Masowe zjawisko likwidacji szkół na Warmii i Mazurach przebadał naukowo prof. zw. pedagogiki A. Nalaskowski. O swoich badaniach poinformował w tygodniku "Sieci" (6-12.05.) „To nie względy ekonomicznie przesądzają o likwidacji tych szkół" - wynika ze wstępnych wyników badań. „Głównym motywem jest kupiec, który chce nabyć szkolny budynek w atrakcyjnej turystycznie wsi.
Prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu objął badaniami nauczycieli zatrudnionych w likwidowanych szkołach, dyrektorów oraz organy prowadzące te szkoły (wójtów). Z tych badań powstanie raport ukazujący mechanizmy likwidacyjne, kryjące się za nimi interesy, kompetencje lokalnych samorządowców i przewidywane losy dzieci oraz nauczycieli ze szkół, które muszą zniknąć.
Na podstawie badań nie sposób ustalić likwidacyjnego kryterium - pisze prof. Nalaskowski. Dla jednego wójta 40 uczniów, a dla drugiego i 100 uczniów to za mało, aby utrzymywać szkołę. Tym bardziej decyzje likwidacyjne dziwią, gdyż z reguły mieszczą się też w nich przedszkola, które mają stać się - jak zapowiada rząd - obowiązkowe.
Zwalniani nauczyciele tworzą trzy grupy:
1. Tych, którzy skorzystają z wcześniejszych emerytur,
2. Tych, którym pozornie zaoferuje się inną pracę,
3. Tych, którzy znajdą się na bruku, związani są ze swoją miejscowością domem po rodzicach i by nie umrzeć z głodu, sprzedadzą nieruchomość w ręce niemieckie poprzez podstawionego słupa.
Nauczyciele bali się otwarcie odpowiadać na pytania ankiety, robili to w konspiracji pzred dyrektorami, poza szkołą, bowiem nastawienie dyrektorów do badaczy było agresywne i wrogie. Dyrektorzy w zamian za zgodę na likwidację mają przez wójtów zapewnioną ciepłą posadę w gminie.
Nauczyciele doskonale zdają sobie sprawę, a nawet często wiedzą, kto nabędzie budynek szkoły, po likwidacji placówki, by uruchomić w niej biznes lub zrobić sobie rezydencję wypoczynkową.
Pół biedy, gdy wójt zgodzi się, aby szkołą przekształciła się w placówkę niepubliczną. Taka niepubliczna szkoła dostaje 50 proc. dotacji na ucznia. Jednak taka dotacja zaspokoi tylko ok. 40 proc. potrzeb finansowych szkoły, więc w biednych wsiach rodziców po prostu nie będzie stać na dopłacenie tych 60 proc. Ale często samorządy nie chcą się zgodzić i na to, bo albo już wójt jest po słowie z kupcem na budynek, albo też samorządowcom szkoda nawet tych 50 proc. dotacji celowej. Wójt wówczas robi wszystko, by taka niepubliczna placówka nie powstała: żąda się od inicjatorów szkoły społecznej horrendalnych kwot za wynajem, mnoży bariery administracyjne, napina terminy, bo „po co nam ten bałagan".
Na palcach można policzyć te miejscowości, w których rodzice w sposób czynny zaprotestowali przeciwko likwidacji, okupując , tak jak ostatnio w Dębkach, szkołę. To często jedyna metoda na ocalenie placówki. Toteż, gdy w 2012 roku zwróciła się do mnie nauczycielka ze szkoły w Nowej Wsi gmina Purda, którą samorząd przeznaczył do likwidacji, z prośbą o pomoc (w tej warmińskiej gminie do 1939 roku były 4 polskie szkoły), powiedziałem, że muszą się odważyć na otwarty, spektakularny protest, tylko wówczas media się ich losem zainteresują.
szkoła w Nowej Wsi
Pani Ewa Zakrzewska posłuchała mojej rady. Zaalarmowała media miejscowe i ogólnopolskie. Sama też odważyła się i złapała za pióro. Na stronie www.klebarkwielki.pl ukazał się jej tekst, który cytuję:
„Uchwałę o likwidacji szkoły podstawowej w Nowej Wsi rada gminy Purda podjęła po raz pierwszy w 2011 roku. Argument był jeden: ekonomiczny. (rocznie na utrzymanie szkoły gmina daje 600 tysięcy złotych - twierdzi wójt - przyp. AJS). Wójt i radni uczynili to wbrew woli mieszkańców Nowej Wsi i okolic, a także wbrew opinii kuratorium oświaty w Olsztynie. Władze gminy nie reagowały na argumenty, że była to najtańsza z pięciu gminnych szkół podstawowych. Tym bardziej nie przemawiały do nich względy natury społecznej, czyli troska o dobro mieszkańców, jedność wspólnoty lokalnej, przyszłe utrudnienia w dotarciu do szkoły dzieci z miejscowości położonych w głębi lasu, z dala od asfaltowych dróg.
Mieszkańcy zwrócili się wówczas do Wojewody Warmińsko-Mazurskiego z prośbą o uchylenie tej uchwały. Wojewoda przychylił się do tej prośby stwierdzając, że decyzja rady gminy jest niezgodna z przepisami, gdyż radni zlikwidowali szkołę wchodzącą w skład zespołu szkolno-przedszkolnego nie rozwiązując wcześniej tegoż zespołu. Wójt gminy Purda odwołał się od decyzji wojewody do Sądu Wojewódzkiego. Sąd ten podtrzymał jednak decyzję wojewody. Wówczas wójt Gminy Purda odwołał się po raz kolejny, tym razem do NSA. NSA rozpatrzył sprawę na korzyść Rady Gminy. Tymczasem jednak szkoła przetrwała kolejny rok, a mieszkańcy czynili starania, by jej istnienie przedłużyć.
Zgodnie z ubiegłoroczną sugestią wójta i jego zastępcy, uczynioną na wiejskim zebraniu w Nowej Wsi, poczyniono starania, by pozyskać stowarzyszenie, które poprowadziłoby dalej szkołę. Udało się zyskać przychylność ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. Wówczas Stowarzyszenie zwróciło się do Rady Gminy Purda z prośbą o użyczenie na 25 lat budynku szkoły na cele oświatowe. Wójt, nie konsultując się z radnymi, odpowiedział odmownie argumentując, że wiąże go podjęta wcześniej uchwała o likwidacji szkoły i otwarciu w jej budynku przedszkola. Wójt nie reagował na racjonalne argumenty, że kilkunastoosobowe przedszkole będzie zbyt drogie do utrzymania w dwupiętrowym budynku szkoły i prawdopodobnie zostanie ono wkrótce zamknięte, a budynek zostanie przekazany lub sprzedany na inne cele. Mieszkańcy Nowej Wsi sądzą, że dąży on tak usilnie do zamknięcia tutejszej szkoły, gdyż pragnie przejęcia większości uczących się w niej dzieci przez szkołę w sąsiadujących z Nową Wsią Butrynach. Dyrektorką tamtejszego Zespołu Szkolno-Przedszkolnego jest żona wójta".
W szkole w Nowej Wsi w 2012r. uczyło się 44 uczniów w sześciu klasach (w przedszkolu, które ulokowane w osobnym obiekcie było 18 dzieci). Razem 62 dzieci: 10 etatów nauczycieli + pani od świetlicy i biblioteki + 3,5 etatów obsługi.
Natomiast Zespół Szkolno-Przedszkolny w Butrynach, którego dyrektorem jest żona wójta, i która miała przejąć uczniów z Nowej Wsi, liczyła sobie 63 dzieci w sześciu klasach i przedszkolu oraz 14,2 etatów nauczycielskich, 6 etatów pracowników obsługi.
W czerwcu 2012 r. na ręce komisji rewizyjnej Rady Gminy Purda spłynęła skarga mieszkańców na nepotyzm wójta (zatrudnienie żony). Wójt zorganizował posiedzenie komisji w swoim gabinecie, które osobiście nadzorował. Komisja większością głosów oddala wniosek jako bezzasadny.
Radni w większości są pracownikami Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, a więc zależnymi od wójta. GOPS opanował on na początku swojej pierwszej kadencji usuwając ze stanowiska kierowniczkę i osadzając tam swojego człowieka.
Rodzice wobec tego zgłosili sprawę nepotyzmu do prokuratury, ale ta też stwierdziła, że wójt nie popełnia żadnego uchybienia, gdyż w sytuacji zależności służbowej między wójtem a a jego żoną żona jest bez winy. Natomiast skarżącym nie chodziło o pociągnięcia do odpowiedzialności żony wójta, a wójta, ale prokuratura udała, że nie wie o co chodzi.
Więcej szczęścia rodzice mieli w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, który uratował szkołę na rok. Sąd, uzasadniając swoją decyzję, podkreślił, że rada gminy popełniła nieprawidłowości w powiadamianiu rodziców o planach dotyczących likwidacji podstawówki.
Ale przy kolejnej uchwale likwidacyjnej wójt już zadbał, by dotarła do rodziców i jest ona nie do podważenia. Wójt jedynie zgodził się, aby szkołę przejęło stowarzyszenie i przekształciło w placówkę niepubliczną, ale rodzice obawiają się, że to może być tylko kolejny wybieg.
Na co wójt potrzebuje kasę?
Utajniony przetarg na dowóz dzieci do szkoły między wsiami Klebark Mały - Klebark Wlk (w obie strony 7 km) wygrał brat sekretarza gminy Purda Waldemara Czarnoty - Leszek C. Gmina płaci mu ok. 400 zł dziennie. Wychodzi 55 zł za 1 km. Sprawa została zgłoszona do prokuratury w Olsztynie, która nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości. Policzmy zatem: 400 zł dziennie przez 190 dni w roku = 76.000. Przypomnę: na szkołę w Nowej Wsi gmina wydaje 600 tys. zł rocznie.
Wiemy tylko o jednym takim przetargu, a przecież gmina ogłasza ich sporo w ciągu roku. Nie tylko sekretarz gminy ma brata, pociotka... , więc faktycznie na rozparcelowanie tych 600 tys. zł, które idą na szkołę jest wielu chętnych krewnych i znajomych królika.
Materiał filmowy o tym przetargu z TVP Interwencje:
Ostatnie placówki polskości
Szkoły likwidowane we wsiach to często ostatnie placówki z polskim godłem - przypomina w swoim artykule w „Sieci" prof. Aleksander Nalaskowski.Przypomnę, że w Prusach Wschodnich, na Warmii istniała do 1939 roku sieć 15 szkół polskich. Niemcy budowali w tych wsiach okazałe szkoły, mimo że nie było chętnych, by do nich chodzić. Następnie przekupstwem (oferta pracy) lub represjami zmuszano do posłania dzieci do szkoły niemieckiej.Nauczyciele szkół polskich zapłacili życiem w obozach koncentracyjnych, a na rodziców i dzieci spadły represje. Można odnieść wrażenie, że obecne władze, zachowują się jak władze obszaru postkolonialnego i realizują politykę ówczesnych władz niemieckich rugowania polskości z b. Prus Wschodnich. Państwo polskie powinno uznać za polską rację stanu utrzymanie sieci wiejskich szkół. Tymczasem jest zupełnie obojętne. Woli wydawać np. 6 mln dolarów na koncerty celebrytki i skandalistki Madonny.Jeśli likwidację szkół zestawimy to z coraz powszechniejszym zjawiskiem wykupywania tysięcy hektarów ziemi na b. terenach niemieckich przez podstawione firmy niemieckie, przy przyzwoleniu państwa polskiego, to mamy pełny obraz sytuacji. Polska się wyludnia i wymiera, a najbardziej ten proces dotyczy właśnie Warmii i Mazur.
Za miskę zupy..
Prof. A. Nalaskowski zrobił jeszcze jeden eksperyment w trakcie badań na Warmii i Mazurach. Poprosił troje ludzi, by podali się za działaczy nieistniejącej organizacji niemieckiej Verein Deutscher Masuren i przeprowadzili sondę w jednej z zamożnych wsi mazurskich. Przyjechali do niej autem na niemieckiej rejestracji. Zapytali w lokalnym urzędzie czy wyrażą zgodę, by od nowego roku szkoła była szkołą niemiecką, w której uczono by wyłącznie po niemiecku i wisiało w niej tylko godło niemieckie, a nauczyciele sprowadzeni byliby z Niemiec. Propozycja ta wzbudziła pewną nieufność jedynie wśród nauczycieli, którzy sugerowali szkołę dwujęzyczną. Mieszkańcy albo nie mieli zdania, albo przychylali się do propozycji („Mamy Europę, nie?")
W ofercie emisariuszy były obiady dla wszystkich mieszkańców miejscowości w cenie 1 euro. Jeden z urzędników zapytał: „A te obiady to pełne czy tylko zupa z pieczywem?"
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość