Patrzę właśnie kątem oka, któryś raz, na „Gladiatora” Scotta Ridley’a i zastanawiam się - który z kandydatów mógłby być tym, skądinąd lubianym przeze mnie filozofem i władcą, Markiem Aureliuszem, pragnącym w przenośni, sanacji Polski? Komorowski, Kaczyński, Napieralski, Jurek?
fot: Gladiator, reż Ridley Scott
Nie wierzę, że tragedia kwietniowa przyniesie przemianę, metanoię, katharsis. Jakkolwiek by to zwał. Nie wierzę, że przyniesie odnowę, zmieni oblicze polskiej ziemi, polityki i wyborców. Teksty, które czytam - opinie, komentarze, refleksje, to pobożne życzenia. Chcielibyśmy, żeby tak było. Niektórzy z nas, nawet bardzo. Żeby wizja Polski, polityka zmieniły się. Nie możemy jednak oczekiwać - tak myślę - że tak jak w drugiej Rzeczypospolitej, odżyjemy, ockniemy się, zrozumiemy. Nie sądzę, nie mam złudzeń. Nie mam nadziei, tak, jak większość w przeciwieństwie do mnie, ją żywi.
Skąd mój pesymizm? Nie tylko z ostatnich doniesień. Nie z tego, że nic nie wiadomo o przyczynach katastrofy, że szczątki ciał i rzeczy zabitych osób tkwią nadal w smoleńskim błocie, że rodziny są bezradne w obliczu wyjaśnienia prawdy. Nie z tego, że nie chcemy „zaogniać” stosunków z Rosją, do czego przez dziesiątki lat, zdaje się, przywykliśmy. Nie z tego, że już teraz widzę ślinę na ekranie, jad sączący się z fałszywie uśmiechniętych ust, zaciśnięte pięści, wyostrzone spojrzenia i rysy twarzy, pozdrowienia prowincjonalnych pretorian, którzy już, natychmiast, chcą poprzeć silniejszego. Ale przede wszystkim z odrzucenia prawdy, z eliminacji tych najbardziej konserwatywnych, ideowych i uczciwych osób, które miały poczucie wielkości i zobowiązań, wynikających z prezydenckiej wizji idei polityki pamięci, tradycji i tożsamości narodowej.
Teraz chce się zaoferować nie pamięć historyczno – bohaterską, autentyczną i wzniosłą, która może być fundamentem narodowej dumy, ale dać jak największej ilości ludzi „najpiękniejszą” i „najnowocześniejszą” wizję państwa w ich życiu, która nie wynika bynajmniej z prawdy i z realiów, ale z zapalczywości i chęci utrzymania władzy.
Igrzyska. To mi się teraz nasuwa. Kilkadziesiąt dni igrzysk. Jeszcze trochę złudzeń, upuszczonej krwi, nawet w przenośni. Bo, byleby do dnia wyborów. A potem, choćby upadek Rzymu, czyli Polski.
Patrzę właśnie kątem oka, któryś raz, na „Gladiatora” Scotta Ridley’a (przede wszystkim ze względu na muzykę L. Gerrard i H. Zimmera) i zastanawiam się - który z kandydatów mógłby być tym, skądinąd lubianym przeze mnie filozofem i władcą, Markiem Aureliuszem, pragnącym w przenośni, sanacji Polski? Komorowski, Kaczyński, Napieralski, Jurek? Komorowski - powinien pamiętać o swej przeszłości, nie tylko przecież politycznej. Każdy kto go zna, wie o czym mówię. Kaczyński - że nie wygra idei Lecha przy pomocy liberalnej szefowej kampanii Joanny Rostkowskiej – Kluzik – przyjaciółki różnej maści lewaków, Napieralski, który płacze (wiem, że prawdziwie, bo młody) nad zmarłymi, poklepując równocześnie Jaruzelskiego lub Marek Jurek, który przecież zdaje sobie sprawę z tego, że teraz nie porwie tłumu? Żaden. Tak myślę! Choć jeden z nich wygra, i wiem już który, mimo pospolitych działań panowania nad tłumem i „pracowitych pszczółek”, które zdradzą każdy ideał.
Może kiedyś spotkamy się z prawdziwą ideą, z naszymi oczekiwaniami i pragnieniami, ale jeszcze nie teraz.
Może
kiedy będzie już dość trupów
odzyskamy prawdziwą wolność wyboru i tożsamości,
ale jeszcze nie teraz
bo lud jest kapryśny, zapomina w ciągu dwóch miesięcy.
Był kiedyś sen, który zwał się Polska.
Czy warto oddać życie za sen?
Ten sen jednak się kiedyś spełni .
Kiedyś w to wierzyliśmy i wierzmy!
Oddajmy Im hołd.
Spotkamy się z Nimi, ale jeszcze nie teraz.
Nie teraz.
Zdzisława Kobylińska, dr nauk humanistycznych, poseł na Sejm III kadencji, etyk, publicystka.
Skomentuj
Komentuj jako gość