Redaktor Jacek Żakowski z tygodnika „Polityka” stwierdził, iż J. Kaczyński tworząc Prawo i Sprawiedliwość czerpał w dużej mierze z tradycji ONR-u (Obozu Narodowo-Radykalnego). Dla wszystkich, którzy choć trochę orientują się w historii polskiej myśli politycznej, teza ta jest tak absurdalna, że aż trudno uwierzyć, że wygłosiła ją osoba chcąca uchodzić za poważnego publicystę.
A.Wołos
Publicyści i politycy niechętni PiS ponownie wyciągają najcięższe armaty próbując zdyskredytować kandydaturę prezesa tej partii w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich. Coraz częściej wobec Jarosława Kaczyńskiego są wykorzystywane także chwyty poniżej pasa. Nie ma sensu rozwodzić się nad kolejnym chamskim, radiowym wyskokiem Wojewódzkiego i Figurskiego. Można tylko z troską pochylić się nad stanem kondycji moralnej i umysłowej tych panów, od których już chyba nikt nie oczekuje dobrego smaku i zdrowego rozsądku. Problem pojawia się wówczas, gdy do prymitywnej nagonki przyłączają się osoby, które z racji wykonywania swojego zawodu powinny dbać o poziom publicznej debaty.
Doskonałym tego przykładem jest redaktor Jacek Żakowski z tygodnika „Polityka”, który w swojej audycji na falach Tok Fm (7 maja 2010) stwierdził, iż J. Kaczyński tworząc Prawo i Sprawiedliwość czerpał w dużej mierze z tradycji ONR-u (Obozu Narodowo-Radykalnego). Dla wszystkich, którzy choć trochę orientują się w historii polskiej myśli politycznej, teza ta jest tak absurdalna, że aż trudno uwierzyć, że wygłosiła ją osoba chcąca uchodzić za poważnego publicystę. Przypomnijmy, że ONR powstał w wyniku rozłamu w Stronnictwie Narodowym w 1934 roku. W swojej deklaracji politycznej twórcy tego ugrupowania zapisali m.in., że „Żyd nie może być obywatelem Państwa Polskiego i - póki jeszcze ziemie polskie zamieszkuje - powinien być traktowany jedynie jako przynależny do państwa”. Porównywanie partii J. Kaczyńskiego do radykalnych nacjonalistów okresu międzywojennego, którzy w ramach swojej działalności bojówkarskiej atakowali na uniwersytetach żydowskich studentów kastetami i pałkami, a w ulicznych starciach z żydowskimi organizacjami (np. Bundem) używali nie tylko petard, gazu, ale nawet broni palnej jest wyrazem skrajnej nieuczciwości.
Jarosław Kaczyński - podobnie jak jego świętej pamięci brat - odwoływał się raczej do tradycji przedwojennego PPS-u, czyli obozu politycznego stojącego wówczas po drugiej stronie barykady niż polscy narodowcy. Piotr Semka na łamach „Rzeczpospolitej” trafnie pisał o zmarłym prezydencie, że „(…) był reliktem zapomnianej już tradycji PPS, która łączyła etos inteligenta czującego obowiązek troski o prostego człowieka z szacunkiem dla polskiej tradycji. Z tej tradycji wyniósł niechęć do szowinizmu, do absolutyzowania pojęcia narodu. Daleki od religijnej ostentacji, ale kiedy trzeba było, potrafił ostro stwierdzić, iż nie dopuści do zdejmowania w Polsce krzyży”. Te słowa w znacznym stopniu można odnieść także do J. Kaczyńskiego. Najwyraźniej jednak dobre notowania prezesa PiS i mobilizacja zwolenników tej partii (co pokazało zebranie ponad 1,7 mln podpisów pod jego kandydaturą), powoduje że przeciwnicy J. Kaczyńskiego próbują dorobić mu nacjonalistyczno-endecką gębę. Nie jest to niestety jedyny przykład z ostatnich lat, kiedy sięgano po tego typu epitet (dla salonowców nacjonalizm to jedna z najgorszych obelg). To w końcu główny konkurent prezesa PIS do prezydenckiego fotela Bronisław Komorowski w 2008 roku w publicznym radio powiedział, że „w IPN rządzą popłuczyny po endecji”.
Jacek Żakowski jest nie tylko znanym publicystą czołowego tygodnika opinii, ale również kształci w dziennikarskim fachu studentów. Tym bardziej więc nie powinien posuwać się tak daleko. Czym innym jest bowiem ostra publicystyka polityczna, a czym innym bezczelne pomówienia.
Marcin Chełminiak, dr nauk politycznych, pracuje w Instytucie Nauk Politycznych UWM w Olsztynie, publicysta.
Skomentuj
Komentuj jako gość