Pytanie o to, jakie wartości Solidarności pozostały do dzisiaj zadawaliśmy sobie wielokrotnie. I wielokrotnie, jak teraz, przy okazji kolejnych okrągłych rocznic Sierpnia ’80, próbowaliśmy szukać tego „co nam zostało z tamtych lat”.
Kapitał patriotycznych uniesień i wspólnotowych doświadczeń wyniesionych z karnawału Solidarności był tak ogromny, że zapewne żaden realny porządek polityczny by mu nie sprostał. A co dopiero w trudnej rzeczywistości początku III RP.
Ale to marzeń o zachowaniu kanonu wartości kojarzonego z czasem Solidarności nie likwidowało. Wręcz przeciwnie. Podniosło je do rangi narodowego mitu.
A więc przede wszystkim Solidarność. Potem wolność – osobista, polityczna i wolność prasy. Troska o dobro wspólne, pluralizm życia politycznego, sprawiedliwość.
Rewolucja zaczęła pożerać swoje dzieci bardzo szybko, bo już na progu III RP. Gdy zabrakło wspólnego wroga, wszystko zaczęło się sypać. Mijały lata, a my wciąż się zastanawialiśmy, co poszło nie tak. Każdy na swój sposób.
Dla jednych winny był naród. Dawniej zjednoczony w 10 milionowej Solidarności, wynoszony jako świadomy podmiot wolnościowych dążeń, nagle, po dojściu do demokratycznej ziemi obiecanej, okazał się obciążony wirusem homo sovieticusa. Wcześniej nie dojrzały do socjalizmu, teraz musiał dorosnąć do demokracji. Inni o krecią robotę i sypanie piasku w tryby młodej demokracji posądzali nie rozliczonych ze swojej przeszłości postkomunistów. Natomiast wśród byłych działaczy Solidarności, szczególnie tych, którzy politycznie nie skonsumowali zwycięstwa nad komuną, do dziś popularna jest wersja zdrady ideałów przez polityków o solidarnościowym rodowodzie.
Czterdzieści lat to szmat czasu. Akurat tyle, aby zweryfikować wiele dotychczasowych poglądów. Za demokracji wychowały się już dwa dorosłe pokolenia Polaków. Dlaczego więc nie milkną diagnozy o ciągłym niedorastaniu Polaków do demokracji? Dzisiaj komunistów już nie ma. Są tylko post, ale to leśne dziadki na politycznej emeryturze. Aby temu ubytkowi zaradzić, powołano do życia „resortowe dzieci”. Ale już mówi się o skażonych komuną wnukach.
W imię czego to wszystko? Może dla ratowania złudzeń?
A jest co ratować. Po 30 latach panowania demokracji nikt nie spiera się o dziedzictwo solidarnościowych wartości. Diagnoza jest zgodna: pozostały zgliszcza. Różnice zdań dotyczą winnych.
O Solidarności można powiedzieć, że skoro już tu naprawdę była, to może jeszcze wróci. Dowiadywać się nie zaszkodzi. Dobro wspólne w ustach naiwnych pięknoduchów nadal brzmi wzniośle. Tak bardzo, że nie wiadomo, co z tym właściwie począć. Z wolnością jest jak z tą rączką w pamiętnej piosence Jana Kaczmarka – wolna, ale w ekonomicznych dybach. Media formalnie również mamy wolne. Ale zatarła im się różnica pomiędzy rozumieniem a przyklaskiwaniem.
Co do sprawiedliwości, to przecież nikt jej na ziemskim łez padole nie obiecywał, ale bez czujnego nadzoru oddanych partii kolesi mogłoby być znacznie gorzej.
Wśród dawnych europejskich demoludów byliśmy narodem szczególnie uprzywilejowanym.
Na trudną drogę do demokratycznej ziemi obiecanej dostaliśmy przewodnika, którego wskazówki i ostrzeżenia były bezcenne. Janowi Pawłowi II udało się obudzić nas z letargu czasów komuny, ale nie udało się skutecznie przestrzec przed pułapkami demokratycznego triumfalizmu. Choć listę ostrzeżeń dostaliśmy jak na tacy.
Papież-Polak starał się przekazać w swych społecznych encyklikach, jak cienka granica dzieli liberalne rządy prawa od demokratycznego totalitaryzmu. Jak marzenia o wolności łatwo zamieniają się w pułapkę zniewolenia. Pełne uniesień rocznicowe koncerty w telewizji Jacka Kurskiego na cześć św. Jana Pawła II brzmią jak zagłuszarka jego nauki o pierwszeństwie rządów prawa nad wolą ludu. Jego afirmacji trójpodziału władz jako porządku odzwierciedlającego realistyczną wizję społecznej nauki człowieka.
Inna sprawa, czy twarde warunki brzegowe jakimi Jan Paweł II obwarował swoje poparcie dla „prawdziwej demokracji”, która możliwa jest jedynie w Państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej, są w ogóle możliwe do spełnienia.
To pytanie – klucz do zrozumienia, dlaczego brzemię Solidarności, które mieliśmy nieść razem, we wspólnocie, okazało się za ciężkie. Fundamentem poprawnej koncepcji osoby ludzkiej jest dla papieża transcendentna wizja człowieka. A to oznacza konflikt z liberalną demokracją, którego Jan Paweł II był świadomy. Jego rezultatem po 30 latach III RP jest bezskuteczne poszukiwanie świętego Graala zaginionych wartości. Nadzieja, że w postępowym, na wskroś oświeceniowym ustroju zdołamy zachować twardy, chrześcijański fundament, podlega smutnej, lecz nieuchronnej weryfikacji. Nasza tradycjonalistyczno-religijna odmienność na tle Europy to rezultat komunistycznej zamrażarki w której rząd dusz zachował Kościół. Jak to dziś wygląda, każdy widzi. Z Kościołem włącznie. Nasze zarzuty wobec marniejącej w oczach rzeczywistości kierujemy zwykle do polityków. Bo tak jest prościej i łatwiej. Oczekujemy od nich, że zawrócą Wisłę kijem, nie dostrzegając, że ich również porwał rwący nurt dziejów, nad którym tracimy sterowność.
Gdyby nas lepiej i piękniej kuszono... – pisał w „Potędze smaku” Zbigniew Herbert. Liberalna demokracja zrobiła to skutecznie. Zwykłym ludziom dała to, czego komuna nie potrafiła: chleb i igrzyska. Czym skuszono naszych duchowych pasterzy, hierarchów Kościoła, że uwierzyli w system, który wiarę w swoją moc i trwałość oparł na człowieku?
Doszukując się w sobie coraz to nowych pokładów homo sovieticusa zapomnieliśmy, że każdy system wytwarza swojego homo. Homo demokraticus tęskni za starymi wartościami, ale sam stał się ich żywym zaprzeczeniem. Wspominamy Solidarność, a jak dzieci daliśmy się wkręcić w idiotyzm partyjno-plemiennego podziału. Chcemy wolności, ale tylko dla swoich. Odtworzyliśmy ZBOWiD, którego szeregi wciąż puchną, ale już nie widzimy w tym nic śmiesznego. Staliśmy się łasi na zaszczyty i pochlebstwa. Obwiesiliśmy się orderami i uwierzyliśmy we własne męczeństwo, za które wystawiliśmy rodakom rachunek w walucie i przywilejach. A rocznicę Porozumień Sierpniowych uczciliśmy żenującym sporem o to, w jakim budynku mamy oglądać tablice z 21 postulatami strajku w Stoczni Gdańskiej.
Piszę o tym bez goryczy, bo nie wierzę w możliwość jakiegoś odmiennego scenariusza. A tamte wartości? Jeśli by się ktoś o nie pytał, to ich tu nie ma.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość