Przed kilku laty zaproponowano mi pisanie felietonów o tematyce kościelnej do jednego z tygodników. Pismo było świeckie, a redaktor naczelny dał mi wskazówkę, że wymaga takiego ujęcia tematu, jak robi to w swoich tekstach ks. X. Dziś ks. X już nie żyje, ale wtedy był autorem publikacji niezmiernie krytykujących polski Kościół i naszych biskupów. Odmówiłem więc tej propozycji i żadnego felietonu nie napisałem.
Jako długoletni rzecznik prasowy Kurii Metropolitalnej, redaktor naczelny katolickiego dwutygodnika „Posłaniec Warmiński" i olsztyński korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, w swojej publicystyce, jak też w wypowiedziach radiowych i telewizyjnych, raczej wyjaśniałem strukturę i nauczanie Kościoła, ukazywałem jego rożne oblicza, niż byłem krytykantem, choć nikt mi też nie może zarzucić uprawiania zaślepionej apologii kościelnej. Starałem się po prostu wyjaśniać pewne rzeczy, aby były zrozumiane nawet przez ludzi stojących z dala od Kościoła.
Dziś postanowiłem jednak skrytykować kardynała Kazimierza Nycza, metropolitę warszawskiego. Za co? Za jego list odczytywany w niektórych świątyniach w niedzielę siódmego czerwca w VIII Święto Dziękczynienia. Kardynał w liście przypomniał scenę z Księgi Rodzaju kuszenia Ewy i Adama i stwierdził: „Już w samym momencie pojawienia się zła Bóg przekazuje człowiekowi orędzie nadziei o potomku Niewiasty, która "zmiażdży głowę węża". Dalej o Maryi jest stwierdzenie: „Ona właśnie jest tą, która miażdży głowę węża i na Niej spełnia się Boża zapowiedź". Uważam, że w publicznym nauczaniu, a takowym jest odczytywanie listów w kościołach, nie powinno się upowszechniać błędów teologicznych. Przecież w Księdze Rodzaju (3,15) w każdym dostępnym polskim współczesnym tłumaczeniu jest wyraźnie napisane: „ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę". Chodzi tu o potomka Matki Bożej, czyli Jezusa Chrystusa. To On jest zapowiadany w Protoewangelii jako ten, który pokona szatana - kusiciela. To zapowiedź odkupienia człowieka dane przez Boga po grzechu pierworodnym. To nie Maryja miażdży głowę wężowi, to czyni Jej Syn.
Czasami na starych obrazach lub rzeźbach rzeczywiście przedstawiana jest Matka Boża, a pod jej stopami wąż, któremu Ona miażdży głowę. To pokłosie błędu, który popełnił ks. Wujek w swoim tłumaczeni Biblii, ale przecież od kilkudziesięciu lat chyba wszyscy katolicy w Polsce znają poprawną wersję tej księgi upowszechniona przede wszystkim przez Biblię Tysiąclecia.
Nie wiem czy kardynał Nycz sam pisał ten list, czy może go tylko podpisał, ale na pewno w jego powielaniu czy przepisywaniu uczestniczyło ileś tam osób. Czy nikt nie wychwycił tego błędu? Okazało się że tylko połowicznie, bo na stronie internetowej metropolii warszawskiej w liście poprawiono na „który miażdży", ale jednak błędne teologicznie zdanie, że to Maryja „miażdży głowę węża" pozostawiono. To Chrystus zbawia świat i ludzi i pokonuje szatana, a nie Matka Boża, jak może wynikać z listu kardynała. I jeszcze sprawa stylu, Kardynał napisał: „Fragment księgi Rodzaju przypomina grzech pierwszych ludzi, a więc pierwszy zły wybór człowieka, który pociągnął za sobą zgubne skutki oddalenia od Boga, cierpienia i śmierci". Przedziwna konstrukcja zdania, które jest niepoprawne pod względem gramatycznym. Winno być, że zły wybór „pociągnął za sobą zgubne skutki oddalenia od Boga, cierpienie i śmierć", bo właśnie zapowiedź cierpienia, chorób i śmierci pada z ust Boga przy wygnaniu z raju pierwszych ludzi.
Czy w otoczeniu księdza kardynała nie ma nikogo, kto mógłby poprawić list rozsyłany do wszystkich parafii w Polsce? Mimo jawnego błędu teologicznego, który powinien być zauważony przez każdego księdza, nigdzie nie znalazłem jego sprostowania, więc ja to czynię.
Niestety, staranność wydawnicza i redakcyjna upada coraz bardziej i niestety dotyczy to także wydawnictw kościelnych. Sami autorzy podpisują się jako redaktorzy książek, a przecież sam człowiek nie poprawi swoich błędów, bo ich najczęściej nie dostrzega. W maju w archidiecezji warmińskiej podczas nabożeństw były czytane teksty, których autorami są trzej księża, aktualnie studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Kanclerz Kurii Metropolitalnej w Olsztynie rozesłał do księży proboszczów sprostowania do tych czytanek natury teologicznej, więc ja już błędów wypominać nie będę, choć były one poważne. Ale nie można w kościele czytać tekstów nielogicznych, mimo że autor stara się popisać poetyckim talentem, jednak literatura dewocyjna też powinna kierować się pewnym sensem. Oto w książeczce „Słudzy Baranka", w której autorzy popisali się też jako redaktorzy, na stronie 31 o ks. Brunonie Siegelu napisano: „Z miłości do powierzonych mu parafian, ksiądz Brunon nie zostawił ich, gdy zbliżało się wojsko sowieckie. Został z nimi zarówno jako pasterz jak i przyjaciel. Nie zginął na ich oczach, gdyż został wyprowadzony z plebanii i zabrany 4 km od Miłakowa, do miejscowości Stare Bolity. Żadne oko nie widziało tej dramatycznej chwili ani żadne ucho nie słyszało dźwięku strzału i upadającego na ziemię ciała. Ta dramatyczna scena i chwila śmierci stały się dla księdza Brunona drogą do oglądania rzeczy, które Bóg przygotował tym, którzy Go miłują". Ks. Dariusz Sonik, autor tej czytanki, ma niewątpliwie poetycką duszę, ale na studiach teologicznych miał taki przedmiot jako logika, a tu tej logiki zabrakło. Czyżby ks. Brunon popełnił samobójstwo, skoro nikt nie był świadkiem jego śmierci, jak twierdzi autor, choć sam sobie zaprzecza wcześniej pisząc, że zginął rozstrzelany przez żołnierzy radzieckich. To oni byli zabójcami i świadkami, a może ksiądz uważa, że byli fizycznie ślepi i głusi....Niewątpliwie byli ślepi i głusi, ale w przenośni.
Jak widać upada sztuka wydawnicza i redakcyjna staranność. Nawet na obrazku metropolity warmińskiego, rozdawanym podczas jednej z uroczystości zobaczyłem, że w jednozdaniowym tekście źle postawiono przecinki, a jedno ze słów ma literówkę. Widocznie też tego nikt wcześniej nie przeczytał. A słowo napisane (wydrukowane też) traci swoją niewinność, jak głosi jedna z łacińskich sentencji. Przypominam to przede wszystkim duchownym, którzy onegdaj byli strażnikami wierności słowu, Tradycji i staranności.
ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość