk potwierdził, że zabiegi endowaskularne na naczyniach mózgowych prowadził głównie jeden lekarz, natomiast asystent był poza salą. Prof. Wojciech Maksymowicz był w tym czasie pochłonięty prowadzeniem kampani wyborczej do Senatu RP (wystartował z poparciem PSL). W dniu operacji Marii Ukarmy otwierał biuro wyborcze w Dywitach.
Kto naprawdę operował?
NFZ negatywnie też ocenił, ze względu na kryterium legalności i rzetelności, rozbieżności w zakresie udokumentowanego składu zespołu operacyjnego. Na podstawie dokumentów nie sposób stwierdzić, kto tak naprawdę brał udział w operacjach? Brak podpisów w dokumentacji operacyjnej dyrektor Grabarczyk tłumaczył udziałem personelu w kilku operacjach pod rząd oraz jego zmęczeniem. To tłumaczenie uznał Fundusz za nie do przyjęcia. „Wątpliwości budzi organizacja pracy w klinice, skoro mimo tak wielkiego zmęczenia ze strony personelu i brak możliwości złożenia podpisu, po odbytym zabiegu, pozwala się ponownie na udział tych osób w kolejnych zabiegach operacyjnych” – czytamy w wystąpieniu pokontrolnym.
Na fakt fałszowania dokumentacji w zabiegach wewnątrznaczyniowych na dużą skalę wskazywał też w swoim zawiadomieniu do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie dyrektor USK Andrzej Włodarczyk, mówiąc o wpisywaniu osób asystujących przy zabiegu innych niż w rzeczywistości, a także o wykonywaniu przez lekarzy prywatnych operacji na koszt szpitala. Po tym zawiadomieniu rektor Ryszard Górecki i prorektor ds. Collegium Medicum Wojciech Maksymowicz „rozstali się” z dyr. Włodarczykiem, prokuratura umorzyła postępowanie, a Andrzej Włodarczyk na skutek przeżytego stresu wkrótce po tym zmarł (w 2018 roku).
NFZ negatywnie ocenił też sposób rozliczenia świadczeń podlegających kontroli. Kontroli poddano dokumentacje medyczna 30 pacjentów hospitalizowanych w Klinice Neurochirurgii w okresie 2012-17, w 20 przypadkach udzielone świadczenia zakwalifikowano nieprawidłowo. W konsekwencji NFZ nakazał zwrot ponad 265 tys zł.
Z uwagi na liczbę i wagę nieprawidłowości z zakresu świadczeń w zakresie neurochirurgia-hospitalizacja NFZ nałożył też karę w wysokości 43.567 zł.
NFZ podkreślił, że lekarzem kierującym Kliniką Neurochirurgii, w której świadczeń udzielali lekarze bez wymaganych uprawnień, jest od 1 stycznia 2012 roku prof. Wojciech Maksymowicz i jako taki odpowiadał za organizację i jakość świadczeń udzielanych w tej klinice.
Zapytałem obecnego dyrektora USK Radosława Borysiuka (jako anestezjolog znieczulał Marię Ukarmę), m.in. o to, czy ktoś poniósł z tytułu tych nieprawidłowości karę i kto oraz czy zgłosił do prokuratury sprawę podejrzenia sfałszowania zaświadczenia prof. Jerzego Waleckiego? Dyrektor odpowiedział, że nie są to informacje publiczne.
Dlaczego zmarł Tomasz K.?
Nie uzyskałem również odpowiedzi, ile takich zabiegów w sumie wykonał Mariusz Sowa przez wszystkie lata oraz ile z nich zakończyło się śmiercią pacjenta? Lidia Ukarma dowiedziała się od dr Andrzeja Włodarczyka, iż do prokuratury olsztyńskiej wpłynęło zawiadomienie od rodziny 28-letniego Tomasza K., który trafił do kliniki neurochirurgii celem chirurgicznego leczenia lekoopornej padaczki i po zabiegu zmarł
Po 13 dniach od operacji kraniotomii w lewej okolicy skroniowej, został 15 lipca 2013 roku wypisany w relatywnie dobrym stanie. Wychodząc miał wyciek płynu z ucha lewego. Po koło 7 dniach skarżył się na bardzo intensywne bóle głowy, światłowstręt i miał wysoką gorączkę. Zgłosił się do USK na SOR. Zbadano mu krew, podano dożylnie pyralginę i wypisano.
Rodzina zawiozła Tomasza do Szpitala Wojewódzkiego. Lekarz laryngolog poinformował, że według niego wyciek z ucha nie jest wydzieliną ropną, tylko płynem mózgowo-rdzeniowym. Zasugerował, aby interweniować u lekarzy, którzy operowali pacjenta w USK w Olsztynie. Pacjent czuł się coraz gorzej, krzyczał z powodu bólów głowy, miał światłowstręt, wysoką temperaturę.
Karetka zorganizowana przez lekarza zawiozła pacjenta do USK. Dyżurny lekarz dr Andrzej Majchrowski stwierdził zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i przyjął pacjenta do szpitala. Zabieg wykonano 2 sierpnia. Zgodnie z raportem anestezjologa i pielęgniarki zabieg był wykonany przez lek. Sowę, asystowała dr Monika Barczewska. Zgodnie z raportem napisanym przez dr. Barczewską, zabieg wykonany był przez nią, a lek. Sowa asystował. Następnie strzałki w dokumencie medycznym zmieniają kolejność nazwisk, brak na nim daty i podpisu.
Po zabiegu pacjent był prawie bez kontaktu, bełkotał niezrozumiale słowa, gałki oczne miał wywrócone do góry. Pacjent został podłączony do respiratora, w śpiączce. Usunięto dreny z głowy przez dr. Barczewską. 8 sierpnia pacjent był reoperowany przez lek. Andrzeja Sobieraja, 30 sierpnia przeniesiony na oddział intensywnej terapii, 8 września 2013 roku 28-letni pacjent zmarł.
Prokuratura Rejonowa w Olsztynie dwukrotnie umorzyła postępowanie, pełnomocnik prawny rodziny okazał się skrajnie niekompetentny. Dopiero pomoc pani Lidii w napisaniu odwołania pozwoliła na wznowienie. W tej chwili prokuratura czeka na kolejną, trzecią opinię biegłych, a Prokurator Generalny odebrał postępowanie Prokuraturze Okręgowej w Olsztynie i przeniósł je do Prokuratury Regionalnej w Białymstoku.
Kto teraz wykonuje w klinice zabiegi endowaskularne?
Na moje pytanie do NFZ kogo USK wskazał do wykonywania zabiegów endowaskularnych jako osoby wykwalifikowane w okresie 2018-2020 i na 2021 rok, odpisano mi, że dr n. med Mariusza Sowę (NFZ stwierdził, że nabył już kwalifikacje), prof. Anatola Dowżenkę (który w 2018 roku miał 77 lat i mieszkał w Warszawie, zmarł w 2020 roku) i dr. Michała Zawadzkiego, który mieszka w Warszawie, pracuje jako Kierownik Pracowni Neuroradiologii Interwencyjnej i Radiologii Zabiegowej CSK MSWiA w Warszawie i w Lecznicy Profesorsko-Ordynatorskiej Alfa-Lek w Warszawie. Nie ma go w wykazie pracowników UWM, ani na stronie USK wśród jego pracowników. Dyżurne pielęgniarki w klinice Neurologii oraz Neurochirurgii USK odpowiedziały mi, że nigdy taki lekarze u nich nie pracował.
Wysłałem pytania do prof. W. Maksymowicza, jego zastępczyni w klinice dr hab. Moniki Barczewskiej i dr Mariusza Sowy, czy czują się odpowiedzialni za śmierć Marii Ukarmy i Tomasza K., kto mógł sfałszować zaświadczenie prof. Jerzego Waleckiego, czy są całodobowo i całotygodniowo dyspozycyjni do wykonywania zabiegów endowaskularnych mózgowych. Prof. Maksymowicza zapytałem o wyniki kontroli NFZ, czy czuje się za nie odpowiedzialny? Do dzisiaj nie dostałem odpowiedzi.
Adam Socha
PS. Tekst dedykuję Jarosławowi Gowinowi, Szymonowi Hołowni i rektorowi UWM prof. Jerzemu Przyborowskiemu. Jarosław Gowin, po ujawnieniu przez media, iż toczy się śledztwo w sprawie eksperymentach medycznych prof. Maksymowicza wydał mu świadectwo moralności, mówiąc: „Prof. Maksymowicz jest dla mnie wielkim autorytetem. To wspaniały lekarz i kryształowy człowiek.”
Natomiast Szymon Hołownia przyjmując posła Wojciecha Maksymowicza do koła poselskiego Polski2050 komplementował Go: „Jesteś wspaniałym lekarzem i dobrym człowiekiem”.
Rektor UWM prof. Jerzy Przyborowski, bez powołania niezależnej komisji i kontroli zarówno eksperymentów na chorych na SLA i SM, o których piszę od ponad roku, jak i eksperymentów z udziałem płodów, wydał Oświadczenie: "Głęboko wierzę, że formułowane zarzuty mają pozamerytoryczne źródło i są nieprawdziwe”.
Skomentuj
Komentuj jako gość