Wygranie parlamentarnych wyborów przez Prawo i Sprawiedliwość obudziło upiory, (Goya: "Gdy rozum śpi, budzą się upiory"). I mamy upiorny czas. Dla jednych dlatego, że rządzi PiS, dla drugich, że nie rządzi już koalicja PO-PSL i stąd antypisowskie siły się jednoczą, wzywają do wojny polsko-polskiej i zapowiadają zaproszenie wojsk zaciężnych w postaci unijnych urzędników i zagranicznych dziennikarzy.
Faktycznie walka rozpoczęła się w chwili ogłoszenia wyników wyborów. Dawniej dziennikarze dawali sto dni nowemu rządowi lub prezydentowi, aby ocenić ich rządzenie. Dziś ocena, a faktycznie totalna krytyka rządu i prezydenta, rozpoczęła się wcześniej niż ich urzędowanie. Takie nowe zwyczaje opozycji.
Cokolwiek zrobiłby lub czego by nie zrobił obecny rząd Zjednoczonej Prawicy – i tak będzie krytykowane. Wystarczy wziąć jakiś numer „Gazety Wyborczej”, aby przekonać się o schizofreniczności tej propagandy. Oto rząd jest atakowany za to, że szybko proceduje jakąś ustawę czy uchwałę, a obok artykuł gromiący ten sam rząd, że nie realizuje swoich obietnic wyborczych. To nic, że „Gazeta Wyborcza” zapowiadała, że będzie bacznie analizować postępowanie rządu i nawet go popierać, gdy nie będzie realizować przedwyborczych zapowiedzi. Teraz robi to w dwójnasób: atakuje rząd gdy coś robi i atakuje, że nie tak szybko robi, jak zapowiadał. Faktycznie sytuacja mało komfortowa. Władza jest wzięta we dwa kije i wiadomym jest, że przegrani będą robić wszystko, łącznie z wyprowadzeniem ludzi na ulicę (co już się dzieje, ale z marnymi skutkami), aby rząd kompromitować wszelkimi możliwymi sposobami i walczyć o zachowanie wcześniejszych przywilejów, układów i powiązań.
Kurs propagandowego ataku został wyznaczony. Nowa władza to hitlerowcy, komuniści, ba, nawet islamiści. Były premier, a dalej szefowa PO, Ewa Kopacz, 25 listopada, zapowiadając złożenie wniosku o odwołanie marszałka Marka Kuchcińskiego porównała PiS do NSDAP: „Przy czym zapominają, że te czasy dawno minęły, te złe czasy, gdy jedna partia, jeden wódz i jedna nacja – dzisiaj nie mają miejsca”. Jest to oczywiście nawiązanie do hasła niemieckich nazistów: „ein Volk, ein Reich, ein Führer” (jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz). Szefowa opozycyjnej partii wyznaczyła kierunek ataku, a gorliwi giermkowie i dziennikarze posłusznie wypełniają zadanie. Oto były minister sprawiedliwości w rządzie Kopacz, Borys Budka, w TVP Info powiedział: „Już były takie sytuacje w latach trzydziestych u naszego sąsiada, kiedy prawo się nie liczyło, a była wola narodu”. A w audycji autorskiej Stefana Bratkowskiego w radiu TOK FM 27 listopada, dyskutanci poszli tym samym tropem, sugerując że grozi nam reżim wzorowany na hitlerowskim nazizmie. Pastwiono się nad sejmową wypowiedzią Kornela Morawieckiego, który stwierdził: „Nad prawem jest dobro narodu.(...) Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie”. Ernest Skalski porównał: „Ale mechanizm był podobny, kiedy Reichstag doszedł, uchwalił, że wola Führera jest prawem III Rzeszy”, a Stefan Bratkowski insynuował, że wielu działaczy „Solidarności” podejrzewało „Solidarność Walczącą” o agenturalność, a „Kornel po prostu nie ma pojęcia o tym, o czym mówi”. Bratkowski nie tylko rzucił cień na przeszłość Morawieckiego, który przez lata prowadził walkę z systemem komunistycznym i nie dał się złapać, co przecież jest podejrzane, ale podważa jego intelektualne kompetencje. A przecież K. Morawiecki ma tytuł doktora, był wykładowcą wyższej uczelni, a słynna wypowiedź, że ważniejszy jest naród od prawa, to nie myśl hitlerowska, ale Szymona Konarskiego.
To, że istnieje nieskończoność, łatwo dowieść, bo istnieje głupota, a ona nie zna granic. Oto Eliza Michalak, prezenterka w „Superstacji”, w radiu TOK FM poszła wprost po linii Ewy Kopacz i odkrywczo stwierdziła w swoim kokietującym stylu: „Czytałam kiedyś program NSDAP z 1936 r. Taka mała książeczka, którą przeczytałam dokładnie. Możecie mnie zabić, powiesić, ale i tak wam powiem, że to był prawie identyczny program z programem PiS”. Dziennikarz nie zapytał jej, czy jednak przeczytała program PiS. Michalik onegdaj pracowała w „Gościu Niedzielnym”, ale została zwolniona za popełniane plagiaty. Potem zachwycała się Januszem Palikotem i nawet publicznie poinformowała o swoim wystąpieniu z Kościoła, czyli o apostazji. Powie i zrobi wszystko, aby zaistnieć w mediach i nawet osiągnęła pewien sukces, bo dostała się do programu Tomasza Lisa i prezentowała swoją antykościelną postawę. Dziwię się, że jej wypowiedź radiowa nie znalazła się na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”, a ona sama nie otrzymała tam własnego felietonu. Nareszcie ktoś powiedział wprost: program PiS to faktycznie dosłowny program NSDAP. Dziwne tylko, że Michalik nie zawiadomiła prokuratury, aby natychmiast ścigać szefostwo PiS, postawić je przed sądem, partię zdelegalizować, a wszystko nie za wspieranie czy propagowanie faszyzmu, ale za jego programową realizację.
Podobne insynuacje spotykamy w „Gazecie Wyborczej”, czasami jest to robione wprost, a czasami pośrednio. Czasem argumenty są niby bardziej intelektualnie dobrane, ale oczywiście są oparte na kompletnie fałszywej podstawie, ale tak podane, że przeciętny czytelnik tego nie zauważy. Oto Paweł Wroński (5–6 grudnia) opublikował artykuł „»Auctoritas« Andrzeja Dudy” z nadtytułem: „Prezydent ujawnił swoją filozofię”, gdzie napisał: „Prezydent w czwartek podkreślił, że to on »stoi na straży konstytucji i ciągłości władzy państwowej«”. Następnie autor stwierdził, że taki pogląd wyznawał „Carl Schmitt – popularny od lat w kręgach PiS czołowy prawnik nazistowski, wyrzucony jednak z partii, jako »oportunista«”. I tu Wroński dokonał wielkiego odkrycia, równego rewelacjom Michalik: polski prezydent kieruje się teoriami nazistowskiego prawnika. Gdyby Wroński był choć trochę uczciwy, to zauważyłby, że artykuł 126 polskiej konstytucji mówi, że „prezydent Rzeczypospolitej jest (...) gwarantem ciągłości władzy państwowej”. Prezydent Andrzej Duda w swoim wystąpieniu zacytował tylko polską konstytucję. Czyżby Paweł Wroński sugerował, że Aleksander Kwaśniewski, który tę konstytucję promował i za nią lobbował, kierował się filozofią prawa nazistowskiego prawnika? Oczywiście to nonsens. To tak samo, jak rządowi budującemu drogi zarzucić, że kieruje się ideologią Hitlera, bo on też zaczął od budowy dróg. Aberracja propagandy adresowanej, ponoć, do inteligentnego odbiorcy przekracza granice przyzwoitości. O normalnej uczciwości i rzetelności dziennikarskiej już nie wspominam.
„Gazeta Wyborcza” dominuje oczywiście w tej agresywnej kampanii opluwającej rząd, prezydenta i PiS. Renata Grochal 1 grudnia ostrzega: „Należy się spodziewać ataków na organizacje pozarządowe, łącznie z nalotami policji”, a tytuł z 21 listopada mówi wszystko: „20 listopada skończyło się w Polsce państwo prawa”, więc co radzi gazeta Adama Michnika? „Polacy nie muszą czuć się zobowiązani prawami ustanowionymi przez obecną władzę”. Czyż nie jest to publiczne namawianie do łamania prawa?
Okazuje się, że nie wszyscy dawni udziałowcy minionej władzy ulegli temu zaczadzeniu i czasami mają własne zdanie. Paweł Śpiewak potrafił zachować trzeźwe spojrzenie i w wywiadzie dla „Dziennika. Gazety Prawnej” powiedział: „Nie dajmy się zwariować. Pomysł, że Jarosław Kaczyński przemieni się nagle w polskiego führera czy duce jest kuriozalny i może się urodzić tylko w chorej głowie”. Od razu chore z nienawiści głowy się odezwały i zaatakowały prof. Śpiewaka. Pierwszym był Tomasz Lis, a drugim Janusz Palikot, który użył antysemickich kalumnii. Oczywiście, tego antysemityzmu „Gazeta Wyborcza” nie zauważyła, tak czuła na te sprawy onegdaj. P. Śpiewak podsumował te ataki: „Bo im wszystko wolno.(...) Janusz Palikot jest antysemitą, to nie pierwszy taki wybryk”. Ale jest potrzebny obozowi i stąd, mimo, że już nic nie znaczy na politycznej scenie, to tak jak Roman Giertych, Kazimierz Marcinkiewicz czy Ludwik Dorn, ci ludzie dalej wystawiają noty obecnemu rządowi i uważają się za potrzebnych w polityce. Są potrzebni w propagandzie i zawsze mogą się wypłakać w rękaw Moniki Olejnik, a przy okazji napluć na PiS i pochwalić mądrość PO”.
Oczywiście antyrządowa propaganda uprawiana przez polityków PO i platformerskich dziennikarzy jest przenoszona poza granice kraju. Jarosław Wałęsa w wywiadzie dla portalu Onet.pl, udzielonym 30 listopada, nie może się pogodzić, że polskim prezydentem jest Andrzej Duda. Mówi wprost: „W tej chwili można pokusić się o stwierdzenie, że prezydent Andrzej Duda złamał konstytucję i możliwe, że powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności za największe ze swoich przestępstw jako prezydent: za złamanie konstytucji”. Ciekawe, że dziennikarz nie dopytał europarlamentarzystę, jakie to jeszcze inne przestępstwa jako prezydent popełnił Andrzej Duda, bo przecież mówił w liczbie mnogiej. „Prezydent przestępcą” – i już mamy nową wrzutkę propagandową. Młody Wałęsa rzucił jeszcze jedną złotą myśl: „Rządy Beaty Szydło są źle odbierane w Unii Europejskiej”. Pytanie przez kogo są źle odbierane? – już nie padło. Czyżby przez eurodeputowanych PO?
Szczególnie media niemieckie rzuciły się na nasz rząd, choć jako pierwszy wyrwał się angielski „The Guardian”, który zaatakował Antoniego Macierewicza za niby antysemickie wypowiedzi przed ponad dziesięciu laty w Radiu Maryja. Ależ ci dziennikarze mają pamięć albo archiwa, chciałoby się zakrzyknąć, ale okazało się, że cały atak został skonstruowany w oparciu o sfałszowane wypowiedzi. Macierewicz zagroził nawet procesem sądowym redakcji, mimo to amerykańskie środowiska żydowskie wystosowały apel do Beaty Szydło, aby A. Macierewicz jako antysemita nie otrzymał teki ministra. I tak amerykańscy Żydzi chcieli nam meblować polski rząd.
Niemcy w ataku na polski rząd poszli ławą, to znaczy kilka redakcji zaczęło pouczać i grozić Polsce w sprawie przyjmowania islamskich uchodźców czy raczej ekonomicznych imigrantów. „Die Welt” napisało wprost: „Trzeba wreszcie zmusić Warszawę do przyjmowania uchodźców”. Szczególny popis arogancji dał Christian Bommarius w „Berliner Zeitung”, gdzie napisał: „Polska jest rządzona przez paranoicznych nacjonalistów, którzy państwo prawa uważają za spisek. Ze strony Węgier i Polski Europie grozi większe niebezpieczeństwo niż ze strony zastępów morderców Państwa Islamskiego”. Cóż, jesteśmy groźniejsi od terrorystów, stąd chyba można zrozumieć dlaczego Niemcy mimo wejścia Polski do Unii Europejskiej zamknęli na kilka lat dla Polaków swój rynek pracy, a dziś z otwartymi ramionami przyjęli milion islamistów. I oczywiście koniecznie chcą się z nimi podzielić swoim bogactwem. Bommarius napisał jeszcze: „To co wyprawia na Węgrzech latami Viktor Orban teraz chcą powtórzyć w Polsce prawicowi populiści. Dla europejskiej demokracji ich interpretacja praworządności jest bardziej niebezpieczna, niż terror Państwa Islamskiego”. No tak, wszystko już jasne, w Polsce zapanuje większy terror niż teraz czynią to islamiści na Bliskim Wschodzie. Okazuje się jednak, że czytelnicy są dużo mądrzejsi od autora i pod tekstem w Internecie nie ukazał się żaden komentarz podzielający te poglądy, a było wręcz przeciwnie. Ale nasze tzw. czołowe, mądre i racjonalne media, powołując się na ten artykuł, o reakcjach na niego już nie wspomniały.
Tak naprawdę wypowiedzi Tomasza Lisa o „końcu wolności”, „komuchach z PiS”, „powrocie komuny”, „zalegalizowaniu dyktatury PiS-u”, nazywanie Jarosława Kaczyńskiego „Ajatollahem Kaczafim” i „kieszonkowym dyktatorem” to delikatne inwektywy. Jacek Żakowski dorzucił jeszcze „cesarza IV RP” w „Gazecie Wyborczej” o J. Kaczyńskim, a Zbigniew Hołdys nazwał go „wychowankiem komunizmu”. Konkurs na obrzucanie błotem trwa nadal. Niektórzy nie wytrzymują, bo ich słowa, pokrzykiwania „o końcu demokracji” nie mają odzewu, bo słupek sondażowy poparcia dla PiS poszedł w górę, zaufanie do prezydenta nie maleje, a PO została już wyprzedzona przez Nowoczesną Ryszarda Petru, który jak może stara się dołączyć do antyrządowego chóru. Chce dorównać Palikotowi, ale niestety braki podstawowego wykształcenia wychodzą za każdym razem, gdy chce błysnąć jakąś historyczną analogią. Tu Petru okazał się ignorantem, jak onegdaj rzecznik SLD. Oto umiejscowił zamach majowy w roku 1935 (!), a w wystąpieniu parlamentarnym wspomniał o „sejmie głuchym”, choć przecież każdy, kto dawniej uczył się historii wie, że mieliśmy tylko raz „sejm niemy”. Tym samym Petru, choć o tym sam nie wie, przez okazywanie swojej niewiedzy, opowiada się za zwiększeniem lekcji historii w nauczaniu powszechnym, co chce zrealizować PiS.
A poziom niektórych nowych posłów jest żenujący. Henryka Krzywonos chciała odegrać dramat, a wyszedł kabaret, bo jak mogła mówić w liczbie mnogiej, że „drukowaliśmy w więzieniu fragmenty tej konstytucji”, gdy w więzieniu nigdy nie była, a konstytucję, którą wymachiwała napisano w latach 90. Nie odmówię jednak sobie przytoczenia jednego z sejmowych dialogów. Posłanka Nowoczesnej, Joanna Scheuring-Wielgus, z mównicy sejmowej powiedziała: „Zgłaszam wniosek formalny do PiS-u...”. Tu przerwał marszałek sejmu mówiąc: „Pani poseł, ale nie można zgłaszać wniosków formalnych do jakiejkolwiek grupy posłów”. Na to posłanka Nowoczesnej: „No to zgłaszam wniosek formalny do przerwy”. A do przerwy było dwa do zera – mógłby odpowiedzieć marszałek, ale to przecież sejm, a nie kabaret, choć niektórzy tak sądzą.
Do nurtu krytykującego rząd i prezydenta, wyznaczonego przez „Gazetę Wyborczą”, dołączył dyżurny ich duchowny, dominikanin Tomasz Dostatni. Napisał bez ogródek: „Jestem dumny z sędziów Trybunału i wstyd mi za naszego prezydenta RP.(...) Prezydent mojego kraju narusza obowiązującą konstytucję”. Głos dominikanina (jednostkowy) od razu entuzjastycznie poparł dyżurny ksiądz TVN-u, Kazimierz Sowa, ale błyskawicznie swój wpis z Internetu wycofał. Ciekawe dlaczego? Nawet Roman Giertych, etatowy krytykant PiS-u, stwierdził, że PO i PSL pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybrało bezprawnie. O. Dostatni na pewno nie zna lepiej prawa od Giertycha, ale jednak lepiej realizuje wskazania „Gazety Wyborczej” i dawniejszej partii rządzącej. Na pewno będzie mu to nagrodzone kolejnym wywiadem czy artykułem w wiadomym piśmie. Bezradny Tomasz Lis gryzący mało skutecznie kostki ekipy rządzącej, prawicowych dziennikarzy, nawet Pawła Śpiewaka, popada we frustracje i wzywa naród do organizacji Majdanu. Zapomniał chyba przeciwko komu ukraiński Majdan został zwołany.
Próby wyprowadzenia ludzi na ulicę organizowane przez Ryszarda Petru, byłych komunistów i wyznawców ideologii „Gazety Wyborczej”, okazały się nieskuteczne, jak niby takie intelektualne akcje czytania polskiej konstytucji. W Olsztynie uczestniczyło w tej próbie zebrania tzw. obrońców demokracji kilka osób, choć „Wyborcza” napisała, że było ich kilkanaście. Ot, potencjał! Gdyby w czytaniu konstytucji uczestniczyli przynajmniej dziennikarze „Gazety Wyborczej”, to byłby sukces frekwencyjny, a wtedy Paweł Wroński zrozumiałby może, że prezydent też czyta konstytucję, cytuje ją, a nie posługuje się teoriami nazistowskich prawników, co imputuje propagandowy dziennikarz. Ale czy jest jakiś sens dyskutowania z dziennikarzami „Gazety Wyborczej” skoro stosują tak niegodziwe metody, o języku wypowiedzi już nie wspominając? Oto jeden z nich. Wojciech Czuchnowski, czołowe pióro gazety na Twitterze wulgarnie napisał: „PiS się władzą napierdolił względnie najebał, jak messerschmitt. Kac będzie straszny”. To jest poziom argumentów dziennikarzy „Gazety Wyborczej” i takie jest ich słownictwo. Prześcigają się w kalumniach z Tomaszem Lisem, który już ma tam zatrudnienie, jak publicznie zapewniał to Adam Michnik, który przecież wściekał się w czasie prezydenckiej kampanii i zapowiadał, że pętakom władzy nie oddadzą. Kiedy do tych ludzi, członków PO, dziennikarzy mainstreamu, dotrze, że nie są właścicielami Polski? Kiedy to zrozumieją? Wolno do nich dochodzi świadomość, że tracą władzę, wpływy, że nie mogą czuć się bezkarni, stąd ten strach, te ataki i to nieprzebieranie w środkach, od kłamstwa po insynuacje, od straszenia po zapowiedź ukarania (młody Wałęsa). Na zakończenie przytoczę zwrotkę wiersza z roku 1930 Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Interpretację pozostawiam Czytelnikom.
Skuty od strzał, zakuty w pień –
demon mnie chwyta w kleszcze:
„Niech żyje sejm!” Ja w biały dzień
przed Belwederem wrzeszczę.
I życzę jeszcze pokoju wewnętrznego i pokoju na całym świecie w Nowym Roku 2016.
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość