Do państwa Rity i Leonarda Kostków, do Hubertówki w Kudypach gmina Gietrzwałd, często przyjeżdżają wycieczki, więc gdy wiosną 2018 roku ktoś zapukał, pani Rita pomyślała, że to kolejni goście do ich Ogniska Kultury Rodzinnej Patria Familia Ecclesia. Na progu stały dwie panie i pan, wszyscy po 40 i uśmiechali się. I właśnie po uśmiechach ich poznała, Asię, Magdę i Pawła, uczniów II a ze Szkoły Podstawowej nr 12 im. I Dywizji Ludowego Wojska Polskiego w Olsztynie przy ul. Jagiellończyka. Ostatni raz widziała uczniów swojej klasy 36 lat temu, w stanie wojennym, 4 stycznia 1982 roku. Tego dnia dyrektor wezwał ją do siebie. Tam czekali na nią funkcjonariusze SB ze 100-kartkowym zeszytem, w którym zostało odnotowane wszystko, co robiła jako przewodnicząca szkolnej KZ NSZZ „Solidarność” oraz o czym rozmawiała na lekcjach z dziećmi.
Poprzedniego dnia, 3 stycznia, pierwszego po feriach świątecznych powiedziano jej, że nie będzie prowadzić zajęć w swojej pracowni. Była zaskoczona, gdyż wszystkie ściany miała w niej obwieszone planszami dydaktycznymi, pomocnymi do prowadzenia lekcji a w nowej sali ściany były puste. Tego dnia uczyła dzieci jednostek czasu, co to jest sekunda, minuta i godzina. - Jak wytłumaczyć minutę, to chyba mnie Duch Święty natchnął – wspomina. - „Wiecie, że 16 grudnia zginęli górnicy w kopalni „Wujek”? - zapytała dzieci. - Przytaknęły. „Jest taki zwyczaj, że śmierć ludzi czci się minutą ciszy. Wstaniemy teraz i przez minutę będziemy milczeć”. I to była jej ostatnia lekcja z klasą IIa „Witaminki”.
I oto po 36 latach od tamtego wydarzenia, w progu stało troje jej uczniów. Przytuliła ich, wzięli się za ręce i z radości zatańczyli. Przy herbacie poprosili, by dokończyła z nimi przerwaną stanem wojennym lekcję, po której tak nagle i brutalnie zabrano im ich ukochaną panią Ritę. Już rozesłali wici poprzez facebook po wszystkich 37 koleżankach i kolegach z klasy, wynajęli w ich byłej szkole – dzisiaj to Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego im. M. Bublewicza - tę samą klasę, na tę godzinę lekcyjną.
Wówczas, gdy już pani Rita nie wróciła na lekcje a oni dostali nową wychowawczynię, dzieci zastrajkowały, odmówiły chodzenia do szkoły. Liczna delegacja rodziców, a byli to w większości pracownicy naukowi z Kortowa, poszła do władz oświatowych, do Kuratora, żeby oddano dzieciom ich wychowawczynię, bo dzieci płaczą i mówią, że wrócą do szkoły tylko wtedy, jak wróci ich ukochana pani. Jednak inspektor Wydziału Oświaty i Wychowania Urzędu Miasta Mieczysław Krygier był nieugięty, zawiesił w obowiązkach panią Ritę Kostkę za złamanie przepisów o stanie wojennym. Zaczął się dla niej czas przesłuchań na SB.
Kaszubi – wierni Bogu i Ojczyźnie
Rodzice wychowali ich w duchu chrześcijańskim i patriotycznym. Oboje pochodzą z Kaszub. Rita urodziła się w 1943 roku w Rumi, jako drugie dziecko (pierwsze zmarło) Reginy i Klemensa Kożyczkowskiego (herbu Gozdawa). W Rumi mieli dom i gospodarstwo przy międzynarodowym lotnisku. Działkę kupił im dziadek, maszynista kolejowy z Kartuz a dom na niej postawił ojciec pani Rity. Dziadek w ten sposób wywianował każde z 5 dzieci i każde zdobyło konkretny fach. Jej tata był rzeźnikiem. W czasie okupacji młodych mężczyzn Niemcy wysyłali na roboty a ojców rodzin co jakiś czas więzili i bili pejczami, nazywali to „25 polskich” od liczby razów. W ten sposób wymuszali posłuch. Zimą 1945 roku, gdy zbliżał się front, Niemcy ojców uwięzili na stacji a kobietom z dziećmi kazali uciekać do Redy. Jej mama w stresie straciła pokarm. Małą Ritę od śmierci głodowej uratowała zabłąkana koza.
Wychowywała się w domu, w którym na pierwszym miejscu był Bóg i Ojczyzna (pamięta, że niemal w każdym domu wisiał znak Rodła i „Pięć Prawd Polaków”). Ojciec był bardzo muzykalny, grał na wielu instrumentach, w domu zawsze było wesoło, pełno gości. Córkę (jedyną, po niej przyszło na świat 7 braci) nauczył grać na mandolinie i akordeonie. Śpiewali pieśni patriotyczne i religijne. Dawali sobie radę mimo szybko powiększającej się rodziny, gdyż ojciec pracował przy kolei i dodatkowo mieli gospodarstwo.
Ich życie religijne skupiało się przy kaplicy pw. Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, prowadzony przez ojców Salezjanów (ksiądz dyrektor Jan Kasprzyk do 1942 roku ukrywał się, później aresztowany przez gestapo trafił do KL Dachau, ks. Błażewski został rozstrzelany przez Niemców jesienią 1939 roku, stając się jednym z pierwszych męczenników tej wojny z grona salezjanów).
Pani Rita pamięta wspaniałe procesje Bożego Ciała, które szły ul. Abramowskiego. Uczestniczyło w niej chyba całe miasto. Przy każdym domu stał pięknie przystrojony ołtarz. Jej w udziale przypadło wypisywanie na łuku ołtarza kopiowym ołówkiem napisu „Idzie, idzie Bóg prawdziwy”. W procesji szła w stroju krakowskim, który uszyła jej mama. Opowiadał jej o Wawelu, że to kolebka ich kultury. Jednak na początku lat 50. władze zakazały procesji a nocami z domów zaczęli znikać ludzie. Zapanował strach. Pamięta swego ojca słuchającego nocą Radia Wolna Europa.
W Rumi zakazano też prowadzenia gospodarstw rolnych, więc rodzice sprzedali dom i kupili gospodarstwo w Miłobądzu, przez wieś prowadziła linia kolejowa Tczew – Gdańsk. Na drugi dzień po przeprowadzce po raz pierwszy zobaczyła swojego przyszłego męża. Do ich domu wpadł wystraszony wyrostek, o rok od niej starszy, krzycząc: „ratujcie, bo mnie pijak goni”. Rzeczywiście wpadł za nim jakiś wściekły mężczyzna, chwycił chłopca, ale ten mu się wyrwał i uciekł. Okazało się, że dom rodziny Kostków jest pod drugiej stronie drogi.
W Miłobądzu też dobrze im się wiodło, ziemia okazał się pszenno-buraczana a jej mama miała głowę do gospodarki. W ogrodzie hodowała kwiaty, którymi przez 25 lat ubierała ołtarz w kościele Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny. Kościół bardzo ucierpiał w 1945 roku. Żołnierze wycofującej się armii niemieckiej, ładunkami wybuchowymi częściowo zburzyli wieżę a następnie przy pomocy fosforu zapalającego zamienili kościół w zgliszcza. Powojenną odbudowę ukończono w 1956 roku. Gdy w 1956 roku w Polsce wprowadzono prawo do zabijania dzieci nienarodzonych m.in. ze względu na trudną sytuację życiową, z tej możliwości chciały skorzystać znajome mamy. - Wśród młodych kobiet nastała taka moda na usuwanie ciąży - wspomina pani Rita. - Moja mama, która była światłą kobietą, regularnie czytała pisma religijne, wiele kobiet od tego kroku odwiodła. Później były mamie wdzięczne.
Pani Rita pamięta swoją mamę, jak po ubraniu kwiatami ołtarza, puka delikatnie do tabernakulum i pyta: „Jezusku, jesteś tam?” Rozmawiała z Panem Jezusem, prosiła o pomoc w rozwiązywaniu problemów, zwłaszcza wychowawczych z synami, a tych problemów przybyło po tragicznej śmierci męża w 1957 roku. Zaczęło się od tego, że ojciec zebrał we wsi z 20 młodych chłopaków i namówił do śpiewania w chórze kościelnym. Przygotowywał z nimi pieśni na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Pani Rita, która ma po ojcu słuch, pamięta, jak ćwiczył z chłopcami na cztery głosy kolędy, co było trudne, np: „Bracia patrzcie jeno, jak niebo goreje/ znać, że coś dziwnego/w Betlejem się dzieje”. Próby odbywały się u nich w domu, ale władze wydały zakaz zgromadzeń w domach. Ojciec przeniósł więc próby do kościoła. Wracając raz wieczorem z takiej próby został ciężko pobity przez „nieznanych sprawców” i wkrótce zmarł. Cały ciężar wychowania 8 dzieci spadł na mamę. Nie załamała się.
Ona – nauczycielka, on - leśnik
Już jako mała dziewczynka chciała być nauczycielką. Chciała przekazywać innym, to co piękne i dobre, to co ją samą zachwycało. W Miłobądzu, mimo że potrzebowali nauczycieli, nie chcieli jej przyjąć a mamy nie było stać, by posłać ją na studia pedagogiczne. Męczyła się więc w pracy w Prezydium Rady Narodowej, w którym pracowali sami komuniści. Szansa pojawiła się w 1962 roku w szkole w Krokowej koło Pucka. Ukończyła w tym czasie Studium Nauczycielskie (wf i biologia). Pracowała tam do 1966 roku, do ślubu z Leonardem Kostkiem, świeżo upieczonym absolwentem studiów leśniczych w Poznaniu, sąsiadem z Miłobądza, z którym chodziła już w liceum. Wszystkie panny jej zazdrościły kawalera, bo każda chciała się wydać, za któregoś z sześciu Kostków, przystojnych i wykształconych mężczyzn. No ale, jak patrzę na zdjęcia ślubne, to i pan Leonard miał szczęście, gdyż młoda panna była wyjątkowo piękną kobietą.
Rok ich ślubu był też rokiem jubileuszu 1000-lecia Chrztu Polski. Niosła wraz z 3 koleżankami kopię Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który pielgrzymował po kraju i dotarł do ich parafii.
Przodkowie pana Leonarda Kostki, herbu Gozdawa, ściągnęli na Pomorze spod Przasnysza po Pokoju Toruńskim (1411). Pan Leonard twierdzi, że św. Stanisław Kostka jest z ich rodu, bo też pochodził spod Przasnysza i też był herbu Dąbrowa. Ojciec pana Leonarda był nadleśniczym w Lubichowie, w Borach Tucholskich. W 1928 roku poślubił Felicytę z domu Landsberg z Miłobądza. Landsbergowie, to był zamożny, spolszczony ród pomorski. W roku 1918 senior rodu, podczas zjazdu rodzinnego, a rodzinny były liczne, największa rodzina miała 11 dzieci, wziął dużą misę i każdy wrzucał do niej, co miał drogocennego. Senior wszystko przekazał na umundurowanie i uzbrojenie żołnierzy Wojska Polskiego, którzy byli bosi i bez broni.
W sumie trzej bracia Kostkowie wzięli za żony 3 siostry Landsberżanki. Dzieci z tych związków były bardzo zdolne. Wielu ukończyło studia w II Rzeczpospolitej.
Ojciec uniknął śmierci w Katyniu, w którym zginęło dwóch jego kolegów, nadleśniczych. Dostali rozkaz 1 września ewakuacji wraz z rodzinami do Lwowa. Pociąg został zaatakowany przez samoloty niemieckie. Jego koledzy pojechali dalej, ale on po tym ataku, zawrócił i dzięki temu w 1942 roku urodził się Leonard w Meszczach pod Piotrkowem Trybunalskim.
Po wojnie rodzina wróciła do Lubichowa i ponownie jego ojciec został nadleśniczym. Nie zdał broni myśliwskiej, na UB powiedział, że w czasie okupacji wyrzucił do bagna. Nie dowierzali mu. Zamknęli go w karcerze po pas w wodzie i na głowę przez całą dobę kapała mu woda, kropla po kropli. Wytrzymał tę próbę. Uprawiał12-hektarowe gospodarstwo po swojej mamie w Miłobądzu i podczas prac polowych w 1950 roku zginął w wypadku. Jego mama z renty po mężu i z gospodarki zdołała wykształcić wszystkich 6 synów. Pan Leonard uzyskał dyplom mgr. Inż. lesnika w Poznaniu w 1966 roku i od razu wziął ślub. Chciał wcześniej, ale matka postawiła warunek, najpierw studia.
Z Kaszub na Świętą Warmię
Pan Leonard pierwszą pracę, jako pomocnik nadleśniczego, dostał w Starym Dzierzgoniu. Mieszkali w jednym pokoju. Za pierwszą pensję kupili rowery i w 1967 roku pojechali nimi 80 km, pierwszy raz w życiu, na odpust do Gietrzwałdu (wcześniej pani Rita z rodzicami jeździła na Jasną Górę). Przenocowali na sianie w stodole i następnego dnia byli na Mszy św. Gdy w drugim roku małżeństwa pierworodny był w drodze pan Leonard na gwałt zaczął szukać nadleśnictwa, które miało wolny dom.
- Po 3 dniach miałem odzew, telefon od nadleśniczego z Kudyp pod Gietrzwałdem. Ma dom. „Kiedy pan chce się przenieść?” - zapytał. „Natychmiast”. Okazało się, że był to nowy dom z płyt trzcinowych typu Mikołajki, 3-pokojowy. - To był cud! - wspomina pan Leonard wrażenie, gdy go ujrzeli. - Nic nam więcej do szczęścia nie było trzeba!
Po tygodniu urodził się pierworodny, Przemysław. I tak prawie co dwa lata pojawiało się na świecie kolejne dziecko. Żeby wyżywić taką gromadkę pan Leonard prowadził gospodarstwo, hodował m.in. owce, mial ich ze sto. Z tymi owcami miał ich zobaczyć kardynał Karol Wojtyła, wracający z mszy na 100-lecie Objawień Matki Bożej Gietrzwałdzkiej 11 września 1977 roku. Oni też byli na tej uroczystości. Po powrocie z mszy zastali na łące wiele martwych owiec zabitych przez watahę psów. Gdy pan Leonard szedł z ranną owieczką na ramionach w otoczeniu ocalałych z pogromu owiec, piątki dzieci i żony Rity, ujrzał go z okna auta kardynał Wojtyła. Prawdopodobnie po mszy zwiedzał okolice i jechał do kościoła w Sząbruku. Zatrzymał się i miał przywitać pana Leonarda słowami: „oto prawdziwy pasterz”. Pani Rita przyklęknęła. Historię tę opisali i wystawili przy ogrodzeniu domu pod kapliczką.
Pani Rita podjęła pracę w szkole w Łupstychu i zapisała się na studia pedagogiczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie. Mówi, że szkoła była mocno zideologizowana, filozofia, psychologia, pedagogika – wszystkie przedmioty były wykładane przez pryzmat „naukowego poglądu na świat”, to znaczy marksistowsko-leninowski. Ona na szczęście mogła napisała normalną pracę magisterską: porównała uspołecznienia dzieci w rodzinach wielodzietnych z rodzinami z jedynakami. Wyszło, że w rodzinach wielodzietnych uspołecznienie jest lepsze.
Jako świeżo upieczony magister nauczania początkowego, matka 5 dzieci, rozpoczęła 1 września 1980 roku pracę w Szkole Podstawowej nr 12 im. I Dywizji Ludowego Wojska Polskiego.
Dostała klasę Ia liczącą 37 uczniów, dużo z rodzin pracowników naukowych z Akademii Rolniczo-Technicznej w Kortowie. Była pełna zapału i pomysłów. Wprowadził nauczanie zintegrowane, co było wówczas absolutnym novum, czyli łączenie na jednej lekcji różnych przedmiotów. - matematyki, polskiego, śpiewu, rysunku i przyrody. - Ucząc matematyki jednocześnie dbałam o piękno języka polskiego i estetykę rysowania elementów, zbiorów. Lekcję na temat osi liczbowej połączyłam z 63. rocznicą wyzwolenia narodowego. Na osi dzieci umieszczały najważniejsze daty z historii Polski.
Czas Solidarności – Kronika Szkolna
Na nowy etap w jej życiu nałożył się wybuch Solidarności. - Chciałam moim dzieciom zapewnić wolność i normalny byt – wspomina ten szalony czas. - Ja się zaangażowałam całą sobą, z radością, to był zachwyt. Napędzały mnie słowa Ojca Świętego: „Niech zstąpi duch Twój...”. Ale nie było ławo założyć związek w szkole. Nauczyciele byli nieufni, zniewoleni przez dyrekcję. Musiałam przełamać ich strach. Pociągnęła za sobą 40 nauczycieli.
Wybrano ją na delegatkę do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego „Solidarności” w Olsztynie a później na przewodniczącą Komisji Zakładowej. Była też delegatem na I Zjazd Regionu. Wpadała na Dąbrowszczaków, gdzie mieściła się siedziba Solidarności olsztyńskiej, widziała jak pani Grażyna Langowska i pan Antoni Jutrzenka-Trzebiatowski z Solidarności oświatowej dawali z siebie wszystko. Po cichu zostawiała im jedzenie, bo z tym było krucho, a oni mieli gospodarstwo. Zabierała pismo Solidarności „Rezonans” i kolportowała po szkole.
Tamten niezwykły czas znalazł swoje odbicie w Kronice Szkolnej, która prowadziła wraz z uczniami od pierwszych dni września.
Leży przede mną ciężka, pękata księga. Otwiera ją zdjęcia Jana Pawła II i napis „Niech zstąpi Duch Twój… . Człowiek Wolności. I dopisek „Boże, chcę coś zrobić dla Polski”. Pod data 1 września 1080 roku postanowienie: „Chcemy wyrosnąć na obywateli godnych naszej Ojczyzny, Polski”. Klasę nazwała „Witaminki”. Chodziło jej o nazwę neutralną, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Potem kilka stron ze zdjęciami legitymacyjnymi uczniów i krótką charakterystyką każdego z nich oraz jaką role pełni w klasie, wszystko opisy z humorem, ciepłe. Wydarzenia z życia klasy i szkoły przeplatają się w Kronice z wydarzeniami politycznymi oraz relacjami z wycieczek oraz spotkań w klasie z ciekawymi ludźmi różnych zawodów. Liczba tych wycieczek i spotkań jest imponująca. Dzieci były na kilku wydziałach w Kortowie, w olsztyńskich fabrykach, pani Rita zapraszała rodziców, by opowiedzieli o swojej pracy (np. pan Władysław Sacha opowiadał o pracy drukarza).
Wpis uczniów: „W związku z wydarzeniami i trudna sytuacją społeczną w naszym kraju, postanowiliśmy wnieść swój wkład w odnowę i solidarna postawę służąc swojej Ojczyźnie wzorowym codziennym postępowaniem, solidarną nauką, sumiennym wykonywaniem obowiązków w szkole i domu”.
Wkład pani Rity to opracowanie na 2 stronach maszynopisu Raport w sprawie warunków socjalno-bytowych uczniów i pracowników pedagogicznych. Przepisała go w 300 egzemplarzach i rozdała 30 października podczas ogólnego zebrania wszystkich rodziców. Napisała, że organizacja prawidłowej pracy jest niemożliwa z uwagi na bardzo trudne warunki lokalowe. Na 950 dzieci w 36 oddziałach jest tylko 16 izb. Zajęcia więc trwają od 7.30 do 20.00. Klasy są przepełnione. Lekcje odbywają się w jadalni, na korytarzu, świetlicy, bibliotece i na korytarzu. Na wuefie dzieci ćwiczą w ciemnym i wąskim korytarzu. Nauczyciele muszą rozmawiać z rodzicami na korytarzu w potwornym hałasie, bo w pokoju nauczycielskim się nie mieszczą. W rezultacie dzieci są rozdrażnione, nadpobudliwe, skarżą się na bóle głowy i i zaburzenia żołądkowe. KZ „Solidarności” postulują przeniesienie Zespołu Szkół Rolniczych i Ogrodniczych, z którymi dzielą budynek szkoły. Ich postulat poparła Rada Pedagogiczna.
Działacze oświatowej Solidarności spotykali się w szkole pielęgniarskiej przy ul. Mariańskiej. Tam opracowali tymczasowy społeczny regulamin Rady Pedagogicznej. - Uczyliśmy się na zebraniach, jak lepiej i piękniej uczyć dzieci – wspomina.
Kolejna karta Kroniki. „Pożegnanie Starego Roku 1980. Zwyczaje i tradycje świąt Bożego Narodzenia, wiersz Tadeusza Kubiaka „Wieczór wigilijny”, dzielenie się opłatkiem, wspólne śpiewanie kolęd”.
Kolejna karta. Zdjęcie pomnika Poległych Stoczniowców. Pani Rita była na uroczystości jego odsłonięcia 16 grudnia 1980 roku. Napisała w Kronice: „Zabliźniona pamięć grudniowej tragedii”. Dołączyła wiersz Czesława Miłosza: „Który skrzywdziłeś...”
Nowy rok szkolny 1981/82. Zaskoczone i rozżalone dzieci z II a zobaczyły, że ich ukochana pani Rita ich osierociła. Nie stoi z nimi na uroczystym apelu. Rodzice zdumieni pytają, o co chodzi? Tłumaczy, że dyrektor oznajmiła jej, iż będzie wychowawczynią innej klasy, mimo że nauczyciel nauczania początkowego prowadził dzieci od I do III klasy. Rodzice proszą o rozmowę dyrektor Zofię Reich. Gdy dyrektor weszła do ich sali lekcyjnej, dzieci wstają i zaczynają śpiewać: „Nasza pani jest kochana/Zawsze ma dla nas czas/Zwykle pani śpiewa dla nas, ale dziś posłucha nas./Proszę Pani, proszę Pani, my lubimy Panią tak, że jak Pani nie ma z nami, nawet lizak traci smak”. Dyrektorka kapituluje. Pani Rita odzyskuje swoją klasę.
Kolejna karta Kroniki. „Współczesność w oczach dzieci. Co dociera do dzieci z przełomowych wydarzeń, jak je przezywają, co potrafią z nich zrozumieć?” Wpisy uczniów i ich rysunki. Ania M. napisała: „Nasza Ojczyzna jest bardzo piękna. Bardzo kocham swoją Ojczyznę. Chciałabym aby nią rządzili mądrzy ludzie”. Rysunek szkoły z flagą Solidarności i podpis: „Nasza Pani zawiesiła flagę Solidarności”. Kolejny rysunek: bramy drukarni OZGraf, w której trwał strajk drukarzy „O prawdę i wolne słowo”, w mediach i życiu publicznym". Dzieci przepisały też do Kroniki pieśń „Żeby Polska była Polską” (oczywiście, śpiewały ją z panią).
Lekcja: „Wielcy Polacy: Mikołaj Kopernik, Fryderyk Szopen, Tadeusz Kościuszko, Czesław Miłosz, Karol Wojtyła. Dzieci wysłuchały Mazurka F-dur Opus 68 nr 3. Napisały w Kronice: „F. Szopen walczył za pomocą muzyki o przywrócenie wolności naszej Ojczyźnie”.
Wpis ucznia z 17.III.1981. „Dorośli coraz częściej mówią o groźbie strajków w Polsce. Nawet cukierków nie można kupić w sklepie. Wszędzie kolejki. Dużo rozmawialiśmy na lekcji o sytuacji w naszej Ojczyźnie. Zapisaliśmy do zeszytu takie zdanie: Najważniejsza jest prawda i dobro człowieka”.
Jako, że nazwa szkoły zobowiązywał, zaprosiła 22. października 1981 roku por. Jerzego Sztorca z Centralnego Ośrodka Szkolenia (narysował w Kronice orzełka i skrzyżowane buławy). Odwiedzili też jednostkę wojskową. Dzieci zadawały dociekliwe pytania żołnierzom: „Czy wyszły nowe typy czołgów?”, „Czy kula może przebić pancerz czołgu?”, „ W jakiej wodzie kąpią się żołnierze?”
Kolejna karta. 5 listopada 1981 roku. Informacja o zebraniu Solidarności pracowników oświaty miasta Olsztyna. Uchwalili przystąpienie do akcji protestacyjnej w związku z niezrealizowaniem umów społecznych dotyczących oświaty.
3.XI.1981r. Wklejony do Kroniki list z Hohenhameln w RFN, z ankietą do wypełnienia. Proszą o podanie wieku i wzrostu dzieci oraz o zaznaczenie, co dane dziecko potrzebuje z ubrania. To zaowocował kontakt, jaki pan Leonard Kostka nawiązał w latach 70., gdy grupę 12 leśników zaprosili do siebie leśnicy niemieccy. Znał język niemiecki.
9.XI.1981r. W Kronice prośba nauczycieli do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego w sprawie obuwia na zimę. Pracują do późnych godzin wieczornych i nie mają możliwości, by wystawać w kolejkach. Podają rodzaj obuwia i rozmiary. Z Kroniki nie wiemy, czy prośba do WPHW była skuteczna, natomiast dowiadujemy się, że 27 listopada 1981 roku dotarły z Niemiec ubrania dla dzieci. W Kronice są wpisy darczyńców (m.in. podpis: Hans Christian Muller). Z powrotem zabrali 40 znaczków Solidarności, ale zabrano je im na granicy polsko-enerdowskiej. W Kronice jest też list z podziękowaniem, który dzieci, nauczyciele i rodzice wysłali darczyńcom.
Wydarzenia polityczne przeplatają się w Kronice z wpisami z życia klasy i szkoły oraz zjawiskami przyrody. „Wczoraj wieczorem była silna wichura, wyrządził szkody, huragan wyrywał dachy, widziałam drzewa wyrwane z korzeniami, zerwane druty telegraficzne”. Marzena K. W Kronice jest wpisana pochwała dla Rafałka N., który w czasie wichury, mimo przeszkód i problemów z dojazdem dotarł do szkoły z dalekich Brzezin.
Stan wojenny
Kronika nie odnotowuje wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. Ostatni wpis w Kronice, to data „4 stycznia 1982 roku”. Całą kartę wypełnia czerwony zygzak, symbol pioruna. Wcześniej, w czasie świąt Bożego Narodzenia dotarł do ich domu w Kudypach nauczyciel z zespołu szkół rolniczych. - Było około 22-iej, właśnie po kąpieli położyliśmy dzieci do łóżek, gdy usłyszeliśmy pukanie – wspomina pani Rita. - Nauczyciel powiedział, że dyrektor poleciła mu odebrać ode mnie Kronikę Szkolną i pieczątkę „Solidarności”. Wszystkie dokumenty ukryłam pod koksem w piwnicy. Jedynie oddałam pieczątkę.
Do szkoły wróciła 3 stycznia, po przerwie świątecznej. Tego dnia miała zaplanowaną lekcję na temat jednostek czasu. Nie planowała tego wcześniej, ale pomysł, by minutę objaśnić poprzez minutę ciszy za zamordowanych górników kopalni „Wujek”, zjawił się jej nagle. (16 grudnia 1981 doszło do masakry górników strajkujących przeciw ogłoszeniu stanu wojennego. Podczas pacyfikacji siłami milicji oraz wojska i w wyniku strzałów Plutonu Specjalnego ZOMO zginęło 9 górników, a 23 zostało rannych. Rannych zostało też 41 milicjantów i żołnierzy, w tym 11 ciężko).
Następnego dnia, 4 stycznia została wezwana do dyrektor. Jeden funkcjonariusz SB czekał przed drzwiami pokoju dyrektor a drugi był w środku. Miał przy sobie 100-kartkowy zeszyt, a w nim zanotowane wszystko, co mówiła na lekcjach dzieciom oraz jakie działania podejmowała jako przewodnicząca KZ „Solidarności”. „Niech pani przejrzy i zobaczy, co pani wyprawiała” - powiedział funkcjonariusz z wyrzutem. Otrzymała wezwanie do Wydziału Oświaty i Wychowania Urzędu Miasta. Z jej szafki zniknęły wszystkie rzeczy, także osobiste (mandolina). W urzędzie inspektor Mieczysław Krygier wręczył jej pismo o zawieszeniu w obowiązkach służbowych „w związku z niezastosowaniem się do postanowień Zarządzenia Ministra Oświaty i Wychowania z 18 grudnia 1981 roku w sprawie organizacji pracy szkół w okresie stanu wojennego oraz postanowień dekretu Rady Państwa z 13 grudnia 1981 roku o stanie wojennym”.
Dwa dni później przyszło do domu 2 panów, w cywilnych ubraniach, była prawie 22 godzina, dzieci już umyte, leżały w łóżkach a tu pukanie. - Wręczyli mi pismo, że mam się stawić do Komendy Wojewódzkiej MO, na przesłuchanie – wspomina pani Rita. - Stawiłam się. Wyszło po mnie dwóch wojskowych, skrzyżowali nade mną bagnety na karabinach. Zrewidowali mnie. Rozśmieszyło mnie to. Z pokoju wyszedł niewysoki, czarny funkcjonariusz, jak zobaczył, że jestem uśmiechnięta, zareagował ostro: „Niech sobie pani nie pozwala, bo my tu mamy dla pani miejsce w piwnicy!”. A ja miałam 5 dzieci, i nastolatki, i małe. Dzieci to mi nawet podczas dyskusji w domu zarzucały, że się narażam i stracą matkę. Mój mąż powiedział wtedy dzieciom: „Czasami w historii narodu są takie momenty, że za ojczyznę trzeba nawet życie oddać. Mama ofiarowała ojczyźnie swój czas i zdrowie”. Powiedział tak, bo w listopadzie 1981 roku poroniłam z powodu napięcia w kraju i tylu zajęć. Stało się to w szkole, podczas prowadzenia wywiadówki. To miał być syn, Staś.
Funkcjonariusz posadził ją przy biurku i zaczął przesłuchiwać. O wszystko miał pretensję, i o powieszenie flagi Solidarności na szkole, i o napisanie Raportu, i o śpiewanie kolęd i pieśni patriotycznych z dziećmi, i o krzyżyk. - Nie rozumiałam, o co mu chodzi? - opowiada pani Rita. - Nic złego nie robiłam, wpajałam dzieciom miłość do ojczyzny, krzyżyk noszę, bo Polska to chrześcijański kraj. Solidarność to był piękny ruch społeczny, pokojowy, oparty na miłości bliźniego. „Dlaczego ubiera się pani na czarno?” - pyta funkcjonariusz (z koleżankami na to wpadliśmy, po śmierci górników w kopalni Wujek; po upadku Powstania Styczniowego kobiety też chodziły ubrane na czarno). „Nawet halkę mam czarną” - odpowiedziałam mu. W kółko musiałam powtarzać, co robiłam na lekcjach i w Solidarności. Przesłuchiwał mnie tak do marca.
Gdy wracała z pierwszego przesłuchania, zima, mróz, a na drzwiach wisiały zamarznięte bukieciki i liścik od uczniów. Wzruszało ją ich pamięć. Któregoś ranka budzi się, patrzy a za oknem jeździec na koniu, niczym ułan. Wokół skrzy się śnieg. To był śp. pan Górecki, ojciec dziewczynki z klasy, który uczył studentów w Kortowie jazdy konnej i u którego była z klasą na wycieczce. Teraz przywiózł listy od dzieci. Dowiedziała się od niego, że po jej zniknięciu ze szkoły dzieci zastrajkowały, płakały, nie chciały chodzić do szkoły aż wróci ich pani. Duża delegacja rodziców poszła do władz oświatowych, do kuratora, domagając się jej powrotu. Przypuszcza, że to ją uratowało od internowania w Gołdapi.
- Dzieci napisały, że strasznie tęsknią, pytały, kiedy wrócę? Napisały wierszyk, że bardzo mnie kochają, że płaczą i powrotu mojego wyglądają, że nie ma się z czego cieszyć, radować, że nie chce się wcale do szkoły wędrować, że śnieg zupełnie przestał być biały, że już nie bawią ich żadne kawały, że nie chce się wcale iść na sanki, do kina, czy koleżanki, że słodka przestała być czekolada, że co się położy, to samo spada…
- Ja też bardzo tęskniłam, zostałam wyrwana z rytmu, programu nauczania, szczególnie martwiłam się o jedną dziewczynkę, Joasię – wspomina pani Rita. - Była niepełnosprawna, miała problemy z chodzeniem, źle mówiła, źle pisała. Nauczyciele mówili mi, że nie wolno takich dzieci przyjmować, bo jest tak dużo dzieci w klasie a ja jej będę musiała poświęcać za dużo czasu. Dyrektor kazała mi wezwać jej rodziców i odmówić przyjęcia, bo są dla takich dzieci specjalne szkoły. Ale ja postanowiłam, że będzie moją uczennicą. Posadziłam ją w pierwszej ławce. Wytłumaczyłam dzieciom w klasie, że mamy dziewczynkę, która jest słabsza od nich, wy jesteście mocni i musicie jej pomagać. No i dzieci postanowiły, że będą pomagać Joasi. I rzeczywiście prowadziły ją w drodze do szkoły i do domu pod paszki, pakowały jej tornister, na przerwach się nią opiekowali. I dziewczynka skończyła studia, bibliotekoznawstwo. A teraz przyjechała w tej trójce, żeby mnie zaprosić na dokończenie przerwanej lekcji…
Po tych listach od dzieci zaczęła je po kryjomu odwiedzać w szkolnej jadalni, w piwnicy, ale wrogo nastawieni do Solidarności nauczyciele ją wypędzili. „Proszę tu więcej nie przychodzić! Pani jest zwolniona, nie ma prawa tu przebywać!”
W marcu znów dostała wezwanie do wydziału oświaty i inspektor Krygier wręczył jej upomnienie oraz przeniesienie do szkoły w Dajtkach. - Przenieśli również mojego synka, Łukasza, żebym nie miała żadnego kontaktu ze szkołą nr 12 – mówi pani Rita. - Czułam się napiętnowana.
W nowej szkole uczyła tylko do końca roku szkolnego, bo w ciąży z 7 dzieckiem bardzo źle się czuła. Mąż bał się, że znów poroni i wysłał żonę do zaprzyjaźnionej rodziny w RFN. W biurze paszportowym cieszyli się, że wyjeżdżam, liczyli że już nie wrócę. Ta pani, która mnie gościła w swoim domu w Niemczech, powiedziała mi, że jej ojciec był zbrodniarzem z SS, służył w Sandomierzu. I ona pomaga mi, by odkupić winy ojca. W RFN zobaczyłam jaka jest przepaść w poziomie życia między nami. W sklepie mięsnym przeżyłam szok, jak klientka poprosiła o zmielenie najlepszego mięsa dla jej pieska. Rozpłakałam się, u nas ludzie tak cierpią, a tu im się tak dobrze żyje. Jeszcze nam nie było źle, mąż hodował barany, więc od czasu do czasu mieliśmy mięso. W sklepach, wszystko na kartki, kilometrowe kolejki, tylko po znajomości, spod lady, można było coś dostać.
Ogniska Kultury Rodzinnej: Patria Ecclesia Familia
Na poród,w grudniu 1982 roku wróciła do Olsztyna. - Urodziłam dziewczynkę a dziecka mi nie przynoszą. Nie wiedziałam, co się dzieje? - wspomina pani Rita. - Inne matkom przynoszą niemowlęta a mnie tylko każą ściągać mleko. Nie miałam kontaktu z mężem, który musiał się zajmować piątką dzieci w domu. W wigilię miałam pretensje do Matki Bożej: „Ty masz Dzieciątko, przytulasz Je, a ja płaczę, nie wiem, co z moim dzieckiem?”. W nocy ruszyłam na poszukiwanie. W końcu w jednej z sal zobaczyłam inkubator, napis „Kostka”, pełno rurek, w środku sine niemowlę. Boże, wcześniej wszystkie moje dzieci po urodzeniu były różowiutkie. Następnego dnia lekarz zawezwał mnie i męża. „Państwa dziecko będzie żyło, ale nie będzie intelektualistą”. Mamy się nim tak opiekować, jak normalnym ale ono nie będzie nienormalne. Mnie ogarnęła groza, ale mój mąż był odważny. „Wszystko będzie dobrze – przytulił mnie, - podołamy!” Martunia była dzieckiem z zespołem Downa. Nie miałam o takich dzieciach pojęcia, bo kiedyś rodzice ukrywali je, wstydzili się ich. Bałam się, jak zareagują moje dzieci? Ściągnęłam z Niemiec książkę, jak się takim dzieckiem opiekować. Znajomi namawiali mnie, „oddaj ją do zakładu, ty masz tyle dzieci w domu”. Na początku ciągle płakałam i byłam do Martuni z rezerwą. Było Przemienienie Pańskie, wzięłam Martunię do Gietrzwałdu i prosiłam: „Maryjo, weź to dziecko, co ja mam z nim robić, nie rośnie, pomimo że karmię, chodzę na spacery. Pomóż mi je chować”.
- Przełom nastąpił któregoś wieczoru, podczas kąpieli, wszystkie dzieci stały dookoła wanienki i Martunia po raz pierwszy tak się do nas ładnie uśmiechnęła, że wszyscy ją pokochaliśmy. Wzięłam ją w ramiona, uścisnęłam, że ją akceptuję i kocham. No, ale dla otoczenia, to było dziecko nienormalne. Braliśmy ją nad morze, eleganckie panie nie pozwalały swoim córeczkom bawić się z Martunią. Podeszłam do tych dziewczynek i powiedziałam, że mogą śmiało się razem bawić, że Martunia jest normalna, tylko przyjechała z Japonii (miała czarne włoski i skośne oczy). Przekonałam się, że matka nawet skłamie dla dobra swego dziecka. Dałam im wiaderka, łopatki i dziewczynki ją zaakceptowały ale ich matki były niechętne.
Później, to do mnie przysyłano rodziców, którym też się urodziło dziecko z zespołem Downa, żebym im pomagała. I znów nasz dom stał się pełen gości. Przyjeżdżali rodzice z Ruchu Wiara i Światło, wolontariusze z Paszczakami, Muminkami. Robiliśmy im ogniska, poczęstunki, wymyślałam zabawy, Martunia była radosna, miała dobrą pamięć, od razy zapamiętywała imiona dzieci, lubiła śpiewać, i tak nas te spotkania natchnęły do stworzenia Ogniska Kultury Rodzinnej Patria Familia Ecclesia. Odkryłam swoje nowe powołanie, że trzeba się dzielić ze światem miłością rodzinną. Nie ważne są luksusy, jak pan widzi, w domu naszym jest skromnie, ale naszym bogactwem była rodzinna miłość. Dzieci zawsze widziały swoich rodziców kochających się, przytulających, całujących się. Wspólnie z dziećmi ułożyliśmy Regulamin obowiązków, czego będziemy wszyscy przestrzegać. Każde dziecko podpisało i ten dokument wisiał na ścianie.
Każdego dnia zapaliliśmy świecę, mąż czytał Ewangelię na dany dzień, braliśmy się za ręce, śpiewaliśmy: „Oto jest dzień, który dał nam Pan...”
- Martusia zmarła w wieku 20 lat, w 1992 roku. Obdarowała naszą rodzinę wielkim bogactwem wzajemnej miłości i nauczyła wrażliwości. Po Martusi urodziłam jeszcze Patrycję, już normalne dziecko.
Hubertówka – szkoła miłości Ojczyzny i wiary
Ich dom „Hubertówka” (od św. Huberta) w Kudypach, od razu rzuca się w oczy. Kapliczki, głaz z napisem „Wiwat Polska Niepodległa 1918” a przy nim flaga narodowa na bardzo wysokim maszcie. Na ścianie domu, przy wejściu duży napis, Patria Ecclesia Familia.
Tuż za drzwiami wejściowymi rysunek olbrzymiego dębu z potężnymi korzeniami i z mnóstwem gałęzi, to drzewa genealogiczne obu rodów: Kożyczkowskich – herbu Gozdawa i Kostków - herbu Dąbrowa. A były to rodziny liczne. Nad wejściem do salonu obrazy Świętej Rodziny i napis Domus Mariae.
Wnętrze sprawia wrażenie izby etnograficznej i izby pamięci. Wszystkie ściany pokojów są wyłożone rekwizytami, zdjęciami, planszami, tak jak w szkole czy muzeum. Jest więc wystawa pt. „Warmia, ziemia sławnych ludzi”, „Polski ruch narodowy na Warmii”, ściana poświęcona historii Solidarności, Objawieniom Gietrzwałdzkim, jest ołtarz domowy. Pani Rita prezentuje mi wyszyte przez siebie sztandary: Świętej Warmii, Rodła z Prawdami Polaków, Świętego Huberta. Zachowała też sztandar Solidarności szkolnej.
Państwa Ritę i Leonarda Kostków chyba każdy w Olsztynie kojarzy, kto choć raz widział jakiś pochód patriotyczny czy religijny. Wyróżniają się pięknym, kolorowym ludowym strojem warmińskim.
- Zagłębiliśmy się w kulturę warmińską pod wpływem dzieci – tłumaczy pani Rita. - To dzieci uświadomiły nam, że one są Warmiakami, przecież wszystkie urodziły się na świętej Warmii. I to nas natchnęło. Języka warmińskiego nauczyłam się z łatwością, ze słownika Steffena, bo jest bardzo podobny do kaszubskiego. Jak przyjeżdżają wycieczki ze szkół, ubieramy się z mężem w stroje ludowe, opowiadamy o tradycji, zwyczajach i legendach warmińskich, śpiewamy warmińskie piosenki ludowe. Warmia była małym kraikiem, od wysokiej kultury oddzielały go lasy, ale w tutejszym ludzie tkwiło bogactwo czystego źródło. Nowowiejski nie umiał mówić po polsku, mówił po warmińsku. Z domu rodzinnego, warmińskiego wyniósł muzykę ludową i ja teraz staram się te pieśni prezentować.
- Biorę wzór z Matek Polek, które przekazywały swoim dzieciom i wnukom umiłowanie polskości. Syn był na spotkaniu w Berlinie z młodymi ludźmi z różnych państw świata. Każdy mówił o sobie, o swoim kraju, coś dobrego. A mój syn zawstydzony powiedział tylko: „A ja jestem Polakiem”, bo tu w kraju, tak w nas wbijano całymi latami w mediach, że jesteśmy niczym. A ci wszyscy młodzi ludzie różnych nacji spojrzeli na syna z podziwem: „Ty jesteś Polakiem, Ty wiesz jakich masz bohaterów? Jaka jest wspaniała historia Twojego kraju, jakie Polki są piękne, Twój kraj jest nadzwyczajny, Ty nie masz się czego wstydzić, każdy w Ameryce wie, kto to był Kościuszko, Puławski, że walczyli za wolność naszą i waszą. Ruch Solidarności został zapisany w UNESCO jako dorobek ludzkości”. Dlatego trzeba tę miłość do ojczyzny wpajać od małego, żebyśmy nie byli zakompleksieni.
- Trzeba też zaszczepiać miłość do rodziny, wiarę w Boga. Wnuki dostają od nas Pismo Święte i krzyżyk z Panem Jezusem nad łóżeczko. Mówimy: „Pocałuj Pana Jezusa w główkę, w miejsca gdzie zadano Mu rany”. Inscenizujemy sceny z życia św. Stanisława Kostki, gdy był jeszcze chłopcem. Jak przyjeżdżają wycieczki szkolne, to pokazuję uczniom kryształ i porównuję go do nowo narodzonego dziecka, czystego i pełnego kolorów tęczy, które ma różne talenty. Dzieci same wybierają pozostałe kamienie i budują z nich życie tego noworodka. Największy kamień to rodzinne więzi, miłość wzajemność, przebaczenie, dalej kamień symbolizujący Kościół - prawa moralne, bo bez zasad i praw moralnych nie da się wychować dobrego człowieka a trzeci kamień to Ojczyzna: patriotyzm, tradycja, tożsamość. Mniejsze kamienie to praca, koledzy, pasje różne, sztuka, zabawy.
- Widzę, że ludzie nie cieszą się swoim życiem, znajomi żyją z dnia na dzień, chodzą po imprezach, siedzą przed telewizorem ale nie widzę w nich radości, nie potrafią się cieszyć zwyczajnym życiem z mężem, rodziną. Ja to tańczę, śpiewam, cieszę się, że żyjemy w wolnym kraju. Dlatego wśród młodych jest teraz tyle depresji, bo nie mają rodzinnego ogniska, w którym dziecko zaznaje dobra i miłości, które staje się źródłem pozytywnych czynów, kultury. Nikt im tych wartości nie przekazał, więc strasznie błądzą, nie potrafią znaleźć swojego miejsca w życiu i wpadają w depresje. Państwo Kostkowie nie tylko dbają o rozwój duchowy swoich gości, ale także, by nie wyjechali od nich głodni. Toteż każdą wizytę wieńczy poczęstunek. Mają z 10 certyfikatów kulinarnych na tradycyjne potrawy warmińskie. Sami tłoczą soki, robią przetwory, zbierają zioła i przyrządzają herbatki. Podczas rozmowy latem, ciągle ktoś dzwoni, umawia termin odwiedzin i zamawia potrawy. Dużym wzięciem cieszy się gulasz myśliwski. Mnie udało się trafić na przepyszny tort upieczony przez pana Leonarda na 75. urodziny pani Rity.
Ciąg dalszy przerwanej lekcji
Sobota 2 czerwca 2018 roku była upalna. Gdy do klasy, w której zgromadziło się 28 byłych uczniów klasy I a, weszła ich ukochana pani Rita, zrobiło się jeszcze goręcej. Klasę rozsadzał krzyk radości. Dorośli ludzie po 40., jak dzieci cieszyli się i klaskali. Pani Rita z tamburynem w dłoni zanuciła „Cuda te fantastyczne...” i „To były piękne dni...” Wreszcie wrzawa opadła i zaczęła się lekcja, od odśpiewania Roty. Ależ to był śpiew, aż szyby drżały w oknach!
Następnie pani Rita każdemu uczniowi wręczała „Dyplom Solidarności”. Napis: „1980 - 4 stycznia 1982, gdy SB zabrało nauczycielkę nauczania początkowego na przesłuchanie. Dzieci zareagowały strajkiem (nie przychodziły do szkoły). Delegacja rodziców udała się do Kuratorium Oświaty w Olsztynie. LEKCJA NIEDOKOŃCZONA TRWA. Piszemy ją wspólnie naszym życiem. Patria Familia Ecclesia”.
Każdy uczeń odbierając dyplom, mówił gdzie żyje i ile ma dzieci. Kilkoro z nich po wielu latach wróciło z różnych stron świata i kraju do Olsztyna i są z tego powodu bardzo szczęśliwi. W liczbie dzieci nikt nie przebił pani Rity (7). Rekordzista ma 5 dzieci, za co dostaje ogromne brawa. Chyba tylko z dwie osoby nie wytrwały w pierwszym związku małżeńskim.
Po dyplomach prezentacja z rzutnika zdjęć z historii klasy. Towarzyszą jej wybuchy śmiechów i wspomnienia.
Na koniec Joasia, ta uczennica niepełnosprawna, którą kazano pani Ricie wyrzucić z klasy, przeczytała wiersz napisany na jej cześć i podpisany przez wszystkich uczniów.
„Pani Ricie nas oddano, która ciepło nas przyjęła, jak mamusia przygarnęła. Nasza Pani Rita wie, co jest dobre a co złe. Z literkami zapoznała i jak liczyć pokazała, każdy kocha Panią Ritę i do szkoły gna z zachwytem. Inna klasa już się pyta, czemu nas nie uczy Rita? A my im odpowiadamy, naszej Pani nie oddamy. Ta historia jest zbyt piękna, nasza bańka szczęścia pęka, w II klasie tuż po świętach, każdy z nas do dziś pamięta, przyszli po nią i zabrali. Inną panią obiecali, klasa teraz w kącie chlipie, bo my chcemy panią Ritę. Tylko z dala gdzieś się słyszy, za minutę w klasie ciszy. Na nic nasze płacze, żale, nikt nas już nie słucha wcale. Inna pani przy tablicy. Dodawania słupki liczy, lecz my wciąż nadzieję mamy, wciąż ukradkiem w drzwi zerkamy, może wejdzie pani Rita i uśmiechem nas powita. Tak mijają dni, miesiące, na nadziei się kończące. Nagle ktoś nam krzyczy z dala, panią Ritę dziś widziała, przyszła zerknąć na nas, potem czasem odwiedzała. Cała klasa uśmiechnięta, pani Rita nas pamięta. Znowu wszyscy biegną społem, otaczając Panią kołem, każdy słowo chce zamienić, w każdym serce się weseli, wnet mijają szkolne lata, pora poznać trochę świata. W końcu pomysł jest nieśmiały, może wreszcie się spotkamy? Zaczynamy się więc szukać, przy pomocy kont facebooka, ale jak, bez pani Rity!? Delegacja zaraz śpieszy, by do Kudyp doszły wieści. Pani Rita drzwi otwiera, wszystkim naraz dech zapiera. Potem ich w swe progi prosi i Kronikę im przynosi. Ja tu mam każdego z was nie zamazał mi nic czas. Dziś się klasa znów spotyka, znów przy biurku pani Rita. Chociaż latek trochę mamy, chętnie w ławkach zasiadamy, Pani Rita nam opowie, co się wtedy działo w szkole. Szybko mija czas i w wir życia rzuci nas. Zanim znów się rozstaniemy, ważne słowa jej powiemy. Chociaż się nie odzywamy, zawsze Panią pamiętamy”.
Po zakończonej lekcji, pytam pojedynczo jej uczestników, co sprawiło, że mając z panią Ritą tylko 1,5 roku zajęć w wieku 7-8 lat, zapamiętali ją na całe życie?
- Gdy okazało się, że pani Rita nie będzie nas uczyć, to płakałem w domu, już nic nie było takie same, a dlaczego, nie potrafię tego wytłumaczyć.
- Była zdecydowanie dobrą kobietą, dawała nam dużo serca; nam, dzieciom żyjącym w bardzo trudnych czasach. I chciała dać z siebie jak najwięcej.
- Pani Rita zasadziła w nas ziarenko solidarności i patriotyzmu, dała nam fundament na całe życie.
Adam Socha
PS. Uczniowie nadal spotykają się z panią Ritą. 8 grudnia przyjechali do Hubertówki, przełamać się opłatkiem wigilijnym.
PS2.Tekst dedykuję polskim peedagogom, wspaniałym wychowacom dzieci i młodzieży, których komuniści w stanie wojennym usunęli ze szkół. Często już więcej do nich nie wrócii. Mnie olsztyńskim kurator oświaty Józef Rusiecki powiedział w 1988 roku, że w polskich szkołach nie ma miejsca dla nauczycieli o innym światopoglądzie niż socjalistyczny. Efekty tego odczuwamy do dzisiaj.
- Rita i Leonard w stroju warmińskim Rita i Leonard w stroju warmińskim
- Rita i Leonard Rita i Leonard
- 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach
- Rita w domu, wieniec od dzieci Rita w domu, wieniec od dzieci
- Rita w domu Rita w domu
- wigilia, 7 dzieci i 13 wnucząt wigilia, 7 dzieci i 13 wnucząt
- 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach
- 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach
- 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach 2.06.2018r., spotkanie z klasa po 36 latach
- z kroniki szkolnej z kroniki szkolnej
- z kroniki szkolnej z kroniki szkolnej
https://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/region/6500-przerwana-lekcja-najnowsze-slajd-kafelek.html#sigProId23ad5a01c5
Skomentuj
Komentuj jako gość