Słowem, nie przyłożę ręki do żadnych poczynań mogących uratować przed polityczną śmiercią Janusza Palikota i jego politycznych wyznawców, ponieważ życie nauczyło mnie twardego trzymania się zasady „lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć”. To nie kwestia emocji, a twardej kalkulacji i porównania szkód wyrządzanych przez Palikota i jego ludzi z jednej strony i Piotra Grzymowicza z drugiej.
Wniosek dotyczący przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania prezydenta Piotra Grzymowicza oraz Rady Miejskiej spowodowany jest mizerną jakością tej prezydentury i pracy olsztyńskich radnych, ale także podbramkową sytuacją partii Janusza Palikota. Dla dalszych rozważań na temat sensu i konsekwencji tego kroku te dwa wątki powinny być rozpatrywane równolegle. W kwestie szczegółowej oceny poczynań Piotra Grzymowicza wchodził nie będę, ponieważ zaangażowanie środowiska które reprezentuję w ujawnianie i próby zatrzymania najbardziej szkodliwych dla miasta pomysłów jest dość powszechnie znane. Istota rzeczy sprowadza się do pytania, czy na rok przed wyborami należy organizować referendum i jakie będą tego kroku konsekwencje.
Osiągnięcie celu maksimum, czyli odwołanie prezydenta będzie oznaczało konieczność radzenia sobie nowego prezydenta z problemami, których przez rok załatwić się nie da. Zwłaszcza, że żadna z liczących się partii na wygenerowanie kandydatur godnych wyzwań przed jakimi stoi nasze miasto od lat nie jest przygotowana. To oczywiście sytuacja komfortowa dla come-backu Jerzego Czesława Małkowskiego, który ofertę pozamiatania szkód po prezydencie Grzymowiczu może złożyć olsztyniakom po referendum, albo po wykrwawieniu się prezydenta-roczniaka. Oczywiście względu na wymaganą wysoką frekwencję jest to scenariusz mało prawdopodobny. Druga więc ewentualność to pozostanie Piotra Grzymowicza w Ratuszu na skutek braku frekwencji, najprawdopodobniej przy dużej przewadze głosów na nie. Wiele osób zapewne liczy, że z tego starcia Piotr Grzymowicz mimo wszystko wyjdzie osłabiony i politycznie poobijany. Zwłaszcza, że podkręcona po skutecznych referendach w Ostródzie, Elblągu i planowanym w Warszawie atmosfera nie działa na jego korzyść. Rzeczywiście, tak to wygląda dzisiaj, ale…tak być ostatecznie nie musi. Jeżeli Hanna Gronkiewicz-Walc polegnie w Warszawie, to na jej tle oraz wcześniej odwołanych włodarzy Ostródy i Elbląga zachowanie stanowiska przez prezydenta Grzymowicza okaże się politycznym sukcesem przykrywającym racjonalne powody do jego odwołania i wzmacniającym go przed przyszłorocznymi wyborami.
W piątkowe popołudnie przedstawiciele Obywatelskiego Komitetu Referendalnego zorganizowali pod ratuszem briefing, dzięki czemu miałem okazję z nimi porozmawiać. Dowiedziałem się, że podobne spekulacje i rozważania ich nie obchodzą, ponieważ każdy, powstały po odwołaniu Piotra Grzymowicza scenariusz będzie lepszy od obecnego. Okazało się także, że mam do czynienia z członkami Ruchu Palikota i miłośnikami prezydentury Czesława Małkowskiego jednocześnie, choć partia winiarza z Biłgoraja na okoliczność referendum przebrała się w szaty społeczników, a pod wnioskiem referendalnym podpisali się sami jego członkowie. Piszę o tym, ponieważ te trzy informacje powinny być ważne dla każdego, kto chciałby czynnie poprzeć inicjatywę referendalną. Jeśli chodzi o mnie, to nie potrafię współpracować z ludźmi unikającymi odpowiedzialności za konsekwencje swoich publicznych poczynań, ale za to dość sprytnymi, aby ukrywać swoją polityczną tożsamość za społecznym szyldem. Posłowie Palikot i Makowski wizytując Olsztyn z zapowiedzią przeprowadzenia referendum, podobnie jak w Elblągu prewencyjnie oznaczyli teren swoim partyjnym stemplem. To na ich, partyjne potrzeby wystarczy. Argument, że dla dobra wspólnego oraz interesów miasta trzeba współpracować z każdym, kto przejawia taką wolę jest mi bliski, a co dla Stowarzyszenia Święta Warmia stało się normalną praktyką, pomimo wielokrotnych z tym związanych różnych zarzutów. Jednak granicę takiej współpracy wyznacza przestrzeganie pewnych elementarnych standardów, których przekroczenie unieważnia moim zdaniem jej sens i potrzebę. Dla ich zachowania włączyliśmy się aktywnie w przebieg wyborczego starcia pomiędzy Piotrem Grzymowiczem i Czesławem Małkowskim. Bez fałszywej skromności mogę chyba powiedzieć, że nasza, skierowana do 36 tyś. rodzin akcja oraz medialny apel Piotra Bałtroczyka rzutem na taśmę pozbawiły prezydentury Czesława Małkowskiego. Nie powodowała nami chęć pomocy Piotrowi Grzymowiczowi czy jakiekolwiek złudzenia wobec jego osoby, lecz wybór moralny wobec zła nadrzędnego, jakim był pomysł kandydowania na publiczny urząd osoby obciążonej zarzutami taj wagi co Czesław Małkowski. Teraz dowiaduję się od inicjatorów referendum, że Małkowski byłby lepszym prezydentem, co świadczy moim zdaniem nie tylko o błędnej ocenie owoców tej prezydentury, ale, co gorsze, o naiwności i niewiedzy na temat politycznych i środowiskowych korzeni obu tych panów. Słowem, nie przyłożę ręki do żadnych poczynań mogących uratować przed polityczną śmiercią Janusza Palikota i jego politycznych wyznawców, ponieważ życie nauczyło mnie twardego trzymania się zasady „lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć”. To nie kwestia emocji, a twardej kalkulacji i porównania szkód wyrządzanych przez Palikota i jego ludzi z jednej strony i Piotra Grzymowicza z drugiej. Z tym ostatnim, jak pokazuje kilka ostatnich przykładów, przy odpowiednio zorganizowanym nacisku, można od czasu do czasu skutecznie współpracować. Z Palikotem po prostu nie wypada.
Moim zdaniem najlepszą okazją do wyprowadzenia olsztyńskich spraw na prostą będą przyszłoroczne wybory. Okazją niestety trudną do wykorzystania, ponieważ w ośrodkach wielkości naszego miasta decydujący głos w jego sprawach posiadają partie polityczne i ludzie przez nie rekomendowani. Zmienić tego nie sposób dopóki o wynikach wyborów decyduje większość kierująca się telewizyjną rekomendacją Tuska, Kaczyńskiego czy Millera. To koń trojański współczesnej demokracji z którym kopać się jest bardzo trudno.
Piotr Grzymowicz jest rakiem na politycznym bezrybiu. Masą upadłościową po prezydencie Czesławie Małkowskim. Wynikiem słabości, politycznych zaniechań i braku elementarnego profesjonalizmu olsztyńskich partii, zwłaszcza tych największych. Niestety, w Olsztynie, podobnie jak w innych miastach tej wielkości, jesteśmy na ich działanie skazani. Dlatego żaden społeczny, pozapartyjny kandydat nie ma tu szans na zwycięstwo bez mocnej, partyjnej rekomendacji szans. Jak pokazują doświadczenia wszystkich lokalnych wyborów od 1989 r. w każdej olsztyńskiej Radzie Miasta znajdowało się natomiast miejsce dla kilku osób spoza komitetów partyjnych. Jak swoją szansę wykorzystali, to już inna sprawa. To Rady radykalnie nie zmieni, ale może być zaczynem czegoś lepszego w przyszłości. Pod warunkiem oczywiście że chętni na tak ciężki marsz pod polityczną górkę włożą do plecaka wszystko, co w takich okolicznościach jest konieczne.
Bogdan Bachmura
fot na głównej stronie to screenshot z YouTube
Skomentuj
Komentuj jako gość