Wiceprezes Fundacji „Debata” odpowiedzialny za dystrybucję czasopisma objeżdżał punkty, by tam, gdzie pisma już nie ma, jeszcze wyłożyć trochę egzemplarzy. Zajechał też do punktu Informacji Kulturalnej Miejskiego Ośrodka Kultury na rogu Kruka i Mrongowiusza. Zobaczył, że „Debaty" nie ma. Pracownik oznajmił mu, że decyzją dyrektora MOKu „Debaty” nie ma i nie będzie, i że dyrektor kazał mówić osobom, które przyjdą po „Debatę” i będą miały pretensję, że pisma nie ma, by do niego zadzwoniły po wyjaśnienie.
W tym momencie do Informacji weszła Pani pytając o „Debatę”. Wojciech Kozioł przekazał, co przed chwilą usłyszał i zaprosił do auta, by dać egzemplarz. „To znaczy, że pan dyrektor znowu kocha się w sobie” - skomentowała Pani decyzję dyrektora Mariusza Sieniewicza.
Wiceprezes Kozioł zadzwonił do dyrektora Sieniewicza, przedstawił się, przekazał jakimi słowami zareagowała na jego zakaz Czytelniczka i zapytał, dlaczego zabronił dystrybucji „Debaty” w MOKu? Dyrektor odpowiedział: „Ponieważ Debata pisze nieprawdę o MOKu i o pracownikach MOKu”. Wojciech Kozioł zapytał, dlaczego wobec tego dyrektor nie napisze do „Debaty”, by wykazać nam pisanie kłamstw? Dyrektor na to, że nie będzie z „Debatą” polemizował. Dodajmy, że w Informacji Kulturalnej MOK wykładane są także czasopisma innych wydawców.
Miesięcznik Regionalny „Debata” ukazuje się już ponad 10 lat. Jest wykładany we wszystkich gmachach publicznych w mieście. Pismo często publikuje teksty krytyczne wobec ludzi wszelkiej władzy, wojewodów, marszałków, prezydentów, rektorów, dyrektorów placówek i radnych. Nigdy się dotąd nie zdarzyło, by ktokolwiek z nich zabronił wykładania „Debaty”. Nawet, gdy historyk IPN umieścił w swoim artykule dyrektora Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, „Debata” nadal była dystrybuowana w bibliotekach.
Owszem, był precedens w historii pisma. Kilka lat temu Rada Instytutu Plastyki UWM, po krytycznym artykule Adama Sochy na temat ówczesnego dziekana Wydziału Sztuki podjęła uchwałę zabraniającą kolportowania „Debaty” na terenie Instytutu. To charakterystyczne, że właśnie środowisko twórców (wszak pan Mariusz Sieniewicz jest pisarzem), które tak głośno potrafi krzyczeć o prawie do wolności słowa, rozumie je tylko jako prawo dla siebie.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość