„W Elblągu lokalny PiS nie miał wyjścia. Musiał poprzeć zainicjowane przez Ruch Palikota referendum, ponieważ przeciwnikiem był prezydent PO, zatem najmniejsze wahanie w tej sprawie byłoby odczytane jednoznacznie negatywnie. W Olsztynie takiej presji nie ma, bo chodzi o Piotra Grzymowicza, polityka bez wyraźnych konotacji ogólnopolskich i na dodatek byłego koalicjanta tej partii. To daje działaczom PiS większe pole manewru, ale też zmusza do większej ostrożności w formułowaniu ocen.”- pisze Bogdan Bachmura
Polityka to nie sport, gdzie liczy się zwycięstwo, a różnicę punktów lub czasu pomiędzy zwycięzcą a przegranym rozpamiętuje się co najwyżej jeden dzień. W polityce wygrać nie zawsze oznacza zwyciężyć, a drugie miejsce to nie zawsze pozycja przegrana. Ta ogólna refleksja odnosi się do ostatnich wyborów prezydenckich w Elblągu. Okoliczności w jakich doszło do referendum w tym mieście i ogólnopolska, wyraźnie zwyżkowa tendencja PiS-u sugerowały miażdżące zwycięstwo tej partii i samodzielne rządy w Radzie Miasta. Takie też, na użytek propagandowy, potrzebne było to zwycięstwo Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pośrednio przyznał to prezes PiS, twierdząc, że Jerzemu Wilkowi w osiągnięciu lepszego wyniku zaszkodziły spreparowane przez PO taśmy, choć ich zawartość i rzeczywiste oddziaływanie wskazywałoby raczej na autorstwo przyjaciół Wilka. Stara sportowa zasada mówi, że słabnącego przeciwnika trzeba bez wahania „dobić” bo chwila słabości i braku zdecydowania to iskierka nadziei na podniesienie się z kolan skazanego na porażkę rywala. W Elblągu dobić PO się nie udało, a piłka jest teraz po stronie zgranego i, co tu dużo mówić, słabego wystawionego przez PiS zawodnika, przed którym egzamin bardzo ciężki, a czas na jego zdanie więcej niż krótki.
W Elblągu lokalny PiS nie miał wyjścia. Musiał poprzeć zainicjowane przez Ruch Palikota referendum, ponieważ przeciwnikiem był prezydent PO, zatem najmniejsze wahanie w tej sprawie byłoby odczytane jednoznacznie negatywnie. W Olsztynie takiej presji nie ma, bo chodzi o Piotra Grzymowicza, polityka bez wyraźnych konotacji ogólnopolskich i na dodatek byłego koalicjanta tej partii. To daje działaczom PiS większe pole manewru, ale też zmusza do większej ostrożności w formułowaniu ocen. Pewnie dlatego dowództwo olsztyńskiego PiS przyjęło w sprawie referendum taktykę wyczekiwania i stania okrakiem na barykadzie: z brakiem oficjalnego stanowiska z jednej strony oraz plakatem referendalnym w biurze Jerzego Szmita i jego osobistym poparciem z drugiej. Analizuję postępowanie akurat tej partii, ponieważ w przypadku zebrania wystarczającej liczby podpisów przez komitet referendalny w tą właśnie stronę zwrócą się oczy wszystkich wyglądających nowych zwycięzców i zmiany układu władzy lokalnej w Olsztynie. To właśnie PiS ma najwięcej do wygrania, ale też oczekiwania partyjnej góry wobec lokalnych działaczy będą nieporównanie większe niż przy standardowych wyborach. Utrzymanie przez PO większości w Radzie Miasta, nie mówiąc o ewentualnym zwycięstwie kandydata PO w wyborach prezydenckich, oznaczałoby przerwanie oczekiwanej przez prezesa Kaczyńskiego referendalnej narracji, której punktem kulminacyjnym prowadzącym do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych, ma być odwołanie prezydent Hanny Gronkiewicz-Walc.
Działacze PiS są świadomi swojej słabości w naszym mieście. Wielokrotnie słyszałem, że tutaj niewiele da się zrobić. Nie zamierzam teraz analizować przyczyn takiego stanu rzeczy. Jednak tym razem wytłumaczenie się przed Prezesem z kolejnej porażki, ze względu na presję sytuacji, może być trudniejsze niż dotychczas. Dlatego sądzę, że ostatnią rzeczą której wyglądają działacze PiS to właśnie referendum, które ich zmusi do przedwczesnego i mocno ryzykownego sprawdzianu. Zaś oficjalne poparcie partii dla tej inicjatywy zmusiłoby do wzmocnienia akcji zbierania podpisów pod niechcianym referendum. Oczywiście są to rozważania mocno teoretyczne. Ze względu na wysoką, wymaganą do ważności referendum frekwencję najprawdopodobniej wszystko zakończy się policzeniem szabel przed przyszłorocznymi wyborami, o czym rozstrzygnie zdolność zmobilizowania do uczestnictwa w referendum tzw. twardego elektoratu.
Jednak na razie wygląda na to, że wszystko rozejdzie się po kościach za sprawą samych inicjatorów referendum, którzy prawie miesiąc temu, pod ratuszem, obiecywali zebranie wymaganych 13 466 podpisów w ciągu miesiąca. Na razie mają 6000 i optymistyczne przekonanie, że „teraz już jest z górki”. Może dlatego, że z odsieczą dzielnie ruszyli działacze Partii Demokratycznej i Stronnictwa Demokratycznego Pawła Piskorskiego, mistrza świata w grze w ruletkę. Cud zatem wisi w powietrzu.
Bogdan Bachmura
Rys. A. Wołos
Skomentuj
Komentuj jako gość