Są tematy, których z różnych względów w swoich felietonach nigdy nie poruszam. Takim tematem jest służba zdrowia. Lekarze i personel medyczny to zawody społecznego zaufania. Zbyt często miałem bezpośrednio do czynienia z naszą medycyną, aby nie doceniać lekarzy czy pielęgniarek. Dziś robię wyjątek od reguły.
Jednak nie będę pisał o służbie zdrowia, a zacytuję wpisy pewnego lekarza, z którymi trudno mi się zgodzić.
Na jednym z portali dr Maciej Michalik, zatrudniony na stanowisku profesora Katedry i Kliniki Chirurgii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, opublikował swoje życiowe credo. Pan doktor pracuje także w Szpitalu Specjalistycznym w Wejherowie i w Akademii Medycznej w Gdańsku. Tak sam się przedstawił na portalu:
„Od czasu niesławnych rządów tych prostaków z PiSu, moją pasją jest zwalczanie tych kanalii zawsze i wszędzie na każdym kroku. Kocham patrzeć na nieszczęście PiSu. Cieszy mnie ich degrengolada. Nie brałem udziału w histerii smoleńskiej. Czekam na koniec ziobry. ziobro piszę zawsze z małej litery. ziobro to najgorszy z obecnie żyjących ludzi na ziemi”. Dalej pan doktor podał swoje ulubione cytaty: „Precz z PiSem. Precz z Jarkiem Kaczyńskim. Ziobro to najgorszy człowiek na ziemi, wredny, ograniczony, mściwy i bez sumienia. Każdy pisiak to niebezpieczny wariat”.
Pan doktor składał kiedyś przyrzeczenie lekarskie i ślubował: „(...) chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy (...) mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im szacunek”. Jak może okazać szacunek pan doktor swemu pacjentowi, który nierozważnie jest zwolennikiem PiSu, skoro uznaje go publicznie za „niebezpiecznego wariata”, a pasją pana doktora jest zwalczanie członków PiSu, „tych kanalii zawsze i wszędzie na każdym kroku”. Do jakich kroków posunie się pan doktor w zwalczaniu politycznych przeciwników? Wyobrażam sobie egzaminy studentów medycyny, nie daj Boże, gdy doktor zauważy u studenta w kieszeni jakąś prawicową gazetę lub wizytówkę posła PiSu. A pisanie nazwiska z małej litery świadczy tylko o kulturze pana doktora, jak też i cały jego wpis. I pomyśleć, że ludzie o takiej mentalności, o takiej zajadłości, publicznie wyrażający brak szacunku do innych, wychowują przyszłych lekarzy na olsztyńskim uniwersytecie.
Czytam czasami blogi lekarzy. Zajrzałem do wpisu lekarza Stefana Karczmarewicza, opublikowanego na portalu „Polityka”. Tekst został zatytułowany „Strażnik miejski jak bojówkarz”. Autor opisał przypadek lekarki Joanny Serwatki, która 2 listopada zaparkowała w Warszawie samochód w niedozwolonym miejscu, ale nie stwarzając tym samym żadnego utrudnienia innym. Za szybą auta zostawiła kartkę: „Lekarz. Nagłe wezwanie”. Kiedy wróciła po 20-30 minutach, samochodu już nie było. Został odholowany. Koszty, jakie ma zapłacić lekarka to 515 zł za odholowanie, mandat 150 zł i 2 punkty karne. Tego dnia lekarka już nie mogła zrealizować dalszych zaplanowanych wizyt. Rzecznik warszawskiej Straży Miejskiej Monika Niżniak wytłumaczyła zachowanie strażników: „Ta pani jest w myśl obowiązujących przepisów sprawcą wykroczenia. Proszę nie szukać winnych w Straży Miejskiej”. Autor tekstu, lekarz medycyny, podsumował: „Nasuwa się ostatnie pytanie: jeżeli strażnicy, którzy przeprowadzali całą akcję, rzecznik prasowy Straży Miejskiej i komendant Straży Miejskiej nie zostali pouczeni, że przepisy nie mogą być bezmyślne, to czy Pani Prezydent Warszawy sama rozumie miarę podłości, jaka została popełniona?”
Pani prezydent Warszawy, tuż przed referendum o jej odwołanie, zaleciła Straży Miejskiej, aby pohamowała się z odholowywaniem źle zaparkowanych samochodów. Ale dziś miejscy strażnicy muszą odrobić zaległości i bezwzględnie nakładają mandaty. Nawet na portalu „Na Temat”, przychylnego władzy PO, 1 grudnia pojawił się artykuł, gdzie opisano kolejną represyjną akcję warszawskiej Straży Miejskiej. Oto na Solcu, w piątek wieczorem 29 listopada, postawiono znak o zakazie zatrzymywania się i parkowania obowiązujący od 30 listopada. Straż Miejska zaczęła wywozić zaparkowane na Solcu samochody już trzy minuty przed północą, czyli wcześniej niż zaczął obowiązywać zakaz postoju. Jeden z mieszkańców zaparkował auto mając wykupiony abonament parkingowy wieczorem o godz. 20.00. Rano ze zdziwieniem zauważył brak samochodu. Został odholowany, a on obciążony 100 zlotowym mandatem i dodatkową opłatą za hol 515 zł. Auto zostało zaparkowane przed postawieniem znaku, a prawo nie powinno działać wstecz. Ale to tylko, jak widać, teoria, strażnicy miejscy mają inną praktykę. Wzmiankowana już rzeczniczka prasowa Straży Miejskiej w stolicy powiedziała o tym wydarzeniu, że „nie może tłumaczyć indywidualnych decyzji strażników”. I wszystko jasne. Strażnicy miejscy są poza prawem, sami ustalają sobie przepisy, normy postępowania, a mieszkańcy mają tylko płacić mandaty. Tu nie chodzi o przestrzeganie prawa, tu nie chodzi o zachowanie zdrowego rozsądku, tu chodzi o pokazanie bezwzględności i bezkarności poczynań władzy na najniższym szczeblu. Restrykcyjne zachowania urzędników i przeróżnych funkcjonariuszy (co nakazał zresztą poprzedni wicepremier i minister finansów) ma za zadanie jedno: upokarzanie normalnych ludzi i stwarzanie wrażenia, że instytucje państwa są silne, sprawnie działają i są kompetentne. A tak naprawdę jest odwrotnie.
W Olsztynie nie jest lepiej, bo działa przecież ten sam system sprawowania władzy. Oto „Gazeta Olsztyńska” opisała przypadek obywatela, który wykupił kartę parkingową, ale o sześć minut przeciągnęła mu się sprawa załatwiana w urzędzie. Gdy był przy swoim aucie, pracownik strefy parkingowej już wykonywał swoją powinność. Żadne tłumaczenie się nie liczyło. O 6 minut parkował za długo, więc mandat musi być nałożony, bo już funkcjonariusz strefy zarejestrował auto, już je sfotografował i procesu karania odwrócić nie można. Tak przyjazne jest miasto obywatelom.
Cała Polska została zapoznana z działalnością ełckich policjantów. Oto syn wiózł do szpitala krwawiącego, tracącego przytomność ojca. Policjanci zatrzymali samochód za przekroczenie szybkości. Łaskawie pozwolili dojechać do szpitala i tam nałożyli na kierowcę wysoki mandat i punkty karne. Agata Jonik, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej w Ełku, powiedziała, że policjanci nie popełnili błędu: „zachowali się nie tylko zgodnie z prawem, a także przyzwoicie”. Ukarany kierowca, który wiózł ojca do szpitala tak skomentował zachowanie policjantów: „A we mnie pozostaje żal, że policjanci nie zaoferowali pomocy, nie zainteresowali się ojcem i myśleli tylko o mandacie”. Bo naiwny człowiek myśli, że policjanci nam pomogą, gdy grozi nam utrata życia czy zdrowia. Że strażnicy miejscy także wspomogą lekarzy, którzy ratują życie. To błędne założenie. Nasi policjanci, nasi strażnicy miejscy, nasi urzędnicy nie są po to, aby pomagać obywatelom. Oni są po to, aby nas pilnować, nakładać kary i przeróżne ograniczenia, bo muszą przecież wyrobić plan zebranych mandatów. Życie czy zdrowie ludzi nie jest ważne. Ważne są mandaty. Nieważny jest człowiek, ważne są głupie przepisy. A czy policjanci i strażnicy miejscy słyszeli o czymś takim, co nazywa się stanem wyższej konieczności? Czy ważniejsze są drogowe przepisy, czy ludzkie życie? W naszym kraju niestety to pierwsze.
Aby się bardziej przekonać, że w systemie, w którym żyjemy, mało ważny jest człowiek, ważniejsze są głupie przepisy lub upór urzędnika, wystarczyło obejrzeć reportaż w ogólnopolskiej publicznej telewizji o Olsztynie. Oto mieszkańcy domu na Zatorzu chcieli go ocieplić, aby płacić mniejsze rachunki za ogrzewanie. Domy wokoło zostały odnowione i ocieplone, ale okazało się że miejska pani konserwator zabytków wpisała budynek do rejestru zabytków. Więc pani konserwator na ocieplenie budynku nie wydaje zgody. To nic, że dom pobudowano w roku 1950, a do rejestru wpisuje się budowle powstały przed wojną. Pani konserwator jest nieugięta. Na spotkaniu z mieszkańcami wprost powiedziała, że według ustawy zabytek jest ważniejszy od ludzi, To nic, że budynek z okresu PRL-u zabytkiem nie jest. Według pani konserwator jest i nikt tego nie zmieni. Pani konserwator odmówiła wytłumaczenia się ze swej decyzji dziennikarzowi publicznej telewizji. I przyznam się, że właśnie ta decyzja mnie najbardziej zbulwersowała. Rozumiem, że pani konserwator swoje decyzje podejmuje opierając się na jakichś przepisach, rozumiem, że może nawet czasem popełnić błąd (ale czy ktoś widział w Polsce urzędnika, który przyznałby się do popełnienia błędu?) Nie rozumiem jednak jej arogancji. Jest pracownikiem administracji państwowej i prawo prasowe nakłada na nią obowiązek wypowiedzi w stosunku do spraw, które są w jej kompetencjach. Ale dziś jawnie okazywana ignorancja przez urzędników państwowych i rzeczników wobec dziennikarzy stała się normą. Oto rzecznik prasowy MSW Marcin Wojciechowski odmówił 1 grudnia komentarza dla Radia ZET w sprawie aresztowania kibiców Lazio Rzym. Oświadczył, że nie jest „panienką na telefon” i nie wypowiada się o tej porze do mediów. Tylko dla PAP. Wara wam, dziennikarzom od informacji. To my decydujemy, komu tej informacji udzielimy. Tylko rządowej Polskiej Agencji Prasowej. To nie jest ignorowanie dziennikarzy. To jest ignorowanie społeczeństwa, bo dziennikarz tylko przekazuje informacje.
W jakim systemie żyjemy? Oto czytam, że według danych MSW straty spowodowane przestępczością wzrosły w zeszłym roku o 15 procent i wynosiły 6,4 mld zł. Faktyczne dochody przestępców to kilkanaście miliardów zł. Skuteczność policji była blisko o jedną czwartą niższa niż w roku ubiegłym. I to są oficjalne dane ministerstwa. Aby więc podnieść statystyki skuteczności policji, trzeba dotkliwie ukarać syna, który ratuje ojca albo lekarkę, która odwiedza umierającego pacjenta, albo obywatela, który o sześć minut przedłużył czas parkowania auta. Płotki się łapie, szczupaki się śmieją.
Prof. Jerzy Hausner, członek Rady Polityki Pieniężnej, były wicepremier, w jednym z wywiadów powiedział m.in.: „Odtwarzamy system PRL-u, gdzie nie dało się funkcjonować bez układów”. I jeszcze: „Przedstawiciele państwa traktują obywatela jako osobę potencjalnie podejrzaną, która musi udowodnić, że jest uczciwa”, i dalej: „Służby skarbowe traktują obywateli jak przestępców: tych, którym już udowodniono, i tych, którym jeszcze nie udowodniono winy. W dodatku minister finansów promuje za to urzędników”. Nie tylko minister finansów promuje takich funkcjonariuszy. Mam nadzieję, że prezydent Warszawy nagrodzi strażników miejskich, którzy wymierzyli karę lekarce i zorganizowali zasadzkę na Solcu, że komendant policji w Olsztynie nagrodzi ełckich policjantów, za to że zachowali się „przyzwoicie” – jak to określiła pani rzecznik, choć według mnie nie okazali ludzkich uczuć. Tak samo prezydent Olsztyna nagrodzi pracownika strefy za mandat wystawiony za przekroczenie o 6 minut czasu parkowania, jak też i przełożeni pani konserwator nagrodzą ją za decyzję, że kupa komunistycznych cegieł związanych zaprawą jest ważniejsza od ludzi. Bo w dzisiejszym systemie to nie człowiek jest najważniejszy. I wykonawców tej ideologii trzeba nagradzać, bo przecież ktoś taki kierunek naszemu państwu nadaje.
Gdy kolega po 30 latach emigracji przyjechał do Polski, aby pozałatwiać sprawy spadkowe, przebywał tu przez trzy miesiące. Był przerażony butą urzędników, brakiem jakiejkolwiek pomocy petentowi, obojętnością i arogancją. Nie dziwię się tym osobom, które wyjechały z Polski aby zarobić pieniądze, powracają i dostrzegając postkomunistyczne absurdy często znów wyjeżdżają, bo w takim systemie, takim klimacie, po prostu nie mogą żyć. Ale czy kiedykolwiek jakiś urzędnik, miejski strażnik, czy policjant, czy inny funkcjonariusz służb przeróżnych, uzmysłowi sobie, że przez jego zachowanie ktoś po prostu pomyśli: mam dość życia w tym kraju, emigruję. To byłoby chyba zbyt dużym wymaganiem, bo ważniejsze zawsze jest oko zwierzchnika, jego pochwała i ewentualna nagroda.
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość