Decyzja o publikacji w tym numerze „Debaty” artykułu Adama Sochy na temat Oddziału IPN w Białymstoku jest jedną z najtrudniejszych w historii naszego miesięcznika. Powód jest oczywisty. Z jednej strony mamy świadomość znaczenia IPN dla kształtowania i utrwalania pamięci historycznej Polaków, z drugiej zaś wrogości i zagrożeń ze strony środowisk, które postulat jego likwidacji wywiesiły wysoko na swoich sztandarach. Ostatecznie uznaliśmy, że dalsze milczenie w tej sprawie rozmija się z dobrze pojętym interesem tej instytucji. Od dawna mieliśmy świadomość, że niedobry rozgłos i nieporozumienia wokół olsztyńskiej delegatury IPN mają swoje źródło w Białymstoku.
W sprawie skandalicznych poczynań naczelnika Norberta Kasparka trzeba było interweniować w 2009 r. wprost u prezesa Janusza Kurtyki, bo na poparcie w sprawie jego odwołania w Białymstoku trudno było liczyć. W zamian doczekaliśmy się rekomendacji na to stanowisko prof. Achremczyka, którego nominacja, jako byłego pracownika cenzury, musiała być podjęta z pełną świadomością niezgodności z ustawą o IPN. Chcąc zakończyć ten ciąg kompromitacji i nie prowokować nowych kłopotów, zwracaliśmy uwagę na błędność poszukiwania kandydatów na to stanowisko wśród kadry naukowej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego i oczywistego konfliktu interesów wynikającego z dużego nasycenia olsztyńskiej uczelni byłymi współpracownikami SB. Niestety, stało się inaczej i kolejnym naczelnikiem mianowano, z rekomendacji Cezarego Kukli, dyrektora Oddziału IPN w Białymstoku, dr hab. Grzegorza Jasińskiego, pracownika naukowego Wydziału Humanistycznego UW-M, człowieka o pięknej opozycyjnej karcie, podwładnego opisywanej na łamach „Debaty” prof. Zoi Jaroszewicz-Pieriesławcew, TW „Ewa”. Naczelnik Jasiński zadbał, aby na niedawne uroczystości 10-lecia powstania olsztyńskiej delegatury IPN nie został zaproszony nikt, kto trzy lata temu pojechał do prezesa Kurtyki w sprawie odwołania jego szwagra Norberta Kasparka. Nawet, jeśli to byli reprezentanci środowiska żołnierzy AK czy opozycji solidarnościowej. Nie koniec na tym. W wywiadzie dla „Gazety Olsztyńskiej”, wbrew oczywistym faktom, dyskredytuje swojego podwładnego Pawła Warota, określając jego publikacje w „Debacie” jako „prywatne działania”, których łaskawie nie chce cenzurować. Skutkiem złożenia tego publicznego donosu na własnego pracownika jest wniosek o powołanie naczelnika Jasińskiego w charakterze świadka w procesie przeciwko Pawłowi Warotowi.
Dobre rady, jak powinny wyglądać rzetelne i profesjonalne publikacje na temat dawnej agentury SB słyszeliśmy wielokrotnie. Dla byłego naczelnika Norberta Kasparka takim warunkiem były podpisy pod publikacjami Pawła Warota esbeków, którzy wytworzyli opisywane dokumenty. Według obecnego naczelnika powinniśmy przede wszystkim przedstawiać mechanizm działania służb, a nie tylko nazwiska osób, którymi się interesowały. Oczywiście o tajnych współpracownikach można pisać inaczej i zapewne lepiej. Nigdy nie twierdziliśmy, że są one idealne. Można – tak jak chcieliby nasi krytycy - pokazać szerszy kontekst wydarzeń, dylematy moralne i wewnętrzne rozdarcie byłych donosicieli i kapusi. Wszyscy, całe środowisko dawnej opozycji, oczekiwaliśmy takich profesjonalnych i rzetelnych opracowań na temat tych, którzy zdradzili. Wielu się nie doczekało. Odkąd wydajemy „Debatę” otrzymujemy pytania z wielu miejsc w Polsce „dlaczego u nas nikt tego nie robi?” Gdy podczas jednego ze spotkań były żołnierz AK i więzień stalinowski ze łzami w oczach wyznaje, że publikacje Kardeli i Warota przywróciły mu wiarę w człowieka po dwudziestu latach bezczynności wolnej Rzeczypospolitej, o którą walczył, to kazania i dobre rady ludzi, którzy w tym kierunku palcem nie kiwnęli, wydają mi się, mówiąc oględnie, mało przydatne. To nie przypadek, że najtrudniejsze dla naszego miesięcznika momenty związane były z publikacjami na temat osób, które do tej pory zachowały wpływy i znaczenie w różnych lokalnych środowiskach. Za wrzawą i świętym oburzeniem na brak dystansu do „esbeckich fałszywek” kryją się bowiem zagrożenia dla pozycji oraz interesów konkretnych ludzi i związanych z nimi koterii. Reszta, to jedynie mydlenie oczu.
Dyrektor Cezary Kuklo nigdy specjalnie nie krył swojego negatywnego stosunku do publikacji Pawła Warota w „Debacie”. Nie miało to jednak żadnego wpływu na ich dobór i treść, a także tutejsze lokalne sprawy będące przedmiotem naszego zainteresowania. Naszą uwagę na sytuację w białostockim oddziale IPN zwróciła dopiero głośna sprawa prokurator Agnieszki Rusiłowicz, odwołanej ze stanowiska Naczelnika Oddziałowego Biura Lustracyjnego w kilka dni po skierowaniu przez nią wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec posła PSL z Olsztyna, Adama Krzyśkowa. Zainteresowanie tą sprawą doprowadziło do powstania materiału, którego nie sposób zamieść pod dywan. Pracownicy białostockiego oddziału IPN nazywają panujące tam stosunki „małą Białorusią”, a dyrektora „niezatapialnym”. Jedna ze zwolnionych z pracy w białostockim IPN kobiet, wspomina swoją wcześniejszą pracę w białostockim Urzędzie Wojewódzkim jako azyl normalności i praworządności. Takie porównanie musi boleć podwójnie, bo dotyczy instytucji, która miała służyć dobru wspólnemu, a logika dobra wspólnego przynajmniej tutaj nie być wystawioną na śmieszność. Jeżeli to staje się wątpliwe, to, posługując się regułą Immanuela Kanta „prawo człowieka musi zostać uznane za święte, chociażby panującą władzę miało to kosztować wiele poświęcenia…bez względu na to, jakie fizyczne skutki miałyby z tego wyniknąć”.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość