Znajoma warszawianka relacjonowała mi taki oto obrazek – Środa Popielcowa, w cukierni w Złotych Tarasach ludzie gęsto obsiedli stoliki objadając się słodyczami. Nie wyglądali na Arabów, ani na Hindusów. Nie byli więc wyznawcami islamu, ani różnych wcieleń Kryszny. Bez wątpienia byli Polakami i w większości katolikami. Może tkwili jeszcze w Tłustym Czwartku, albo zabłąkali się na ślepych ścieżkach walki ze stereotypami. Bardziej pewne, że pożarł ich duch konsumpcji. Żrąc, sami tego nawet nie zauważyli.
Żyjemy w epoce wzmożonej i przyśpieszonej konsumpcji. Wystarczy tylko prześledzić sekwencje spotów reklamowych dokumentujących cały ciąg procesu konsumpcji. Między reklamą telefonii komórkowej a promocję leku na męską potencję prześlizgują się obrazki z ludźmi pożerającymi fastfoodowe specjały, przekąszającymi batonikami i przepijającymi napojami gazowanymi lub piwem. Po takim menu problemy gastryczne murowane, więc w kolejnej odsłonie pokazuje się przeważnie panie mające kłopoty z trawieniem i obżerające się teraz dla odmiany cudownymi pigułkami na wątrobę. Ciąg pokarmowy kończy się jak powinien: promocją środków na przyśpieszenie wydalania, i też najczęściej demonstrowany jest przez uszczęśliwione damy radośnie wyskakujące z klozetki po udanym porannym wypróżnieniu. O ludzkości!
Jest taki sztych Petera Bruegla Starszego zatytułowany „Tłusta kuchnia" (na zdjęciu). Przy suto zastawionym kuchennym stole rozsiadała się rodzina grubasów, sądząc po ubiorach reprezentujących zamożne chłopstwo, z nie mniej zasobnym w ciało przedstawicielem stanu duchownego w swoim gronie. Stół przelewa się od jedzenia. Sterty kiełbas, szynek, pieczonych prosiaków, gęsina i głowizna przyrządzone przez krzepką kucharkę krzątającą się przy garach za biesiadnikami i z zapałem polewającą sosem pieczyste obracane na rożnie. U sufitu wiszą dojrzewające szynki, bekony, suszą się pęta kiełbas. Pewnie kilkoro z państwa zapragnie po tym opisie popędzić do najbliższej lodówki, ale proszę – wstrzymajcie się chwilę.
Rodzina brzuchatych i krągłolicych dogadza sobie jak może. Obżarstwo wpisane jest w ich żywot prawie od narodzin, czego przykładem dorodna matka piastująca na kolanach tłuste niemowlę uczepione jej bardziej niż obfitej piersi. Obok mamusi starsze dzieciaki, kopie dorosłych obżartuchów, pałaszują, prawie z podłogi, placki, aż im się uszy trzęsą. U państwa grubych nawet pies przypomina kulę i wraz ze wszystkimi oddaje się z pasją żarciu. Chudy jest tylko przygodny muzykant - kobziarz, który zaszedł do grubych pograć dla ich uciechy i pewnie pożywić się przy okazji, ale ci, nie odczuwając takich potrzeb, kopniakani wystawiają go za drzwi zasobnej w jadło rezydencji.
Breugel dla kontrastu wykonał również „Chudą kuchnię" będącą we wszystkim przeciwieństwem tego, co widzimy na pierwszym obrazku. Z jednym wyjątkiem. Chudzi z całą serdecznością zapraszają na swój jakże ubogi posiłek grubasa, który zajrzał tu pewnie przez przypadek i świadom swego błędu z pełną determinacją usiłuje się stąd wydostać. Może przeszło mu przez głowę straszne podejrzenie, że zostanie potraktowany jako produkt na pieczyste.
Jedzenie, sztuka kuchenna nabrała w dzisiejszych czasach szczególnego charakteru. W telewizji rośnie liczba programów kulinarnych, w których mistrzowie patelni prześcigają się umiejętnościami i wyrafinowaniem pomysłów łączenia smaków, a rywalizujący ze sobą młodzi kuchcikowie gotowi są prawie na wszystko. Modne są wycieczki po krajach oglądanych nie przez pryzmat piękna krajobrazu czy zabytków, lecz tygiel kuchni. Ich autorzy dla wiarygodności dokumentalnej obżerają się i opijają ponad normalność. Żarcie zostało ulokowane nieledwie na ołtarzu współczesnej cywilizacji. Wykorzystywane jest też w politycznym marketingu. Kult zakrapianego piwem grillowania to jedyna czytelna idea PO/PSL-wskiego establishmentu kierowana do elektoratu. Żyjemy, żeby jeść. Służy temu względna zamożność i ogólna dostępność produktów żywnościowych. Oczywiście nie wszystkich stać na najdroższe, delikatesowe artykuły, ale są dziesiątki ersatzów sporządzonych z nie wiadomo czego, ale dzięki dużej zawartości taniego glutaminianu sodu i różnych utrwalaczy dostosowane do kieszeni większości społeczeństwa.
Staliśmy się społeczeństwem smakoszy, pieczeniarzy, żarłoków. Dogadzamy swoim żołądkom ponad potrzebę, miarę i rozsądek. Tego nadmiaru żarcia nie jest w stanie spalić ani jogging, ani masaże w luksusowym spa. W kulcie żołądków i całej reszty ciała zatraca się prawda, że jedyne o co warto zadbać, to twój duch, kochany robaczku. Twoje ciało wcześniej czy później, pomimo tylu starań i zabiegów, stanie się częścią łańcucha pokarmowego niższych organizmów, ale twoja duszyczka ma szansę poszybować ku pięknej wieczności. Daj jej szansę i zatroszcz się o nią choć w części tak troskliwie jak o swój żołądek. Wielki Post jest ku temu stosowną okazją.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość