Debata lipiec2022 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

piątek, sierpień 19, 2022
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Zbigniew Lis
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Na musiku

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 21 wrzesień 2020 20:00
Magdalena Piórek

Jeśli Aleksander Łukaszenka myślał, że wystarczy tylko tupnąć nogą, by uciszyć protesty, to gorzko się rozczarował. Sierpniowe wybory nie skończyły się wraz z zamknięciem urn wyborczych. Wobec podejrzeń o oszustwo i wydumanego wyniku rzędu 80% dla urzędującego prezydenta, wyborcy wylegli w protestach na ulicę. Tym razem Białorusini nie przestraszyli się reżimu i brutalności policji. Protesty nie cichną i wszystko wskazuje na to, że nawet jeśli Łukaszence uda się je teraz zdławić, to może być już jego ostatnia kadencja. I nie wiadomo, czy uda mu się ją dokończyć.

Przez lata rządów Łukaszence udało się zmonopolizować scenę polityczną na Białorusi. Opozycja nie miała i nadal nie ma czytelnej strategii politycznej. Społeczeństwo chce zmian, ale nie ma na kim się oprzeć. Takim oparciem nie może być Swietłana Cichanouska, żona opozycyjnego blogera, która może i stała się twarzą zmiany, ale nie ma pojęcia, jak to poprowadzić dalej. Nie jest pełnokrwistym politykiem, a w polityczne tryby wrzucił ją przypadek, kiedy stało się jasne, że reżim nie pozwoli kandydować jej mężowi w wyborach. Oficjalnie uzyskała wynik wyborczy rzędu 10%, natomiast prawdziwego rezultatu nie znamy. Sztab Cichanouskiej miał opublikować swoje ustalenia, ale dotąd tego nie zrobił, a poza tym, nie ma możliwości rzetelnej weryfikacji tych danych. Kiedy społeczeństwo wyległo na ulice, a naprzeciwko niego stanęły siły OMON-u, Swietłana uciekła za granicę i rozpoczęła tournée po europejskich stolicach w poszukiwaniu poparcia. Nie wygląda to poważnie wobec jej ewentualnych planów przejęcia władzy. Cichanouska wysyła w swoim imieniu młodzież na ulice, a sama chowa głowę w piasek. Tak jak pozostała opozycja, Swietłana nie ma sprecyzowanych planów i nie wiadomo, do czego dąży. Póki co jej jedyną inicjatywą stało się powołanie 14 sierpnia 2020 r. Rady Koordynacyjnej, której celem ma być koordynacja pokojowego odebrania władzy Łukaszence oraz jak najszybsze przeprowadzenie nowych, wolnych i uczciwych wyborów prezydenckich. Do Rady zostały zaproszone grupy robocze, partie, związki zawodowe, organizacje społeczeństwa obywatelskiego i inne znane autorytety. Obecnie Rada liczy już ponad sześćset osób, ale nie jest miarą jej siły, ale wręcz słabości, bo rozmywa się proces decyzyjny. Łukaszenka ma po swojej stronie cały aparat siłowy państwa i dopóki się to nie zmieni, nie ma co liczyć na to, że Cichanouskiej uda się go odsunąć od władzy.

Łukaszence długo udawało się odgrywać rolę „ostatniego dyktatora Europy”. Miał poparcie Moskwy i dobre wyniki gospodarcze. Gospodarka kwitła, wspomagana rosyjskimi dotacjami i korzystnymi cenami surowców. Ale Rosja sama ostatnio zaczęła borykać się z wahaniami cen ropy na świecie i pustkami we własnej kasie. Czas wspomagania Mińska minął bezpowrotnie, tym bardziej, że sam Mińsk nie kwapił się, żeby od siebie dać coś w zamian. Moskwa uznała, że nie musi już więcej wspomagać Łukaszenki. Byłaby to w stanie robić dalej tylko i wyłącznie wtedy, gdyby Łukaszenka zgodził się na pogłębioną integrację obu państw. Ale pogłębiona integracja oznaczała dla Łukaszenki stopniowe oddanie władzy, na co białoruski dyktator nie chciał się zgodzić. Jego harda postawa skłoniła Moskwę do zaprzestania wspomagania białoruskiej gospodarki. Białoruś dotknęła recesja. Dlatego po wybuchu epidemii koronawirusa, świadomy skali problemów w kraju Łukaszenka nie zdecydował się na lockdown i z demonstracyjnym lekceważeniem podchodził do obaw swoich obywateli. Mimo że prezydent twierdził, że nie ma się czego bać, a na wirusa „najlepsze są bania i picie wódki”, choroba zataczała coraz szersze kręgi, potęgując złość społeczeństwa.

W obliczu ewidentnego braku poparcia Łukaszenka zwrócił się o pomoc do Rosji. Środowisko międzynarodowe powątpiewało w uczciwość wyborów prezydenckich na Białorusi, ale poza tym nabrało wody w usta. Rosja pogratulowała Łukaszence, ale oficjalnie zajęła pozycję wyczekującą i nie naciska na żadną ze stron sporu. Unia Europejska kluczy pomiędzy „słowami zaniepokojenia”, a niechęcią do zajęcia konkretnego stanowiska. Niemcy oficjalnie milczą, a nieoficjalnie Angela Merkel w rozmowie telefonicznej z Władimirem Putinem potwierdziła rosyjskie prawo do układania swoich interesów w regionie, czego nie omieszkał się zaraz po niej powtórzyć Emmanuel Macron. USA również nie chcą grać zbyt ostro i właściwie jedynymi krajami, które zostały na placu boju stały się Litwa i Polska. Wilno i Warszawa, niemalże na wyścigi, rozpoczęły swoją wielką krucjatę przeciw Łukaszence, podważając jego prawo do rządzenia jego krajem i nawołując do nałożenia na Białoruś sankcji. Unia Europejska sceptycznie podeszła do tego pomysłu. Nie można się dziwić, że Łukaszenka nie przyjął z entuzjazmem działań Polski i Litwy. Warszawa, niepomna na własne pretensje o wtrącanie się UE w jej sprawy, stawia Mińsk pod międzynarodowym pręgierzem. Łukaszenka, który rozpaczliwie szuka sposobu na uspokojenie nastrojów społecznych wobec własnej osoby, chwycił się starego jak świat sposobu, czyli syndromu „oblężonej twierdzy”. Wykorzystał niefortunne stwierdzenia jednego z polskich dziennikarzy (Tomasza Sommera – od red.) o tym, że w obliczu rozpadnięcia się Białorusi Polska powinna odebrać Grodno” i rozpoczął międzynarodową histerię. Polska i Litwa z dnia na dzień awansowały na głównego wroga, Łukaszenka wysłał wojsko do Grodna i usilnie stara się przekonać własne społeczeństwo, żeby w obliczu zagrożenia ponownie skupiło się wokół niego. Ale coś, co udaje się bez problemu Putinowi, nie mogło się udać w przypadku Łukaszenki. Jego intencje widać jak na dłoni i cała sprawa wydaje się być szyta zbyt grubymi nićmi. Łukaszenka dodatkowo zapowiedział, że obejmie Polskę i Litwę gospodarczymi sankcjami.

Histeryczna postawa Łukaszenki może wydawać się dziwna wobec jego niedawnego przymilania się do Warszawy. Ale można go zrozumieć, bo Łukaszenka liczył na to, że Polska – nawet jeśli go nie poprze po wygranych wyborach – to przynajmniej zachowa neutralność i pozwoli na swobodę ruchów. Łukaszenka stawiał się hardo Putinowi w kwestii integracji, licząc na to, że w razie czego podeprze się Warszawą, ale się przeliczył. Polska, wbrew własnym interesom politycznym, zdaje się samobójczo strzelać do własnej bramki. Nic nam z tego nie przyjdzie, że zrazimy do siebie Łukaszenkę i wepchniemy go jeszcze bardziej w rosyjską strefę wpływów. Jeśli Mińsk zostanie postawiony pod ścianą i zgodzi się na pogłębioną integrację z Rosją, wojska Putina przesuną się ze Smoleńska do Brześcia i staną przy polskiej granicy. Ten ruch mocno ograniczy polskie możliwości manewru. Białoruś jest kluczem do niezależności Moskwy i Warszawy, ale tylko Moskwa zdaje się dostrzegać istotę problemu. Od momentu rozpadu ZSRR Warszawa nie zrobiła dosłownie nic, żeby zabezpieczyć swoje interesy na Białorusi. Polska polityka wschodnia od lat prowadzona jest niefortunnie. Próby polskiego nacisku na Łukaszenkę można byłoby jeszcze zrozumieć, gdyby Warszawa rzeczywiście miała w ręku narzędzia jakiegokolwiek nacisku. Polska ani nie przyciągnęła do siebie Białorusi politycznie, ani gospodarczo. Zignorowała prośby o wydzierżawienie części swoich portów w Gdańsku i Elblągu, co pozwoliłoby Białorusi wyjść na świat. Nie pochyliła się nad białoruskimi błaganiami, żeby nie rezygnować z przesyłu rosyjskiego gazu, bo Białoruś zostanie wtedy z pustym, do niczego nikomu niepotrzebnym rurociągiem jamalskim i pustkami w kasie. Warszawa pominęła milczeniem również sugestie, żeby pogłębić koryto Bugu, w celu uruchomienia żeglugi śródlądowej od Bałtyku po Morze Czarne. Nie powstała żadna wspólna inicjatywa, która miałaby bezpośrednie przełożenie na politykę obu państw i uzasadniała polską potrzebę ingerowania w sprawy wewnętrzne sąsiada. Łukaszenka wyciągał do Polski rękę po pomoc tyle razy, że sam pewnie już stracił rachubę i za każdym razem zostawał zignorowany. Jego obecna agresywna postawa wobec Polski kłóci się z dotychczasową zachowawczą polityką i jest po części pochodną tego, że kolejny raz się na nas zawiódł.

Rosja może stać się największym wygranym sytuacji na Białorusi. Widzi już, że gniew ulicy nie zmiecie Łukaszenki i będzie się starała w przyszłości wpłynąć na wybory polityczne w tym kraju. Problemy Łukaszenki wzięły się po części z tego, że za bardzo stawiał się wcześniej Moskwie, dlatego Kreml nie miał interesu w jednoznacznym poparciu jego kandydatury. We wszystkich poprzednich wyborach Łukaszenka czuł wsparcie Putina, ale teraz tak się nie stało. Nieformalnym kandydatem Kremla stał się Wiktar Babaryka, który otwarcie nawoływał do pogłębienia relacji z Rosją. Na Rosję – w mniejszym lub większym stopniu – powołują się również pozostali opozycyjni kandydaci, co Polsce w ogóle nie daje do myślenia. Łukaszenka po brutalnej pacyfikacji własnego społeczeństwa nie ma już wyboru i musi oprzeć się na rosyjskim ramieniu. Rosyjskie ramię z kolei nie jest tak stabilne, jakby tego chciał białoruski prezydent, bo Kreml wyraźnie czeka na rozwój sytuacji. Jeśli protesty nie osłabną, Moskwa nie będzie miała interesu w dalszym popieraniu przegranego i może postawić na innego kandydata. To Putin rozgrywa wszystkie karty i wydaje się niemal pewne, że następny włodarz Mińska będzie mówił głosem Kremla. Łukaszenka jest świadom słabości własnej pozycji i – atakując Polskę i Litwę – próbuje zasłużyć na rosyjską przychylność. Nie ma śladu po dawnym, hardym Łukaszence, który próbował ogrywać Rosję i 9 maja upokorzył Putina. Wobec wybuchu pandemii koronawirusa Moskwa zmuszona była przełożyć swoją wielką, doroczną Paradę Zwycięstwa, co wykorzystał Łukaszenka urządzając w Mińsku swoją i głośno zarzucając włodarzowi Kremla tchórzostwo.

Tryby Kremla mielą powoli. Putin w maju na prowokację nie zareagował ani jednym słowem. We wrześniu jedno słowo Putina może wyrzucić Łukaszenkę na śmietnik historii.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Na musiku

Komentarz (0)

W Hiszpanii powstają związki zawodowe „Solidarność”

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 27 sierpień 2020 09:04
Grażyna Opińska

Przewodniczący prawicowej partii Vox w Hiszpanii, Santiago Abascal, zapowiedział utworzenie w tym kraju niezależnych związków zawodowych o nazwie „Solidaridad” (Solidarność), które zostaną zarejestrowane we wrześniu.

Nazwa odnosi się do polskich związków zawodowych „Solidarność”, utworzonych w sierpniu 1980 r. w celu walki z komunizmem. To na cześć narodu polskiego – napisał w „Vozpopuli” – Pierwsze antykomunistyczne związki zawodowe w naszej demokracji.

Po latach walki, aresztowań, morderstw i represji, już zalegalizowane, w 1989 doszły do władzy, tworząc pierwszy niekomunistyczny rząd w Polsce od 1948 r. – przypomniało radio Cope. Już wkrótce w Hiszpanii powstaną niezależne związki zawodowe, które nie będą na usługach władzy, ale naprawdę będą chroniły pracowników i ich rodziny, nasze dzielnice, przemysł, które będą służyły pracownikom, a nie celom ideologicznym – powiedział Abascal dla radia Cope. Solidarność to wspólna sprawa, obrona gospodarki narodowej, małych przedsiębiorców. Hiszpanie potrzebują jedności, a w obszarze pracowniczym – solidarności we wspólnym interesie rozwoju naszej gospodarki – dodał.

Wiceprzewodniczący Vox, Jorge Buxade oskarżył na Twitterze istniejące w kraju dwa największe związki zawodowe - Komisje Robotnicze (CC.OO.) oraz Powszechny Związek Robotników (UGT), o „sekciarstwo”, „sprzedanie się agendzie globalistycznej” i „nie bronienie praw pracowników”.

Obecnie tylko 14 proc. pracowników należy w Hiszpanii do związków zawodowych – poinformował Vozpopuli. - Solidarność chce zająć się masą pracowniczą, pogardzaną przez klasowe syndykaty, w tym młodymi ludźmi, którzy nie tylko nie mają przyszłości, ale także nie mają teraźniejszości.

Rzecznik Vox w Kongresie Deputowanych, Javier Torres przypomniał na Twitterze historię polskich związków zawodowych „Solidarność” i zamieścił zdjęcia.
Specjalnie dla „Debaty”.

Grażyna Opińska
Pracowała 12 lat dla PAP z Hiszpanii. Free lancer

Czytaj więcej: W Hiszpanii powstają związki zawodowe „Solidarność”

Komentarz (3)

Recepta na (nie)pokój

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 23 czerwiec 2020 09:03
Magdalena Piórek

Po blisko pięciuset dniach, w maju, skończył się kryzys polityczny w Izraelu. Podpisanie umowy koalicyjnej między premierem Benjaminem Netanjahu i liderem opozycji Benim Gancem umożliwiło wreszcie uformowanie się rządu. Od grudnia 2018 r. Izrael znajdował się w niejako w stanie zawieszenia, gdy żadne ugrupowanie nie było w stanie sprawować władzy samodzielnie lub znaleźć lojalnych koalicjantów. W tym okresie państwem kierował rząd tymczasowy i odbyły się trzy rundy przedterminowych wyborów parlamentarnych. Nowy gabinet Netanjahu jest efektem politycznego kompromisu między dwoma dotychczasowymi największymi rywalami – ma wysokie poparcie społeczne i wspólny cel. Tym celem zaś jest doprowadzenie sprawy palestyńskiej do końca. Palestyńskiego końca.

Nowy rząd chce przede wszystkim skupić się na oddalaniu zagrożenia ze strony Iranu oraz przygotowaniu aneksji terytorialnych na Zachodnim Brzegu. Netanjahu zapowiedział także przeciwdziałanie ewentualnemu dochodzeniu Międzynarodowego Trybunału Karnego w sprawie domniemanych zbrodni wojennych popełnianych na terenie Palestyny. Może przy tym liczyć na ogromną przychylność ze strony Donalda Trumpa, który – w przeciwieństwie do Baracka Obamy – mocno opowiada się po stronie Izraela. Epidemia koronawirusa na świecie tylko na chwilę wstrzymała działania dyplomatyczne dotyczące planu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Izrael czeka, aż wygaśnie pandemia i na wynik wyborów prezydenckich w USA w listopadzie. Jeśli Trump je wygra, niewykluczone, że Netanjahu dostanie od niego zielone światło w sprawie rozwiązania problemu Palestyny. Plan „pokojowy” znany jest od stycznia, kiedy to Waszyngton przedstawił główne jego założenia.

Scenariusz zakłada przyjęcie rozwiązania dwóch państw, ale Izrael w tym wariancie bierze praktycznie wszystko. Istnienie Palestyny będzie zależało od widzimisię izraelskiego rządu. Palestyńczycy straciliby także swoją stolicę. Nie byłaby już nią Jerozolima, do której już przenoszą się wszystkie izraelskie agencje rządowe i ambasady obcych państw, ale przyległe do niej miejscowości po wschodniej stronie miasta. Palestyna stałaby się podmiotem o ograniczonej suwerenności, musiałaby zostać zdemilitaryzowana, a także oddać całą Dolinę Jordanu i wszystkie tereny, na których dawno zdążyły wyrosnąć osiedla żydowskie. W ramach rekompensaty miałaby uzyskać pustynne tereny przy granicy z Egiptem i dostałaby gwarancję, że przez co najmniej cztery lata powstawanie żydowskiego osadnictwa na palestyńskich terenach administrowanych przez Izrael zostałoby zamrożone. Waszyngton zadeklarował pakiet inwestycji dla nowego państwa o wartości 50 miliardów dolarów.

West Bank Gaza Map 2007 Settlements

Ogłoszenie planu wzbudziło wściekłość w Palestynie. Palestyńczycy zerwali formalne kontakty dyplomatyczne z Izraelem, a sąsiednie Egipt i Jordania głośno zaprotestowały. Jordania nie zgodziła się na podmienienie sąsiada u swoich granic i zagroziła ewentualnym wszczęciem działań zbrojnych. Sunnicka Arabia Saudyjska poparła plan Trumpa, podczas gdy Syria, czy Irak wyraźnie go skrytykowały. Iran i Turcja również były dalekie od pochwał, a z ust ich polityków najczęściej można było słyszeć głosy o zdradzie i wariackich pomysłach. Unia Europejska wydaje się podzielona w swych ocenach – z jednej strony popiera wszelkie inicjatywy pokojowe na Bliskim Wschodzie, ale z drugiej – podnoszą się głosy krytyki, że Palestyna za wiele musi poświęcić w stosunku do Izraela, którego nic to nie kosztowało.

Warszawa w pierwszych chwilach „wyraziła zadowolenie” z przygotowanego scenariusza pokojowego, ale nie zrobiła nic poza tym. Nie zadeklarowała przeniesienia ambasady z Tel Avivu do Jerozolimy, co już zrobiły USA i kilka europejskich państw i wydaje się dość odporna na wszelkie sugestie ze strony izraelskiego rządu. Wydaje się, że Polsce bliżej jest do stanowiska Berlina, który – choć ostrożny w ocenie na poziomie rządowym – to głosem zaprzyjaźnionych mediów określił go jako cyniczny i siejący niezgodę w całym regionie. Wydaje się, że świat wciąż nie zapomniał o wojnie w Jugosławii i oderwaniu macierzystego Kosowa od Serbii. A już na pewno nie zapomniał o Krymie i działaniach Rosji z 2014 r. Wydarzenia na Ukrainie są wystarczającą przestrogą dla państw europejskich przed jednoznaczną akceptacją dla zmiany granic. Jeden czy drugi precedens może doprowadzić do tego, że w przyszłości ktoś może się danym przykładem posłużyć, żeby uzasadnić działania swoich wojsk.

Polska opinia publiczna zdaje się mało wiedzieć o charakterze bliskowschodniego konfliktu. Żeby zrozumieć oburzenie Palestyńczyków zapisami planu pokojowego, musielibyśmy – przynajmniej w teorii – przenieść tamte realia na nasze podwórko. Musielibyśmy sobie wyobrazić samych siebie w roli Palestyny, a Rosja grałaby rolę Izraela. Zamiast wzajemnych wyrzekań na siebie polityków z obydwu stron, mielibyśmy realny konflikt z rakietami w tle. Rosyjscy osadnicy napływaliby masowo na polskie ziemie, stawiając mury, druty kolczaste i karabiny maszynowe wokół swoich osiedli. Polski rząd mógłby protestować do woli na arenie międzynarodowej, ale świat stanąłby po stronie silniejszego. Aż pewnego dnia Donald Trump powiedziałby nam, że ma super plan na Polskę i jej konflikt z Rosją. Mielibyśmy oddać wszystkie ziemie, na których dotąd osiedlili się nielegalnie Rosjanie, a w pakiecie dorzucić im naszą stolicę. Rosjanie łaskawie pozwoliliby nam urządzić nową stolicę w Łomiankach i słuchać codziennie ryku silników rosyjskich myśliwców, które kontrolowałyby polską przestrzeń powietrzną. W zamian za to, Donald Trump mógłby – w ramach rekompensaty - pożyczyć nam parę miliardów dolarów, żebyśmy zbudowali sobie parę kasyn i hoteli, które mogłyby pomóc nam ściągnąć paru turystów więcej do marionetkowego państwa.

Nie ma się co dziwić, że Palestyna uznała, że ten plan jest dla niej nie do zaakceptowania. Netanjahu z kolei prze do jego jak najszybszej realizacji. Izraelska opinia publiczna mówiła początkowo, że izraelska aneksja miałaby się zacząć już w lipcu, ale niespodziewanie Waszyngton powiedział stop. Nie oznacza to zmiany zdania przez Trumpa, tylko raczej jest wynikiem obaw obecnej administracji w Waszyngtonie o natychmiastowo fiasko tego planu. Nowa wojna na Bliskim Wschodzie i krytyka płynąca ze wszystkich stron na świecie niosłaby ze sobą ogromne koszty wizerunkowe dla kampanii wyborczej prezydenta. Waszyngton zaczął nagle kluczyć i naciskać na dyplomatyczne rozmowy i polubowne załatwienie sprawy. Netanjahu usłyszał, że USA „musi pomyśleć” o wypracowaniu jak najlepszej metody załatwienia sprawy i żmudnego wytyczenia granic. W samej administracji Trumpa nie ma jednoznacznego konsensusu wobec charakteru podejmowanych działań, ale prezydent woli się nie spieszyć. Po wygranych wyborach Trump może, ale nie musi poprzeć aneksji. Netanjahu nie ma pewności, czy dotychczasowe poparcie USA nie było tylko wynikiem gry wyborczej Trumpa z wyborcami i sponsorami jego kampanii wyborczej. Izraelski premier wie jednak, że jeśli wybory wygrają Demokraci, wizja dołączenia palestyńskich ziem staje się mocno nierealna. Joe Biden mocno krytykował pomysł rozwiązania kwestii bliskowschodniej. Poza tym Netanjahu ma jeszcze w pamięci niechętną postawę Baracka Obamy, który z rezerwą podchodził do jednoznacznego poparcia jednej ze stron konfliktu.

Netanjahu jest cierpliwy i potrafi czekać. Nie zrezygnuje ze swoich zamierzeń, bo sprawy zaszły już zbyt daleko. Odpuszczenie Palestynie na zawsze złamałoby jego karierę polityczną. Premier mógłby spróbować przeczekać amerykańskiego prezydenta z ramienia Demokratów, ale nie ma pewności, jak długo USA pozostaną jeszcze na Bliskim Wschodzie. Chciałby wzmocnić pozycję swego kraju kosztem Palestyny zanim zniknie mu znad głowy amerykański parasol. Waszyngton coraz częściej spogląda na Daleki Wschód, gdzie wyrosły Chiny i kwestią czasu będzie, jak zdecyduje się pozostawić sojusznika na pastwę losu. Tak samo Waszyngton będzie musiał porzucić Europę, ale w przeciwieństwie do nas Netanjahu próbuje przygotować się na ten scenariusz. Wie, że arabscy sąsiedzi mu nie odpuszczą. Próbuje znaleźć innego silnego sojusznika. Chce skłonić do współpracy Rosję, ale niezależnie od tego, ile razy do roku pojawi się z wizytą na Kremlu, Rosja nie jest tak chętna do współpracy, jak mogłoby się wydawać. Putin z chęcią wykorzysta zabiegi izraelskiego premiera do własnych celów, ale jak dotąd Netanjahu niewiele udało się osiągnąć. Rosja nie zamierza przejmować na siebie roli USA w regionie, tym bardziej, że jednoznaczne opowiedzenie się za Izraelem, kosztowałoby ją dobre stosunki z państwami arabskimi.

Izrael nie ma czasu. Musi uporządkować swoje sprawy i zneutralizować przynajmniej jednego sąsiada. Bo bez pomocy USA w przyszłości będzie zdany jedynie na siebie. Do tej pory wszystkie wojny w regionie wygrywał, ale nie może przegrać nawet jednej, bo może to być jego koniec. Niewykluczone, że będzie chciał zagrać metodą faktów dokonanych. W przypadku wygranej Demokratów w Stanach premier Netanjahu może zaryzykować negatywne reakcje nowej administracji i podjąć jednostronne działania względem Zachodniego Brzegu. Będzie to wtedy ruch nieodwracalny, bo USA nie będą mogły nie poprzeć sojusznika, a po aneksji żydowskie osadnictwo może ulec jeszcze większemu nasileniu. Palestyna zaś ma związane ręce i może tylko czekać na tak lub nie hegemona.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Recepta na (nie)pokój

Komentarz (1)

Koronawirus w Hiszpanii i w Polsce

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 28 kwiecień 2020 19:08
Grażyna Opińska

Jak decyzje rządów Polski i Hiszpanii wpłynęły na rozwój epidemii koronawirusa. Co powiedzą teraz ci, którzy oskarżali Polskę o wadliwą demokrację?

W artykule „Różnice w rozwoju epidemii koronawirusa w Polsce i w Hiszpanii: skutki zaniechań politycznych”, hiszpański Portal outono.net porównał wpływ decyzji podejmowanych przez rządy Polski i Hiszpanii na rozwój epidemii koronawirusa w obu krajach.

Podczas gdy rząd Hiszpanii i media lewicowe utrzymują, że epidemia koronawirusa zaskoczyła wszystkie rządy, rzeczywistość wykazuje co innego – napisał Elentir w znanym blogu „Contando Estrelas”. – Po 20 dniach od wybuchu epidemii można przeanalizować, czy odmienne reakcje na kryzys ze strony obu rządów wpłynęły na częstotliwość zachorowań na Covid-19 w obu krajach.

Elentir podkreślił, że Hiszpania liczy tylko o 20 proc. ludności więcej od Polski (Polska liczy 38,43 mln mieszkańców, 8 mln mniej, niż Hiszpania), ale ma aż o 350 proc. więcej zmarłych z powodu koronawirusa.

Blogger przypomniał następujące fakty: W dniu 20 marca w Polsce było ponad 20 potwierdzonych zarażonych i żadnego zmarłego, podczas gdy Hiszpania dużo wcześniej, bo 27 lutego miała 20 zarażonych i 1 zmarłego. Przypomniał, że 8 marca, kiedy w Hiszpanii było już 647 zarażonych i 17 zmarłych, socjalistyczny rząd Pedro Sancheza zezwolił na manifestacje feministyczne w wielu miastach oraz na mecze piłki nożnej, które zgromadziły tysiące kibiców.

Polska, po 13 dniach od stwierdzenia 20 przypadków zarażonych, liczyła 749 zainfekowanych i 8 zmarłych. W tym samym czasie, Hiszpania liczyła już 1.695 zarażonych (126 proc. więcej od Polski) i 36 zmarłych (350 proc. więcej od Polski), przy tylko 20,81 proc. większej liczbie ludności. Elentir podkreślił, że ten kalendarz świadczy o ogromnych różnicach w decyzjach podejmowanych przez oba rządy, a przede wszystkim w czasie ich podejmowania. Kluczem jest dalekowzroczny, przewidujący rząd – podkreślił.

Czas odpowiedzi jest fundamentalny dla hamowania epidemii, a był on całkowicie odmienny w obu krajach – zauważył, podając przykłady:

Rząd premiera Morawieckiego zaczął podejmować działania jeszcze przed potwierdzeniem pierwszego przypadku zarażenia, podczas gdy rząd Hiszpanii nie podszedł do zagrożenia poważnie do czasu, kiedy było już 30 zmarłych.

Polska po 6 dniach podjęła pierwsze decyzje o ograniczeniu ruchu granicznego, rząd Hiszpanii potrzebował na to 17 dni.

Polska zabroniła zgromadzeń publicznych mając 18 zarażonych (i żadnego zmarłego), podczas gdy Hiszpania udzielała zgody na manifestacje przy 674 zarażonych i 17 zmarłych.
Polska zamknęła szkoły przy 25 zarażonych, natomiast w Hiszpanii szkoły pozostawały otwarte przy 3 tys. zarażonych i 84 zmarłych.

Działania rządu Pedro Sancheza były nieodpowiedzialne, niekompetentne i nieostrożne, a jego brak samokrytyki jest oburzający – napisał. – Tak samo jest oburzające, że lewicowe środki masowego przekazu nie przyznają, iż zarządzanie socjalistyczno-komunistycznego rządu było złe, gdyż proszą o pomoc publiczną dla zrekompensowania utraty środków finansowych z reklam, co jest bezwstydną formą służalstwa.

Wypada teraz zapytać, co powiedzą ci, którzy oskarżali Polskę o „wadliwą” demokrację, biorąc pod uwagę, że rząd polski zachował się z większą odpowiedzialnością, przewidywaniem, stanowczością i przejrzystością od innych krajów europejskich, które dłużej od Polski cieszą się demokracją, od kraju, który uwolnił się spod jarzma komunizmu w 1989 r. – konkluduje Elentir.

Grażyna Opińska

Czytaj więcej: Koronawirus w Hiszpanii i w Polsce

Komentarz (9)

Więcej artykułów…

  1. Chiny górą
  2. Zaraza

Strona 6 z 30

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

https://nczas.com/2022/07/18/magdalena-ogorek-porownana-do-ameby-lukasz-warzecha-wspomina-wspolprace/
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
32 minut(y) temu
Albo prawnie zakazać eksmisji lokatorów z powodu czynszu. Przecież to gorsze niż aborcja... Niesmaczny gwałt na osobach starszych na utrzymaniu ZUS-u....
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
2 godzin(y) temu
https://demotywatory.pl/5151084/teraz-potrzebne-sa-filtry
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
5 godzin(y) temu
Otóż, wcale nie. Poza tym jakoś go nie widzę. Nie przeszkadzało mi to, że on z tych Kraśków, tak jak i to, że był nieco zarozumiały. Podobał mi się je...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
5 godzin(y) temu
"Zgodnie z prawem - tzw. zasadą pisemności - na organ organ administracji publicznej nałożony jest obowiązek załatwienia sprawy w formie pisemnej co o...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu
W Polsce nawet algi wariują a na ich tle politycy. A może odwrotnie... Dla nas jest to o wiele poważniejszy problem, bo wraz ze śmiercią Odry zginęła ...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Polsko-ukraińskie państwo federalne? Adam Kowalczyk Bardzo ceniony przeze mnie Marek Budzisz na portalu wPolityce.pl opublikował artykuł „Pora na postawienie kwestii polsko – ukraińskiego państwa federacyjnego.… Zobacz
  • Znak Bożego skąpstwa Bogdan Bachmura Malejącej od kilku lat liczbie powołań kapłańskich w naszej archidiecezji towarzyszyła zapewne nadzieja na zmianę. Pewnie dlatego dopiero teraz, gdy… Zobacz
  • O Ukraińcach raz jeszcze Adam Kowalczyk Wracam do tematu uchodźców z Ukrainy pełen niepokoju o przyszłość naszych wzajemnych relacji. Niepokój mój nie wynika z przekonania o… Zobacz
  • Tysiąc (ankietowanych) w Imieniu Wszystkich Bogdan Bachmura Jeden z forumowiczów Debaty napisał o panach Grzymowiczu i Szmicie, że „Jeden bez drugiego żyć nie może”. To bardzo trafne… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Szmit twierdzi, że ani PO nie wygrała wyborów w Olsztynku, ani PiS ich nie przegrało
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Giertych "pogratulował" PiS-owi wyniku wyborczego w Olsztynku. Działacze PiS załamani
  • Czystki w PO na Warmii i Mazurach. Czy Jacek Protas wycina konkurentów??
  • Nikt nie zgłosił się na I przetarg na Termy Warmińskie w Lidzbarku Warmińskim
  • Dlaczego nagle prezydent zwołał nadzwyczajną sesję Rady Miasta Olsztyna?
  • W sprawie lokalizacji "szubienic" to pisanie na Berdyczów. Piszcie do prezydenta Olsztyna
  • Robert Waraksa z PO będzie burmistrzem Olsztynka. Kandydat PiS zmiażdżony
  • Poseł B. Kownacki interweniuje w sprawie planu budowy hotelu w Rybakach
  • Operatora Term Warmińskich licytuje komornik
  • Działkowcy z „Oazy” walczą z „Manorem” o likwidację nielegalnego boiska

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Nasz Lidzbark
  • Wolne Jeziorany

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.