Przyczyną pandemii nie jest koronawirus – niezależnie od tego skąd się wziął. Nie jest nią też kara boska ani zemsta przyrody czy reset ekosystemu Ziemi. Pandemię w istocie spowodował katastrofalny spadek wydolności układu odpornościowego większości przedstawicieli naszego gatunku, szczególnie tych, którzy mają więcej niż kilkanaście lat – stwierdza Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, trener i doradca biznesu w interesującej analizie na portalu designalive.pl Przyczyna tkwi w życiu pełnym stresu w cywilizacji hiperkonsumpcji.
W tekście – Świat z dykty. Koronawirus testuje odporność systemu i ludzi - W. Eichelberger wyznaje, iż jako krytyk od zawsze ultra-liberalnego kapitalizmu i rozpasanej konsumpcji jest zaskoczony a nawet wstrząśnięty skalą destrukcji, jaka nam zagroziła w ciągu zaledwie kilku tygodni na skutek pandemii.
Okazuje się, że światowa, zglobalizowana gospodarka oraz instytucje i systemy poszczególnych państw nie dysponują wystarczającymi rezerwami materiałowymi, finansowymi, ludzkimi i organizacyjnymi, ani nawet gotowymi modelami zarządzania kryzysem epidemiologicznym tych rozmiarów – zauważa autor.
Pandemia ujawniła systemowy brak odporności na kryzys gospodarki goniącej za mirażem nieskończonego wzrostu produkcji i konsumpcji. (…) Pandemia ujawnia też niewydolność większości państw i ich rządów, które zaprzęgnięte w służbę religii wiecznego wzrostu oraz w dogadzanie wielkiemu biznesowi i wyborcom, odpuściły troskę o tworzenie rezerw finansowych i systemów bezpieczeństwa społecznego – instytucji naukowych, służb ratowniczych, medycznych i porządkowych niezbędnych w czasie epidemicznego kryzysu.
Zdaniem Eicheberlgera, po kryzysie grozi nam, że „społeczność ludzka rozpadnie się na zniewolone przez nieusuwalnych autokratów wrogie sobie plemiona. W perspektywie dziejów byłby to katastrofalny moralny i duchowy upadek ludzkości, przed którym ostrzegał nas dawno temu A. Huxley w swojej książce „Nowy, wspaniały świat”.
Jednak, jeśli wszystko potoczy się wg scenariusza optymistycznego i sprawy potoczą się w kierunku integracji, współpracy i szacunku dla osoby ludzkiej, dla jej autonomii i wolności, to i tak nie będzie to oznaczało końca epidemicznych zagrożeń. Optymalizacja światowego systemu gospodarczego i ochrony zdrowia oraz stworzenie sprawnych mechanizmów koordynujących międzynarodową odpowiedź na pandemiczne zagrożenia i tak nie uchronią nas przed ponownymi katastrofami? Nie!
Przyczyną pandemii nie jest koronawirus – niezależnie od tego skąd się wziął. Nie jest nią też kara boska ani zemsta przyrody czy reset ekosystemu Ziemi. Pandemię w istocie spowodował katastrofalny spadek wydolności układu odpornościowego większości przedstawicieli naszego gatunku, szczególnie tych, którzy mają więcej niż kilkanaście lat.
I nie dajmy sobie wmówić, że zjawisko to jest przejawem normalnego procesu starzenia się populacji. To nie jest prawda. Ten proces przebiega za szybko i za wcześnie, o czym świadczą także dane o ogólnym stanie zdrowia współcześnie żyjących ludzi. Mam na myśli kilka niezwykle groźnych „pełzających” pandemii (nazwijmy je tak w przeciwieństwie do pandemii „gwałtownej”, której doświadczamy aktualnie). A należą do nich: rak, cukrzyca, bezsenność, nadciśnienie, zawały, wylewy, otyłość, alergie i inne choroby autoimmunologiczne, depresja, borelioza, choroby neurologiczne – żeby wymienić te najbardziej powszechne. I nie dajmy się zwieść wzrastającemu wskaźnikowi długości życia, który zawdzięczamy ogromnej sprawności medycyny ratunkowej i jej zdolności do skutecznego przedłużania nawet ledwie tlącego się życia. Nie ma się co oszukiwać – od co najmniej 20 lat populacja ludzi pogrąża się w nasilającym się kryzysie zdrowotnym.
Dowodem na to jest – zdaniem autora – jest to, że „dzieci i nastoletnia młodzież przechodzą chorobę CoVid-19 praktycznie bezobjawowo. A to znaczy, że ich system odpornościowy bez trudu radzi sobie z wirusem. Podobnie bezobjawowo lub lekko ma szansę przejść covid-19 jakaś bliżej nieokreślona część dorosłej a nawet seniorskiej populacji, pod warunkiem, że nie cierpi na długotrwałe choroby towarzyszące. Na granicy pewności można założyć, że są to osoby o sprawnym, nie przeciążonym innymi zadaniami systemie odpornościowym. A to znaczy, że koronawirus, wbrew pozorom, nie jest wirusem szczególnie groźnym, a jego ogromna siła rażenie polega na tym, że propaguje się niezwykle szybko, skutecznie i podstępnie, co nie pozwala zaniechać działań przeciw-epidemicznych”.
Tak czy owak można być pewnym, że wyższa przeciętna sprawność obrony immunologicznej wśród ludzi pozwoliłaby nam przejść inwazję koronawirusa spokojniej, bez konieczności ogłaszania pandemii, zamrażania państw i gospodarki świata.
Dlatego – konkluduje autor - oprócz doskonalenia terapii, procedur i strategii zwalczania pandemii, trzeba niezwłocznie zająć się sprawą odporności – a więc, jak najszybciej rozpoznać i zredukować przyczyny tak szybko postępującego z wiekiem i tak dużego spadku odporności u tak wielu ludzi. Innymi słowy niezbędnym sposobem uniknięcia przyszłych pandemii jest powszechna profilaktyka, mająca na celu podtrzymanie w starzejących się ludzkich organizmach systemu odpornościowego o wysokiej sprawności.
Jako przyczynę dramatycznego i powszechnego osłabienia systemu odpornościowego u ludzi Eichelberger wskazuje stres. Idąc na skróty – stres to nadmierna, środowiskowa presja na ludzki organizm, blokująca lub wyczerpującą energię jego układu odpornościowego i uniemożliwiająca adekwatną regenerację. Bowiem pod wpływem długotrwałego stresu organizm wydziela duże ilości adrenaliny i kortyzolu, które z kolei blokują układ odpornościowy/immunologiczny – bo adrenalina to również lek immunosupresyjny – a wraz z nim sen i procesy regeneracji organizmu.
Najlepiej rozpoznane i uznane źródła takiego długotrwałego stresu to: zanieczyszczenie powietrza, zła jakość żywności, śmieciowe jedzenie, używki i narkotyki (cukier, papierosy, alkohol i inne), toksyczność środowiska pracy i domu, nadużywanie antybiotyków i innych leków osłabiających odporność, a także środków nasennych, przeciwbólowych i pobudzających, hałas, duża koncentracja smogu elektromagnetycznego w środowisku (telefonia komórkowa, rutery, komputery, inteligentne urządzenia domowe i biurowe), przestymulowanie mózgu obrazami i informacjami, pośpiech, nadmierna presja związana z pracą, za dużo nocnego – niebieskiego – światła, za mało czasu na wypoczynek, konieczność adaptacji do gwałtownych zmian klimatycznych, niski poziom bezpieczeństwa ekonomicznego, za mało ruchu, za mało kontaktu z przyrodą, za mało wolnych od współzawodnictwa, bezpiecznych i bliskich kontaktów z ludźmi. Te i inne czynniki – bo nie jest to zapewne ich kompletna lista – wywierają tak silną, długotrwałą presję na ludzki organizm, że z czasem przekracza ona jego możliwości adaptacyjne i do tego stopnia angażuje potencjał układu odpornościowego, że nie starcza mu już wydolności do odpierania inwazji patogenów. A szczególnie tych nowych, o pandemicznym potencjale.
Trzeba nam będzie – choćby w trosce o jakość powietrza, wody i pożywienia – zawrzeć pakt o nieagresji z przyrodą, zatrzymać zmiany klimatyczne, przestać zaśmiecać i zatruwać planetę, wprowadzić w gospodarce zasadę zrównoważonego rozwoju, przestawić rolnictwo i przemysł przetwórczy na produkcję zdrowej żywności, zadbać o prawdziwie bezpieczną dla ludzi technologię, a Ochronę Zdrowia przekształcić jak najszybciej w system godny jej nazwy, czyli zajmujący się prawdziwą profilaktyką przyszłych pandemii, a nie ofiarnym dogaszaniem kolejnych post-pandemicznych zgliszcz.
W przeciwnym razie utkniemy w groźnym paradoksie, który czai się tuż za horyzontem możliwych zdarzeń, że naturalnie odporni młodzi oraz dojrzali, ale zdyscyplinowani konsumpcyjni asceci, staną się epidemiologicznym zagrożeniem dla nieodpornej większości nadal wyznającej iluzję wiecznego wzrostu i nieumiarkowanej konsumpcji.
Dbajmy więc o naszą autonomię i odporność ze wszystkich sił, - apeluje Wojciech Eichelberger, - bo są one jedynymi, prawdziwymi gwarancjami naszego bezpieczeństwa – pod każdym, nie tylko epidemiologicznym względem.
Przypomnijmy, że 26 multimiliarderów ma tyle samo majątku co 3,8 mld najbiedniejszych ludzi na Ziemi – wynika z dorocznego raportu organizacji Oxfam.
Z analizą Wojciecha Eichelbergera korespondują opinie Zuzanny Skalskiej, znanej polskiej obserwatorki sygnałów zmian, która przygotowuje firmy na to, co może stać się w przyszłości. Jej zdaniem, jeśli rządy nie zapewnią utrzymania ludziom, którzy stracą prace na skutek lockdownu, to dojdzie do nowej Rewolucji Francuskiej.
W wywiadzie udzielonym noizz.pl Skalska powołuje się na prace Jeremy Rifkina pt. "The Zero Marginal Cost Society", który już w 2015 roku zapowiadał, że jesteśmy na początku końca kapitalizmu. Wielokrotnie pisał o tym również Thomas Piketty. Ostrzegał przed tym także Gert Noels, opisując w książce pt. "Gigantyzm" napompowany świat współczesnej ekonomii, który opiera się na ciągłym finansowym zwiększaniu zadowolenia akcjonariuszy i sztucznie napędzanym przyroście zwrotu z inwestycji. To co pisały media też wskazywało, że nastąpi gigantyczne pęknięcie.
Wszystko dlatego, że gigantyczni lobbyści z branży paliwowej, energetycznej, zbrojeniowej, farmaceutycznej, żywnościowej, cukrowej itd. cały czas byli jak rozpędzone lokomotywy i nie potrafili zrobić jakiegokolwiek zwrotu. Ten pęd był wynikiem podstawowego błędu w naszym systemie ekonomicznym, który cały czas dążył do tego, żeby generować większe zyski. Ta poprzeczka była wieszana coraz wyżej. Jeżeli zarobiłeś 500 000 zł, to w przyszłym roku miałeś zarobić 750 000 zł, a kiedy to ci się udało, trzeba było potem zarobić okrągły milion. Przez to wielu prezesów ma pętlę na szyi. To dotyczy szczególnie tych, których firmy są notowane na giełdzie, bo ich głównym zadaniem staje się dbanie o wspomniane już zadowolenie akcjonariuszy, czyli o to, żeby wartość ich akcji non stop rosła.
Problem jest też w tym, że konsumenci również zaczęli się robić coraz bogatsi, choć często tylko na pozór, bo to było oparte na niskoprocentowych kredytach. Otwarcie całego bloku wschodniego w latach 90. dało Zachodowi gigantyczne zarobki, bo nagle okazało się, że można wszystko opchnąć tym, co nic nie mieli. To było jak otwarcie wentyla w próżni. (…).
Dla mnie to zresztą jest coś na kształt kolejnej wojny światowej, ale kiedy używa się tego określenia, to wszyscy od razu wyobrażają sobie jakiś konflikt zbrojny, w którym ludzie się ze sobą biją. Brakuje odpowiednich słów, żeby nazwać to, co się dzieje. To jest globalne wyzwanie. Cały świat musi spojrzeć sobie w oczy i zastanowić się, czy system, który do tego doprowadził, ma jeszcze sens. (...)
Nasze życie nie może się kręcić tylko wokół "ja", "dla mnie", "teraz" i "carpe diem". Powinniśmy odsunąć od siebie takie myślenie, jeżeli chcemy, by następne pokolenia w ogóle mogły przetrwać. To jest ważniejsze niż cała ekonomia. Wiele branż to jest zresztą jakiś absurd. Moda np. walnęła w mur jakieś 10 lat temu, a kiedy 5 lat temu Burberry paliło niesprzedane ciuchy, to już w ogóle była śmierć przemysłu. Marki i projektanci zachowują się jak zombie. Dobre i mocne spodnie specjalnie darte i szarpane (to już było w latach 80.), spódnice robione ze stołów - przecież to wszystko jest kompletnie bez sensu, oni już nie wiedzą, co wymyślać. To samo tyczy się chociażby branży wnętrzarskiej. Milan Design Week w tym roku na całe szczęście się nie odbędzie, ale jak się tam jeździ, to widzi się 63 000 nowych krzeseł, 50 000 kanap i nawet nie wiem ile lamp. Czy my naprawdę tak dużo wszystkiego potrzebujemy? (…).
Zuzanna Skalska radzi:
„De facto najrozsądniejszą rzeczą, którą można teraz zrobić, jest powiedzenie, że ludzie będą mieli zagwarantowane pensje od władz. Teraz pytanie, czy to mają być tylko zasiłki dla tych, którzy stracą pracę, czy może lepiej zapewnić wszystkim taki sam dochód gwarantowany przez kilka miesięcy, żeby uspokoić sytuację. Skoro po kryzysie finansowym w 2008 roku podatnicy składali się, żeby ratować banki, to może niech teraz one ratują ich. Tyle tylko, że akurat Polski ten kryzys nie dotknął z taką siłą jak państw zachodnich”.
Pytanie następne - po co nam globalizacja? Moim zdaniem nastąpi ogromny powrót do lokalnej gospodarki. W firmach już o tym się dyskutuje, bo w tym momencie znacznie łatwiej jest tym, którzy mają dostawców i klientów w promieniu maksymalnie kilkuset kilometrów. Oczywiście świat przez to wyhamuje, ale może tak powinno być. Świetnie ujął to wspomniany już wcześniej belgijski ekonomista Gert Noels, który w książce pt. "Gigantyzm" napisał, że "przyszłość będzie mniejsza, wolniejsza i bardziej ludzka". (...)
Podstawą naszych przyszłości, bo jest ich kilka, są teraz gwarancje każdego rządu. Jeżeli władze nie pomogą swoim obywatelom przetrwać w tej sytuacji, to będziemy mieli nową Rewolucję Francuską. Ludzie zaczną wychodzić na ulice i w kolejnych krajach będą wybuchały wojny domowe. Dlatego nawet ci, którzy długo nazywali COVID-19 "zwykłą grypą", czyli Trump, Johnson czy Bolsonaro, w końcu też ulegli. Brytyjski "Independent" celnie zauważył, że ofiar koronawirusa może być znacznie mniej niż tych, którzy zbankrutują przez lockdown.
(...)
Prawdopodobnie z tego powodu szybciej niż przewidywał Harari pojawią się pokusy stosowania na szeroką skalę technologii powszechnej kontroli społeczeństwa, które są bardzo skutecznym narzędziem zarządzania masą. (...)
Generalnie świat po epidemii będzie jak Polska w latach 90. To jest idealna analogia. Stary system się skończył i nie wiadomo, co dalej. Przypomnij sobie, co się wtedy działo, totalny chaos i tzw. wolna amerykanka. Teraz też tak będzie, bo dotychczasowe reguły przestały działać, a nowych jeszcze nie ma.
Zuzanna Skalska - zajmuje się badaniem i analizą sygnałów zmian dla biznesu, właścicielka 360Inspiration, partner FutureS Thinking Group. Ściśle współpracuje z prezesami firm i członkami zarządów, doradzając im w kwestii możliwych scenariuszy rozwoju. Wykłada na wielu uczelniach na świecie. Współtwórczyni School of Form (SWPS). Na co dzień mieszka w Holandii.
Na zdjęciu: Black Friday
(pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość