„Państwo jest jak przewód pokarmowy niemowlęcia: z apetytem z jednej strony i brakiem odpowiedzialności z drugiej”. To, przypisywane Ronaldowi Raeganowi powiedzenie, najlepiej moim zdaniem oddaje istotę dwóch sztandarowych ustaw Prawa i Sprawiedliwości: Rodzina 500+ i podatku obrotowego w handlu. Wprowadzaniu nowego podatku, mającego zaspokoić rosnące łaknienie państwa polskiego, towarzyszą jak zwykle szczytne uzasadnienia. Zmuszając wielkie, zagraniczne sieci handlowe do płacenia podatków, miał wyrównać szanse kurczącego się systematycznie polskiego handlu. Ktoś, kto w to uwierzył, zachodzić musiał w głowę w jakim umyśle mogły urodzić się pomysły w tak jaskrawy sposób zaprzeczające głoszonej idei. Wystarczyło przecież zrezygnować z kosztownego w obsłudze i łatwego do uniknięcia przez duże sieci handlowe podatku CIT i ustanowić powszechny podatek obrotowy. To samo dotyczy proponowanej, wyższej stawki za handel w niedziele. Etycznym kamuflażem miało tu być wyeliminowanie handlu w niedziele. Oczywiście, mając potrzebną do tego większość sejmową, można ten cel osiągnąć dużo prościej. Gdyby rzeczywiście o to chodziło. Komuniści, gdy chcieli przykręcić podatkową śrubę, zapalali „zielone światło dla rzemiosła”. Demokraci mają szerszy repertuar mydlenia oczu. Teraz wyciska nas jak cytrynę „przyjazne państwo”, armia urzędników rośnie pod sztandarem odbiurokratyzowania państwa, a wysyp biur obsługi podatkowej zawdzięczamy systematycznemu upraszczaniu prawa podatkowego. Niespotykane w tej grupie zawodowej protesty i uliczne demonstracje dowiodły, że hipokryzja „dobrodziei” z PiS-u przebiła wszystko, z czym mieliśmy do czynienia od czasów komuny.
Zupełnie inaczej to wygląda, gdy chodzi o drugą stronę państwowego przewodu pokarmowego. Jego nadczynność, choć rujnuje kieszenie podatników i finanse państwa, wzbudza na ogół entuzjazm większości, która „chce żyć na koszt państwa i chętnie zapomina, że państwo żyje na koszt każdego”. Finansowym rekordzistą w utwierdzaniu Polaków w tej ułudzie, po uchwaleniu ustawy Rodzina 500+, stał się rząd Prawa i Sprawiedliwości. Projekt ten ma tyle wspólnego z demografią co podatek od handlu z dobrem polskich przedsiębiorców.
Gdyby rzeczywiście chodziło o demografię, warunek otrzymania 500 złotych byłby prosty: rodzisz dziecko-otrzymujesz kasę. Jeżeli zaś celem było przy okazji wsparcie polskich, zwłaszcza wielodzietnych rodzin, to należało zafundować dzieciom darmowe żłobki, przedszkola, ewentualnie wyżywienie w szkołach. Albo stypendia dla szczególnie uzdolnionych dzieci, co mogłoby w przyszłości choć nieznacznie podnieść zawartość klasy w politycznej „klasie”.
Oczywiście takie działania nie dają żadnych gwarancji demograficznego sukcesu, ponieważ rzeczywiste przyczyny niespotykanego w przeszłości załamania dzietności Europejek tkwią u podstaw nieznanego dotychczas cywilizacji zachodniej eksperymentu ustrojowego, społecznego, ekonomicznego, a przede wszystkim aksjologicznego. Handel: dzieci za państwowe pieniądze, to transakcja doskonale oddająca ducha tych postępowych czasów.
Na marginesie mówiąc, teoria, że przyczyną naszych problemów demograficznych jest ubóstwo polskich rodzin wymaga odpowiedzi na pytanie, dlaczego za biednych czasów Wojciecha Jaruzelskiego doświadczyliśmy tak gwałtownego przyrostu urodzin. Tyle samo wart jest argument o wysokiej dzietności Polek wyjeżdżających do Wielkiej Brytanii. To oczywiście fakt, ale wypływające stąd optymistyczne wnioski mąci pytanie o przyczynę stłumienia instynktu macierzyńskiego u korzystających od dziesięcioleci z tego dobrobytu Brytyjek, o przedstawicielkach innych, bogatych europejskich nacji nie wspominając.
Odporność rządu PiS na jakiekolwiek, nawet te najbardziej oczywiste zastrzeżenia dotyczące rozdawania pieniędzy bez względu na dochody, wynika z politycznych zysków jakie ustawa ta przyniosła rządzącej partii. Pieniądze na dzieci pod warunkiem ich urodzenia, darmowe żłobki i przedszkola, to nie to samo co gotówka, dzięki której wdzięczny partii lud może zaspokoić trawiący go nieustannie głód konsumpcji.
W debacie na temat sztandarowego projektu PiS rzadko pada słowo socjalizm. Charakterystyczna dla tego typu gospodarki państwowa darowizna stała się w oficjalnym przekazie niemal równoprawnym dochodem do wypłacanych przez pracodawców wynagrodzeń. Co więcej, przyjęcie założenia, że to bieda polskich rodzin jest głównym powodem zapaści demograficznej zawiera sugestię, że pracodawcy są głównymi winowajcami biologicznego wymierania narodu, a państwo polskie zmuszone jest niebezpieczne skutki tego skąpstwa niwelować. Uczucia wdzięczności nie zakłóca nie zawsze znany pracownikom fakt, że danina na rzecz państwa od każdych wypłaconych 1000 złotych, to następne 700 zł. To większość z nich, jako należne wynagrodzenie za pracę, powinno trafiać do ich kieszeni. Bo w gospodarce kapitalistycznej, a w takiej przecież żyjemy, nie za pieniądze tak naprawdę kupujemy chleb, samochód, płacimy fryzjerowi czy mechanikowi. Rzeczywistą walutą jest przeobrażona w pieniądze nasza praca, którą zamieniamy na wiedzę i wysiłek tysięcy i milionów ludzi, wytwarzających niezbędne dla nas dobra i usługi.
Socjaliści z PiS-u tworzą niebezpieczną iluzję, że źródłem bogactwa, impulsem rozwoju gospodarki, może być popyt tworzony dzięki przetrawionym przez zachłanny państwowy system pokarmowy biletom Narodowego Banku Polskiego. To oszustwo ma nie tylko wymiar ekonomiczny, ale rodzi demoralizującą wiarę, że można otrzymać coś za nic, że można stale brać od innych, nic w zamian nie dając.
Socjaliści wszelkiej maści zawsze chętnie demonstrowali swoją sympatyczną, ludzką twarz. Socjalizm Prawa i Sprawiedliwości ma ciepły wizerunek narodzonych dzięki nim dzieci. Jednak nakarmienie państwowego potwora dodatkowym, ocenianym na ok. 20 mld zł. rocznie haraczem, to gigantyczny wysiłek dla całej gospodarki. Wysiłek, od którego nie ma odwrotu. Pozostaje tylko demokratyczna licytacja w górę, czego próbkę dali już jadący w przeciwnym kierunku, z życzeniami sondażowego dna, „liberałowie” z PO.
Pytanie tylko, czy narodzone dzięki „dobrej zmianie” pokolenie da radę po tym bałaganie posprzątać?
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość