Debata lipiec2022 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

piątek, sierpień 19, 2022
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Zbigniew Lis
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Wiadomości
  • Świat

Świat

Deformacja historii

Szczegóły
Opublikowano: środa, 05 luty 2020 22:49
Tadeusz Pardej

„Mówić prawdę” (Dabru emet) – pod takim tytułem w 2000 roku została podpisana przez 270 rabinów i uczonych żydowskich deklaracja, w której wystąpili do swoich wyznawców z propozycją zmiany myślenia o chrześcijaństwie. Mówić prawdę oznacza, że powinno się przedstawiać zdarzenia w warunkach i okolicznościach takich, w jakich miały miejsce, niczego nie ujmując ani też dodając. Dotyczy to historii w ogóle. Tak jednak w praktyce nie było i nie jest. Najczęściej przedstawia się fakty w takich okolicznościach, że zasługują jedynie na potępienie, bo wzbudzają odrazę. Innym razem dokonuje się gloryfikacji. Pisząc o tych samych zdarzeniach autorzy znający się na socjotechnikach propagandowych, najczęściej dopuszczają się uogólnień bądź przemilczeń niektórych okoliczności.
Uogólnienia, niestety, nie mogą służyć prawdzie. Można spotkać się ze stanowiskiem, że każde pokolenie „podejmuje trud własnego pisania historii”. Tu właśnie tkwi największe niebezpieczeństwo jej deformacji. Nie trudno przecież o ”historyków dyżurnych”, którzy na doraźne potrzeby polityków potrafią zinterpretować te same fakty w sposób zupełnie odmienny. Raz można być bohaterem, innym razem szubrawcem. A tak naprawdę życie ludzkie nie jest wyłącznie białe, albo czarne, posiada bowiem różne odcienie szarości. Twierdzenie o ciągle pielęgnowanym w Polsce antysemityzmie jest piramidalną wręcz bzdurą. W powojennej historii Polski, jak nigdy dotąd, dostępne były Żydom wszystkie stanowiska. Tylko po 1990 roku ministrami spraw zagranicznych były trzy osoby pochodzenia żydowskiego. Proszę, niech mi ktoś poda choćby jeden przykład z Izraela wzięty, że tam ministrem czy generałem był niekoniecznie Polak, ale Anglik, Francuz, Włoch, Turek czy inny goj. Judaizm jest nadal bardzo atrakcyjną wizją dla swoich wyznawców. Obiecuje im przyjście Mesjasza, który da im władzę nad całym światem. Kiedy przyszedł Chrystus, oni nie uznali Go za Mesjasza i oczekują nadal na przyjście. Żydzi, którzy przyjęli Chrystusa za Mesjasza stali się wrogami judaizmu. Z czasem zaczęto ich nazywać chrześcijanami. Stąd u Żydów dominowała zawsze myśl antychrześcijańska u chrześcijan zaś antyjudaizm.
Pogląd ten Żydzi starają się przedstawiać jako rasizm, używając do tego celu pojęcia „antysemityzm”. Jakakolwiek krytyka Żydów bądź polityki izraelskiej takim właśnie mianem jest określana i wokół takiego przypadku wzbudza się ogromny rwetes. Pamiętamy radość jaka ogarnęła kraje, zwłaszcza Europy Środkowej, po upadku muru berlińskiego, a jego fragmenty zabierano do muzeów i do domów niczym relikwie. Wkrótce zaczęto znowu wznosić mury, tym razem Izrael odgradzał się od reszty Palestyńczyków. I żadne z państw, poza państwami arabskimi, nie miało odwagi krytykować takich poczynań. Niechętnych izraelskiej polityce, a także mentalności wybranego narodu, znaleźć można nie tylko w Polsce i innych krajach, ale także w Stanach Zjednoczonych i nie mało ich jest w samym Izraelu. Niechęć do siebie wzbudzają sami Żydzi przeświadczeni o wyjątkowości holokaustu, ciągłym i wszędzie podkreślanym przeświadczeniem o swojej nadzwyczajności, ponieważ są narodem wybranym przez Boga. W ten sposób wytworzył się u nich kompleks wyższości, dlatego też posiadają inne normy etyczne przy postępowaniu w stosunku do gojów, których Talmud traktuje w sposób poniżający, choć w praktyce, będąc w diasporze, nadużywać tego jawnie nie mogą ze względów oczywistych. Całość tej problematyki reguluje Talmud. Część społeczeństwa żydowskiego nie poddaje się tym regułom. Wielu spośród nich ma na te same sprawy opinie często diametralnie różne. Karol Marks w Kwestii Żydowskiej pisał, że komercyjny duch żydowski całkowicie zatriumfował nad duchem chrześcijańskim. Chodziło mu zapewne o to, że prawdziwym bogiem jest pieniądz, przed którym wszyscy się uginają.
Ilia Erenburg pisał dumnie w swoim wierszu, że słowo Żyd sąsiadowało zawsze z wielkim słowem komunista. Przesada, jak wiadomo, zawsze towarzyszy poetom. Niektórzy twierdzą, że Żydzi tak bardzo chętnie brali udział w rewolucji sowieckiej, ponieważ nie byli dopuszczani do udziału w życiu społecznym, sobą zaś prezentowali alternatywną elitę.
W tym coś jest na rzeczy, albowiem w USA nie było rewolucji, rozkułaczania i nie było Czeka, a Żydzi posiadają największe banki, środki masowego przekazu, wymiar sprawiedliwości, największe firmy produkcyjne i tak dalej.
Avi Beker, członek zarządu Yad Vashem tak pisał w książce Dispersion and Globalization: The Jews and the Internacional Economy: Rozproszenie żydowskiego ludu, jego skoncentrowanie w pewnych dziedzinach ekonomiki, jego parcie do centrów ekonomicznych, i być może nawet jego narodowe i religijne charakterystyki, dały mu pewne przewagi wymagane w ekonomice globalnej. W ciągu setek lat, egzystencja Żydów w diasporze była oparta na globalizacji, a zatem i dzisiaj, tak jak w przeszłości, Żydzi poparli idee globalizacji i stali się jej przedstawicielami.
A w innym miejscu tak pisał: Rozpatrywanie historii gospodarczej różnych okresów wielokrotnie potwierdza wyjątkowy wpływ Żydów na rozwój ekonomiczny, a szczególnie na ich rolę w kierowaniu ekonomiki na bardziej globalne tory. Z perspektywy historycznej wydaje się, że rozproszenie Żydów, ich koncentracja w pewnych gałęziach gospodarki, ich ruch ku centrom ekonomicznym, i być może nawet ich narodowe oraz religijne cechy, dawały im w różnych okresach historycznych pewne przewagi niezbędne w gospodarce globalnej.
Saadiya Grama (żydowski teolog z USA) pisał: Żydowskie sukcesy w świcie są całkowicie uwarunkowane niepowodzeniami innych ludzi. Jedynie nie-Żydzi (goje ) stają wobec totalnej katastrofy, Żydzi doświadczają dobrego losu.
Twierdzi on również, że: Różnica pomiędzy narodem Izraela i narodami świata jest zasadnicza. Żyd ze względu na swoje pochodzenie i samą swoją istotę jest całkowicie dobry. Goj ze względu na swoje pochodzenie i samą swoją istotę jest całkowicie zły. Nie jest to sprawa różnic religijnych, lecz są to raczej dwa całkowicie różne gatunki.
Choć jest to wyraz wielu Żydów, to jednak na pewno nie wszystkich. Clement Greenberg, żydowski krytyk sztuki pisał: Być może według światowych norm historycznych, Żyd europejski przedstawia sobą wyższy typ człowieczeństwa niż jakikolwiek inny dotychczas osiągnięty.
Ten typ żydowskiego myślenia wynika z wiary ich wybraństwa przez Boga. Rabin Yaacov Perrin powiedział, że jeden milion Arabów nie jest wart żydowskiego paznokcia. To szokująca wypowiedź i na wskroś rasistowska.
Być może dlatego Żydzi opanowali w USA produkcję filmową, choć wydaje się, że świat mógłby się obejść bez Terminatora czy Seksu w wielkim mieście. Trudno by znaleźć w tych wytwórniach naprawdę wiele wartościowych filmów.
Mam pełną świadomość, że niniejszy tekst nie jest wolny od uproszczeń, choćby dlatego, że nie cytowałem wypowiedzi wielu znanych intelektualistów pochodzenia żydowskiego jak: Norman Filkenstein, Israel Shamir, czy Antony Chomsky.
Wspomnę jeszcze, że nie tak dawno w polskim sejmie rozgorzała dyskusja nad zakazem uboju zwierząt bez ogłuszania, chodziło o ubój rytualny. Sprawa ta nie była wcale nowym problemem obecnego sejmu, ponieważ przerabiano to II RP.
W 1935 roku Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami stało się głównym ośrodkiem przeciwników takiego uboju. Otrzymało ono poparcie wszystkich stowarzyszeń chrześcijańskich mających swoich posłów, a także przez narodową demokrację. W tej sytuacji sejm powołał ekspertów w osobach Hilela Seidmana i księdza Stanisława Trzeciaka.
Jedna strona zarzucała antysemityzm, druga zaś, że prawo mojżeszowe nic nie mówi o uboju zwierząt, i że to wszystko wymyślili rabini w Talmudzie. W roku 1937 weszła w życie ustawa o ograniczeniu uboju rytualnego wyłącznie do potrzeb ludności żydowskiej.
Dzisiejsi przeciwnicy uboju rytualnego podnoszą, że zakaz taki nie ma nic wspólnego z działaniem przeciw jakiejkolwiek religii, lecz przeciw cierpieniom zwierząt. Wymóg uboju rytualnego, jaki wymagany jest przez judaizm powoduje długie męki zwierząt dopóki nie dojdzie do całkowitego wykrwawienia po przecięciu jedynie aorty szyjnej. Żydzi i chrześcijanie wierzą podobno w tego samego Boga. Ci drudzy bywają mocno zdziwieni, że żydowski Bóg chce cierpienia zwierząt, ich zaś Bóg nakazuje łagodne traktowanie zwierząt.
Można by machnąć ręką na te swary, gdyby nie oświadczenie izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w którym była mowa „o szkodzeniu procesowi przywracania żydowskiego życia w Polsce” oraz „jawnego zamachu na religijną tradycję narodu żydowskiego”. Takie oświadczenie to dużo więcej aniżeli nietakt dyplomatyczny. To także tradycyjne już podkreślanie swojej nadzwyczajności w stosunku do innych. Na tę arogancką wypowiedź nie zareagowały u nas jedynie urzędowe media.
Na koniec wypada wtrącić następującą uwagę. Wszystko to, o czym pisał Jan T. Gross, było z podziwem odnotowywane w mediach głównego nurtu jako coś nadzwyczajnego i odkrywczego. Recenzje o jego książkach można było czytać także w prasie prowincjonalnej.
Ostatnio wpadła mi w ręce, całkiem przypadkowo, książka wydana pod tytułem Dam im imię na wieki. Autorami są: Edward Kopówka i ks. Paweł Rytel-Andrianik. Jest to rzecz o mieszkańcach Treblinki ratujących Żydów. Podawane są fakty bez zbędnych komentarzy. Książka ta wydana została przez Drohiczyńskie Towarzystwo Naukowe i Kurię Diecezjalną w Drohiczynie w 2011 roku (!). Do tej pory nie spotkałem na temat tej książki żadnej recenzji. Po Grossowym Strachu i Sąsiadach dobrze by było przeczytać tę książkę. Dla równowagi.
Tadeusz Pardej
Urodzony w Mołodecznie w 1935 r. Od 1946 r. cała rodzina zamieszkała w Piszu. Od 1971 r. do przejścia na emeryturę w 1993 r. był kierownikiem Zakładu Graficznego w Piszu

Czytaj więcej: Deformacja historii

Komentarz (3)

Każdy sobie rzepkę skrobie

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 21 grudzień 2019 21:25
Magdalena Piórek

W 70. rocznicę swego istnienia NATO trzeszczy w szwach. W stabilność Paktu wielu powątpiewało już wcześniej, ale dopiero teraz jedność Sojuszu Turcja uczyniła przedmiotem politycznego targu. Ankara postawiła w wątpliwość plany militarne NATO dotyczące obrony członków jego wschodniej flanki – Litwy, Łotwy, Estonii i Polski – w razie spodziewanego konfliktu ze strony Rosji. Swoją ewentualną zgodę na udział w potencjalnym konflikcie uzależniła od spełnienia tureckich oczekiwań wobec Syrii i zagwarantowania jej niechybnego przyjścia, w razie czego z pomocą, w pierwszej kolejności. W sojuszniczych stolicach natychmiast się zagotowało, a na Kremlu zaczęły strzelać korki od szampana.

Z jednej strony buntownicze tureckie pomruki są pokłosiem jej niezadowolenia z powodu niepowodzeń planów Ankary wobec powojennej Syrii, z drugiej – wpisują się w szereg problemów trawiących całe NATO. Sojusz już od dawna przeżywa swój kryzys. Poczynając od prób zdefiniowania na nowo swojej tożsamości po zakończeniu zimnej wojny, po partykularne interesy każdego z członków z osobna. Pierwotnie NATO miało przecież chronić USA i jej najbliższych zachodnich sojuszników przed wojskami bloku wschodniego. Potem ZSRR się rozpadł, a Europa Środkowo-Wschodnia weszła w skład Sojuszu Północnoatlantyckiego. Osłabiona Rosja nie mogła temu wtedy skutecznie zapobiec. Ale Władimir Putin to nie Borys Jelcyn i nikt nie ma wątpliwości, że gdyby to dziś ważyły się losy Polski w NATO, to Polska w swoich staraniach nie miałaby wielkich szans. Tak jak nie ma ich obecnie Ukraina, którą mami się obietnicami integracji, mimo że amerykańcy analitycy mówią wprost: wejście Ukrainy do NATO oznacza wojnę z Rosję. Rosja nie rzuca słów na wiatr, co pokazała w 2014 roku po aneksji Krymu. Putin słusznie się obawiał, że po wygaśnięciu ukraińsko-rosyjskiej umowy na dzierżawę wojskowych baz na Krymie, będą się tam chcieli zainstalować amerykańscy marines. Byłby to cios w miękkie podbrzusze Rosji, na co Moskwa absolutnie nie mogła pozwolić.

Błyskawiczna inkorporacja Krymu wywołała na Zachodzie konsternację i ochłodziła nieco entuzjazm. Każde państwo w Europie zaczęło z powrotem spoglądać na mapę i oceniać odległości. Waszyngton – niezależnie od tego, jak bardzo jest lub nie jest silny – znajduje się za daleko, natomiast Moskwa usadowiona jest tuż za miedzą. Bo prędzej czy później, w razie czego, to właśnie z Putinem przyjdzie się układać. Węgry wiedzą to już od dawna, a Francja i Niemcy coraz skrupulatniej liczą zyski z wymiany handlowej. Nawet estońska prezydent przypomniała sobie ostatnio, że z Petersburga do Tallina jest niecałe pięć godzin jazdy samochodem i Donald Trump – nawet gdyby się bardzo, bardzo starał – przyjść z pomocą nie zdąży. Estońsko-rosyjskie ocieplenie stosunków wywołało nawet niezadowolenie Litwy, która szczególnie intensywnie podnosi kwestię rosyjskich zagrożeń na agendzie międzynarodowej. Trudno się dziwić Tallinowi, że nie chce niepotrzebnie nadstawiać głowy, skoro szybko może być o tę głowę skrócony. Hegemonia USA i przynależność państw bałtyckich do NATO dawała im gwarancję niepodległości. Ale Rosja rośnie w siłę, USA walczy o zachowanie wpływów, a sam Sojusz jest podzielony w ocenach. Francja i Niemcy nie bardzo chcą umierać za Warszawę, a co dopiero za małą Estonię. Zachód niechętnie patrzy na jakiekolwiek plany siłowe, bo Europa zrobiła się zbyt wygodna i zbyt leniwa, by zdobyć się na jakikolwiek wysiłek. Ewentualna wojna oznacza koniec wygodnego życia na kredyt, obcięcie wydatków socjalnych i rozsierdzenie tej części społeczeństwa, która z pomocy socjalnej żyła. Oprócz Putina, Europa miałaby również na głowie wojnę domową.

Putin wie, że Zachód boi się naruszenia swojej strefy komfortu i on się tego Zachodu nie boi. Nie boi się też Turcji, która chciałaby być regionalnym mocarstwem z wpływami na Bliskim Wschodzie, ale po wszelkie ustalenia Recep Erdogan i tak musi jeździć do Waszyngtonu i do Moskwy. Co więcej, ustalenia z USA na temat Syrii muszą mocno Ankarę uwierać, skoro podważyła bezpieczeństwo całego Sojuszu. Po aneksji Krymu w 2014 roku, z inicjatywy Polski i państw bałtyckich NATO zaczęło opracowywać dla nas procedury bezpieczeństwa w razie ewentualnej wojny z Rosją. Tzw. plany ewentualnościowe opisują zasady postępowania na wypadek ataku ze wschodu i regulują między innymi użycie stacjonujących w naszym kraju wojsk NATO. Przedstawiają też poszczególne etapy stopniowej odpowiedzi i przewidują konkretne działania poszczególnych członków Sojuszu, którzy mogliby przyjść z pomocą. Plany dla Polski i krajów bałtyckich powstawały stopniowo, a ostatecznie miały być ukończone i podpisane w 70. rocznicę powstania NATO. Niespodziewanie Turcja ogłosiła, że żadnych ustaleń nie podpisze, dopóki nie zostaną spełnione jej warunki. Chcąc nie chcąc, nagle staliśmy się zakładnikiem gry mocarstw na Bliskim Wschodzie. Turcja nie ma do nas nic personalnie, a nawet deklaruje, że jej dyplomacja zjedzie z przeprosinami w najbliższych tygodniach do Warszawy, ale nie widzi innego sposobu dogadania się z Trumpem. Ankara bowiem nie przestaje się domagać większego wsparcia w walce z kurdyjską milicją na północy Syrii. Jednym z warunków jest formalne uznanie przez państwa członkowskie, że kurdyjska milicja to terroryści. Wątpliwe, żeby USA wyraziło na to zgodę, a polska dyplomacja została postawiona przed ścianą. Warszawa pociesza się tym, że Turcja sama też potrzebuje szczegółowych rozwiązań, które chroniłyby ją jako członka NATO w ewentualnym konflikcie z Rosją, dlatego impas w negocjacjach nie może trwać zbyt długo. Prędzej czy później Turcja przestanie blokować istotne dla Polski ustalenia, ale nikt nie wie, jakim to się odbędzie kosztem.

Szantaż turecki jest tylko wierzchołkiem góry lodowej problemów NATO. Bowiem sam Trump wspomniał kilka razy za zamkniętymi drzwiami, że Waszyngton za Sojusz przepłaca. Obecny budżet NATO wynosi 2,5 miliarda dolarów i do tej pory USA zapewniały około 22 procent bezpośredniego finansowania Sojuszu – na pokrycie kosztów utrzymania kwatery głównej w Europie, wspólnych inwestycji w bezpieczeństwo i wielu połączonych operacji wojskowych. Poza wspólnym budżetem istnieje też podział obciążeń związany z wydatkami na obronność poszczególnych państw. Każdy kraj członkowski miał zwiększyć własne wydatki na obronę do 2 procent PKB, ale kwestia finansowa podzieliła sojuszników. Większość państw zachodnich nie stosowała się do wymagań, zrzucając koszty na Waszyngton. USA nie zgadza się finansowanie ich bezpieczeństwa z własnej kieszeni. Mało tego, stara się też zmniejszyć swój wkład w ogólnym budżecie tak, by część wydatków przerzucić też na sojuszników. Przy sporach o pieniądze, dochodzą do głosu odrębne interesy poszczególnych państw. Włochy czy Portugalia nie widzą potrzeby wykładania większej ilości pieniędzy, bo nie mają bezpośredniego zagrożenia pod bokiem. Francja chowa się za swym atomowym parasolem, Wielka Brytania zrzuca wszystko na problem z Brexitem, a ujawniony niedawno opłakany stan niemieckiej armii jeży włosy na głowie.

Siłą rzeczy to Polska zostaje na placu boju sama. Siły militarnych państw bałtyckich Moskwa nie bierze na poważnie i zbywa ją śmiechem. Każda modernizacja polskiej armii niesie za sobą rosyjską odpowiedź. Rosja dostosowuje swoje plany obrony i ataku pod możliwości Polski, bo wie, że to z nią przyjdzie się w razie czego zmierzyć jako pierwszą. Polska armia ma się bić tak długo, żeby móc spokojnie doczekać przyjścia NATO z pomocą. Co może brzmi ambitnie w ustaleniach na papierze, ale rzeczywistość może nas gorzko rozczarować. Wcale nie jest powiedziane, że armia USA zdąży i nie jest przesądzone również, że będzie miała pełną możliwość ruszyć nam z pomocą. Morze Bałtyckie w razie ewentualnego konfliktu będzie wyłączone z działań kompletnie – rosyjskie systemy rakietowe nie pozwolą na operacje w tym rejonie. Zostaje zatem droga lądowa. Żeby móc swobodnie dostać się na terytorium Polski, USA musiałyby dostać się do nas z dwóch stron – Niemiec i Turcji. Niemcy przypominają, że artykuł piąty NATO wcale nie zobowiązuje ich bezpośrednio do pomocy militarnej. Umożliwia im za to przepuszczenie amerykańskich wojsk w stronę Warszawy. Ale Warszawa po cichu nie przestaje sobie zadawać pytania, czy Berlin faktycznie by ten ruch wykonał. Niemcy zbyt dużo włożyły wysiłku i pieniędzy w gazowo-finansowy sojusz z Rosją w ostatnich latach, żeby pozbyć się wynikających z tego korzyści bez żalu. Zablokowanie przemarszu amerykańskich wojsk w stronę Polski przesądziłoby o wyniku wojny na korzyść Rosji.

Amerykańska flota napotkałaby też poważne problemy na Morzu Czarnym. Nawet jeśli udałoby się w końcu obłaskawić Turcję na tyle, żeby zapewnić sobie jej życzliwą neutralność i uzyskać pozwolenie na przejście przez Bosfor i Dardanele, wcale nie jest powiedziane, że Rosja będzie się temu tylko przyglądać. Nie po to Putin zajmował Krym, żeby na tym tylko poprzestać. Krym już jest strategiczną bazą wypadową dla rosyjskich sił, a Moskwa nie zawaha się z pewnością, żeby – jeśli zajdzie taka potrzeba - sięgnąć po wschód i południe Ukrainy. Kontrolowanie wybrzeży Morza Czarnego dałoby Moskwie możliwość swobodnego operowania na Morzu Czarnym. Jeśli to oni będą kontrolowali okolicę, USA nie będzie miało czego tam szukać. Zostaniemy sami.

Obserwując dynamikę geopolitycznych przemian, nie można nie zadać sobie pytania, czy mimo wszystko i tak Polska nie zostanie pozostawiona samej sobie. Amerykanie nie ukrywają, że ich priorytetem pozostaje Daleki Wschód i czekająca ich konfrontacja z Chinami. USA nie dadzą rady walczyć na wszystkich frontach jednocześnie. Jeśli będą musiały odpuścić sobie Bliski Wschód i Europę, żeby wygrać rozgrywkę w Azji, to zrobią to bez wahania. W kolejce po pomoc już ustawiają się Korea Południowa, Australia i Japonia, które wiedzą, że to w ich rejonie dojdzie do ostatecznego przetasowania sił. Polska miała co prawda swoje pięć minut przy amerykańskim uchu, ale uwaga hegemona skupia się obecnie na innym celu. USA – żeby dalej grać główną rolę na świecie - muszą zabezpieczyć swoje interesy na Wschodzie. Do tego celu będą potrzebowały Rosji jako cennego sojusznika. Chociaż Rosja nie widzi na razie potrzeby konfrontacji z Chinami, to jej wahanie nie będzie trwało wiecznie. Póki co, gra toczy się o to, jak wiele uda się uzyskać Moskwie od USA w zamian za pozyskanie jej przychylności. Samo pozostawienie Ukrainy przez Zachód może już nie wystarczyć. Stawką mogą być państwa bałtyckie, a potem rozciągnięcia parasola rosyjskich wpływów nad Polską. Berlin i Paryż się nie sprzeciwią, jeśli taka będzie wola Waszyngtonu. Trump już głośno mówi, żeby Polska dogadała się z Putinem, ale łatwo to powiedzieć, a trudniej wykonać. Polskę i Rosję dzieli tysiąc lat ciągłej rywalizacji, a Putin na pewno nie będzie rozmawiał z nami jak równy z równym. Tym bardziej, że i tak dostanie wszystko co chce. Dogadując się z kim innym ponad naszymi głowami.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Każdy sobie rzepkę skrobie

Komentarz (2)

Piękna kwitnąca korupcja

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 03 grudzień 2019 23:48
Grażyna Opińska

W Hiszpanii wybuchła polemika w związku z ujawnieniem przez Sąd Najwyższy ponad 50 tysięcy stron dokumentacji dotyczącej wielkiej afery korupcyjnej znanej pod nazwą „caso Guertel”. Afera dotyczy działającej od ponad 10 lat siatki korumpującej polityków i urzędników związanych z największą, obecnie opozycyjną prawicową Partią Ludową (PP).

Śledztwo w tej sprawie rozpoczął w lutym ub. roku sędzia Sądu Krajowego, Baltazar Garzon, w wyniku oskarżenia wniesionego pod koniec 2007 r. przez byłego radnego PP w regionie Madrytu, Jose Luisa Penasa.

Dla dobra sprawy, dochodzenie objęto tajemnicą. W październiku 2009 r. Sąd ujawnił 1/3 akt, a dopiero teraz udostępnił resztę dokumentacji, ujawniając nowe dowody przestępstw dotyczących działalności organizacji kryminalnej, na czele której stał Francisco Correa, alias „Don Vito”. Wraz z kilkoma „zaufanymi” osobami, w tym Alvaro Perezem, alias „El Bigotes” (Wąsacz), Pablo Crespo, galicyjskim politykiem PP i Antoine Sanchezem zbudował ogromny „konglomerat biznesowy” w celu pozyskiwania funduszy publicznych od niektórych urzędów miast i regionów autonomicznych rządzonych przez prawicę, jak Madryt, Walencja czy Galicja. Celem było także omijanie uregulowań prawnych w dziedzinie urbanistyki i ochrony środowiska, ograniczających możliwości biznesowe siatki w sektorze nieruchomości.

Tylko w regionie Madrytu przeprowadzono śledztwo w sprawie ponad 500 przyznanych kontraktów publicznych.

Francisco Correa stał się osobą wpływową w PP po wybraniu go przez byłego prawicowego premiera Hiszpanii, Jose Marię Aznara, do organizowania mityngów, inauguracji, prezentacji i innych imprez partyjnych.

Aby otrzymywać korzyści i przywileje kierowana przez Correę siatka przykupywała wysoko postawionych urzędników związanych z PP i dawała im drogie prezenty – samochody, markowe ubrania, luksusowe zegarki, a nawet opłacała wesela i podróże poślubne do egzotycznych krajów.

Wiadomo, że obecny deputowany z ramienia PP, Martin Vasco otrzymał kilkanaście biletów samolotowych, i opłacono mu podróż z narzeczoną do Polinezji i Stanów Zjednoczonych, o wartości w sumie ok. 350 tys. euro.

W latach 1999-2007 organizacja zebrała i podzieliła między swoich współpracowników i urzędników ok. 27 mln euro.

Siatka działała poprzez liczne firmy – przykrywki, co pozwalało uniknąć oskarżeń o faworyzowanie w milionowych przetargach tylko jednej grupy. Każda z tych firm prowadziła podwójną księgowość, mając tzw. „kasę B”, z której środki służyły do przekupywania polityków. Z akt sprawy wynika, że ilość gotówki była tak duża, iż organizacja nabyła do jej liczenia kilka maszyn bankowych.

Wśród oskarżonych o korupcję znajdują się osoby bliskie obecnemu liderowi PP, Mariano Rajoy’owi, jak  Luis Barcenas, były skarbnik PP.

Zgodnie z deklaracjami policji, skarbnik PP, Luis Barcenas otrzymał za pośrednictwo w partii na rzecz  przyznania intratnych kontraktów konstrukcyjnych firmom- przykrywkom ponad 1, 3 mln euro „prowizji”. Wśród podejrzanych o pośredniczenie na rzecz organizacji znajdują się także były sekretarz ds. organizacji  PP, Pablo Crespo, były sekretarz generalny PP, Javier Arenas, były burmistrz Pozuelo (koło Madrytu), Jesus Sepulveda, obecny premier lokalnego rządu Walencji Francisco Camps i wielu innych polityków prawicy.

Organizacja Francisca Correa prała brudne pieniądze za granicą – miała powiązania z jedenastoma firmami w sześciu krajach – w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwajcarii, Kolumbii i Panamie.

Przywódcy siatki, podejrzewając o prowadzeniu przeciwko nim śledztwa, opłacali „informatora” w policji i  sądzie, zniszczyli dokumentację i materiał informatyczny, sprzedali firmy - przykrywki oraz zakontraktowali  kancelarię adwokacką do opracowania „strategii obrony”.

„Don Vito” przygotowywał ucieczkę do Panamy, kiedy został aresztowany.

Jego współpracownikom zarzuca się oszustwa podatkowe, przekupstwo, wykorzystywanie wpływów politycznych dla osiągania korzyści osobistych i utworzenie nielegalnej organizacji.

Grażyna Opińska
Pracowała 12 lat dla PAP z Hiszpanii.Free lancer

Czytaj więcej: Piękna kwitnąca korupcja

Komentarz (0)

Sojusznik

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 30 listopad 2019 10:17
Magdalena Piórek

Na Bliskim Wschodzie konflikty nigdy nie wygasają. To tygiel, w którym mieszają się interesy wielkich mocarstw i tych podmiotów, które rękoma tych większych próbują ugrać swoje interesy. Tutaj krzyżują się szlaki przyszłego chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Tutaj też znajduje się kurek do zakręcenia dostaw ropy i ewentualnych rosyjskich sukcesów gospodarczych. Izrael próbuje rozbić jedność państw arabskich. A przede wszystkim to poligon doświadczalny amerykańskich marines. Trzeba dodać, że to bardzo drogi poligon, ponieważ USA uwikłały się w problemy półwyspu arabskiego i ugrzęzły, bez nakreślenia rozsądnej alternatywy. Stany Zjednoczone przestają sobie dawać radę z mnogością konfliktów na świecie, w które bezpośrednio się angażują i wiedzą, że gdzieś w końcu muszą odpuścić. Żeby móc zawalczyć z Chinami o rolę hegemona, ograniczają swoją obecność tam, gdzie to konieczne. Redukują ją do niezbędnego minimum, które pozwoli zachować wpływy na region, przerzucając koszty tej pomocy na ewentualnych sojuszników. Ofiarą tej polityki właśnie stali się Kurdowie.

Kurdowie to największy naród bez państwa. Właściwie nigdy się go nie doczekali i nie stworzyli wspólnej podmiotowości. Na Bliskim Wschodzie żyje 25 milionów Kurdów, z czego 12 milionów zamieszkuje samą Turcję. Tereny, na których są ich największe społeczności rozciągają się na terenie czterech państw: Turcji, Iranu, Syrii i Iraku. Żadnemu z nich nie zależy na organizowaniu się Kurdów w jakikolwiek sposób. I o ile Syria i Irak są zbyt słabe, żeby móc ich realnie powstrzymać, to już Iran i Turcja dysponują wszelkimi niezbędnymi środkami do zneutralizowania zagrożenia. USA przez lata grały na oczekiwaniach Kurdów, ugrywając własne interesy. Jedynym państwem na Bliskim Wschodzie, które wspierało kurdyjskie dążenia o niepodległość był Izrael. Nic w tym dziwnego, skoro otoczony jest przez mało sobie przyjazne państwa arabskie i chętnie widziałby Bliski Wschód podzielony na słabe, małe państewka, które przestałyby stanowić dla niego zagrożenie. Raczej wątpliwie, żeby w najbliższej przyszłości Kurdom udało się stworzyć niepodległość, skoro sami Amerykanie wykorzystywali ich tylko do swoich doraźnych interesów i nie udało się tej współpracy w przekuć w trwały sojusz. Przez jakiś czas interesy obu stron były zbieżne: Amerykanie z pomocą Kurdów stabilizowali Irak, likwidowali tzw. Państwo Islamskie i odbijali z rąk islamistów kolejne, bogate w ropę tereny na terenie Syrii. Podważając władzę Damaszku nad kurdyjskim regionem, Kurdowie de facto osłabiali reżim Asada i rośli w siłę. To nie mogło się spodobać Turcji i Amerykanie musieli wybierać między doraźnym interesem a sojusznikiem NATO.

7 października 2019 roku Biały Dom poinformował o szybkim rozpoczęciu tureckiej operacji wojskowej w północno – wschodniej Syrii i zadeklarował, że nie będzie blokował działań Ankary. Następnie amerykański kontyngent rozpoczął odwrót w głąb Syrii i dalej, w kierunku Iraku. Turcja nie czekała długo ze swoją operacją, a Kurdowie poczuli się oszukani. Problem w tym, że USA nie za bardzo miało pole jakiegokolwiek manewru. Waszyngton broni się, dowodząc, że z Kurdami nie łączył go żaden formalny sojusz, tym bardziej, że Kurdowie nie mają własnej państwowości i nie są członkiem żadnego wojskowego paktu. Turcja jest członkiem NATO, a dalsze naciskanie w sprawie Kurdów irytowało Ankarę i odciągało ją od Sojuszu. Odkąd Turcja wstąpiła do NATO, warunki geopolityczne zmieniły się dla niej mocno na korzyść. Teraz to Ankara jest dużo bardziej potrzebna Waszyngtonowi, niż Waszyngton jej. Turecka armia stanowi cenne wsparcie NATO i pomaga zabezpieczać interesy USA w regionie Bliskiego Wschodu. Donald Trump zdecydował się porzucić Kurdów na rzecz poprawienia stosunków z Ankarą, gdyż bał się, że Turcja po prostu wyjdzie z NATO i u boku rosyjskiego sojusznika zacznie realizować swoje interesy. No i nie mógł wspierać kurdyjskich partyzantów przeciwko własnemu sojusznikowi w NATO. Bał się również, że spełnienie ich oczekiwań i stworzenie niepodległego Kurdystanu, sprawi, że Irak rozpadnie się już całkowicie, a to by otworzyło drogę do ekspansji Iranowi.

Mówi się o fatalnym stylu, w jakim Amerykanie zdecydowali się ograniczyć swoją obecność na Bliskim Wschodzie. Że zrobili to w sposób nieprzemyślany i chaotyczny. Że wpływa to demobilizująco na sojuszników USA i szkodzi amerykańskim interesom, może przyczynić się do odrodzenia Państwa Islamskiego i wzmacnia pozycję Iranu i Rosji w regionie. Nie można odmówić tym stwierdzeniom racji, ale należy także pamiętać, iż Waszyngton starał się jak najbardziej zminimalizować straty. Wedle szacunków, dalsza rozbudowana obecność na Bliskim Wschodzie straciła ekonomiczno – gospodarczy sens po udoskonaleniu technologii łupkowej w USA. USA stały się samowystarczalne, jeśli chodzi o gaz ziemny i ropę naftową. Dlatego uznali, że ich administrowanie w tym regionie stało się już po prostu zbyteczne, a marines ograniczą się jedynie do zabezpieczania wybranych rurociągów. Destabilizowanie regionu zostawiają w rękach swoich sojuszników, nie dając się wplątywać w wojnę przez regionalnych graczy. Dla Waszyngtonu istotne też jest, że nie ucierpiał jego wizerunek jako sojusznika NATO. Przecież nie wystąpiono przeciwko Turcji, której interesy były całkowicie rozbieżne do amerykańskich założeń i nie osłabiono jedności NATO.

Porzucenie Kurdów postanowiła wykorzystać natychmiast Turcja, widząc w tym szansę na ostateczne pozbycie się problemu. Wysłała wojska do Syrii, chcąc oczyścić z Kurdów przygraniczny pas w odległości 30 kilometrów w głąb. Następnym zamierzeniem byłoby przesiedlenie w ten rejon milionów migrantów przebywających w tureckich obozach dla uchodźców. To zmieniłoby na trwałe stan etniczny pogranicza, odsuwając tym samym plany jednolitego, niepodległego Kurdystanu. Reakcja prezydenta Erdogana nie spodobała się jednak ani Amerykanom, ani Rosji i mocno stracił w oczach swoich partnerów. Do tej pory prowadził politykę „równowagi” między USA i Rosją, grając na ich chęci przyciągnięcia bliżej Ankary do siebie. Turcja dotychczas odgrywała też niewielką rolę na Bliskim Wschodzie w stosunku do swoich możliwości i póki nie „sięgała po swoje”, nie ingerowała w interesy mocarstw. Zaślepiony rysującymi się przed nim szybkimi korzyściami, Erdogan zaryzykował tym samym długofalowe, strategiczne korzyści wynikające z trwającego status quo. Za pomocą żołnierskich karabinów chciał dokonać siłowej korekty granic i poszerzyć własne wpływy, bez porozumienia z głównymi rozgrywającymi w regionie. Postawił USA niejako przed faktem dokonanym i zagroził rosyjskim planom stabilizacji Syrii. W jednej chwili z dotychczasowych przyjaciół Erdogan zrobił sobie dwóch wrogów. Trump zagroził sankcjami w turecką gospodarkę, i mimo że Ankara wstrzymała operację wojskową i doszło do ułagodzenia sytuacji, niesmak pozostał. Turcja pozbawiła się elementów dyplomatycznej gry balansowania pomiędzy jednymi, a drugimi. Nawet ewentualna próba wyjścia z NATO w tym momencie nic już jej nie daje, bo nie ma dla niej żadnej alternatywy. Turcja bez wsparcia Sojuszu sama jest za słaba. Rosja zaś straciła do niej zaufanie i oba państwa zapomniały o neutralnej przyjaźni i na powrót ustawiły się na pozycji rywali. Turcja dosłownie nic nie zyskała.

Za to zyskała Rosja, która coraz wyraźniej wchodzi w buty USA na Bliskim Wschodzie. To do niej zwrócili się Kurdowie po zdradzie USA i zagrożeniu ze strony Turcji. Ich decyzja spowodowała, że Turcja i Rosja z powrotem zaczęły grać przeciwko sobie. Nacierające tureckie wojska nagle napotkały przeszkodę w postaci rosyjskich i syryjskich oddziałów i musiały się wycofać. Putin postawił Rosję w roli mediatora w sporze pomiędzy syryjskim rządem Asada i Kurdami. Kurdowie – w zamian za pomoc i uniemożliwienie tureckiej egzekucji – zgodzili się na rezygnację z własnej autonomii na północno-wschodnim terytorium Syrii. Asad odzyskał wpływy nad syryjskim Kurdystanem i tym samym możliwe jest osiągnięcie stabilizacji w tym regionie. Pasuje to oczywiście najbardziej Rosjanom, którzy zyskują spokój i mogą bez przeszkód budować swoje bazy i rozciągać swoje wpływy. Kurdowie tracą swoją niezależność na rzecz Asada, a ich walka o niepodległość i marzenia o wolnym Kurdystanie zostają odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wątpliwe, żeby Rosjanie próbowali spełnić ich postulaty, ale – decyzją o porozumieniu – Kurdowie kupili sobie po prostu więcej czasu.

Odkąd w 2014 r. Rosja zaangażowała się w Syrii, zmieniło to losy konfliktu. Syryjski dyktator, Asad dostał szansę utrzymania władzy, zostały powstrzymane zapędy Turcji i wyraźnie zahamowała amerykańska ofensywa. Póki co, Putin wygrał konflikt w Syrii i sukcesywnie rozszerza rosyjskie wpływy na Bliskim Wschodzie. Nie przestaje ustawiać się na pozycji pierwszego rozgrywającego w regionie, z którym liczyć się musi nawet światowy hegemon. Rosja długo nie mogła doczekać się pozbycia amerykańskich oddziałów z Syrii, ale wszystko wskazuje na to, że w końcu osiągnęła, co chciała. Dodatkowo satysfakcjonują ją nieufność między USA i Turcją i błędy Erdogana, które sprawiły, że turecka dyplomacja straciła swoją elastyczność. A pozostałe państwa Bliskiego Wschodu zaczną się oglądać na Rosję jako sojusznika pierwszego wyboru. Amerykanie pocieszają się tym, że Rosja może uwikłać się w proces pokojowy w regionie na tyle, że straci z oczu Europę Środkowo-Wschodnią i Azję. Mają nadzieję, że stabilizacja Syrii zwiąże jej ręce i ograniczy pole manewru.

Kurdowie byli tylko nic nie znaczącym pionkiem na szachownicy amerykańskich interesów. Takiego pionka dotychczasowy sojusznik może łatwo poświęcić i szybko zbić.

Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego

Czytaj więcej: Sojusznik

Komentarz (2)

Więcej artykułów…

  1. Demokracja. Prognozy i przepowiednie
  2. Hiszpania: Śniło mi się, że byłem Polakiem

Strona 8 z 30

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

https://nczas.com/2022/07/18/magdalena-ogorek-porownana-do-ameby-lukasz-warzecha-wspomina-wspolprace/
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
56 minut(y) temu
Albo prawnie zakazać eksmisji lokatorów z powodu czynszu. Przecież to gorsze niż aborcja... Niesmaczny gwałt na osobach starszych na utrzymaniu ZUS-u....
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
2 godzin(y) temu
https://demotywatory.pl/5151084/teraz-potrzebne-sa-filtry
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
5 godzin(y) temu
Otóż, wcale nie. Poza tym jakoś go nie widzę. Nie przeszkadzało mi to, że on z tych Kraśków, tak jak i to, że był nieco zarozumiały. Podobał mi się je...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu
"Zgodnie z prawem - tzw. zasadą pisemności - na organ organ administracji publicznej nałożony jest obowiązek załatwienia sprawy w formie pisemnej co o...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu
W Polsce nawet algi wariują a na ich tle politycy. A może odwrotnie... Dla nas jest to o wiele poważniejszy problem, bo wraz ze śmiercią Odry zginęła ...
Święto Wojska Polskiego. 102. ...
6 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Polsko-ukraińskie państwo federalne? Adam Kowalczyk Bardzo ceniony przeze mnie Marek Budzisz na portalu wPolityce.pl opublikował artykuł „Pora na postawienie kwestii polsko – ukraińskiego państwa federacyjnego.… Zobacz
  • Znak Bożego skąpstwa Bogdan Bachmura Malejącej od kilku lat liczbie powołań kapłańskich w naszej archidiecezji towarzyszyła zapewne nadzieja na zmianę. Pewnie dlatego dopiero teraz, gdy… Zobacz
  • O Ukraińcach raz jeszcze Adam Kowalczyk Wracam do tematu uchodźców z Ukrainy pełen niepokoju o przyszłość naszych wzajemnych relacji. Niepokój mój nie wynika z przekonania o… Zobacz
  • Tysiąc (ankietowanych) w Imieniu Wszystkich Bogdan Bachmura Jeden z forumowiczów Debaty napisał o panach Grzymowiczu i Szmicie, że „Jeden bez drugiego żyć nie może”. To bardzo trafne… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Szmit twierdzi, że ani PO nie wygrała wyborów w Olsztynku, ani PiS ich nie przegrało
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Donald Tusk pogratulował burmistrzowi Olsztynka Robertowi Waraksie zwycięstwa
  • Giertych "pogratulował" PiS-owi wyniku wyborczego w Olsztynku. Działacze PiS załamani
  • Czystki w PO na Warmii i Mazurach. Czy Jacek Protas wycina konkurentów??
  • Nikt nie zgłosił się na I przetarg na Termy Warmińskie w Lidzbarku Warmińskim
  • Dlaczego nagle prezydent zwołał nadzwyczajną sesję Rady Miasta Olsztyna?
  • W sprawie lokalizacji "szubienic" to pisanie na Berdyczów. Piszcie do prezydenta Olsztyna
  • Robert Waraksa z PO będzie burmistrzem Olsztynka. Kandydat PiS zmiażdżony
  • Poseł B. Kownacki interweniuje w sprawie planu budowy hotelu w Rybakach
  • Operatora Term Warmińskich licytuje komornik
  • Działkowcy z „Oazy” walczą z „Manorem” o likwidację nielegalnego boiska

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Nasz Lidzbark
  • Wolne Jeziorany

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.