Mieczysław Rakowski w swoich "Dziennikach politycznych" przytacza treść solidarnościowej broszury, którą dostarczono mu jesienią '81 r. Był to instruktarz sporządzony na wypadek spodziewanego stanu wojennego. Mowa w nim o konieczności spełnienia obywatelskiego obowiązku, co miałoby polegać m.in. na kopaniu okopów, stawianiu ulicznych barykad oraz mordowaniu funkcjonariuszy aparatu rządzącego.
Trudno powiedzieć, czy była to kolejna prowokacja kiszczakowej hordy, czy produkt rozstrojonego układu nerwowego któregoś ze związkowych działaczy. Czasy współczesne również dostarczają lektur ciekawych. Np. sławetna Fundacja Batorego opublikowała książczynę pt. „Nieważne głosy, ważny problem”. Chodzi o zapomniane już nieco wybory samorządowe z jesieni 2014 r., które, jak niektórzy jeszcze pamiętają, odbywały się wg takiej oto formuły, że nie ważne kto jak głosuje, bo i tak wygrywa PSL. Ówczesny cud nad urną wywołał oburzenie, konsternacje a także kilka akcji czysto politycznych. W efekcie, co przecież wcale nie oczywiste, z hukiem zadziałała państwowa maszyneria. Zablokowano m.in. normalny tryb postępowania z tysiącami ton papieru, który rodzi każdy akt wyborczy - w efekcie do dzisiaj w każdej z 2,5 tys. polskich gmin gniją wory wypełnione kartami do głosowania. Trzeba zaznaczyć, że samorządy nie są bynajmniej właścicielem owych worków, nie miały też one wpływu na podejmowane przed, po i w trakcie wyborów decyzje w temacie wyborczej makulatury. Ich udział w całej akcji sprowadza się wyłącznie do ponoszenia kosztów postanowień i pomysłów zapadających zupełnie gdzie indziej (witajcie w kraju, gdzie zadyma trzyma). Na wniosek światłego grona skupionego w Fundacji Batorego, część owych worków została zabrana, zewidencjonowana i przetransportowana (wszystko na koszt budżetu państwowego), w celu dokonania wiekopomnych tudzież wysoce specjalistycznych działań badawczych. W imię obrony demokracji oraz naprawy Rzeczpospolitej. Wspomniana broszura stanowi resume akcji. Jej autorzy, po miesiącach spędzonych na wnikliwym wgapianiu się w wyborcze karty, sformułowali wnioski oraz uwiecznione tłustym drukiem rekomendacje. Ich wartość merytoryczna plasuje się mniej więcej na poziomie stwierdzenia, że "pierogi to jest dobra rzecz" (jak mawiał niezrównany Andrzej Bobkowski). Oto znani (również z ekranu telewizora) naukowcy stwierdzili m.in., że wpadka tamtejszej akcji wyborczej wynikała z nieuświadomienia obywateli, wobec czego uświadomienie obywateli oni rekomendują. Innym z powodów ogólnopolskiej poruty miała być broszurowa forma kart wyborczych, wobec czego broszurowej formy kart wyborczych Fundacja nie zaleca. Podobnie z komputerowymi systemami obsługującymi obliczanie wyborczych statystyk - okazały się niesprawne, tymczasem ludzie z Batorego sugerują na przyszłość, ażeby sprawne były (sic !). Oczywiste, że nikt poniżej habilitowanego nie byłby w stanie skonstruować tak subtelnych konkluzji. Niestety, w kilku ważkich kwestiach państwo naukowcy nie byli w stanie wystosować zaleceń równie klarownie skonstruowanych. Np. pozostali bezradni w kwestii dopuszczenia innego niż symbol "x" sposobu zaznaczania preferencji na wyborczych kartach. Jedynym konkretnym i nadającym się do realizacji zaleceniem grupy badawczej jest to, mówiące o konieczności wyposażenia komisji wyborczych w znormalizowane pojemniki służące do przechowywania, transportu i zabezpieczenia dokumentacji. Trudno o rozsądną puentę dla całej tej historii. Przychodzi wprawdzie do głowy myśl, że identycznej wartości konkluzje sformułowałby po pięciominutowej refleksji każdy w miarę przytomny obywatel, no ale taki obywatel nie zainkasowałby wówczas dwóch milionów złotych.
W sumie nie mogę mieć jednak do Fundacji żadnych pretensji. Sam bowiem zaliczam się do ludzi gotowych na przyjęcie każdej kwoty.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość