Lider wenezuelskiej opozycji Juan Guaido 23 stycznie 2019 r. ogłosił się tymczasowym prezydentem Wenezueli. Przy politycznym poparciu ze strony USA, Kanady i części państw Ameryki Łacińskiej rzucił wyzwanie dotychczasowemu włodarzowi tego kraju, Nicolasowi Maduro. Maduro został ponownie zaprzysiężony na prezydenta 4 stycznia br. w atmosferze oskarżeń opozycji o sfałszowanie wyborów. Przeciwko próbie zamachu stanu w Wenezueli zaprotestowały Chiny i Rosja, których dotychczasowe strategiczne interesy w tej części świata mogą zostać zagrożone. Do ulicznej mobilizacji przeciwko Maduro dochodzi w momencie, gdy kraj przeżywa najpoważniejszy kryzys w swej najnowszej historii. Jednocześnie dzieje się to w kraju, który dysponuje największymi złożami ropy na świecie i swego czasu świecił przykładem dla państw regionu.
Kryzys, który dotknął Wenezuelę, wybuchł rok po śmierci Hugo Chaveza, prezydenta, który rządził tym krajem czternaście lat. Namaszczony przez niego rząd Maduro stanął w obliczu problemów pozostawionych przez poprzednika i nie potrafił skutecznie przeciwdziałać skutkom chylącej się ku upadkowi gospodarki. Postawił również na silny sojusz z Chinami i z Rosją, konfrontując jednocześnie z USA. Po zapowiedziach rezygnacji w rozliczeniach finansowych w dolarach, Biały Dom odpowiedział sankcjami, co tym bardziej nie pomogło Wenezueli. Sytuację pogarsza rywalizacja interesów poszczególnych mocarstw, z których każde walczy o swój kawałek tortu. Od początku kryzysu z Wenezueli uciekło już ponad trzy miliony ludzi.
Paradoksalnie największym nieszczęściem Wenezueli stało się właśnie jej czarne złoto. Gospodarka kraju opiera się głównie na ropie naftowej. Ryzykowne, biorąc pod uwagę częste wahania cen tego surowca, a akurat Wenezuela mocno uzależniła się od aktualnej ilości dolarów za baryłkę. 90% eksportu to olej napędowy, ze sprzedaży którego finansowany jest budżet państwa i zapewnia się środki na te towary, które Wenezuela musi importować. Gdy w 2002 r. ceny ropy poszybowały w górę, kraj dostał potężny zastrzyk gotówki. Chavez, zamiast zainwestować pieniądze w przemysł i gospodarkę, a także zabezpieczyć rezerwy walutowe państwa, postawił głównie na finansowanie swoich socjalnych obietnic. Po ambitnych planach zabezpieczenia na przyszłość pozostało trzysta pięćdziesiąt ton złota, których Wenezuela właśnie pospiesznie się pozbywa, by móc za to dostać kolejne chińskie i rosyjskie kredyty.
Wenezuelę przez lata stać było na finansowanie różnego rodzaju programów socjalnych, pomocy żywnościowej i energii. Inwestowano w budownictwo mieszkaniowe, oddając do użytku co biedniejszym obywatelom prawie dwa miliony mieszkań. Doprowadzało to do furii zagraniczne banki, które nie mogły przez to liczyć na zainteresowanie obywateli w kwestii pożyczek i kredytów. Paliwo stało się najtańsze na świecie. Litr benzyny kosztuje 1 bolivara. Tym samym, jeszcze przed niedawną denominacją, za dolara można było zatankować ponad dziesięć tysięcy litrów ropy. Szok dla Europejczyków, którzy o takich cenach mogliby tylko pomarzyć. W latach prosperity i „krainy mlekiem i miodem płynącej” nacjonalizowano przemysł, odbierano wielkie gospodarstwa rolne i importowano na tak wielką skalę, że często lokalne produkty nie miały szans konkurować z ich tańszymi, zagranicznymi odpowiednikami. Ceny ropy na światowych rynkach cały czas rosły i nikt nie myślał o tym, co będzie dalej.
Dobra sytuacja gospodarcza pozwoliła Wenezueli prowadzić niezależną politykę zagraniczną. Czyli taką, która stała w zupełnej sprzeczności z interesami amerykańskimi w regionie i była jawnie konfrontacyjna. Wenezuela sądziła, że jest w stanie chronić interes kraju i własnymi siłami w porę zapobiegać zewnętrznym wpływom. Jeszcze za czasów Chaveza rząd – chcąc w pełni korzystać z zasobów ropy naftowej - przejął kontrolę nad aktywami obsługującymi sektor naftowy. Nowe prawo umożliwiło przejęcie własności takich firm, jak amerykańskie przedsiębiorstwo Halliburton. Wywołało to wściekłość USA i falę nieprzychylnych komentarzy w zachodnich mediach.
W 2014 r. z całą mocą wybuchł kryzys. Najbogatsze dotąd państwo w Ameryce Łacińskiej niemalże z dnia na dzień stało się nędzarzem. Gospodarka znalazła się w rozpaczliwym stanie, a szalejąca hiperinflacja mocno ograniczyła możliwości kupna wielu dostępnych wcześniej produktów. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego z końcem 2018 r. stopa inflacji wyniosła prawie czternaście tysięcy procent. Za jednego dolara amerykańskiego wedle oficjalnego kursu wymiany trzeba było płacić 69 tysięcy bolivarów. Na czarnym rynku kurs był jeszcze wyższy i dolar kosztował aż 800 tysięcy bolivarów. Wenezuelczycy narzekali, że „hiperinflacja zamieniła wenezuelskie banki w składowiska bezużytecznych banknotów”. Politycy rządzący krajem na głos przyznają to, co od dawna jest oczywiste: „Staliśmy się krajem o najwyższej inflacji na świecie”.
O złą sytuację w kraju Nicolas Maduro oskarża USA i Kolumbię. Nie przestaje dowodzić, że jego samodzielna polityka mocno naruszyła amerykańskie interesy, co pociągnęło za sobą zemstę Białego Domu. Służby twierdzą, że poczynając od 2014 r. miały miejsce zabiegi zmierzające do destabilizacji waluty wenezuelskiej i wywołania tym samym kryzysu finansowego. Banknoty o najwyższym nominale 100 bolivarów były przerzucane przez kolumbijską granicę, gdzie już przejmowała je miejscowa mafia. Następnie były one fałszowane i wprowadzane z powrotem do obiegu. Szacuje się, że w ten sposób wyprowadzono z Wenezueli ponad 300 miliardów bolivarów. W listopadzie 2017 r. Maduro oskarżył kolumbijskiego prezydenta Juana Manuela Santosa o koordynowanie działań mafii i realizowanie poleceń Waszyngtonu. Poza spekulacjami walutą, obce służby dodatkowo wyprowadzały z kraju zapasy żywności, leków, czy metali szlachetnych. Zza granicy inspirowane były również zamachy terrorystyczne m.in. na elektrownię czy Trybunał Stanu. Administracja amerykańska wykorzystała te trudności i piętnując braki w zaopatrzeniu nałożyła sankcje polityczne i gospodarcze. Dodatkowo poparła je groźbami dokonania inwazji zbrojnej w celu „przywrócenia demokracji”. Biały Dom uznał Wenezuelę za „niezwykłe zagrożenie dla USA”. Już w 2017 r. Mike Pompeo, sekretarz Stanu USA przyznał, że amerykańskie agencje wywiadowcze pracują z państwami regionu nad zmianą reżimu w Wenezueli.
Po przegranych przez opozycję wyborach Waszyngton dodatkowo nałożył embargo na dostarczanie żywności, czy środków medycznych. Zamrożono aktywa rządu i wielu wenezuelskich polityków w amerykańskich bankach. Największym ciosem były jednak sankcje nałożone na import wenezuelskiej ropy naftowej. W odpowiedzi na to Maduro ogłosił, że Wenezuela rezygnuje ze sprzedaży ropy w dolarach i przechodzi na rozliczenia w chińskich juanach.
W 2018 r. ceny baryłki ropy drgnęły i Wenezuela dostrzegła dla siebie szansę na odbicie się od dna. Zostały podpisane kontrakty z chińskimi i rosyjskimi firmami. Kontrakt z Chinami zakładał zbudowanie wielkiego rurociągu, którym wenezuelska ropa miałaby popłynąć do Azji. Wymiana z Chinami objęła m.in. realizację prawie siedmiuset chińskich projektów gospodarczych w Wenezueli. Chiny są też największym wierzycielem rządu w Caracas. Wenezuela jest im winna ponad dwadzieścia miliardów dolarów. Chińskie przedsiębiorstwa energetyczne zyskały znaczne udziały w obszarach naftowych, a w zamian kredytują programy socjalne Maduro.
Jeśli w wyniku rewolucji dojdzie do upadku Maduro, Chiny i Rosja będą największymi przegranymi tej sytuacji. Zwłaszcza dla Rosji byłaby to klęska jej planów w tej części świata. Wenezuela jest kluczem dla utrzymania rosyjskich wpływów w Ameryce Łacińskiej. Jeśli USA uda się wyrugować Rosję z Wenezueli, wtedy już tylko kwestią czasu będzie erozja wpływów na Kubie, czy w Nikaragui. Kuba dotąd bardzo korzystała z taniej wenezuelskiej ropy, co pomagało jej utrzymać niskie ceny. Waszyngton nie mógł też przejść obojętnie wobec coraz bardziej jednoznacznie brzmiących deklaracji umieszczenia rosyjskich baz wojskowych w Wenezueli. Skracałoby to drastycznie dystans zasięgu rosyjskich rakiet wobec bliskości terytorium USA. Jeżeli próba umieszczenia rakiet na Kubie w czasach zimnej wojny omal nie zakończyła się nuklearnym konfliktem, było do przewidzenia, że Waszyngton zareaguje tutaj równie mocno. Kreml niby zapowiedział, że będzie bronił Maduro „wszelkimi dostępnymi sobie sposobami”, ale prawda jest taka, że Rosja nie ma fizycznych możliwości, żeby konkretnie wspomóc sojusznika. Wenezuela to nie Syria, którą Moskwa ma prawie pod nosem i wątpliwe, żeby można było sobie pozwolić na wysłanie regularnych oddziałów wojskowych.
Korzysta z tego Donald Trump, który „nie wyklucza interwencji wojskowej”. Jest przy tym bardziej zdeterminowany, mając w perspektywie wizję przejęcia pól naftowych przez amerykańskie firmy. Dla Amerykanów ma to ogromne znaczenie, zwłaszcza w przededniu konfrontacji z Iranem. Wenezuela stała się po prostu jednym z elementów układanki w rywalizacji, która przecież toczy się na zupełnie innym kontynencie. USA zamierzają w marcu nałożyć embargo na Iran, a w konsekwencji ostatecznie doprowadzić do zerowej sprzedaży irańskiej ropy. Ma to zmusić Teheran do bardziej elastycznej polityki na Bliskim Wschodzie. Waszyngton wie, że jego ruch może doprowadzić do szoku cenowego i kryzysu na rynkach naftowych, gdzie niedobór ropy odbije się również na USA. USA będą musiały wygrać konfrontację z Iranem i nadrobić tym niepowodzenia w wojnie w Syrii, ale najpierw muszą zagwarantować sobie wolność dostaw. Trump ma nadzieję, że przejęcie wenezuelskich złóż rozwiąże ten problem i w konsekwencji utrzyma ceny surowca na stabilnym poziomie.
Maduro stoi pod ścianą. Doskonale wie, że utrzyma się tak długo, jak długo będzie miał poparcie resortów siłowych. A już pojawiają się pierwsze pęknięcia w obozie władzy, gdyż pierwsi generałowie zaczynają przechodzić na stronę opozycji. Prezydent może zostać zmuszony do ustąpienia. Otwiera to drogę opozycji, która już zapowiedziała zbliżenie z USA. USA liczą się z tym, że mogłaby wybuchnąć wojna. Natomiast spadające ludziom na głowy bomby nie rozwiążą problemów, z jakimi borykają się dzisiaj Wenezuelczycy.
Występowanie w obronie demokracji zawsze się opłaca. Zwłaszcza wtedy, gdy można na niej zarobić miliardy i zabezpieczyć interesy hegemona.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość