Czego ludzką mową i najroztropniejszą argumentacją nie da się wyjaśnić, to najlepiej wytłumaczy samo życie. Prokuratura, Izba Lekarska, Ministerstwo Zdrowia, starają się dociec jak mogło dojść do pomyłki podczas zabiegu in vitro w laboratorium szpitala w Policach, w wyniku którego kobieta urodziła nie dość że nie swoje dziecko, to na dodatek z licznym wadami.
Sprawa wyszła na jaw, kiedy rodzice szukając przyczyn licznych schorzeń córeczki postanowili zbadać jej DNA. Oczywiście o wynikach poinformowali szpital, zgłosili ten fakt także prokuraturze i resortowi zdrowia, gdyż zapłodnienie in vitro to przecież kultowy produkt ministra Arłukowicza, który postanowił upowszechnić tę procedurę poprzez rządową refundację.
I tak rząd jest zachwycony, że jest taki cool, europejski i nowoczesny, choć sam proceder pozostawia szereg wątpliwości i to nie tylko natury etyczno-moralnej. Swego czasu „Newsweek" informował jak lekarze zamienili rządowy program refundacji in vitro w proceder oszustwa pacjentów i państwa, ale to osobne zagadnienie. Teraz pojawił się problem, który pod znakiem zapytania może postawić samą procedurę, a w rodzinach zaszczepić całkiem uzasadnioną wątpliwość, czy „to" dziecko jest rzeczywiście „ich" dzieckiem. Wiem, że są wprawdzie matki i ojcowie, którzy dla radości bycia rodzicami zaakceptują każde rozwiązanie, ale co z tymi, którzy pragną przekazać potomstwu tylko i wyłącznie swoje cechy osobowościowe i nie będą akceptowali żadnych odstępstw? Tak najwyraźniej stało się w przypadku pary, która postanowiła upewnić się co do DNA niezbyt udanego dziecka. Można się domyśleć, że w pewnym momencie musieli zwątpić, czy córeczka jest w całości „produktem" ich materiału genetycznego. Gdy się okazało, że nie, wszczęli larum. Ponieważ prokuratura nie doszukała się żadnego naruszenia prawa, to jednak resort zdrowia wypowiedział bałaganiarskiemu szpitalowi umowę i dodatkowo skarcił karą finansową.
Pozostaje pytanie, co dalej? Spójrzmy na problem z pozycji osoby najbardziej poszkodowanej w tej historii - bezbronnego dziecka. Na świat się nie prosiło. Tylko na skutek determinacji rodziców, którzy w sposób naturalny nie mogli wzbudzić potomstwa, i poprzez inżynierię kliniczną, zostało poczęte i urodzone. Niestety – też nie z własnej winy - nie sprostało zapotrzebowaniu rodziców na zdrowe niemowlę. Na dodatek okazało się, że nie jest ich dzieckiem. Nie wiem, jak zachowa się kobieta, która nagle odkrywa, że była tylko surogatką cudzego zarodka. Jak zachowają się rodzice dowiadujący się, że wychowują nie tylko, że nie swoją pociechę, to jeszcze pociechę kłopotliwą, bo chorą. Czy będą odwoływać się i reklamować ją jak towar, w którym wykryto usterki? Podejrzewam, że rodzice dziecka zażądają od kliniki wysokiego odszkodowania. Ale to nie wszystko. Mogą przecież dociekać, a nawet dowiedzieć się czyim w istocie dzieckiem jest ich córeczka. Myśli biegną dalej. Czy będą próbowali pomylony produkt procedury in vitro oddać biologicznym rodzicom? Takie pytania można tylko mnożyć. Obawiam się bowiem, że ustawodawcy nie wzięli pod uwagę wielu okoliczności Dla mnie najistotniejsza jest tylko jedna kwestia – czy ci rodzice nadal będą kochać dziecko wiedząc, że biologicznie nie jest ich dzieckiem?
Na stronie Ministerstwa Zdrowia można znaleźć podsumowanie rządowego programu refundowania zapłodnień pozaustrojowych. Promuje go idylliczny obrazek dwojga młodych ludzi. Są też liczby. W programie zarejestrowano ponad 11 tys. par, do zabiegu zakwalifikowano ponad 8 tys., w trakcie tzw. leczenia (in vitro nie leczy bezpłodności) jest ok. 8 tys. par. Efekty? To liczba ciąż - 2559 i liczba urodzonych dzieci – tylko 214. Wydano na to ponad 70 mln zł. Poczęcie 1 dziecka z próbówki kosztowało podatników 327 102 złotych.
Gdy przed dwoma laty Akcja Katolicka archidiecezji częstochowskiej protestowała przeciwko finansowaniu z budżetu miasta tego rodzaju praktyk, wiedząc, że argumenty natury etyczno-moralnej nie trafiają do pomysłodawców, podkreślała, że „na budżet, w podatkach, składa się ogół mieszkańców Częstochowy, z których większość to katolicy żyjący dekalogiem". Równocześnie wskazywała, że „skuteczność tej metody jest na tyle niska, a jej dofinansowywanie można nazwać eufemistycznie niegospodarnością". Radni A.K. udowadniali, że sama procedura niczego od strony medycznej nie rozwiązuje, a już na pewno nie spowoduje wzrostu demograficznego w mieście. Trzeba przyznać, że konkluzje te w pełni podsumowują program rządowy na poziomie ogólnopolskim. Ostatni casus z pomylonymi zarodkami kompromituje i metodę i ustawodawców.
Natury nie da się oszukać, ale i tę prostą prawdę gwałcą, idąc jeszcze dalej, naukowcy brytyjscy. Okazuje się, że gdy my, w Polsce będziemy zmagać się z moralnymi i praktycznymi aspektami in vitro w kontekście ostatnich wydarzeń, parlament Wielkiej Brytanii już przegłosował ustawę dopuszczającą posłużenie się w technice in vitro komórką macierzystą osoby trzeciej. Ten eksperyment rzekomo ma służyć – jak twierdzą pseudonaukowcy – zapobieganiu chorobom o podłożu genetycznym. Dla wielu bardzo kusząca perspektywa.
Odnoszę wrażenie, że reprezentanci zachodnich społeczeństw, które ortodoksyjnie promują laicką doktrynę w każdej sferze życia, z dziwną bezmyślnością coraz energiczniej poruszają wajchą, której jedynym przeznaczeniem jest uruchomienie zapadni, skąd prowadzi tylko jedna droga – do nicości. Nie wiem tylko dlaczego w tym samym kierunku zmierzają w podskokach bezwolne, żebym nie powiedzieć durnowate, zastępy HR*.
* Human resources
Bożena Ulewicz
Pierwszą osobą, która przyszła na świat w wyniku zastosowania tego zabiegu była Louise Brown, urodzona 25 lipca 1978 roku. W Polsce pierwszego zapłodnienia in vitro u człowieka dokonał Marian Szamatowicz z Kliniki Ginekologii Akademii Medycznej w Białymstoku (obecnie Uniwersytet Medyczny w Białymstoku) w 1987. W 2010 Uniwersytet Medyczny Instytut Karolinska przyznał Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii za opracowanie metody zapłodnienia pozaustrojowego[10]. Nagrodę otrzymał brytyjski biolog Robert Geoffrey Edwards, który przy opracowaniu tej metody współpracował z ginekologiem Patrickiem Steptoe ( Wikipedia )
Skomentuj
Komentuj jako gość