Poeta poszanowania tradycji i wiary w porządek wartości.
"A Zbyszek wnosił w te ponure lata helleński uśmiech, cięty dowcip ze szczyptą attyckiej soli, swobodę i wdzięk patrycjusza. Był stoikiem i epikurejczykiem, polskim Petroniuszem, z wyjazdem którego odeszło piękno i wdzięk."
wspomina Zbigniewa Herberta na kartach książki Joanny Siedleckiej, Jan Adamski, aktor i pisarz, kolega ze studiów na UJ, które poprzedzały okres toruński.
*
”Po prostu całe jego zachowanie przenikała ironia. Była lekka jak piórko, połączona z autoironią. Trochę w sensie sokratejskim.
Herbert był przeciwieństwem człowieka, którego Kierkegaard nazywał poważnym typem mieszczanina. Kiedy przebywałem w jego towarzystwie, byłem przekonany, że nie przyjmuje on pozy. Gdy ironia dotyczyła konkretnego rozmówcy, nigdy nie była zjadliwa. Była ostrzejsza, gdy dotykała pewnych zjawisk. Miałem okazję się o tym przekonać, kiedy nagrywałem z nim wywiad do "Hańby domowej". Herbert atakował wtedy całą formację socrealistyczną niesłychanie ostro, ironicznie zarazem. Tym bardziej więc później się na niego obruszano. Bo trudniej się bronić przed ironią.
Do obcowania z Herbertem trzeba było przywyknąć albo nawet się go nauczyć. W pierwszej chwili bowiem jego humor mógł onieśmielać. Trzeba było być przygotowanym, by wejść w jego świat i go rozumieć.”
Jacek Trznadel w rozmowie z „Życiem”
07.13.2001
*
„To jest straszliwy cios dla nas wszystkich. Umarł jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich, znakomity poeta, świetny eseista, no i, pozwolę sobie na ten akcent osobisty, bliski mi człowiek i przyjaciel. Bardzo nad tym cierpię, że nie dożył dnia, w którym stałby się laureatem, bardzo zasłużonym laureatem, literackiej Nagrody Nobla. Ale w sercach jego admiratorów i czytelników jest on już niewątpliwie, i był od dość dawna, takim właśnie laureatem noblowskim. Z perspektywy zagranicy chcę dodać, że należy on do najbardziej znanych pisarzy polskich w innych krajach. Kilka miesięcy temu jeden z największych włoskich wydawców, Adelphi z Mediolanu, opublikował wybór wierszy Zbyszka ze wstępem Josifa Brodskiego.”
Gustaw Herling-Grudziński w rozmowie z „Rzeczpospolitą”
wkrótce po śmierci Poety
„Zbyszek nigdy nie zmienił języka swojej poezji. Nawet wiersze z "Raportu...", powstające w najgorszym okresie stanu wojennego, mówiły o rzeczywistości nie wprost, także włączały tamte wydarzenia w rozumienie przez niego całej historii, stosunku człowieka do losu, naszych zobowiązań. Ale w pewnym momencie zaczęło się używanie Herberta do bezpośrednich celów politycznych i upraszczanie jego poezji. Najwyraźniej to widać we wstępie do wywiadu Adama Michnika z Herbertem, przeprowadzonego w roku 1980. Później Michnik napisał esej o poezji Herberta, zamieszczony w "Dziejach honoru w Polsce", w którym sprowadzał tę poezję niemal wyłącznie do funkcji politycznej, do patriotycznego i politycznego świadectwa. Pamiętam, jak dostałem - w Wolnej Europie - do recenzji książkę Michnika. Nie chciałem jej pisać, bo byłaby to recenzja krytyczna, a Michnik był przecież wówczas prześladowany przez władze. Najbardziej uderzyła mnie w tym eseju naciągana interpretacja Herberta jako pisarza jednowymiarowego, politycznego.”
ZdzisławNajder
"Życie" – 01.20.2001
...Najbardziej symptomatyczne i jednocześnie kompromitujące dla polskiego środowiska jest to, że nawet nie próbowano z Herbertem polemizować, ale unieszkodliwiano go rozpowiadaniem o nim rozmaitych okropnych rzeczy, które miały dowodzić, że z nim rozmawiać nie warto. Wedle tych opinii Herbert nie do końca wiedział, co mówi. A nie wiedział, bo albo wpadł w złe towarzystwo prawicowców, którzy namieszali mu w głowie, albo był nieżyciowym dziwakiem, albo nie rozumiał nowych czasów i logiki demokracji, albo był pięknoduchem odizolowanym od rzeczywistości, albo wreszcie po prostu zwariował. Jedno zresztą łączyło się z drugim. Skoro zwariował, to oczywiście staje się zrozumiałe, że przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy; a skoro przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy, to wynikało stąd ponad wszelką wątpliwość, że zwariował. Jeśli zaś czepiał się Miłosza, to też oznaczało, że musiał być wariatem, bo przecież tylko wariat może się czepiać Miłosza. Mechanizmy rządzące środowiskiem inteligenckim są groźne, i nie ma ludzi, którzy byliby przez nimi bezpieczni. Pewien mój znajomy słusznie zauważył, że Herbert wydawał się być postacią, której zmarginalizować nie sposób, a jednak i jemu dano radę - oczywiście nie całkowicie, ale w stopniu i tak zdumiewającym.
Ryszard Legutko
"Życie" – 12.08.2000
...Zbigniew Herbert: "Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny. Ideologia tych panów, to jest to, żeby w Polsce zapanował 'socjalizm z ludzką twarzą' . To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia. Jak jest potwór, to powinien mieć twarz potwora. Ja nie wytrzymuję (...), ja uciekam przez okno z krzykiem".
„Obywatel poeta” – film dokumentalny Jerzego
Zalewskiego o Zbigniewie Herbercie
„...Ja widziałem, jak malowano kolektywnie obraz (szkoła sopocka), na którym było bardzo dużo postaci, i to się nazywało Rok 1905. Nie malowali Świerczewskiego i nie malowali Bieruta, słowem mniejsze zło. Jeden z nich w czasie pracy mówił: Julek, skończyłeś już z tą mordą? To przesuń się, bo buty będę malował. - Tak właśnie było, i u Tyrmanda znajdzie się więcej anegdot. Andrzejewski starał się kiedyś wytłumaczyć, że dla niego komunizm był nocą pascalowską... Nie bardzo wiem, czy on wtedy pamiętał Pascala, czy tak był pod wpływem Żdanowa, że zapomniał, kim był Pascal. No, nie podszywajmy się pod metafizykę, nie nadymajmy się, mówmy o rzeczach prymitywnych językiem prymitywnym. Stare konie świetnie wiedziały. Pani, która napisała Noce i dnie, uważana za najlepszą polską pisarkę, mówiła zatroskana, że to nowe dziecko (prl) coraz bardziej podobne jest do sąsiada. Ale byłem na takim jubileuszu, kiedy przyszli do niej ludzie, przebrani za górników, i słyszałem, jak powiedziała, że dzięki Polsce Ludowej doznała radości wielkich nakładów.”
„Hańba domowa” – Jacek Trznadel
Wypluć z siebie wszystko – rozmowa ze Zbigniewem Herbertem
(9 lipca 1985)
List do Stanisława Barańczaka
Najgorsze w tym czasie było ostre widzenie nonsensu; całego tego życia, zupełne osamotnienie i raz po raz nachodzące wątpliwości, że Oni mają rację. Jedynymi moimi przyjaciółmi w Warszawie byli mój gospodarz, wierny i nieodżałowany Przyjaciel, Władysław Walczykiewicz, urzędnik Ministerstwa Handlu Zagranicznego, oraz nade wszystko, Leopold Tyrmand, który wspierał mnie moralnie i materialnie. Na jego postawie moralnej wzorowałem się i naprawdę nie wiem, czy przeżyłbym bez niego te ciemne czasy. Byli także Stefan Kisielewski, Zdzisław Najder i Zygmunt Kubiak. Wszystkich ich wspominam z niezmienną wdzięcznością. (...)
Nawet ty, Staszku - taki sprawiedliwy, mądry i dobrze poinformowany, zdajesz się nie dostrzegać kapitalnej rzeczy, bez której zrozumienie PRL-u jest niemożliwe. Zostawmy na boku spory pseudoideologiczne, matactwa, świństwa, zbrodnie. O pomstę do nieba woła sama struktura społeczno-ekonomiczna PRL-u. Około dziesięciu procent. Czyli około 4 milionów obywateli żyło w warunkach dobrych, bardzo dobrych, choć nie luksusowych jak na Zachodzie. Była to przede wszystkim nomenklatura, ale także wolne zawody, lekarze, adwokaci, inżynierowie oraz ponad wszystko ustanowiona przez reżim elita pisarzy, artystów, plastyków, muzyków. Zarabiali oni więcej niż nomenklatura i do tego towarzyszyły im liczne przywileje w postaci wyjazdów zagranicznych, willi etc., nie mówiąc już o odznaczeniach w rodzaju Budowniczy Polski Ludowej, które wpływały na i tak już świetne emerytury. Pogrzeb zwykle na koszt państwa.
Reszta, znakomita reszta, rzędu 33 milionów, żyła w niedostatku i nędzy. Chłopi mieszkali w przedpotopowych chałupach, poziom ich higieny był zatrważający. Często (ale nikt nie pokwapił się z ankietą, ostatecznie zwalczono tę plagę społeczną za pomocą setek tysięcy kursów) - byli i są to analfabeci. Ten szczegół należy wziąć pod uwagę w dyskusjach o poezji. Robotnicy mieszkali w osławianych hotelach, które tak zdumiały Ważyka, że rąbnął poemat. Warunki życia w tych prymitywnych jaskiniach były nieludzkie, lub może, aż nadto ludzkie - alkoholizm, prostytucja, kradzieże i morderstwa. Wyczerpanych fizycznie, upokorzonych moralnie pchano do różnych akcji współzawodnictwa i obdarzano odznaczeniami i pseudogodnościami. Byli to synowie rolników, nie wykształceni, ani zawodowo, ani ogólnie. Nadzieja mieszkania w większości przypadków była fikcyjna, a ich zarobki poniżej zaspokojenia prymitywnych potrzeb.
Ani rolnicy, ani mieszczanie w świetle ideologii marksistowskiej nie byli klasowo czyści, ale najgorszy los zgotowano robotnikom, do których należało Państwo. Inteligencja żyła w warunkach niedobrych, ale lepszych od warunków warstwy robotników. Profesorowie uniwersytetów, inżynierowie, artyści (którzy stanowili odrębną klasę), wybitni fachowcy w dziedzinie nauk technicznych i humanistycznych (ci za cenę konformizmu, lecz nie zapisywania się do Partii) - żyli w dostatku, w dobrych warunkach mieszkaniowych, to jest w starym budownictwie, znacznie lepszym od nowego wypieku, zakładającego według słynnej normy Gomułki, 6 m kw.
Powinieneś uświadomić sobie, Staszku, że nie tylko ideologiczny gniot totalitarny, ale także fatalne warunki mieszkaniowe (szczury w klatce, które się zagryzają), pensje zbyt niskie, żeby żyć, za wysokie, żeby umrzeć, doprowadziły do kompletnego rozkładu społeczeństwa. Treścią życia stała się gonitwa za najprostszymi środkami utrzymania, redukcja wyższych form duchowości.
A przecież mówi się, że stalinizm był okresem najbardziej twórczym i owocnym w historii Polski. Jak wytłumaczyć zjawisko, że książki ukazywały się w nakładzie setek tysięcy egzemplarzy, były tanie, wydano także wzorcowe edycje klasyków literatury polskiej. Pisarze współcześni (ale wyłącznie ci akceptowani przez Władzę) zarabiali i żyli w warunkach, o jakich nie śniło się ich zachodnim kolegom. Ale cena, jaką musieli płacić, była słona i ograniczyła się co najmniej do konformizmu i niemieszania się w sprawy i decyzje Partii. (...)
Powieść Andrzejewskiego, klasyka socrealizmu, "Popiół i diament" wydawana było co roku w nakładzie 100 tys. egzemplarzy. Książki Kazimierza Brandysa "Między wojnami" i "Obywatele" - pierwsza zawierająca totalne potępienie dwudziestolecia, druga stanowiąca hymn pochwalny na część PRL-u - publikowano w nakładach znacznie przekraczających pół miliona egzemplarzy. Z tych szczytów schodziło się na dół i książki innych autorów były zaledwie tolerowane, a dostanie ich w księgarni bez znajomości z kierownikiem tej instytucji - niemożliwe. Nic dziwnego, że ci twórcy, żyjący i piszący w stanie permanentnego zagrożenia, nie mogli skutecznie walczyć z komunizmem, byli bowiem przez swoich kolegów denuncjowani i groziło im wieloletnie więzienie. Staruszkowie, mężczyźni w sile wieku, młodzieńcy przesiedzieli się za kratą zadenuncjowani przez swoich czujnych kolegów. Denuncjacje odbywały się nie na zasadzie bezpośredniego donosu, złożonego na policji, ale za pomocą kampanii prasowych, które przygotowywały ideologicznie grunt pod przyszłe procesy, których przebieg i wyniki nie wywoływały żadnego protestu. (...)
Antysemityzm, nędza mas, los byłych żołnierzy i oficerów Armii Krajowej, torturowanych, i mordowanych w położonym niedaleko od siedziby związków twórczych więzieniu rakowieckim, mord katyński - wszystko to stało poza zainteresowaniami pisarzy i artystów. I to jest ich historyczna wina, której, co gorsza, nie potrafią odpokutować choćby skromnym przyznaniem się. Przeciwnie, zacierają ślady i chodzą pomiędzy nami jako niewinne ofiary. Jedynym może zadośćuczynieniem dla oszukiwanego społeczeństwa była postawa większości pisarzy, a zwłaszcza artystów teatralnych, w okresie stanu wojennego. (...)
List Zbigniewa Herberta do Stanisława Barańczaka, "Gazeta Wyborcza" 1 IX 1990
Skomentuj
Komentuj jako gość