A miało być tak pięknie. Wstąpienie do Unii to sam miód, malina. Swoboda przemieszczania się i, przede wszystkim, dotacje unijne. Ten złoty deszcz spadających z nieba euro. No więc podpisaliśmy cyrograf. A Rosjanie mają takie powiedzenia – nie siadaj z diabłem do wspólnej miski kaszy bo on zawsze będzie miał dłuższą łyżkę. My jednak siedliśmy. Jak głupki cieszymy się z dotacji i szpecących krajobraz tablic dziękczynnych wychwalających unijną dobroć. Tylko, że ostatnio wychodzi na to, że za „darmowe” dotacje i miejsce przy misce z kaszą przyjdzie nam słono zapłacić. Pomijam już to, że za dotacje musimy inwestować razem z własnymi pieniędzmi nie w to co uważamy za najbardziej potrzebne lecz w to co Unia uważa za ważne.
Jest gorzej.
Kilka dni temu, 9 marca, Polska zawetowała już po raz drugi tzw. kroki milowe na drodze do redukcji CO2 o 80% w 2050 r. Komisja Europejska chce, by do 2030 r. zredukować emisję CO2 o 40 proc., a do 2040 r. - o 60 proc. w porównaniu z 1990 r. I tu okazało się co znaczy nasze weto. Duńska komisarz Connie Hedegaard zapowiedziała, że pomimo sprzeciwu Polski dalsze prace będą kontynuowane. Skoro nie dało się po dobroci to użyto innego sposobu. Parlament Europejski przyjął dziś rezolucję popierającą te nieszczęsne kroki milowe.
Szczęśliwie, choć w tym przypadku, rząd nasz postąpił jak należy. Inna sprawa, że prawdę mówiąc, wyboru nie miał bo idzie o życie. Prawie dosłownie bo, jak wskazał eurodeputowany Konrad Szymański, koszty zaostrzania polityki klimatycznej w Polsce to 5,4 mld euro rocznie. Jest to – bagatela - ponad połowa całego zysku polskich przedsiębiorstw i to przed opodatkowaniem. Takie coś to faktyczna likwidacja gospodarki. A idzie na ostro. „Nigdy nie zaakceptujemy sytuacji, żeby jeden kraj zablokował resztę świata w postępach. To samo dotyczy Europy: jeden kraj nie może blokować 26 krajów” - zapowiedziała duńska komisarz UE ds. klimatu Connie Hedegaard.
Można by pomyśleć, ze pani komisarz zwariowała, podobnie jak Niemcy czy Francja. Ale gdy nie wiadomo o co chodzi to zwykle chodzi o pieniądze. Kraje takie jak Dania, Niemcy czy Francja, są znacznie bogatsze niż Polska. W dodatku rozleniwiły się i nie mają ochoty na wyścigi. A tu takie kraje zacofane jak Polska rozwijają się szybciej od nich i, jak tak dalej pójdzie, to za jakiś, wcale niedługi czas, mogą ich dogonić, albo i prześcignąć. Rzecz w tym, że do rozwoju trzeba energii, którą my pozyskujemy z węgla, podczas gdy Niemcy z gazu a Francja z elektrowni nuklearnych. Kraje te opracowały technologie pozyskiwania energii odnawialnej i opatentowały je. Jeżeli uda się zablokować u nas spalanie węgla albo ukarze nas za jego spalanie, konkurencyjność naszej gospodarki a więc i nasz rozwój gospodarczy zostaną zdławione jednym, skutecznym ruchem. W tym przypadku został nawet zawarty sojusz niemiecko-rosyjski. Rosja wspiera Niemcy sprzedając im gaz o połowę taniej niż Polsce. Niemcy wspólnym z Rosją gazociągiem północnym ograniczyły dostęp do portu w Świnoujściu po to by port w Rostocku mógł przechwycić przeładunki. A Francuzi chcą zablokować u nas wydobycie gazy łupkowego. Efektami naszej pracy podzielą się kraje „starej” Unii i Rosja. Wszystko to, oczywiście, dla naszego dobra. Jeszcze od dobrobytu mogłoby się nam w głowach poprzewracać. Wszystko pięknie się składa do kupy.
Ale świat nie jest jednak taki durny jak zarządowi eurokołchozu się wydaje. Otóż rząd chiński zabronił swoim liniom lotniczym przystąpienia do opracowanego przez Unię Europejską programu przewidującego obciążenie przewoźników lotniczych opłatami za emitowanie przez ich samoloty dwutlenku węgla do atmosfery. Opłata ma dotyczyć wszystkich przewoźników, których samoloty wykonują loty do i z Europy. W ten sposób Chiny przyłączyły się do kilkunastu innych krajów, m.in. Rosji, USA i Indii, które wystąpiły przeciwko tej inicjatywie. I tu może być problem bowiem Chińczycy zupełnie bezpardonowo zrobili to na krótko przed zapowiedzianym szczytem UE-Chiny, na którym Europa będzie żebrać w Chinach o jałmużnę w celu ratowania walącej się strefy euro i o pomoc w walce z kryzysem. Chiny wygrają to starcie bo w komunistycznych Chinach przyjęto rozwiązania typowe dla dziewiętnastowiecznej kapitalistycznej Europy. Na dłuższą metę może to skutecznie sparaliżować te durne pomysły eurokołchozu.
A my? My siedzimy przy wspólnej misce kaszy z partnerem, który i tak ma zawsze dłuższą łyżkę.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość