Milan Kundera pisał kiedyś, że zasadniczą racją bytu lewicy jest Wielki Marsz - mniejsza o to dokąd i po co, byle był wystarczająco wielki. Próbki tego mieliśmy już na odcinku walki z religią, wprowadzania komunizmu - ale że wszystkie te pomysły rozpadły się w zderzeniu z rzeczywistością jak wampir w promieniach słońca, bękarty Marksa musiały sobie znaleźć nowy cel. I znalazły: globalne ocieplenie.
Wczoraj rozpoczęła się w Kopenhadze propagandowa hucpa pod pozorami szczytu klimatycznego, więc oczywiście musiały się nasilić histeryczne szlochy na temat zagrożonego środowiska, podnoszącej się temperatury i konieczności opodatkowania na rzecz walki z tymi apokaliptycznymi zagrożeniami. Jak zwykle w przypadku takich duposzczypatielnych kawałków, nie do końca wiadomo o co chodzi - w łkaniach nad lodowcami ciężko dopatrzeć się krztyny sensu czy logiki.
A jak nie wiadomo o co chodzi, to na ogół chodzi o pieniądze... I nie inaczej jest w tym przypadku. W skrócie: przyłączenie się do erupcji europejskiej solidarności (w opodatkowaniu na rzecz walki z ociepleniem) będzie Polskę kosztować prawie 40 mld od ręki, o skoku cen prądu nie wspominając. Jak wydatki tego typu wpłyną na ledwie dyszącą gospodarkę, rozumieją chyba nawet ludzie o poglądach lewicowych (podpowiedź: niezbyt dobrze).
Trzeba przyznać, że proponujące takie rozwiązania zamożne kraje przeprowadzają operację dorzynania potencjalnej konkurencji ze strony państw na dorobku w wyjątkowo wyrafinowany sposób: płacenie w zależności od emisji CO2 brutto (a nie na przykład PKB per capita) nie wygląda - z daleka przynajmniej - na cyniczną próbę ochrony swojej uprzywilejowanej pozycji. Jeśli jeszcze promocją takiego rozwiązania nie zajmują się rządy, tylko finansowani nie wiadomo przez kogo pożyteczni idioci, to szanse sukcesu są całkiem spore.
Skoro o pożytecznych idiotach pod zielono-czerwonym sztandarem mowa (kto bawił się jako dziecko farbami, wie jaki kolor wychodzi z połączenia tych dwóch barw), w "Rzepie" zabraała ostatnio głos niejaka Julia Michalak z Greenpeace. I o ile ktoś mógłby mieć wątpliwości, czy aby nie przesadzam z przypisywaniem małym zielonym ludzikom komuszanych tendencji, powinien je stracić po lekturze wypowiedzi panny M.
Absolwentka politologii Julia M. stwierdza co następuje
"Na COP15 nikt nie będzie jednak dyskutował, czy globalne ocieplenie jest spowodowane działalnością człowieka, ponieważ debata ta skończyła się kilka lat temu wraz z opublikowaniem w 2007 r. czwartego raportu IPCC (Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu). Stwierdzono w nim z 90-procentowym prawdopodobieństwem, że to człowiek jest głównym sprawcą zmian klimatycznych – 10-procentowa niepewność nie może być więc argumentem za niepodejmowaniem działań".
Tak się składa, że napisałem ze statystyki doktorat i mam niejakie pojęcie zarówno o tej dziedzinie, jak i o poziomie wykładów z niej na kierunkach humanistycznych... Więc oczywiście zdaję sobie sprawę, że od humanistów nie można - prawie z definicji - wymagać zbyt wiele, ale to jest jednak przesada. Już nawet nie pytam o metodologię tych badań, bo po lekturze kilku artykułów z politologii czy socjologii mam pojęcie, jakich kwiatków można tam oczekiwać.
Dalej jest lepiej: "W dyskusji na temat danych wykradzionych z Climatic Research Unit Uniwersytetu Wschodniej Anglii powinno się najpierw zadać pytania, dlaczego stało się to właśnie teraz i komu mogło zależeć na tych informacjach" - furda prawda, kombinatorstwo i małe gierki dyskredytujące naukowców nie wyznających jedynie słusznych poglądów... Kto za tym stoi? Jeśli takie poglądy w ustach młodej - ze zdjęcia sądząc - osoby nie są dowodem na nieśmiertelność homo sovieticus, to doprawdy nie wiem, co można by za takowe uznać.
Debata o klimacie "jest bezproduktywną, medialnie rozdmuchaną dyskusją, którą wstyd jest prowadzić, kiedy na świecie zmiany klimatu już dziś zabijają 300 tys. ludzi rocznie" - ciekawe skąd ta liczba? Przypuszczalnie uzyskana w podobny sposób, jak teza któregoś z gejowskich aktywistów (nie pamiętam - ktoś z zestawu Biedroń / Niemiec / Legierski), zdaniem którego z Polski po wejściu naszego kraju do UE wyjechało 300 tysięcy prześladowanych gejów. Czemu tyle? No bo wyjechało circa 3 miliony ludzi, a 1 człowiek na dziesięciu to - zdaniem ciepłych braciszków - homoseksualista...
Może nie powinienem się tak pastwić, ale nic na to nie poradzę: dobija mnie, gdy o poważnych sprawach wypowiadają się ludzie bez fachowej wiedzy i niezdolni do wyjścia poza krąg frazesów rodem z podręcznika małego agitatora. Jest tyle pożytecznych zajęć, które może wykonywać bystra inaczej dziewczyna z ładną buzią - ale niestety, ponieważ nie żyjemy w gospodarce optymalnie alokującej zasoby, spełniają się słowa proroka pop-artu: "In the future everyone will be famous for fifteen minutes".
Skomentuj
Komentuj jako gość