Debata lipiec2022 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

piątek, sierpień 19, 2022
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Zbigniew Lis
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Chiny górą

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 24 marzec 2020 19:54
Marek Resh

Jaki będzie świat po przejściu pandemii koronawirusa? Na pewno inny. Kto straci na epidemii, a kto zyska? Zastanawiają się ekonomiści, którzy rzeczywistość oceniają tylko w kategoriach zysków i strat finansowych. Niewątpliwie w jakimś stopniu zostanie zahamowany rozwój gospodarczy nie tylko Chin, ale także krajów europejskich. Uważam jednak, że Chiny na tej zarazie zarobią najwięcej. Dlaczego? Dopiero teraz zauważamy jak zglobalizowany jest świat, a gospodarka w szczególności. Chiny konsekwentnie i powoli faktycznie uzależniły od swoich dostaw wiele państw, w tym także Stany Zjednoczone. Donald Trump, który robił wszystko, oby ograniczyć przewagę importu nad eksportem z Chin towarów do USA zawiesił wojnę celną. Przekonał się, że bez chińskich półproduktów czy towarów podczas kryzysu traci gospodarka USA. Amerykańscy kapitaliści zwabieni tanią siłą roboczą w Azji przenosili produkcję swych towarów do Chin czy do Indonezji, w tym także i środków farmaceutycznych.

Wiele koncernów europejskich musiało zawiesić czy ograniczyć swoją produkcję z powodu wstrzymania dostaw surowców i części z Chin. Jednak wolno sytuacja się zmienia. Chiny opanowują zarazę i przystąpią do ekspansji na wygłodzony rynek zachodni. Pierwszy symptom tego zjawiska już mamy. Otóż Polska w ramach pomocy humanitarnej wysłała do Chin maseczki, a Chiny takie maseczki wysłały do Włoch. Tylko, że ten prezent związany był z handlowym kontraktem. Oto Włosi zakupili u Chińczyków dziesięć tysięcy respiratorów (tyle obecnie posiadają polskie szpitale) tak potrzebnych przy ciężkich objawach koronowirusa. Chińczycy potrafili odizolować od reszty kraju region zamieszkały przez 60 milionów osób, ale trzeba pamiętać, że kraj ten liczy blisko miliard ludzi, więc pod względem gospodarczym ta izolacja nie miała aż tak wielkiego znaczenia. Gorszą rzeczą była przerwana logistyka, którą wolno będzie przywracana.

Chiny są krajem mającym wielkie zasoby walutowe. Na Zachodzie wszystkie indeksy giełdowe spadają. Tracą na wartości przede wszystkim firmy paliwowe z powodu taniejącej ropy, wydobywcze, transportowe, nie wspominając już o branży turystycznej czy rozrywkowej. Przejęcie tych firm przez kapitał chiński, za groszowe pieniądze może następować lawinowo. Jest coś zastanawiającego, że najsłabsze ogniwo Unii Europejskiej jakim są Włochy, najbardziej w Europie są dotknięte pandemią koronawirusa, a jednocześnie są państwem o dużym zainteresowaniu chińskiego kapitału. Więc lada dzień wygłodzony zachodni przemysł aby funkcjonować znów się otworzy na chińskie dostawy, części, półfabrykaty czy surowce (w tym komponenty leków), oczywiście już na pewno po zawyżonych cenach. Chińczycy odbiją sobie chwilowy przestój. A za kilka miesięcy mogą być już właścicielami zachodnich fabryk czy koncernów z którymi do tej pory tylko współpracowali.

Chwilowo zarobią handlowcy i producenci żywości i środków chemicznych z powodu panikarskich zachowań tłumu, ogólnie jednak państwa dotknięte wirusem zanotują spadek dochodu narodowego. Najbardziej kraje stawiające na turystykę, a więc Włochy, Hiszpania czy Egipt. Stracą najbardziej kraje najbiedniejsze, jak to miało miejsce po przejściu epidemii EBOLA. Kraje najbogatsze nauczone dzisiejszym doświadczeniem na pewno zabezpieczać się będą inaczej, przed uzależnieniem od zagranicznych dostawców (szczególnie azjatyckich) komponentów leków i sami rozpoczną ich produkcję u siebie, mimo wyższych kosztów, jakie będą musiały ponieść, ale na bezpieczeństwie ludności nigdy nie można oszczędzać.

A w Polsce Platforma Obywatelska chce zbić polityczny kapitał na koronawirusie, choć wychodzi jej to żenująco. Oto Małgorzata Kidawa-Błońska oznajmia, że dopiero po jej interwencji rząd przejął się problemem i zaczął działać. Gdyby nie ona, rządzący politycy dalej by spali. Tylko przypomnijmy, że ona i politycy opozycji oskarżali rząd, że zataja przed społeczeństwem obecność koronawirusa w Polsce, bo planuje specjalnie ogłoszenie jego obecności tuż przed konwencją wyborczą Kidawy-Błońskiej, aby ją odwołać. Cóż za małostkowe, spiskowe myślenie. I ludzie mają im uwierzyć? A Radosław Sikorski atakujący Episkopat w sposób jak zwykle mało kulturalny (czyli chamski), że nie pozamykał w Polsce kościołów, jak sobie tego życzą lewacy wskazuje na jedno: jak bardzo ludzie Platformy Obywatelskiej i jej kandydatka na prezydenta RP są oderwani od społeczeństwa. A zachowanie marionetkowego marszałka senatu Tomasza Grodzkiego przekracza wszelkie normy i tragizmu i śmieszności. Mamy mecz o władzę, której piłką jest koranowirus. Żenada w całej rozciągłości, od Polski aż po Chiny.

Marek Resh

Czytaj więcej: Chiny górą

Komentarz (2)

Zaraza

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 24 marzec 2020 00:04
Magdalena Piórek

Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie! Tymi słowami rozpoczyna się hymn Święty Boże, który od wieków śpiewali ludzie dotknięci obawą wielkiej klęski. Od zawsze pieśni były wyrazem bólu, rozpaczy, ale też i determinacji człowieka do walki ze spadającymi nań nieszczęściami. Nieszczęścia te, powiązane z epidemiami, wojną, czy też klęskami żywiołowymi, traktowane były jako „dopust boży” i stały się nieodłączną częścią zmagań ludzi z tym, co spada na nas nagle i niespodziewanie. Takim wydarzeniom zawsze towarzyszy strach. Im bardziej są one niespodziewane, tym strach jest większy. Lęk bywa zaraźliwy i szybko potrafi zawładnąć ludzką wyobraźnią. W przypadku wojny czy powodzi potrafimy konkretnie wskazać przyczynę. Wojnę widzimy gołym okiem i da się przed nią uciec lub starać się się jej uniknąć. Pożar da się ugasić, a przed powodzią skryć się za wałami lub liczyć na szybkie opadnięcie lustra wody. W przypadku epidemii nie da się wskazać palcem przeciwnika. Wróg jest niewidoczny i roznosi się błyskawicznie. I bardzo trudno jest go oswoić.

W globalnej wiosce XXI wieku wszystko jest wspólne. Tak samo identyczny jest strach przed chorobami, które mogą dotknąć każdego. Kiedy mówimy o chorobie, masowa wyobraźnia od razu zakłada najgorsze. Bo świat – mimo że tak ucywilizowany, nowoczesny i wygodny – cały czas ma w pamięci zjawiska, które ten komfort burzyły. Gdy zapadamy na grypę, nikt się tym jakoś specjalnie nie przejmuje, gdyż grypa jest znana, opisana i oswojona. Niestety bywa lekceważona, bo jej powikłania bywają śmiertelne. Ale kiedy przychodzi nieznana choroba, taka, z którą do tej pory nie mieliśmy do czynienia, a media zaczynają się ekscytować, wtedy ludzka wyobraźnia krzyczy „dżuma!”.

Nic dziwnego, bo epidemie towarzyszyły nam od zawsze. W przeszłości nazywano je zarazą morową, morem lub powietrzem. Bano się ich bardziej niż wojny, pożogi i głodu. Napawały poczuciem bezradności i uświadamiały znikomość ludzkiego życia. Dawniej przed epidemią próbowano się bronić przede wszystkim modlitwą, postami, umartwieniami i pokutą. Wierzono, że zaraza to kara za grzechy i szukano winowajców, którzy - popełniając ciężkie wykroczenia przeciw boskim prawom - sprowadzili ją na ziemię. Dlatego też często efektem strachu przed nieznanym stawały się pogromy ludności żydowskiej w miastach zachodniej Europy. Powracająca raz za razem dżuma, zwana też „czarną śmiercią” odcisnęła swoje niezatarte piętno na świadomości ludzkiej. Choroba nie wybierała – zabijała zarówno biednych, jak i królów. Na zawsze zmieniła Europę, zrywając jej feudalne więzi i kształtując na nowo porządek społeczny. Osłabiła wiarę w kościelne instytucje i uderzyła w handel, niosąc kryzys ekonomiczny.

Największa epidemia dżumy miała miejsce w XIV w. i zabiła dwadzieścia pięć milionów ludzi. Pochłonęła od 30 do 60% ludności Europy. Zaczęła się w 1338 r. na stepach Mongolii, skąd tatarscy wojownicy Złotej Ordy ponieśli ją do Kirgistanu, a potem dalej, do Chin. W Azji poczyniła ogromne spustoszenie i pierwsze informacje na jej temat były tak samo lakoniczne i mgliste jak nasze, gdy zaczynaliśmy się dopiero dowiadywać o koronawirusie. Informacje o dziesiątkującej Azję chorobie docierały w formie przerażających pogłosek wraz z kupcami wędrującymi Jedwabnym Szlakiem. Zaraza dotarła do Włoch w 1346 r. i rozprzestrzeniła się dalej. Pojawiła się, gdy do włoskich portów zawijać zaczęły genueńskie okręty z uciekinierami z oblężonej twierdzy Kaffa na Krymie. Kaffa oblegana była wcześniej przez tatarskie oddziały chana Dżanibeka, które przyniosły ze sobą chorobę. Epidemia wśród Tatarów zmusiła chana do odstąpienia od oblężenia, ale na odchodne jego katapulty przerzuciły za mury miasta setki zarażonych zwłok. Mieszkańcy Kaffy uciekli w panice i tak roznieśli zarazę po Europie. Skala pandemii przeraziła wszystkich – olbrzymia ilość zmarłych spowodowała paraliż gospodarczy kontynentu. W niektórych rejonach zmarło nawet 80% populacji, ziemia wszędzie leżała odłogiem, a chroniczny niedobór rąk do pracy spowodował zachwianie struktury społecznej i w konsekwencji przyspieszył koniec systemu feudalnego.

Dżuma powracała co jakiś czas, by współcześnie zniknąć z Europy na dobre. Ale nie przepadła zupełnie, bowiem muszą się z nią borykać kraje biednej Afryki. Nie są to epidemie na taką skalę jak dawniej, ale dżuma wciąż budzi lęk, tym bardziej, że do tej pory nie wynaleziono na nią szczepionki. Nie była też w swej historii jedyną groźną chorobą, bo śmierć niosły ze sobą epidemie cholery, czerwonki, duru brzusznego, czy ospy. Można by sądzić, że ludzie powinni byli się z zarazą oswoić, ale ta zawsze była zaskoczeniem. Ostatnia wielka epidemia, która zdziesiątkowała ludność Europy miała miejsce w 1920 r. za sprawą grypy hiszpanki. Hiszpanka zabiła dwadzieścia milionów ludzi, zbierając żniwo wśród osłabionych po I wojnie światowej Europejczyków.

Koronawirus nie jest tak groźny jak dżuma, czy grypa z początku XX w. Można powiedzieć, że zwykła, sezonowa grypa rozprzestrzenia się szybciej od niego i prawie nas nie opuszcza. Ale grypę znamy, a w przypadku nowego wirusa skazani jesteśmy na histeryczne medialne doniesienia, plotki i własną wyobraźnię. Ofiarami padają głównie osoby starsze i przewlekle chore. Jeszcze nie wiemy, jak skończy się epidemia, tym bardziej, że koronawirus nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Choć przyjmuje się, że choroba zaatakowała na początku grudnia w Chinach, w mieście Wuhan, to już wcześniej europejscy lekarze odnotowywali skokowy wzrost zachorowań na zapalenie płuc. Nazwę chorobie nadaliśmy dopiero niedawno, ale już widać, że będziemy musieli się zacząć do niej przyzwyczajać. Koronawirus zostanie z nami na dłużej, ale eksperci liczą, że uda się go w jakiś sposób ujarzmić.

To, co możemy powiedzieć o koronawirusie na pewno, to fakt, iż nie pozostanie on bez wpływu na światową gospodarkę. Szacuje się, że jeśli epidemia w Chinach nie wygaśnie do kwietnia, to wzrost chińskiego PKB w 2020 r. będzie najwolniejszym w okresie po 1990 r. Obecnie Chiny wytwarzają 28% światowej produkcji przemysłowej, stanowią 13 % światowego eksportu i 11% importu. Są drugim krajem otrzymującym bezpośrednie inwestycje zagraniczne i trzecim ich eksporterem. Są największym partnerem handlowym dla ponad stu dwudziestu pięciu krajów. Chiny są zapleczem świata i kiedy one stają, stają wtedy wszyscy. Wraz z koronawirusem mnożą się problemy w logistyce i produkcji na całym świecie. Przerwy w pracy w chińskich fabrykach rozbijają łańcuch dostaw i uniemożliwiają produkcję w zakładach przemysłowych prawie w każdym zakątku świata. Wirus uderza w branżę wydobywczą, motoryzacyjną, elektroniczną, farmaceutyczną oraz transport i logistykę. Tracą tacy giganci jak Volkswagen, Toyota, Apple, czy Huawei. W lutym produkcja w kluczowych sektorach przemysłu chińskiego spadła o 15-40%. Zapotrzebowanie na energię elektryczną utrzymuje się znacznie poniżej zwykłych poziomów. Póki co Chiny nie potrzebują dużych ilości ropy, gazu, czy miedzi. Ceny ropy na światowych rynkach runęły w dół, budząc zaniepokojenie Rosji. Wirus przywędrował do Europy, gdzie największe skupisko zachorowań odnotowano we Włoszech. Zamykane są szkoły, uziemiane samoloty i odwołuje się imprezy masowe. Straty w branżach lotniczych idą w miliardy dolarów, chwieje się również branża hotelarska. Europejskie apteki boją się, że może zabraknąć im leków. Do tej pory globalizacja pozwalała nam spać spokojnie, gdy w Chinach produkowano dla świata substancje czynne. Ale komfort globalizacji się kończy, gdy Chiny wolą zachować medykamenty dla siebie, a my zostajemy z pustymi rękami. Na początku marca polski rząd ogłosił gotowość do wznowienia krajowej produkcji substancji czynnych, ale nie odbudujemy tej gałęzi przemysłu z dnia na dzień. Świat obudził się nagle w obliczu potrzeby dywersyfikacji dostaw. Nagle widzimy, że uzależnienie prawie wszystkich gałęzi gospodarki od Chin stało się dużo groźniejsze od gazowej dominacji Rosji. Amerykański prezydent Donald Trump mówił o uniezależnieniu się od chińskich dostaw prawie od początku swojej prezydentury i na nikim to nie robiło wrażenia. Trzeba było dopiero śmiercionośnego wirusa, żeby zaczęto zdawać sobie sprawę ze skali problemu.

Na razie nie wiadomo, kiedy skończy się epidemia. Chińskie media pocieszają się tym, że ilość zachorowań spadła i Chiny powoli mogą ostrożnie myśleć o powrocie do normalności. W Europie epidemia dopiero się zaczyna i niepokoi nas, w jaki sposób się rozwinie. Społeczeństwo boi się nieznanego, a koncerny medialne umiejętnie ten strach podsycają. Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. – pisał w swej najsłynniejszej powieści Dżuma Albert Camus. – Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Zaraza

Komentarz (3)

Francuska ofensywa

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 08 marzec 2020 20:32
Magdalena Piórek

3 lutego 2020 roku z oficjalną dwudniową wizytą przyjechał do Polski prezydent Francji Emmanuel Macron. Dość późno, zważywszy na to, że Macron objął swój urząd w marcu 2017 roku, a rządzące w Polsce Prawo i Sprawiedliwość doczekało się już swojej drugiej kadencji. Francja „obraziła się” na nas w chwili, gdy został zerwany kontrakt na Caracale i można powiedzieć, że od tej pory relacje Warszawa-Paryż stały się lodowate. Współpraca w ramach Trójkąta Weimarskiego (Polska, Niemcy, Francja) została zawieszona, a Macron nie szczędził Polsce słów krytyki, nie wyłączając komentarzy na temat polskiej praworządności. Ale ostatnimi czasy gorzkie słowa mocno przycichły, a dyplomacja francuska nie szczędziła wysiłków, by zorganizować Macronowi ciepłe przyjęcie w Warszawie. Macron niejako wręcz wprosił się z wizytą, podczas gdy polska opinia publiczna nie kryła swego sceptycyzmu. To, czego nie wypadało polskim władzom, mówiły za nich głośno media. Po co Francja się do nas w ogóle fatygowała i dlaczego akurat teraz?

Brexit – to słowo klucz, które zdefiniuje Unię Europejską na lata. Wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii z UE trzeba będzie na nowo określić role poszczególnych państw członkowskich. Gra o wpływy już się rozpoczęła. Brak dotychczasowego głównego hamulcowego niesamowicie wzmacnia Niemcy, a to nie wszystkim może się podobać. Berlin cały czas rozwija skrzydła i umacnia swoją pozycję w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, co przekłada się na duży zastrzyk gotówki. Paryż zorientował się, że został daleko w tyle i próbuje to teraz nadrabiać. Sojusz z Warszawą mógłby mu to ułatwić. Pytanie, czy mu się to uda i czy nie jest dla Francji za późno?

Podczas wizyty Paryż nie akcentował przesadnie spraw praworządności i kwestii klimatycznych, które podnosił wcześniej. Obie kwestie zostały poruszone niejako mimochodem, jakby Macron starał się dać do zrozumienia, że nie są dla niego szczególnie ważne. Mocniejszym akcentem wybrzmiały za to deklaracje bliższej współpracy gospodarczej i politycznej. Wraz z francuskim prezydentem zjechała do Warszawy liczna delegacja ministrów i przedstawicieli biznesu. Nie zapomniano podkreślić, że Francja jest czwartym co do wielkości inwestorem w Polsce, a francuskie przedsiębiorstwa zatrudniają ponad 200 tys. pracowników. Paryż wyraźnie dawał do zrozumienia, że chce, żeby tak pozostało i liczy na więcej. Obie strony podpisały również porozumienie o współpracy strategicznej, które zakłada zacieśnienie współpracy w ciągu najbliższych czterech lat w dziedzinie politycznej, takiej jak NATO i UE, a także w ramach cyberbezpieczeństwa i obrony. Umowa zakłada przeprowadzanie regularnych konsultacji międzyrządowych przynajmniej raz do roku, a także ma przyczynić się do wskrzeszenia formatu Trójkąta Weimarskiego. Francja starała się wciągnąć nas w projekt europejskiego czołgu, który budowany jest przy współpracy firm francusko-niemieckich. Była to niejako odpowiedź na wcześniejsze zainteresowanie Polski tym projektem. Przy wielu słowach zachęty i obietnic współpracy nie zabrakło jednak francuskich prób nakłaniania Polski do resetu stosunków z Rosją i prób deklaracji poparcia dla pakietu klimatycznego.

Nie da się ukryć, że Francję i Polskę więcej jednak dzieli niż łączy i Brexit niewiele tu pomoże. Francja nie pokochała nas bezwarunkowo, ale stara się jak najwięcej ugrać na zmianie sił. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, do stołu największych graczy w UE zasiądą Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania i właśnie Polska. Niemcy grają pierwsze skrzypce, a Francja wyraźnie nie chce zostać w tyle. Stara się wychodzić z różnego rodzaju inicjatywami reformy UE, ale bez wsparcia Niemiec niewiele jest w stanie ugrać. Musi szukać sojuszników. Nie znajdzie ich w chwiejnej Hiszpanii, która wciąż boryka się z problemami gospodarczymi i licznymi zmianami rządów. Nie poszuka ich też we Włoszech, gdzie władza również podatna jest na liczne zawirowania. Zostaje Polska, która jako jedyna z wielkich krajów UE może się pochwalić wysokim wskaźnikiem poziomu gospodarczego, zostawiając w tyle kraje „starej UE”. Ponadto Polska zaczęła mocno w siebie inwestować. Są do wydania duże pieniądze, a co jak co, ale Francuzi potrafią liczyć i widzą, że w żadnej z przyszłych polskich inwestycji ich po prostu nie ma. Mierzeję Wiślaną przekopywać będzie polsko-belgijskie konsorcjum, ma być pozyskiwany gaz z Norwegii i budowana Baltic Pipe z Danią. Rury do tej wielkiej inwestycji dostarczą niemieckie firmy. Inwestorzy z Azji wyrażają wielkie zainteresowanie projektem Centralnego Portu Komunikacyjnego. Polska chce też rozbudowywać Via Carpathię – drogę, spinającą kraje Europy Środkowej i Południowej i Rail Balticę – połączenie kolejowe między Polską i krajami bałtyckimi. Niemcy wiedzą, że nie są w stanie zablokować tych projektów, dlatego próbują do nich dołączyć i jeszcze na tym zarobić. Francuzi przespali polskie ambitne plany. Teraz próbują to nadrabiać i niewykluczone, że Polska może spojrzeć na nich przychylniejszym wzrokiem. Jeśli dopuszczenie francuskich firm do udziału w inwestycyjnym torcie pozwoli Warszawie ugrać lepsze warunki do negocjacji przyszłego unijnego budżetu lub Paryż przymknie oko na dominację polskich firm transportowych w UE, to wtedy może zawiązać się bliższa współpraca. Wymagać to będzie jednak zdolności negocjacyjnych polskich władz i konsekwencji. Oraz wymagania konkretnej realizacji planów, a nie tylko mglistych obietnic.

Wydaje się jednak, że tym, co najbardziej ściągnęło Macrona nad Wisłę, mogą być polskie plany obronne. Polska zdaje się być rozczarowana ścisłą współpracą Francji i Niemiec w dziedzinie technologii zbrojeniowych. Nawet gdyby udało nam się rzeczywiście wkręcić do programu budowy europejskiego czołgu, nie mielibyśmy z tego większych korzyści. Program zakłada dopuszczenie pierwszych jednostek do służby dopiero w 2037 roku. To dość odległa perspektywa, zważywszy na to, że pieniądze trzeba byłoby wyłożyć tu i teraz. Dlatego Warszawa zaczęła negocjować warunki nowego kontraktu z Koreą Południową. Współpraca zakładałaby kooperację z Koreą przy budowie polskiej wersji czołgu K2 Black Panter. Czołg miałby powstać w ciągu zaledwie paru lat, a zatem szybciej niż europejska mrzonka. Korea dałaby nam pełną licencję, wsparcie w rozwoju projektu, budowę linii produkcyjnej i korzystny kredyt. Z Koreą współpracowała wcześniej Turcja i projekt okazał się dla niej korzystny. Polsko-koreański projekt przede wszystkim dałby duży impuls naszej gospodarce i pomógłby w odbudowie rodzimego przemysłu.

Francja i Niemcy zorientowały się, że projekt z Azji zagraża ich interesom nad Wisłą. Przestraszyły się, że polski czołg – zbudowany taniej, szybciej i dający Polsce dostęp do technologii – wyrzuci je z polskich planów. Współpraca z Koreą uniezależni też nas w jakimś stopniu gospodarczo od europejskiego dominanta. Oba zachodnie kraje widziałyby nas najchętniej w roli kupującego od nich ich własny sprzęt, a Polskę traktują wyłącznie jako rynek zbytu dla swoich towarów. Macron wprosił się z wizytą do Polski głównie po to, żeby zabezpieczyć swoje interesy i wciągnąć nas w kosztowny, europejski projekt. Niewykluczone, że jedynym naszym wkładem byłyby jakieś proste elementy do wykonania, co nie przynosiłoby naszej gospodarce konkretnych korzyści, ale zdusiłoby zagrożenie dla francuskich i niemieckich firm w zarodku. Francuzi i Niemcy dalej chcą nas trzymać w gospodarczych ryzach, żeby Polska nie miała większej możliwości rozwoju. Przycięciu nam gospodarczych skrzydeł ma również służyć europejski projekt klimatyczny, który Francja mocno popiera, a który na długie lata zdusi naszą konkurencyjność.

Nie ma się co łudzić, że znajdziemy we Francji przyjaciela, a przyjazd Macrona to nowe otwarcie. Nie ma żadnego resetu we wzajemnych stosunkach. Paryż liczy na jeszcze jedną możliwość dużego zarobku. Za sztucznym uśmiechem francuskiego prezydenta kryje się chłodna kalkulacja i kolejna próba wzięcia w ryzy naszej gospodarki. I tylko od nas zależy, czy konkretną pomoc i zysk z koreańskiej współpracy zamienimy na europejskie szklane paciorki.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Francuska ofensywa

Komentarz (1)

Walka o prawa rodziców w Hiszpanii

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 06 marzec 2020 18:57
Grażyna Opińska

Socjalistyczny rząd Hiszpanii zagroził procesem sądowym skierowanym przeciwko wszelkim inicjatywom, które – jak powiedział – naruszają prawo do edukacji i cenzorują działalność ośrodków edukacyjnych i nauczycieli. Chodzi o tzw. weto rodzicielskie (pin parental), mechanizm kontroli rodziców treści przekazywanych w szkołach publicznych na zajęciach uzupełniających. Te zajęcia odbywają się w godzinach lekcyjnych i są obowiązkowe, a dotyczą tematyki gender, feminizmu i różnorodności afektywno-seksualnej. Naucza personel spoza ośrodków edukacyjnych, najczęściej aktywiści organizacji LGTBI.

Mechanizm kontrolny weta to nic innego, jak uprzednie informowanie rodziców przez dyrekcje szkół o dodatkowych lekcjach i czego dotyczą. Rodzice mieliby wyrazić pisemną zgodę na uczestniczenie w nich dziecka, zgodnie ze swoim światopoglądem, lub odmówienie takiej zgody.

Prawo do blokowania przez rodziców zajęć dodatkowych, przekazujących treści LGTBI, było jedną z głównych obietnic wyborczych konserwatywnej partii Vox, która w ostatnich wyborach powszechnych zdobyła 15 proc. głosów w parlamencie (3,6 mln głosujących). Partia ta domaga się także ujawnienia nazwisk i kwalifikacji merytorycznych i pedagogicznych osób udzielających lekcji, co wywołało oburzenie środowisk gender.

Prawo do do weta rodzicielskiego na razie obowiązuje tylko w autonomicznym regionie Murcji, ale może zostać wprowadzone także w Madrycie i w Andaluzji, gdzie koalicyjne rządy prawicy utrzymują się dzięki poparciu Vox.

Ze względu na wprowadzenie weta, sekretarz generalny ds. Organizacyjnych Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), Jose Luis Abalos określił Murcję jako laboratorium ultraprawicy i faszyzmu, gdzie nie respektuje się mandatu konstytucyjnego ani Konwencji Praw Dziecka.(...) To zamach na edukację, która czyni nas równymi- powiedział. Trzeba zapewnić wolność dzieci, a nie wolność rodziców – podkreślił.

Weto jest instrumentem cenzury, której nie możemy tolerować w naszych szkołach – powiedziała minister ds. Oświaty, Isabel Celaa na konferencji prasowej (17 stycznia). – Absolutnie nie możemy myśleć, że dzieci należą do rodziców – podkreśliła. – Tutaj mówimy o interesie nieletniego, o prawach konstytucyjnych nieletnich. Rodzice nie muszą zgadzać się z materią, której nauczane są dzieci. To ministerstwo pójdzie do sądu w obronie praw wszystkich – zagroziła.

Ciekawostką jest, że dwie córki minister Celaa ukończyły elitarną, katolicką szkołę średnią kolo Bilbao, Las Irlandesas, uznaną za jedną z najlepszych. W tej szkole obowiązuje spódniczka dla dziewczynek i spodnie dla chłopców, co dwa tygodnie celebruje się mszę, a codziennie, o godz. 9 rano jest odmawiana przez megafon modlitwa. Sama minister Celaa uczęszczała w latach młodości do katolickiej Sagrado Corazon.

Wszystko, przeciwko czemu teraz walczy. Prawo rodziców do wyboru szkoły (religijnej lub nie) nie wynika z wolności nauczania sensu stricte, zapisanej w art. 23 Konstytucji Hiszpanii – oceniła.

Według minister nowoutworzonego w Hiszpanii Ministerstwa ds. Równości, Irene Montero, edukacja inkluzywna, w wartościach (sic!), nie należy do praw rodziców, ale jest prawem dzieci zagwarantowanym przez Konwencje Praw Dziecka ONZ. Ministerstwo Równości skierowane jest przeciwko potężnym (w domyśle: bogatym i mającym władzę) mężczyznom, a jego celem jest feminizacja kraju – powiedziała tuż po objęciu urzędu. W ramach ministerstwa utworzono Dyrekcję Generalną ds. Różnorodności Seksualnej i LGTB.

Zdaniem socjalistycznego rządu w Madrycie, weto rodzicielskie jest rodzajem cenzury prewencyjnej stosowanej wobec zajęć zaplanowanych przez szkoły, sprzecznej z prawem uczniów do otrzymania edukacji i ograniczającej działalność ośrodków edukacyjnych oraz pracę nauczycieli.

Innego zdania jest partia Vox, która twierdzi, że to rodzice wiedzą najlepiej, co jest dobre dla ich dzieci. Zdaniem opozycyjnych partii prawicowych, Partii Ludowej (PP) i Vox, przekazywane przez aktywistów LGTBI treści w szkołach mają charakter indoktrynalny, korumpują nieletnich i są sprzeczne z ideą wolności ideologicznej. Partia Vox ujawniła video przedstawiające lekcje uzupełniające w regionie La Rioja, zaproponowane rodzicom przez organizację Usługi Seksuologiczne La Rioja (SERISE). Zajęcia skierowane są do dzieci poniżej sześciu lat. Dwie aktywistki mówią w nim o łamaniu stereotypów, różnorodności seksualnej i języku inkluzywnym. Na podstawie przedstawionego podręcznika dla dzieci od trzech lat, tłumaczą i pokazują na rysunku, jak dochodzi do zapłodnienia i szczegółowo omawiają infantylne zabawy erotyczne. Jeżeli jest jakiś narożnik, o który (dziecko) lubi się ocierać, a może to zranić jego genitalia (w oryginale: wymienione), spróbuj zamienić to miejsce na inne, a jeżeli zawsze tam idzie, połóż tam gąbkę – doradzają. Opowiadają o rzekomo obserwowanych w przedszkolach zabawach erotycznych maluchów, i stwierdzają, że wszystko jest w porządku, jeżeli nie istnieje zbyt duża rozbieżność wiekowa miedzy dziećmi. Nie będę opisywać tych „zabaw”, gdyż byłby to opis pornograficzny. Dodam, że – według aktywistek – nawet dwulatki mają swoje gusta erotyczne…

Ręce precz od naszych rodzin – napisał na Twitterze lider partii prawicowej PP, Pablo Casado. – Moje dzieci są moje, nie należą do państwa (hiszpańskiego), i będę walczył, aby ten radykalny i sekciarski rząd nie narzucał rodzicom, jak mają edukować swoje dzieci.

Depczecie prawo do wolnej edukacji. Chcecie kształtować dzieci podług waszego szaleństwa i waszego sektaryzmu. Ale my nadal będziemy chronić nasze rodziny przed tymi totalitarnymi zapędami. Zostawcie nasze dzieci w spokoju – napisał na Twitterze lider Vox, Santiago Abascal.

Z ramienia (prawicowej) PP, będziemy podkreślać prawo naszych dzieci do nie bycia indoktrynowanymi przez ten socjalistyczno-komunistyczny, ultralewicowy rząd – dodał wicesekretarz ds. Polityki Terytorialnej PP, Antonio Gonzalez Terol.

To jest głęboka walka ideologiczna – podkreślił Jose Luis Abalos z PSOE. I tylko w tym miał rację.

Grażyna Opińska
Pracowała 12 lat dla PAP z Hiszpanii. Free lancer.

Czytaj więcej: Walka o prawa rodziców w Hiszpanii

Komentarz (3)

Więcej artykułów…

  1. Deformacja historii
  2. Każdy sobie rzepkę skrobie

Strona 7 z 30

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

https://nczas.com/2022/07/18/magdalena-ogorek-porownana-do-ameby-lukasz-warzecha-wspomina-wspolprace/
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
1 godzinę temu
Albo prawnie zakazać eksmisji lokatorów z powodu czynszu. Przecież to gorsze niż aborcja... Niesmaczny gwałt na osobach starszych na utrzymaniu ZUS-u....
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
3 godzin(y) temu
https://demotywatory.pl/5151084/teraz-potrzebne-sa-filtry
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu
Otóż, wcale nie. Poza tym jakoś go nie widzę. Nie przeszkadzało mi to, że on z tych Kraśków, tak jak i to, że był nieco zarozumiały. Podobał mi się je...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
7 godzin(y) temu
"Zgodnie z prawem - tzw. zasadą pisemności - na organ organ administracji publicznej nałożony jest obowiązek załatwienia sprawy w formie pisemnej co o...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
7 godzin(y) temu
W Polsce nawet algi wariują a na ich tle politycy. A może odwrotnie... Dla nas jest to o wiele poważniejszy problem, bo wraz ze śmiercią Odry zginęła ...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
7 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Polsko-ukraińskie państwo federalne? Adam Kowalczyk Bardzo ceniony przeze mnie Marek Budzisz na portalu wPolityce.pl opublikował artykuł „Pora na postawienie kwestii polsko – ukraińskiego państwa federacyjnego.… Zobacz
  • Znak Bożego skąpstwa Bogdan Bachmura Malejącej od kilku lat liczbie powołań kapłańskich w naszej archidiecezji towarzyszyła zapewne nadzieja na zmianę. Pewnie dlatego dopiero teraz, gdy… Zobacz
  • O Ukraińcach raz jeszcze Adam Kowalczyk Wracam do tematu uchodźców z Ukrainy pełen niepokoju o przyszłość naszych wzajemnych relacji. Niepokój mój nie wynika z przekonania o… Zobacz
  • Tysiąc (ankietowanych) w Imieniu Wszystkich Bogdan Bachmura Jeden z forumowiczów Debaty napisał o panach Grzymowiczu i Szmicie, że „Jeden bez drugiego żyć nie może”. To bardzo trafne… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Szmit twierdzi, że ani PO nie wygrała wyborów w Olsztynku, ani PiS ich nie przegrało
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Giertych "pogratulował" PiS-owi wyniku wyborczego w Olsztynku. Działacze PiS załamani
  • Czystki w PO na Warmii i Mazurach. Czy Jacek Protas wycina konkurentów??
  • Nikt nie zgłosił się na I przetarg na Termy Warmińskie w Lidzbarku Warmińskim
  • Dlaczego nagle prezydent zwołał nadzwyczajną sesję Rady Miasta Olsztyna?
  • W sprawie lokalizacji "szubienic" to pisanie na Berdyczów. Piszcie do prezydenta Olsztyna
  • Robert Waraksa z PO będzie burmistrzem Olsztynka. Kandydat PiS zmiażdżony
  • Poseł B. Kownacki interweniuje w sprawie planu budowy hotelu w Rybakach
  • Operatora Term Warmińskich licytuje komornik
  • Działkowcy z „Oazy” walczą z „Manorem” o likwidację nielegalnego boiska

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Nasz Lidzbark
  • Wolne Jeziorany

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.