W swoim życiu miałem szczęście, że najbliższe mi kobiety nie oczekiwały kwiatów i życzeń z okazji Dnia Kobiet. Czuły fałsz i zakłamanie przesyconego ideologią, ale i pogrążonego w oparach absurdu święta rozdawanych za pokwitowaniem rajstop i zdechłego tulipana.
Dzień Kobiet czasu walki o równość demokracji socjalistycznej, w której dominował jednak wątek równości klasowej, był dopiero przedsmakiem tego, czego doświadczamy w demokracji liberalnej. Po okresie względnego ideologicznego osierocenia Dnia Kobiet w latach dziewięćdziesiątych, każdego 8 marca od nowa rozbijamy „szklany sufit", by gonić ciągle oddalającego się króliczka kobiecej nierówności. Mamy więc do czynienia z dobrze zaplanowaną i rozłożoną na etapy pogonią za wizją dostąpienia świeckiego raju po osiągnięciu arytmetycznego ideału męsko – damskiej równości we wszystkich sferach zdominowanych do tej pory przez świat męskiego szowinizmu.
O jak wielką stawkę gra się toczy wykazała na łamach „Rzeczpospolitej" w przeddzień Dnia Kobiet Birgitta Ohlsson, szwedzka minister ds. Unii Europejskiej. Otóż według pani minister rzucenie kolejnych zastępów kobiet na rynek pracy mogłoby podnieść unijny PKB aż o 12 proc. Oznacza to, że wspólnie prognozowane rok temu na łamach tej samej gazety przez Jerzego Buzka i unijną komisarz Viviane Reding 9 proc. wzrostu „kobiecego" PKB okazało się niedoszacowane, albo, co jeszcze bardziej optymistyczne, możliwości kobiet są tak wysokie, że w przyszłym roku kolejny unijny Pstrowski znów podniesie poprzeczkę kobiecego współzawodnictwa pracy. Aktywistki demokratycznej równości absolutnej skutecznie forsują, tytułem wyrównania wielowiekowych kobiecych krzywd, dyskryminację mężczyzn na listach wyborczych oraz ograniczenia prawa własności poprzez przymusowe parytety w zarządach spółek kapitałowych. Wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek.
Na naszych oczach spełniły się, pochodzące jeszcze z XIX wieku, diagnozy krytyków komunizmu, a teraz to samo dotyczy skrajnego demokratyzmu. W obu przypadkach chodzi o to samo:
uznanie równości za wartość nadrzędną nad wolnością indywidualną. Równości absolutnej rzecz jasna, przekraczającej granice równości wobec prawa. Stanowionej kiedyś przez komunistycznych, a teraz unijnych komisarzy, ideologicznej urawniłowki, której niezmiennym rezultatem jest zanik naturalnych, tradycyjnych struktur pośredniczących pomiędzy władzą, a jednostką oraz deprecjacja wzorców pochodzących ze wspólnotowej kultury.
W takiej rzeczywistości człowiek staje samotnie wobec scentralizowanej władzy i dowolnie stanowionym przez nią prawem. Tak to wyglądało, gdy kolejni sekretarze przepowiadali dalsze postępy socjalistycznej równości i tak też się czułem, gdy 8 marca 2014 r. premier Donald Tusk obiecywał wytrwałość w dążeniu do jasno wytyczonego celu.
Zmniejszająca się ilość sprzedawanych 8 marca kwiatów pokazuje, że coraz mniej kobiet chce być częścią zbiorowego święta równości absolutnej. Kupujmy więc kwiaty naszym paniom przez 364 dni w roku. Nie stadnie, lecz jak ludzie wolni, indywidualnie. Tak, jak je kochamy.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość