Ostatnio na łamach Gazety Olsztyńskiej można było przeczytać dwugłos red. Ewy Mazgal i naczelnego Igora Hrywny dotyczący Lasu Miejskiego. Może bym tu swoich trzech groszy nie wtrącał, gdyby nie fakt, że w tym samym czasie przez środek lasu zabrano się za budowę Łynostrady.
Przedmiotem troski redaktorów GO jest panująca w Lesie Miejskim pustka. Tak przynajmniej uważa red, Hrywna, który popiera pomysł „Prutenii” rekonstrukcji osady Wikingów i dorzuca od siebie ewentualność odbudowy przedwojennej karczmy przy moście Smętka, albo sprzedanie prywatnemu inwestorowi terenu po Stadionie Leśnym. Najciekawsze jednak spostrzeżenie redaktora Hrywny jest następujące: „Las Miejski to bezużyteczne skupisko drzew. Ludzka frekwencja jest na poziomie zerowym. Ja najczęściej spotykam tam biesiadujących panów”.
Nic dziwnego zatem, że sens takiemu miejscu może nadać jedynie przepuszczenie przezeń liczonej przynajmniej w grubych setkach dziennie „ludzkiej frekwencji”, która skutecznie poradzi sobie z bezużyteczną, zwierzęcą frekwencją.
Jednak problem w tym, że zgody z red. Hrywną nie ma już na poziomie faktów. Nie wiem w jakich rejonach lasu mój kolega Igor spotyka „biesiadujących panów”. Ja w tym lesie, w dzieciństwie z tytułu miejsca zamieszkania, a później uprawianego sportu i miłości do leśnych spacerów, jestem kilka razy w tygodniu. I uważam, że ten problem, o ile w ogóle istnieje, jest ostatnim, którym warto się zajmować.
To, co dla naczelnego GO wygląda na bezużyteczne skupisko drzew w rzeczywistości jest miejscem azylu dla szukających odpoczynku w ciszy i skupieniu spacerowiczów, zorganizowanych, ale zachowujących się stosownie do miejsca, grup osób, najczęściej rodzin z dziećmi lub starszych ludzi, którzy mnie szczególnie ujmują pięknym, grupowym śpiewem. Kolejna grupa to biegacze, a raczej ta ich część, która rozumie, że tylko klimat i cisza lasu oraz jego bezpieczne, elastyczne podłoże, pozwalają w pełni wykorzystać psycho - fizyczne walory tego sportu.
Rowerzyści, którzy, dzięki dużemu zróżnicowaniu terenu, mogą wykorzystywać (i wykorzystują!) Las Miejski do różnych form jazdy, stosownie do stopnia umiejętności. I na koniec wędkarze oraz amatorzy kajakarstwa, dla których te nazywane Łyną resztki nie zarośniętej jeszcze wodorostami, trawą i krzakami wody, stanowią szczególne wyzwanie.
Można dyskutować czy tych osób jest za mało. Zapewne tak. Podobnie jak za mało ludzi czyta książki czy jest odbiorcami prawdziwej kultury. Takie czasy. Ale czy to oznacza, że także te obszary należy podporządkować gustom i klimatowi masowej rozrywki?
Nasz liczący 1400 ha Las Miejski to największy tego typu, miejski obszar w Europie. Miejsce, które żyje własnym, aktywnym życiem i daje możliwości jakich próżno szukać w większości miast.
Nie podważam sensowności rekonstrukcji średniowiecznej osady. Ale szlag mnie trafia gdy słyszę, że trzeba odbudować karczmę w lesie, albo Stadion Leśny. Sto lat jakie upłynęły od wybudowania przez Niemców tych obiektów zmieniły wszystko. Przede wszystkim ludzi, ich zachowania i potrzeby. Termin „Stadion Leśny” to tylko mile kojarzący się, sentymentalny wytrych, umożliwiający budowę centrum hotelowo – rozrywkowego. Dawna drewniana karczma to dzisiaj perspektywa restauracji, najlepiej z częścią hotelową. Bo tylko wtedy się opłaca. Czy warto to robić, żeby sprowadzić do lasu ludzi, którzy go nie potrzebują?
Twierdzących, że to nieuzasadnione czarnowidztwo, odsyłam na wspomnianą na początku Łynostradę. Niby nic w porównaniu z wymienionymi inwestycjami. Zwykła droga w lesie, a jednak okazja, żeby kolejny raz coś spieprzyć. Pal licho bardzo stromą, gruntową drogę po obu stronach mostu Smętka, którą ustabilizowano betonową podsypką. Wizytówką stanu umysłów włodarzy miasta jest leśny odcinek Łynostrady, od ul Artyleryjskiej do mostu na Wadągu. Ten liczący 5,5 km odcinek najpierw spychaczem pozbawiono naturalnego, leśnego podłoża, po czym zastąpiono mieszanką piachu i kamieni. Zanim zabrali się za nią ratuszowi barbarzyńcy, ścieżce nic nie brakowało, poza ewentualnością drobnych napraw w podmakających miejscach. Tymczasem minęło ledwie kilka tygodni, a już w łatwy do przewidzenia sposób górę nad wypłukiwanym piachem biorą powoli kamienie, co szczególnie „ucieszy” akurat tamtędy najliczniej spacerujących i biegających ludzi.
Jakaś pani na łamach GO zrobiła trafną uwagę: „Gdybym chciała biegać po parku, to bym poszła do parku. Bo tam są takie ścieżki. A ja chciałabym biegać po lesie. Ale to już nie jest las. To jakiś dziwny twór”. Dobra wiadomość jest taka, że syndrom Łynostrady nie dotknął najpiękniejszego traktu pieszo – rowerowego, biegnącego nad samą Łyną. Tu z kolei wstrzemięźliwość władzy jest tak konsekwentna, że sosna, którą przewróciła wichura leżała w poprzek ścieżki nietknięta 3 lata. I leży do tej pory, tylko ktoś się zlitował i przeciął pień, umożliwiając przejazd rowerów. Ale od niedawna leżą dwa następne drzewa, z nadzieją, że rekord leżakowania nie zostanie pobity.
Na tym właśnie szlaku leżała osada, którą chciałaby zrekonstruować „Prutenia”. Jak zrobić, żeby przy tej okazji nie zamienił się w kolejną ...stradę?
Przed laty nieformalne stowarzyszenie No Beton nazwało prezydenta naszego miasta „betonowiczem”. Później lider tej grupy poszedł na garnuszek ratusza, więc mu przeszło, ale pojęcie szybko się przyjęło, a jego trafność bije po oczach kolejnymi faktami. Nie o dosłowność tego „betonu” bynajmniej chodzi, lecz o pewną kulturowo – mentalną ułomność, buraczaną wielkomiejskość, która nie pozwala zrozumieć niestosowności wożenia gliny do lasu (tzw. polimer nad Jeziorem Długim), uszczęśliwienia miłośników dawnej Skandy betonowym „wypasem” czy teraz leśną wstęgą kamiennej „grzymostrady”.
Ale chyba najgorsza jest w tym wszystkim, zawsze ta sama, mieszanina pychy i buty z jaką lokalne władze odbijają piłeczkę społecznej krytyki. W przypadku Łynostrady za dobrą monetę jej krytykom ma wystarczyć stwierdzenie, że nowa nawierzchnia (podobnie jak nad jeziorem Długim) jest mineralna, ma służyć jako droga pożarowa oraz odpowiadać potrzebom komunikacyjnym pracowników Lasu Miejskiego. Kalkulacja urzędników jest taka, że na takie dictum się trochę osób się wkurzy, ale liczy się większość, która pierwotnego stanu tych traktów leśnych nie znała i w bajki o strażakach o leśnikach uwierzy.
A do mojego szanownego kolegi Igora Hrywny wracając, to wybaczy mi na pewno jeszcze jedną uwagę. Rzecz dotyczy tekstu „Większość ma rację. Nawet, kiedy jej nie ma”. Naczelny GO przyznaje, że odnowiona „betonowa” plaża nad Skandą bardzo mu się nie podoba. Ma także świadomość, że jego zdanie podziela kilkudziesięcioosobowa grupa „społeczników, fachowców czy elit”. A mimo to, jego zdaniem, plaża powinna wyglądać tak, jak teraz wygląda. Dlaczego? Bo ważniejsza jest demokracja. Czyli milcząca większość, która konsekwentnie milcząc w sprawie plaży zadecydowała, że tak jest lepiej. Znam Igora Hrywnę niemal 40 lat. I dlatego ciśnie mi się na usta: NIE WIERZĘ! Ale skoro tak, to namawiam do podobnej konsekwencji w sprawie o wiele poważniejszej: braku demokratycznego mandatu do rządzenia dla tych, którym milcząca większość go nie udzieliła.
Bogdan Bachmura
Dodam od siebie, jako codzienny użytkownik Lasu Miejskiego (codziennie rowerem dojeżdżam przez Las do pracy), że nigdy w nim nie spotkałem ani Igora Hrywny (który jeździ rowerem po regionie, co opisuję na stronie GO), ani Ewy Mazgal, natomiast codziennie rano mijam biegaczy i jak wracam po południu, a już w weekendy muszę uważać i jechać ostrożnie, bo tylu mijam biegaczy, spacerowiczów, rowerzystów a przejeżdżając przez most Smętka - kajakarzy. Co jakiś czas natykam się tez niespodziewanie na... Bogdana Bachmurę!
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość