Józef Czapski: „dosłownie zakochałem się w Polsce”
- Szczegóły
- Opublikowano: środa, 11 listopad 2020 11:46
Polecam, z okazji Święta Niepodległości, filmowy portret Józefa Czapskiego, jednego z najwybitniejszych polskich malarzy, autora książki "Na nieludzkiej ziemi". Urodził się w kosmopolitycznej, arystokratycznej rodzinie. Na studiach w krakowskiej ASP w 1921 roku przeczytał książkę Stanisława Brzozowskiego. „Ja dopiero wtedy odkryłem Polskę – mówi w filmie. - I odkryłem, że jestem tylko Polakiem, i wtedy dosłownie zakochałem się w Polsce”.
Przeznaczona mu była kula w potylicę, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności dożył blisko setki, by stać się po drodze świadkiem pomordowanych towarzyszy i oskarżycielem ich katów z "nieludzkiej ziemi".
Przeznaczona mu była ślepota, ale wzorem Bacha i Beethovena, Piera della Franceski i tylu innych stworzył dzieło pełne światła i barwy, zanim pogrążył się w ciemności, a tym samym oszukał przeznaczenie i przezwyciężył słabości. Przeznaczone mu było zwątpienie i w pióro, i w pędzel ("Nie urodziłem się malarzem...", "w gruncie rzeczy uważam się za dyletanta" - powtarzał wielokrotnie z wrodzonej skromności), a wspierając pędzel piórem - jak wrażliwość intelektem - stał się dla paru już pokoleń mistrzem i autorytetem, wielkim malarzem i głębokim teoretykiem sztuki, cenionym pisarzem i publicystą.
Przeznaczone mu było mieszkać kątem u Giedroycia, na "górce", na pięterku Maisons-Laffitte, a przecież giedroyciowe "pielgrzymki" lądowały prawie zawsze na wielogodzinne "nasiadówki" u Józia Czapskiego, który w sposób niemal konieczny dopełniał, to znaczy zmiękczał, humanizował "Kulturę" i Wielkiego Zasłużonego Redaktora. Bo Czapski miał w sobie niemal od początku coś z błędnego rycerza, przybysza z innej, trochę lepszej planety, sprawiał wrażenie kogoś tak autentycznie "nieżyciowego", że zabijanie takiego oryginała, takiego Don Kichota byłoby nawet dla zawodowców śmierci, nawet w ognistym piecu, w środku hekatomby, jakimś nieporozumieniem czy nietaktem. Przywykło się mówić o nieprawdopodobnym szczęściu tego wielce charakterystycznego człowieka o wyglądzie dwumetrowej tyczki przyrzuconej, nakrytej zawsze za obszernym ubraniem, intelektualisty o naiwności i uśmiechu dziecka, z promieniującą czystością w duszy.
Rzeczywiście, przynajmniej dwukrotnie, cudem raczej niż sprytem, bardziej prostolinijnością niż fortelem, wychodził Czapski z opresji, które dla innych kończyły się tragicznie. Wychodził także obronną ręką z rozrywających go sprzeczności, wcale nie bagatelnych, skoro jako żołnierz, w najgorszym dla idei pacyfistycznych, ewangelicznych czasie wojny i rewolucji (1917), postanowił n i e z a b i j a ć i nigdy nie sprzeniewierzyć się temu postanowieniu. To, co brano za szczęście Czapskiego w środku rosyjskiego (1918), a potem radziecko-stalinowskiego (1941) piekła, gdy dwukrotnie w beznadziejnych misjach poszukiwał zaginionych w zawierusze wojennej i, jak się miało okazać, metodycznie uśmierconych żołnierzy, było naprawdę nową i, co dziwniejsze, skuteczną jakością wnoszoną o s o b i ś c i e, a nie pod etykietą bezosobowej idei, do strasznego świata, paradoksalnie głodnego elementarnych, ludzkich wartości.
Być może sam Czapski nie był w pełni świadomy swojej siły i swej prawdziwej misji, swojej rozbrajającej bezbronnością d o b r o c i. Nie szkodzi, skoro wyczuwali to świetnie inni, choćby pułkownik Dziewicki, wysyłający odszczepieńca-"dezertera" z pierwszą misją poszukiwawczą do bolszewickiego Petersburga, czy generał Anders, powierzający swemu "kulturalnemu" ustalenie losów zagarniętych przez Sowiety po 17 września 1939 polskich oficerów, co przyniesie rewelację katyńską; skoro wyczuwali owo promieniowanie dobroci "pensjonariusze" i goście Maisons-Laffitte, początkowo, do 1954 roku, na Korneju (1 rue de Corneille), potem, do końca, przy Avenue de Poissy 91, skąd - z niemałym trudem - wyniesiono w połowie stycznia 1993 roku specjalnie stalowaną trumnę z ciałem Józefa Czapskiego.
Pochodził z arystokratycznej i kosmopolitycznej, szeroko rozgałęzionej rodziny Czapskich i Hutten-Czapskich, sięgającej korzeniami Czech, Niemiec, Austrii, Inflant i Polski. Urodził się 3 kwietnia 1896 roku z ojca Jerzego Czapskiego i matki Józefy Leopoldyny Thun. Miejscem urodzenia była Praga i olbrzymi pałac Thunów, wspominany po latach przez Józefa jako "zamek ze stu pokojami gościnnymi". Właściwym domem dzieciństwa był rodzinny majątek ojca w Przyłukach pod Mińskiem Litewskim, wyspa polskości pośród białoruskiego {C}morza. W wieku siedmiu lat traci matkę; jego wychowaniem i edukacją, przy dużej neutralności ojca, zajmują się opiekunowie (z niechętnie wspominanym Wacławem Iwanowskim na czele) i guwernantki. To Iwanowski wymyślił dla młodego panicza "kierunek na Wschód": Petersburg i Carskie Sioło, gimnazjum, studia prawnicze i Korpus Paziów (Pażeskij Korpus), który miał go zabezpieczyć przed wysłaniem na front. Byłoby się to udało, gdyby nie marzenie, dziwne u tego - jak sam się określa - "namiętnego tołstojowca", o wojsku nareszcie polskim i zbrojnym służeniu ojczyźnie.
W Dukorze pod Mińskiem zaciąga się więc "praporszczyk" Czapski do I Pułku Ułanów Krechowieckich, by za chwilę odkryć w sobie nieprzezwyciężalne skłonności pacyfistyczne i antymilitarne, o których mówi głośno i które propaguje wśród żołnierzy i oficerów. W początkach 1918 roku, w drodze do Bobrujska Józef Czapski wraz z dwoma skaptowanymi braćmi Marylskimi, Antonim, który niebawem ogłosi się prorokiem nowego ruchu, i słabiej przejętym sprawą Edwardem, wypruwają z mundurów amarantowe lampasy i zwalniają się z wojska. Jadą głosić nową wiarę, zresztą w duchu tołstojowskiej "karatajewszcziny" z domieszką mistycyzmu, i wybierają najzupełniej fantastyczny i najbardziej niebezpieczny kierunek: porewolucyjny, bolszewicki, ateistyczny Petersburg, a właściwie już Piotrogród. Gdy dołączą do nich na miejscu dwie starsze siostry Józia: Marynia i Karla (Karolina), powstanie w jaskini lwa najdziwniejszy na świecie i najbardziej chyba elitarny, pięcioosobowy ruch społeczno-religijny. I jak się to już w historii zdarzało, choćby za Heroda czy Nerona, najbardziej naiwny, infantylny w miejscu największego, węzłowego zagrożenia, w czasach pełnej pogardy dla życia, co paradoksalnie kończyło się nieraz ofiarnym sukcesem, tworzyło przesłanki, jak to ujmuje Norwid, "wiekuistego zwycięstwa". Ruch marylsko-czapski rozsypał się, na szczęście, sam z siebie (choroba ojca w Przyłukach i w Mińsku, perturbacje uczuciowe "proroka" z wyznawczyniami, brak adeptów, okoliczności zewnętrzne), nie dając okazji bolszewikom do brutalnej weryfikacji jego mocy i ideowej głębi. Ale coś z tamtego doświadczenia młodego zapału i naiwnej wiary "świętych młodzianków" pozostało w Czapskim do końca. Może jeszcze dalej poszedł ksiądz Antoni Marylski (1894-1973), fundując parę lat później - razem z Różą Czacką - dzieło Lasek pod Warszawą, dzieło, przyznać trzeba, chwalebne, porywające i imponujące...
Jak to nieraz w życiu bywa, po kampanii 1920 roku i po mobilizacji we wrześniu 1939 z przydziałem do VIII Pułku Ułanów, po przejściu w latach 1941-45 całego szlaku bojowego z Armią Polską na Wschodzie gen. Władysława Andersa Józef Czapski, zagorzały i głęboki pacyfista, kończy służbę jako kawaler orderu Virtuti Militari i major Wojska Polskiego. Jak z tego widać, jedną sprzeczność rozwiązał, przeżywając w całej pełni, po kolei lub na przemian, oba jej opozycyjne człony czy bieguny.
Pozostawała druga sprzeczność: pomiędzy malarzem-kapistą, współtwórcą g r u p y o określonych, rozpoznawalnych cechach i wyrazistym programie a swobodnym duchem, wolnym, poszukującym artystą, gotowym do przeobrażeń i otwartym na przemiany w życiu i w sztuce. Istniała jeszcze jakby odnoga tej sprzeczności: niezgodność, brak równowagi między wiarą a wiedzą, spontanicznym aktem a namysłem, między zapałem artysty szalonego, dynamicznego, "pochwyconego" (possédé), owładniętego, opętanego zadaniem do wykonania, ideą, tematem, czystym malowaniem, owym "peinture-peinture" a świadomością czy nadświadomością tysiąca sposobów ujmowania i kształtowania tematu, wszystkiego, co już było i co wiemy o malarstwie, o twórcach, stylach, technikach, rozwiązaniach i rezultatach, o sposobach percepcji oka i mózgu, gustach publiczności i strategiach artysty czy marszanda... I wszystkie te sprawy, te głęboko nieraz zniechęcające do twórczego wysiłku p r o b l e m y znajdziemy w całej ich deprymującej głębi, w ich okrucieństwie w spokojnych zapiskach dziennika, w chłodnych rozważaniach pism teoretycznych i błyskotliwych esejów (o sztuce? o życiu? o dramacie artysty?). Jak tamte, światopoglądowe, tak i te, artystyczne, sprzeczności p r z e ż y w a Czapski (a żył długo) odważnie i do końca, nie licząc na łatwe, samorzutne rozwiązanie i ukojenie. Przetrawia je w sobie, p r z e t w a r z a praktycznie (różnie ocenianą) twórczością malarską i wysoko ocenianą, choć niełatwą dla oka i ucha, twórczością pisarską. Czapski malował, rysował i jednocześnie ustosunkowywał się do malarstwa własnego, malarstwa przeszłości, nauczycieli, kolegów, konkurentów i nurtów wstępujących. Powstawały j e d n o c z e ś n i e martwe natury, wnętrza, scenki rodzajowe, portrety, dość swoiście traktowane pejzaże i sumienne prace o Cézannie i Pankiewiczu, szkice o kolegach kapistach, choćby o Zygmuncie Waliszewskim, Józefie Jaremie, Janie Cybisie, Tadeuszu Piotrze Potworowskim, pełne żywego zainteresowania uwagi o Goyi, Corocie, Delacroix, impresjonistach, ale też o mistrzach i klasykach współczesności, jak Bonnard, Matisse, Picasso, Soutine, Nicolas de Staël... Są to dowody pamięci niezakrzepłej, dokumenty ewolucji w doznaniach i odczuciach, żywe przykłady szukania właściwej miary i adekwatności w ocenach (można to patetycznie nazwać prawdą) poprzez oddalenia i ponowne zbliżenia, kołowania i nawroty. Wiele tu szczerego zachwytu, podziwu, trzymania na wodzy czy wręcz nieobecności przypisywanej tak chętnie artystom niby to naturalnej próżności, złośliwości, zawiści. Wystarczy w tym celu, niczym maleńką próbkę, zobaczyć drukowaną w "Kulturze" (1985 nr 5) natychmiast po śmierci Chagalla miniaturkę krytyczną Chagall i Soutine, gdzie znajdujemy naturalnie wspaniałomyślne i wielkoduszne słowa Józefa Czapskiego:
"Dlaczego ta wiadomość tak mnie dotknęła? Może dlatego tylko, że dużo myślałem p r z e c i w k o niemu jako absolutny wyznawca Soutine'a, który był największym malarzem Ecole de Paris - wprost malarzem genialnym. [...] Czy winien jest Chagall, że nie był na miarę Soutine'a?"
Czapski jako krytyk sztuki, teoretyk czy raczej filozof aktu twórczego, czytany uważnie i głęboko - imponuje erudycją, rzutkością, oryginalnością, odwagą i pokorą. I jako autor Oka, Patrząc, malarskich fragmentów dzienników (owych słynnych Wyrwanych stron), ba, nawet tego "rozkurzu" drukowanego przez lata w "Kulturze", a zebranego w "Więzi" przez Pawła Kądzielę w obszernym tomie Rozproszone (Warszawa 2005), być może pośród praktyków pędzla, pośród czynnych malarzy nie ma sobie równych.
Oko, o czym świetnie wiedział Czapski, jest jednak organem uniwersalnym: łowi i przyswaja zarówno plastyczne linie i formy, jak i litery, zdania. Dlatego odpowiednikiem tomu Patrząc jest równie obszerny tom Czytając. Oko ślizga się po kunsztownych, czasem stawiających niejaki opór kapryśnych zdaniach, zmuszających wówczas do głębszego namysłu, po dobrze znanych lub nic w pierwszej chwili nie mówiących nazwiskach czy tytułach - i po chwili już wiemy, że Herling-Grudziński trafnie ocenił swego starszego kolegę z zespołu "Kultury" (a nawiasem: trochę i konkurenta w obrazowaniu "innego świata" i "nieludzkiej ziemi", owej łagrowo-obozowej, stalinowskiej Rosji):
"Był człowiekiem niesłychanej szlachetności, wielkiej czułości i nadzwyczajnej wrażliwości. [...] Uwielbiał i przeżywał czytanie. Tego już dzisiaj się nie spotyka: tak niesłychanie przejętego czytelnika. Książka, która mu się podobała, była dla niego wielkim przeżyciem. Często potrafił czytać na głos, zwłaszcza Norwida, którego uwielbiał."
Z lektur Czapskiego należy wspomnieć jego największe fascynacje filozoficzno-literackie, bo tak się dziwnie składało, że lubił najbardziej literaturę pogłębioną i myśl dobrze osadzoną w słowie pięknym, obrazowym i mocnym. {C}Przede wszystkim będą to Rosjanie: Tołstoj, Dostojewski, Mereżkowski, Fiłosofow, Remizow, Rozanow, autor takich rzeczy, jak Tiomnyj lik, Apokalipsis naszego wriemieni, Ujedinionnoje, którym się - zauroczony - zaczytywał i o którym pisał, nigdy zresztą nie doprowadzoną do końca, książkę. Z poetów rosyjskich najbardziej odpowiadała mu duchowość Aleksandra Błoka.
W równym stopniu co Tołstoj, obudził w młodym Czapskim pacyfistę-antymilitarystę Romain Rolland. Po żywiołowej lekturze w 1915 roku jego apelu do wszystkich ludzi dobrej woli: Au-dessus de la mêlée (Ponad zamętem), Józio z Marynią ślą przejęty list do autora. W połowie lat dwudziestych świadomością Czapskiego zawładnął, i to na długo, Marcel Proust. Jego cykl A la recherche du temps perdu poruszy młodego kapistę i wrażliwca do głębi, otworzy go, do spółki z dziełami Bergsona, na nowe pokłady duchowości, uwrażliwi na spirytualizm europejski i twórczą rolę podmiotu (le moi) w artystycznej kreacji świata. Otworzy go na wielkich samotników-subiektywistów, widzących skroś siebie szerzej i znajdujących więcej (jak podpowiada w Dzienniku Gombrowicz) "w swoim ciasteczku" niż "wielcy społecznicy", epatujący "zaangażowaniem", w "niebotyczności cierpienia" społecznego. To właśnie Czapski, pobudzony Proustem, przekopie się, raz za razem doznając olśnienia, przez obszerne "dzienniki wewnętrzne" (journal intime) Maine de Birana (1766-1824) i Amiela (1821-1881), którego wynurzenia liczą sobie, bagatelka, czternaście tysięcy stron. Już samo przypomnienie zupełnie u nas nieznanego, a przecież znakomitego filozofa jaźni i ducha, prekursora bergsonizmu, do tego świetnego pisarza obdarzonego - jak powiada autor szkicu Ja ("Kultura", styczeń 1949) - "absolutnym słuchem na samego siebie", przypomnienie kogoś, kto miał czelność czy odwagę zapisać w swym dzienniku w marcu 1815 roku, na wieść o lądowaniu Napoleona: "Bonaparte est en France... mon estomac se ferme" (Bonaparte we Francji... ścisnęło mnie w żołądku) - jest niepodważalną zasługą Czapskiego. Dobrze go charakteryzuje także iście surrealistyczny epizod: w 1940 roku, w Griazowcu, cudem ocalony z rzezi katyńskiej admirator Prousta, wygłasza z pamięci dla towarzyszy niedoli, w ramach akcji samokształceniowej, cykl odczytów o autorze W poszukiwaniu straconego czasu. Jakby tu szło o czas, o trwanie, o sztukę, o rzeczy wyższe niż zagrożone życie.
Jakkolwiek na to patrzeć, dla szerszej publiczności Czapski zaistniał przede wszystkim jako świadek-dokumentalista, jako autor Wspomnień starobielskich, Prawdy o Katyniu, broszur krążących przez całe dziesięciolecia w drugim obiegu, i książki Na nieludzkiej ziemi (Instytut Literacki, Paryż 1949, pierwsze oficjalne wydanie krajowe: Czytelnik, Warszawa 1990). Nie pierwszy i nie ostatni raz na tej dziwnej ziemi na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu, gdzie hulają wszystkie sprzeczne wiatry i w obliczu walki o przetrwanie ulega degradacji wszystko, co wyższe, piękniejsze, polityka bywa jedyną, powszechnie zrozumiałą realnością. Pożera ona i podporządkowuje sobie inne sprawy albo - w celu łatwiejszej percepcji przez ogół - wyciska na nich swoje piętno. Trudno powiedzieć, czy autor Na nieludzkiej ziemi był wnikliwie i sumiennie czytany, można mieć co do tego niejakie wątpliwości. Ważne, że był, że widział na własne oczy, napisał oskarżycielską książkę o wyrazistym tytule i świadczył przeciwko katom. Mniejsza o szczegóły i subtelności, o całą paletę barw i odcieni, o walory literackie i wszelkie inne tego dokumentu barbarzyństwa i zbrodni.
Zapomniano, że Czapski jest najpierw artystą, nie propagandzistą czy propagandzistą à rebours, jakąś prostą antytezą Aleksego Tołstoja, któremu nie zadrżała ręka, gdy latem 1942 roku wypisywał takie i tym podobne przepisowe komunały: "Nawet Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar i Napoleon przegrywali bitwy - Suworow ani jednej bitwy nie przegrał"; "Niemiec w przyszłość nie przelezie, jego rozum kwadratowy, Rosjanin jest stworzony dla przyszłości"; "Rosyjski naród jest dobry i kocha dobro"; "Czysta i surowa jest dusza bojownika Czerwonej Armii"... A przecież to Czapski, nie "wielikij pisatiel Tołstoj", był formalnie politrukiem-propagandzistą, ba, Szefem Wydziału Propagandy i Informacji przy Sztabie Armii Polskiej na Wschodzie. Ale to właśnie Czapski precyzyjnie zadbał o prawdę wszystkich danych, pieczołowicie rozliczał się z każdej jenieckiej - zaginionej czy, jak się miało okazać, przestrzelonej - głowy. To właśnie Czapski nie przestał mimo wszystko widzieć w Rosjaninie brata-człowieka, rodaka Lwa Tołstoja, Błoka, Biełego, Rozanowa, nie przestał podziwiać żywotności, hartu ducha, dynamiki, bezpośredniości, naturalności, poczucia humoru narodu rosyjskiego, wielkości rosyjskiej kultury, szerokości rosyjskiej duszy. To właśnie Czapski, wolny od urazy i zemsty, stworzył sprawiedliwy, to znaczy barwny, "dialektyczny", złożony z pojednanych przeciwieństw portret żywiołowego wielkorusa i sybaryty, przyjaciela Stalina i wroga jego wrogów, wziętego pisarza Aleksego Tołstoja. To Czapski w rzekomo "wrażej", przez całe dziesięciolecia trzymanej pod korcem książce, której tytuł podyktowała mu nieludzka historia i nikczemna ideologia, nie uchybił ani człowiekowi, ani ziemi. Nie przestał - w najgorszych warunkach obozowych, pośród żywych szkieletów i napiętnowanych śmiercią twarzy współtowarzyszy - ufać życiu, poszukiwać piękna i zbawienia. Może ta "nadwyżka", naddatek wartościujący życie, ten artystyczno-mistyczny stosunek do świata były dla niego najlepszą tarczą, pozwoliły przezwyciężyć rozpacz, bezwład, zwątpienie, ocalić duszę i - paradoksalnie - istnienie?
"Bardzo prędko po przybyciu do obozu zachorowałem na płuca. Z 40-stopniową gorączką, plując krwią dostałem się do izby chorych. [...] To było wszystko. Niemniej jednak otrzymałem czystą koszulę i kiedy położono mnie w malutkim pokoiku z 5 ludźmi chorymi na suchoty, miałem wrażenie, że jestem prawie w raju. [...]
Dziwnie to brzmi, ale muszę przyznać, że te trzy czy cztery tygodnie spędzone w szpitalu zaliczam do prawie szczęśliwych. [...]
Potem gorączka zaczęła spadać, wracały siły. Wówczas postanowiłem się ratować od rdzewienia umysłowego, próbowałem wieczorami, gdy koledzy już spali, pisać historię malarstwa z pamięci od Dawida do naszych czasów. Maczkiem, ołówkiem zapisany kajet (był tam zupełny brak papieru poza gazetami) mojej historii [...] zgubiłem w więźniarce między Starobielskiem a Griazowcem, ale przydał mi się, bo praca nad nim wiele mi przypomniała. [...]
Wieloletnia praca malarska rozwinęła we mnie w ostatnich latach przed wojną bardzo żywy i właściwie stały stosunek do natury. [...] Ale od września [27 września 1939 roku Czapski dostaje się do niewoli sowieckiej] przez szereg tygodni miałem wrażenie zupełnego zerwania kontaktu z naturą, odcięcia od natury. Najpiękniejszy zachód słońca, najdziwniejszy widok, wszystko było mi całkowicie obce. Dlatego tak bardzo ostro utkwił mi w pamięci pierwszy przeżyty na nowo pejzaż. Był już koniec listopada, o wschodzie słońca za czerwonymi murami naszego budynku nagle 'wybuchnęło' bengalskie niebo pełne różowych, błyskających, jakby elektrycznych chmur, przetykanych smugami ostrego lazuru. Na tym tle wielkie, nowo zbudowane ogrodzenie z potężnych spiczastych pali świeciło rudozłotym światłem, budka drewniana nie oświetlona promieniami słońca miała kolor szafiru, a poza ogrodzeniem z daleka widać było wielkie drzewa o jasnoniebieskich, jaśniejszych niż niebo pniach, okryte, nanizane tysiącami czarnych kawek i wron.
Potem, z tygodnia na tydzień, pomału wracało przeżywanie kształtów i barw. Był to znak powolnego powrotu do życia, nawet do radości życia, wbrew wszystkiemu."
Dziś, gdy parę spraw się wyjaśniło (od czego nasze stosunki z Rosją i rosyjskością nie stały się łatwiejsze) przyjdzie nam czytać Na nieludzkiej ziemi na nowo, może zupełnie inaczej, bardziej "po czapskiemu": głębiej, szerzej, czulej, słowem - prawdziwiej.
Z upływem czasu widać coraz bardziej, że Czapski był nie tylko o s o b n y. Widać, że był piękny. Z wyglądu, życiorysu, przekonań, twórczości do nikogo niepodobny. Oryginał pełen najdziwniejszych, wzruszających sprzeczności. Trochę Don Kichote, trochę Bayard ("Chevalier sans peur et sans reproche"). Mężny artysta, czuły żołnierz. Niebanalny, trochę niepozbierany, chaotyczny, bardzo przez to ludzki myśliciel. Przyjaciel. Ciepły, piękny człowiek. Dobrze przysłużył się sztuce, prawdzie i Rzeczpospolitej.
Autor: Aneta Wiatr, maj 2007.
Tekst
Czytaj więcej: Józef Czapski: „dosłownie zakochałem się w Polsce”
Minutová půjčka online za pár minut?
Samozřejmě. Neptáme se vás, na co si chcete půjčit. Půjčíme vám na co...