Bogdan Bachmura
Kłopoty z myśleniem i działaniem strategicznym, długofalowym to cecha towarzysząca każdej władzy demokratycznej. Ludzie, którym towarzyszy perspektywa kilku lat rządzenia mają naturalną skłonność do szukania szybkich i widocznych, a co najważniejsze, dobrze słyszalnych sukcesów. Względny sukces samorządów w Polsce po 1989 roku, mający swoje źródło w bliskości i znajomości lokalnych problemów, to oczywiście ocena ogólna. Rzeczywistość poszczególnych miast i gmin jest tak różna, jak różne zdolności i skłonność lokalnych władz do myślenia w kategoriach dobra wspólnego.
Olsztyn jest miastem, w którym dobrego, przewidującego gospodarza rzadko było widać i poza okresem największego rozkwitu autopromocyjnych talentów prezydenta Małkowskiego i skołowania pokaźnej części olsztynian, specjalnych złudzeń co do prawdziwego stanu rzeczy nie miał prawie nikt. Nie trzeba lepszego świadectwa takiej diagnozy jak wieloletni śmieciowy festiwal nie zawsze przypadkowych zaniechań i niegospodarności przedstawionych przez Adama Sochę w dwóch poprzednich numerach „Debaty”.
Moim zdaniem przyczyną pierwszą i najważniejszą takiej transparentnej nieudolności władzy jest brak pomysłu na samą siebie. Na miejsce i rolę jaką powinni spełniać kolejni prezydenci i skupieni wokół nich radni. Na to, co powinno być, a co nie, bezpośrednim obszarem aktywności Ratusza.
Doskonałą w swojej klarowności ilustracją zjawiska jest budowa basenów w Olsztynie. Za poprzedniego prezydenta były to obiekty wirtualno – medialne, jednak zapowiadane tak realistycznie, że skutecznie zniechęcały inwestorów do prawdziwych inwestycji. Teraz - to prawie pewne - będziemy mieli basen rzeczywisty i od razu olimpijskich rozmiarów. Nikt za własne pieniądze, by takiego nie zbudował, ale miasto na to stać, bo wstęgę będą przecinali politycy sami, a straty pokrywali razem z resztą mieszkańców.
Jeszcze lepiej można się przyjrzeć naszym włodarzom z wysokości planowanej przez nich budowy Galerii Handlowej przy ul. J. Piłsudskiego. Jej budowę, ze względu na sprzedaż gruntu inwestorowi oraz planowaną obok budowę miejskiego basenu i remont stadionu uznano za priorytetową, szczególnie ważną dla interesów miasta. Kłopot w tym, że podobne plany miał Uniwersytet, zawierając wstępną umowę na sprzedaż gruntów przy ul. Sikorskiego, gdzie prywatny inwestor chciał budować Galerię Handlową. Ze środków uzyskanych ze sprzedaży gruntu Uniwersytet miał wybudować…basen.
Na pozór więc nie ma problemu. Dwie nowe Galerie Handlowe konkurują o względy i kasę mieszkańców miasta i okolic, miasto ma podatki, mieszkańcy jeszcze lepszą ofertę handlową i jeden basen więcej. Ale nie wtedy, gdy konkurentem w interesach jest władza. Wtedy kończy się konkurencja, a zaczyna wojna o handel, w której władza zwykła stosować sobie tylko dostępne środki.
Tym razem pałą, przy pomocy której zdecydowano się przepędzić z miasta szkodzącego jej interesom prywaciarza, było odrzucenie, głównie głosami liberałów (!) z PO, uchwały umożliwiającej powstanie nowego planu zagospodarowania przestrzennego. Szkoda tylko, że szczególną aktywnością w tej sprawie wykazał się Zbigniew Dąbkowski, przewodniczący Rady Miejskiej i znany olsztyński przedsiębiorca. Zapewne towarzyszyło mu przeświadczenie, że przenoszone od lat do Ratusza drogą głosowania pomieszanie umysłów zostanie jakimś cudem zatrzymane i przyszła Rada Miejska nie wpadnie na pomysł budowy wielkiej miejskiej piekarni, dla której interesy Pana Dąbkowskiego okażą się śmiertelnym zagrożeniem. Oby tak się nie stało.
Innym, aktualnym przykładem kłopotów władzy miejskiej z odnalezieniem się we właściwej roli jest zabytkowy tartak Raphaelsonów przy ul. Knosały. Cudem uratowany przed staraniami prezydenta Małkowskiego o zburzenie, stał się przedmiotem sporu o sposób jego adaptacji. Lansowana konsekwentnie od ponad roku przez Stowarzyszenie „Sadyba” i Stowarzyszenie „Święta Warmia”, wspieranych przez Stowarzyszenie Konserwatorów Zabytków, Forum Rozwoju Olsztyna, a ostatnio przez Stowarzyszenie „Borussia” idea Regionalnego Muzeum Techniki wydawała się rozwiązaniem ze wszech miar oczywistym. Raz, ze względu na dawną, przemysłową funkcję budynku i stojącej obok niego dawnej zajezdni trolejbusowej. Dwa, z powodu braku tego typu instytucji na terenie naszego województwa i po trzecie wreszcie z perspektywy całościowego zagospodarowania zakola Łyny, z Parkiem Centralnym i koncepcją tzw. nowej starówki.
Do pomysłu z wielką przychylnością odniósł się prezydent Grzymowicz, podpowiadając finansowanie rewitalizacji obiektu z funduszy RPO, a także radni m.in. z komisji kultury RM. I na tym koniec dobrych wiadomości. Odkąd ratuszowi urzędnicy wzięli sprawy w swoje ręce, jedynym obowiązującym pomysłem jest umieszczenie w dawnym tartaku Centrum Edukacji Regionalnej. Taką ofertę złożyło Stowarzyszenie Twórców Ludowych w Olsztynku. Na muzeum techniki zaś najlepiej nadaje się – taką propozycję otrzymały Stowarzyszenia „Sadyba” i „Święta Warmia” – jeden z budynków w dawnych koszarach przy ul. Gietkowskiej.
Podstawowym kryterium, jakie przyjęto przy rozpatrywaniu ofert, jest ocena rentowności przedsięwzięcia i brak udziału miasta w jego bieżącym finansowaniu. Według urzędników oferta STL z Olsztynka taki warunek spełnia. Gdy udało nam się do niej dotrzeć, zrozumieliśmy dlaczego prośby o wgląd do niej pomijane były milczeniem. A stoi tam czarno na białym, że miasto ma być członkiem spółdzielni socjalnej, która ma prowadzić Centrum Edukacji oraz partycypować w kosztach utrzymania pracowników administracyjnych i bieżącego utrzymania budynku. Przedsięwzięcie zaplanowano na okres pięciu lat.
Pozostawiam czytelników z domysłami, dlaczego dawny tartak jest najlepszy na ekspozycję wyrobów ludowych, a historię przemysłowego rozwoju miasta należy pokazywać w budynku powojskowym. Dlaczego pięć znanych stowarzyszeń ( w tym Krzysztof Worobiec, prezes „Sadyby”, właściciel powstałego bez dotacji i rentownego muzeum mazurskiego w Kadzidłowie), to dla miasta gorsi partnerzy i gwaranci sukcesu przedsięwzięcia.
Ostateczne rozstrzygnięcie na jaki projekt zostaną przyznane środki z RPO przed nami. Składając naszą ofertę nie zamierzamy zwalniać miasta z odpowiedzialności za funkcjonowanie Muzeum. Choć jest wielka szansa, że nowocześnie zorganizowane, proponujące zwiedzającym aktywne uczestnictwo, może być instytucją w pełni rentowną. Niech każdy robi swoje – przedsiębiorcy budują galerie handlowe, stowarzyszenia swoją aktywnością wspierają lokalne władze, a te z kolei mają pieczę nad tym, co dla nas jako lokalnej wspólnoty najważniejsze. Bo jak tak dalej pójdzie, to w dawnym tartaku Raphaelsonów będziemy hodować kozy, wypasane w miejscu, gdzie miał być Park Centralny. Obok, w dawnej zajezdni, można wytwarzać sery, dzięki czemu będzie co pokazać na Festiwalu Serów. Ze sztandarowym produktem w postaci sera homogenizowanego o wdzięcznej nazwie Gejser, reklamowanego przez Kopernika z uszminkowanymi ustami i w czapce Che Guevary. I będzie się sprzedawało. Tylko, czy o to właśnie chodzi?
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość