1 maja tego roku na placu Solidarności odbył się pierwszomajowy wiec. W ten sposób olsztyński PiS, przy współudziale Solidarności, zapoczątkował w naszym mieście nową świecką pierwszomajową tradycję. Celowo nie używam słowa „świętowanie” ponieważ sami działacze PiS od takiej formuły imprezy i wszelkich skojarzeń z komunistycznymi pochodami się odżegnują.
Pomysł ma nawiązywać do pierwszomajowych źródeł, czyli robotniczych protestów w Chicago z 1886 r. w obronie „ludzi pracy” przed narastającym w Polsce bezrobociem. Nie zamierzam w czambuł krytykować tego pomysłu, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się zaskakujący. Kto wie, być może idea odbicia lewicy tego święta i nasycenia go własnymi, nawiązującymi do prawicowych rozwiązań gospodarczych treściami jest w swojej przewrotności ideą wartą przemyślenia. Diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach, a te, niestety, nie wyglądają najlepiej. PiS przyszedł przecież razem ze związkowcami na plac Solidarności ze znanym od dawna bagażem pomysłów na walkę z bezrobociem oraz obronę „ludzi pracy”. Do kanonu recept Prawa i Sprawiedliwości należy m.in. płaca minimalna i jej ciągłe podwyższanie, likwidacja tzw. umów śmieciowych, likwidacja podatku liniowego oraz utrzymanie progresywnej skali podatkowej. Rodzi się zatem pytanie zasadnicze, przeciwko komu działacze PiS przyszli protestować i bronić „ludzi pracy”? To pytanie oczywiście retoryczne, bo odpowiedź odzywa się sama, jak po przysłowiowym uderzeniu pięścią w stół: winna za ich cały trudny los jest Platforma Obywatelska. Jednak tak naprawdę straszenie diabłem Platformy jest dla ludzi zagrożonych bezrobociem tyle warte, co straszenie terrorem policyjnym Prawa i Sprawiedliwości. Ważna jest prosta odpowiedź na pytanie, jaki wpływ na właścicieli firm i los pracowników oraz bezrobotnych ma nałożenie na pracę kolejnych podatków wprost wynikających z podwyżek płacy minimalnej i likwidacji „umów śmieciowych”. Jakie zachowania na przedsiębiorcach wymusza informacja, że praca dzięki pomysłom polityków i związkowców na obronę „ludzi pracy” stała się droższa? Czy popyt na pracę, która jest – jak pisał Adam Smith - podstawowym źródłem „bogactwa narodów” obniży się w ten sposób czy wręcz odwrotnie? Politycy i związkowcy w Polsce dawno oderwali się od gospodarczej rzeczywistości bo unoszą ich demokratyczne słupki poparcia. Schlebiają prostym odruchom społecznej frustracji, którą sami, świadomie lub z głupoty, nakręcają, bo z tego żyją. Nie wiadomo tylko jak długo. Na co dzień tkwią w mentalności postkomunistycznej, żyjąc dawnym antagonizmem ludzie pracy – kapitaliści. Nawet nie zauważyli, że 2,1 mln pracujących na własny rachunek Polaków tworzy nowy „proletariat”, którego interesy są całkowicie zbieżne z pracującymi u nich ludźmi. Usta oczywiście mają pełne kapitalizmu i wolnego rynku, ale na pochód pierwszomajowy mogliby spokojnie pójść jedną ławą, po staremu podlizując się klasie robotniczej. Na wspólnym sztandarze mogą umieścić idę obrony wiecznie żywego podatku progresywnego, łączącego platformerską interpretację liberalizmu gospodarczego, pisowskie pojęcie sprawiedliwości i eseldowską (a właściwie wspólną dla wszystkich) sprawiedliwość społeczną. Do rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć, że „wysoki podatek progresywny” zaleca Manifest Komunistyczny. Nie do stosowania oczywiście w przyszłym świetlanym ustroju, lecz jako sposób na uniemożliwienie akumulacji kapitału i rozwój klasy średniej, a w rezultacie „likwidację społeczeństwa kapitalistycznego”. Z kolei w apelu Komitetu Centralnego do Związku Komunistów Karol Marks, razem z Fryderykiem Engelsem, zaleca co następuje: „Jeżeli demokraci proponują podatek proporcjonalny, to robotnicy żądają progresywnego; jeżeli demokraci proponują umiarkowanie progresywny podatek, robotnicy powinni domagać się takiego podatku, którego skala wzrasta tak szybko, że wielki kapitał musi zginąć…”.
PiS wprawdzie obniżył i zmniejszył skalę podatku progresywnego, ale chce zlikwidować wprowadzony przez SLD podatek liniowy. A ponieważ SLD chce likwidacji tego co zrobił PiS, więc ogólnie bilans wychodzi na zero. W tej sytuacji ogłoszony właśnie w Radomiu przez Jarosława Kaczyńskiego pomysł walki z bezrobociem siłą perswazji do zakładania własnych firm przez Polaków brzmi jak ponury żart. Osobiście radziłabym zacząć obóz ekonomicznego przetrwania od własnego otoczenia. Polska mogłaby na tym tylko zyskać.
A przed następną rocznicą święta pracy proponuję aby Jerzy Szmit i jego koledzy spotkali się z lokalnymi działaczami innych partii i wyprostowali kilka dzielących ich nieznacznie szczegółów, a następnie wspólnie, jednolitym frontem, wystąpili w obronie demokracji. To wystarczy. Bowiem jak zauważył Karol Marks, patron pierwszomajowych obchodów, „Na to, by w jakimś kraju wprowadzić socjalizm, wystarczy wprowadzić w nim demokrację”.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość