Miliony złotych przeznacza resort nauki i szkolnictwa na badania, które budzą pusty śmiech. Przykłady podał red. Witold Gadowski w swoim Komentarzu tygodnia. „Jedzenie drożdżówki jako problem społeczny. Etnograficzne badania nad problemem otyłości”; „Gombrowicz od tyłu. Projekt krytyki analnej na podstawie powieści Ferdydurke”; dr hab. Bilewicz, który zasłynął wykładem w Muzeum Polin dostał 2 mln zł na badania mowy pogardy. Dlaczego tak się dzieje wyjaśnia Jakub Majewski na portalu PCh24.pl. Publikujemy ten tekst.
Ostatnie dziesięciolecia, a zwłaszcza ostatnie lata, przyzwyczaiły nas do coraz to nowych kompromitacji pracowników wyższych uczelni. Współczesne uniwersytety opuszczają coraz gorsi absolwenci, coraz częściej szkoleni przez ideologicznie zacietrzewioną kadrę, która nie tyle zaniechała odwiecznego ideału nauki, jakim jest pogoń za prawdą, co w dużej mierze wręcz ten ideał odrzuca jako niepożądany. Dlaczego tak się dzieje?
Artykuł opisujący problemy współczesnej wyższej edukacji powinien zacząć się od mocnego zastrzeżenia wedle łacińskiej sentencji abusus non tollit usum – nadużycie nie niweczy prawa do właściwego użycia – opis wynaturzeń, jakim ulegają współczesne uniwersytety, nie jest, oczywiście, krytyką współczesnych uniwersytetów w ogóle. Autor niniejszego artykułu pisze te słowa dosłownie tydzień po oddaniu do recenzji swojej pracy doktorskiej – trudno o mocniejsze świadectwo osobistego przekonania o wartości uniwersytetu jako instytucji. Niemniej, trudno nie spędzić tak długiego czasu na uniwersytecie i nie zastanawiać się nad źródłem degeneracji tych instytucji.
O coraz powszechniejszej lewicowości uniwersytetów, o ich infiltracji przez marksistów, feministki i genderowców oraz o panującej na nich ogólnej wrogości wobec wszystkiego co tradycyjne i konserwatywne, padło już bardzo wiele słów. Nie mam zamiaru tutaj drążyć tego tematu. Znacznie ciekawsze jest bowiem pytanie: dlaczego tak się stało? Niestety, problem nie wynika bynajmniej tylko ze sprytu duchowych spadkobierców Marksa i Gramsciego. Infiltracja lewicowych idei zaczęła się w gruncie rzeczy wraz z nowoczesnym uniwersytetem. Więcej: nowoczesny uniwersytet, który co do zasady ma niewiele wspólnego ze średniowiecznymi instytucjami, został zaprojektowany według oświeceniowych, pozytywistycznych ideałów i całość jako system musi ciążyć ku coraz lepszej realizacji tych ideałów.
Reguły gry na uczelni
Trzeba powiedzieć parę słów ogólnie o tym, jak wpływają na nas systemy i ich zasady. Człowiek zawsze, niemal nieświadomie, dostosowuje się do panujących zasad. W środowisku konkurencyjnym chodzi o zasady gry, które określają, za co można zyskać punkty, a za co je stracić, czyli krótko mówiąc: jak wygrać. W szkole oznacza to, że uczeń będzie się przygotowywał do klasówki z tych materiałów, które będą oceniane, ignorując inne aspekty tematu, za których poznanie nie ma nagrody. Policjant drogowy, który ma wyznaczoną kwotę, dajmy na to, trzydziestu mandatów miesięcznie, będzie znacznie bardziej ugodowy i sympatyczny, jeśli zatrzyma nas pod koniec miesiąca, kiedy wyrobił już kwotę. A wykładowca na uczelni?
Wykładowca akademicki musi pilnować dwóch wskaźników: ilości publikacji oraz opinii studentów. Ta druga miara, w Polsce raczej rzadziej stosowana, ma teoretycznie poprawiać jakość nauczania poprzez wskazywanie wykładowcom, co mogą poprawić w swoich wykładach. W praktyce jest to porównywalne z pytaniem dzieci, co ich rodzice mogą poprawić w sposobie wychowania. Skutek jest również porównywalny: tam gdzie takie metryki się stosuje, można obserwować postępujący z roku na rok spadek wymagań wobec studentów, ponieważ wykładowcy chcąc zyskać lepsze recenzje, muszą eliminować rzeczy dla studentów najtrudniejsze – czyli często sprawy najważniejsze w danym przedmiocie. Taki mechanizm nie wynika z lewicowego światopoglądu, lecz po prostu z nieudolnej próby przenoszenia na grunt akademicki metod biznesowych, wedle których najważniejszy jest klient. A przecież klientem uczelni nie jest bynajmniej student: są nim ci, którzy opłacają jego edukację. W Polsce – całe społeczeństwo, które ma prawo wymagać wydalania nieudolnych studentów z uczelni i zamykania nieudolnych uczelni.
Błędna droga
Opinie studentów, za granicą powszechnie sprawdzane, w Polsce są jeszcze niezbyt często stosowane jako miara. Natomiast kluczową miarę pracy polskiego wykładowcy stanowią punkty zdobywane za publikację artykułów. Wydaje się to sensowne. Czyż wszak praca naukowa nie jest podstawową funkcją uniwersytetu? Skoro tak, to jak lepiej mierzyć skuteczność pracownika niż właśnie poprzez ilość i jakość jego publikacji?
Nic bardziej błędnego. Łacińskie słowo doctor – tytuł dziś przyznawany za samodzielne napisanie pracy wnoszącej istotną nowość naukową – oznacza po prostu nauczyciela. A professor? To ten, który proklamuje, czyli znowu: naucza. Powiązanie pracy naukowej z zawodem wykładowcy uczelnianego jest w historii uniwersytetu wciąż nowością, wprowadzoną przez oświeceniowych Niemców u progu XIX wieku. Uniwersytet jest oczywiście naturalnym miejscem dla badań naukowych, więc ten nowy model błyskawicznie rozprzestrzenił się na resztę świata. Zmiana ta jednak, poza znacznym zwiększeniem ilości badań naukowych, co jest oczywiście pozytywnym zjawiskiem, niosła ze sobą również zmianę paradygmatu; o ile dawniej uniwersytet był przede wszystkim miejscem przekazywania prawdy, teraz stał się miejscem odkrywania i interpretacji… Niestety, już nie tylko prawdy. Później bowiem – niedawno, bo w ostatnich dziesięcioleciach – stało się modne ocenianie pracowników akademickich na podstawie ich publikacji. Motywuje to naukowców do nieosiadania na laurach, do wyszukiwania coraz to kolejnych jeszcze niezbadanych tematów, ale jednocześnie nierzadko zachęca do prowadzenia badań na tematy, których wcześniej nie badano – bo nikogo nie obchodzą. A także do szukania nowych teorii, które z prawdą nic wspólnego nie mają.
Aby zrozumieć mechanizm, który popycha naukowców do błędu niezależnie od osobistych poglądów, popatrzmy dla przykładu na teologię. Łatwo jest napisać artykuł, który wykazuje po raz kolejny geniusz teologii świętego Tomasza z Akwinu. Ale nie będzie w tym żadnej nowości. Nikt go nie opublikuje. Czy nie lepiej więc napisać jakąś reinterpretację? Dajmy na to, myśl świętego Tomasza w perspektywie marksizmu. Albo teologia Akwinaty w świetle teorii Judith Butler o płci jako społecznej konstrukcji. Czy to filozofia, czy teologia, czy nawet zwykła filologia, wszędzie łatwiej jest wymyślić nowy fałsz, niż w nowy, oryginalny sposób utwierdzić prawdę. To samo, niestety, dzieje się w naukach ścisłych, jak chociażby w astronomii i fizyce. Coraz częściej naukowcy plotą zupełne bzdury, jak chociażby teoria o wielości wszechświatów, niebazująca na żadnych empirycznych faktach i zupełnie niesprawdzalna, więc zupełnie nienaukowa – a mimo to, propagowana przez światowej sławy szarlatanów. Bo to jest coś nowego, z tego będą publikacje!
Urok fałszu
Lewicowość na uczelniach jest faktem zbadanym naukowo, więc empirycznie potwierdzonym. Ale nie wynika ona przecież z jakiejś naturalnej tendencji ludzi nauki do fałszywych ideologii. Wprost przeciwnie, taka tendencja musi być wynaturzeniem, które musi mieć źródło poza złymi wykładowcami, którzy indoktrynują nowe pokolenie. Tym źródłem jest właśnie sam sposób, w jaki mierzymy współcześnie pracę naukową. Jeśli premiujemy naukowców za nowe odkrycia i nowe publikacje, to wcześniej czy później muszą wziąć górę tendencje nowinkarskie i liberalne, bo łatwiej jest wymyślać nowe tezy ludziom wrogo nastawionym do prawdy i tradycyjnego porządku niż ludziom miłującym prawdę. Jeśli powiemy: mężczyzna jest mężczyzną, a kobieta kobietą, to poza psychologią i naukami medycznymi nikt inny właściwie nie musi zajmować się tematem płci. Co innego, jeśli powiemy, że różnice między płciami to wymysł społeczny – wtedy otwierają się bramy pozwalające w każdej możliwej dziedzinie nauki wymyślić setki nowych tez, reinterpretując, czyli przekłamując wcześniejsze badania w świetle nowych absurdów.
Czy więc może dziwić, że fałszywe ideologie tak łatwo wciągają młodych naukowców? Ci, którzy stawiają opór, którzy chcą pozostać wierni prawdzie, przegrywają w punktowej konkurencji, a ich protesty o nienaukowości pracy ich kolegów zbywa się frazesami o swobodzie badań naukowych.
Odzyskać ideał
Uniwersytety można odzyskać z rąk lewicy. Zdeterminowany rząd mógłby przeforsować odpowiednie zmiany we władzach poszczególnych uczelni. Te z kolei mogłyby przeprowadzić czystki wśród swoich pracowników, pozbywając się w pierwszej kolejności tych, którzy otwarcie negują podstawową zasadę nauki, jaką jest istnienie obiektywnej prawdy. Jeżeli jednak paradygmatem uczelni ma pozostawać bezustanna pogoń za nowością, skuteczność wszelkich takich akcji będzie bardzo ograniczona, gdyż sam system stanowi zachętę do wynaturzeń.
Co można zrobić? Z pewnością można i warto stawiać opór i trzymać się ideału poznawania i przekazywania wyłącznie prawdy. Na tych łamach, gdzie regularnie goszczą profesorowie wierni temu ideałowi, to oczywistość. Musimy jednak patrzeć trzeźwo na cały system i mieć świadomość, że bez głębokich zmian możliwości poprawy są ograniczone. A głębokie zmiany z kolei są nierealne, gdyż państwowy system uniwersytecki tkwi w szerszym, światowym systemie. Uczelnie katolickie, niestety, pomimo formalnej niezależności, aż nazbyt często wykazują podobne problemy.
Prywatne uczelnie w Polsce najczęściej są po prostu biznesami – owszem, mogłyby stanowić alternatywę, ale nie zależy im na tym. A jednak, to właśnie tędy droga do odbudowy prawdziwego uniwersytetu, na którym poznawanie i przekazywanie prawdy jest ważniejsze, niż zbieranie punktów czy ubieganie się o rządowe dotacje. W Stanach Zjednoczonych, gdzie na przestrzeni ostatnich dekad nastąpił dramatyczny upadek ortodoksyjnego nauczania na dawnych, kościelnych uniwersytetach katolickich, tę lukę zapełniają właśnie prywatne i niezależne uczelnie, na których najnowsze i najbardziej zaawansowane technicznie kierunki, jak chociażby produkcja gier komputerowych, łączą się z tak tradycyjną podstawą jak retoryka, logika i – prawowierna! – teologia.
W Polsce na razie możemy tylko zazdrościć…
Jakub Majewski – twórca i badacz gier komputerowych, miłośnik historii i teologii.
Skomentuj
Komentuj jako gość