Co roku, 1 września, zadaję sobie to pytanie. Jest to pytanie zasadnicze. Pytanie na które odpowiedź jest jednocześnie określeniem czy jesteśmy podmiotem, czy też może tylko przedmiotem historii. Dotyczy to nie tylko rozpoczęcia drugiej wojny światowej ale też naszej historii od połowy XVIII wieku po dzień dzisiejszy. Twierdzenie, że agresji Hitlera nie można było uniknąć, podobnie jak twierdzenia o braku winy Polaków w spowodowaniu rozbiorów, są nad wyraz pesymistyczne. Jeśli przyjąć je za prawdziwe to znaczy uznać, że wszelkie nasze działania są pozbawione sensu i logiki, że jako naród jesteśmy jak bydło prowadzone na rzeź i nic nie da się zrobić. Może dlatego wolę uznać, że swoimi błędami i zaniechaniami my sami przyłożyliśmy rękę do nieszczęść, które nas spotkały. To wersja optymistyczna ponieważ oznacza to, że innym działaniem można było nieszczęścia odwrócić albo chociaż rozmiar ich pomniejszyć.
W sensie politycznym jesteśmy narodem głupców targanych emocjami i działających stadnie wbrew własnym interesom. Dlaczego od XVIII wieku? Ano dlatego, że wtedy nasza słabość stała się widocznym czynnikiem politycznym. To wtedy uwidoczniło się nasze położenie geopolityczne – słaby pomiędzy dwoma mocniejszymi, jednym silnym a drugim bardzo silnym. Historia podparta logiką wskazuję, że w takiej sytuacji o pełnej niezależności mowy nie ma. Trzeba się sprzymierzyć, a skrajnie niekorzystnej sytuacji nawet przyjąć protektorat silniejszego. To bywa niemiłe ale pozwala zachować istnienie państwa i daje możliwość przeczekania na zmianę koniunktury i odzyskanie pełnej suwerenności. Dlaczego z silniejszym? Ano dlatego, że słabszy na dłuższą metę będzie chciał i musiał szukać porozumienia z silniejszym a takie porozumienie łatwo może sobie kupić naszym kosztem. Tak było w XVIII wieku gdy caryca Katarzyna II rozpaczliwie usiłowała utrzymać kontrolę nad całą Rzeczpospolitą a my pozbawieni porządnej armii z uporem maniaków prowokowaliśmy i obrażali Rosję licząc na sojusz zawarty z Prusami. Po kilku latach histerycznej nagonki na Rosję uprawianej przez Sejm, nie wiedzieć czemu nazywany Wielkim, udało nam się doprowadzić do wojny z Rosją, w trakcie której Prusy, nasz sojusznik jakby ktoś zapomniał, zaproponowały Rosji rozbiór Polski. Gdy Katarzyna opierała się to Fryderyk zapowiedział, że przejmie kontrolę nad całą Rzeczpospolitą. Caryca ustąpiła i doszło do rozbioru.
Nawiasem mówiąc sytuacja była dokładnie taka sama jak dzisiaj. Praktycznie pozbawiona sił zbrojnych Polska prowadzi zupełnie już obłędną propagandę antyrosyjską pozostając w sojuszu ze spadkobiercami Prus, Niemcami. My Rosję drażnimy a Niemcy powoli zaczynają dogadywać się z Rosją. Jak dotąd jest dokładnie tak samo jak w XVIII wieku. Jak się skończy? Też tak samo?
W roku 1939 problem był podobny. Z jednej strony Związek Radziecki a z drugiej III Rzesza. Dylemat był identyczny jak wcześniej. Logika i Wielka Brytania oraz Francja podpowiadały sojusz z ZSRR. Problem był jednak taki, że wtedy już wiedzieliśmy jakim zbrodniarzem był Stalin a nie wiedzieliśmy jakim miał w niedalekiej przyszłości zostać Hitler. Kogoś jednak trzeba było wybrać. Minister Beck od wyboru uchylił się wybierając Francję i Anglię. Głupiej już nie można było. Nasi sąsiedzi jakoś musieli się dogadać i dogadali na trupie Polski. Powinniśmy wybrać interes Polski a wybraliśmy honor czyli ruinę kraju i 6 mln trupów.
Logicznie rzecz biorąc zastanawiająca jest ta miłość Polaków do Zachodu w ogóle a do Francji w szczególe. W czasie Kongresu Wiedeńskiego mocarstwa zachodnie Anglia, Francja, Austria, murem wystąpiły przeciwko planom cara Aleksandra I odbudowy Polski pod swoim berłem. Zawarto nawet tajny sojusz militarny planując wojnę z Rosją w razie odbudowy Polski. Car sam jeden walczył przeciwko Zachodowi i części własnej oligarchii. Aby móc powołać się na wolę narodu polskiego car polecił Czartoryskiemu zwołanie rad departamentowych Księstwa Warszawskiego i przedstawienie ich opinii w sprawie. Nawet wtedy znalazł się przepełniony duchem patriotycznym i niechęcią do Rosji cymbał, zastępca prefekta departamentu siedleckiego Ludwik Buyno, który wystąpił przeciwko projektowi bo on chciał żeby Polską rządził siedzący wtedy w więzieniu król Saksonii.
W czasie II WŚ kochaliśmy Zachód, którego przywódcy szczerze i bez owijania w bawełnę powtarzali nam, że uważają nas za radziecką strefę wpływów w związku z czym mamy gadać ze Stalinem. Nie uwierzyliśmy im do końca, aż do wstrzymania pensji i wyrzucenia rządu RP w Londynie z hotelu Rubens. A niektórzy nie uwierzyli i potem.
Dziś miejsce Francji zajęły Stany Zjednoczone ale mechanizm jest ten sam. Żaden kraj nie jest na tyle silny żeby być całkowicie niezależnym od innych. Nawet Stany Zjednoczone czy Chiny albo Rosja. Tym większy jest ten deficyt niepodległości im słabszy, zwłaszcza w stosunku do najbliższych sąsiadów, jest dany kraj. Nas to też dotyczy. Nie możemy szukać wsparcia w kraju, który jest od nas daleko jak kiedyś Francja a dziś USA. Na dłuższą metę żaden odległy kraj nie ma siły i interesu w podtrzymywaniu innego przeciwko jego bezpośrednim sąsiadom. Po utracie wsparcia tragedia gwarantowana. Liczymy na wsparcie USA i Niemiec przeciwko Rosji. Dziś je mamy, przynajmniej werbalne. Jak długo? Czy słabnące z dnia na dzień Stany Zjednoczone gotowe są wysłać swoich marines na wojnę przeciwko mocarstwu nuklearnemu w obronie Polski? Czy realnie mają taką możliwość i potrzebę? Czy jutro też będą w stanie i czy będą chcieli? A co jeśli Donald Trump już jutro zaprzyjaźni się z Rosją?
Przecież na Zachodzie ciągoty do Rosji występują stale. Widocznym tego dowodem jest znakomity rosyjski aktor francuskiego pochodzenia Gérard Renowicz (otczestwo od René) Depardieu, bo chyba tak teraz powinno się go nazywać.
Czy jest nas stać na obecną politykę? A może jednak warto pomyśleć o planie B?
Adam Kowalczyk
Artur Grottger
Skomentuj
Komentuj jako gość