Marek Skolimowski, mój stały czytelnik i wytrwały polemista, wzburzył się po przeczytaniu mojego artykułu „Noc Listopadowa”. Napisał: Autor stawia wiele mało przekonywujących tez, sprowadzających się głównie do tego, że gdyby Polacy byli posłuszni carowi i wdzięczni za utworzenie Królestwa Polskiego, które w pewnej mierze zaspokajało aspiracje narodu, to zachowano by te korzystne w sumie status quo. Potem: Jednak wcześniej czy później musiało dojść do konfliktu, bo cesarz, samodzierżca w ogromnym imperium, w maleńkim Królestwie (1/7 dawnej Rzeczpospolitej) był tylko królem konstytucyjnym. [...] W wojsku, administracji i stosunkach społecznych dał się odczuć zdecydowany nawrót do polityki rusyfikacyjnej.
No cóż, jak widać jednych te tezy przekonują innych nie. Osobiście uważam, że był powód do wdzięczności, bo car postawił się całej bez mała Europie, żeby Królestwo jednak utworzyć. Uważam, że status quo można było zachować, a nawet swoją sytuację poprawić. Niechęć części elit rosyjskich do odrębności Królestwa jest faktem, bo samo jego istnienie odbierało im szansę na „łupy” czyli nadania i stanowiska. Natomiast nie było problemu z ograniczeniem roli króla w Polsce. Nadając Królestwu konstytucję car Aleksander I (w Polsce król Aleksander II) zrobił to świadomie chcąc zdobyć praktyczne doświadczenia przed dokonaniem reformy cesarstwa. Rosyjscy carowie nie byli ludźmi głupimi. Dobrze wiedzieli, że Rosja wymaga reform i Królestwo było rodzajem eksperymentu przed modernizacją cesarstwa. My sprawiliśmy, że nieudanego. Natomiast skąd mój polemista wytrzasnął nawrót, i to zdecydowany, do polityki rusyfikacji tego pojąć się nie da. Nie było żadnego nawrotu. Nawrotu być nie mogło, bo wcześniej żadnej rusyfikacji nie było, nie było jej też po objęciu tronu przez Mikołaja I. W królestwie nie było bezpośrednich rządów Rosjan, obowiązywał język polski w administracji i w wojsku, urzędy były zastrzeżone dla Polaków, rozwijało się polskie szkolnictwo. Oficjalnym i faktycznym językiem kontaktów pomiędzy Królestwem Polski a Cesarstwem Rosyjskim był język francuski. Car/król Mikołaj I swojego syna, przyszłego cara Aleksandra II, kazał uczyć języka polskiego. Rusyfikacja to czasy znacznie późniejsze, to okres po 1874 r., po likwidacji resztek odrębności państwowej Królestwa od Rosji czyli po zniesieniu urzędu namiestnika Królestwa Polskiego.
Pan Skolimowski uważa, że nazwanie nocy listopadowej zwykłym zbrodniczym bezhołowiem za niewybaczalne. A niby czemu? Sam napisał, że: podchorążowie […] zainicjowali wybuch Powstania, ale nie inspirowali do jakiegoś przywództwa. Napisał też, że Gen. Ignacy Prądzyński, późniejszy autor świetnego polskiego zwycięstwa pod Iganiami nazwał pierwsze godziny powstania „wielką powstańczą improwizacją”. To jak, rozpoczynanie wojny bez dowództwa wojskowego, bez planu, bez kierownictwa politycznego nie jest bezhołowiem? To czym jest? A jeżeli efektem tego działania są tysiące zabitych i utrata najważniejszych atrybutów odrębności w postaci sejmu, wojska i szkolnictwa wyższego, a potem też i włączenie Królestwa w skład Cesarstwa Rosyjskiego to nie jest to działanie zbrodnicze? Nie uważam, żeby „dobre chęci” usprawiedliwiały każdą głupotę. Podchorążowie z porucznikiem Piotrem Wysockim na czele zabrali się za politykę, a w polityce liczą się rezultaty, a nie wzniosłe intencje – jeśli takie posiadali, bo to temat na odrębną dyskusję.
Pan Skolimowski pisze, że spiskowcy mieli plany zdobycia Arsenału przez kilka kompanii wojska. Może i mieli, ale Arsenał został zdobyty przez grupę zbuntowanych żołnierzy i około 2 tysięcy „mieszczan” czyli zwykłych przestępców, bo mieszczanie zamknęli się w domach. Efektem zdobycia Arsenału było wyniesienie z niego ok. 15 tys. karabinów, które „rozpłynęły się” w powietrzu. Potem, na rozkaz gen. Józefa Chłopickiego, policja i wojsko próbowały odzyskać broń, ale efekty były mizerne. Karabiny pokazały się za to na czarnym rynku. Sprawa była o tyle poważna, że było to uzbrojenie dla całej dywizji. Gdy 4 grudnia czyli drugiego dnia swojego urzędowania gen. Chłopicki nakazał rozbudowę wojska poprzez powołanie wysłużonych żołnierzy i utworzenie 3 i 4 batalionów w pułkach, to okazało się, że dla czwartych batalionów zabrakło karabinów i musiano wyposażyć je w kosy. Własną produkcję karabinów uruchomiliśmy dopiero latem 1831 r.
Mój polemista pisze o naszych generałach, że pozostała u nich trauma po klęsce w 1812 roku w Rosji. Skoro taki geniusz jak cesarz Napoleon poniósł klęskę, to jak niewielkie Królestwo Polski może pokonać Rosję? A klęska oznaczała koniec autonomii Królestwa Polskiego. Ponadto generałowie ci mieli już swoje lata i tej racji byli w jakimś stopniu kunktatorami. Może, ale bardziej prawdopodobne jest, że po prostu byli dobrymi fachowcami i wiedzieli bez zgadywania czym to się skończy.
Co do namiestnika gen. Józefa Zajączka to zgadzam się i dodam tylko pytanie – a czego można się spodziewać po byłym rewolucjoniście? Zwracam też uwagę, że Zajączek zmarł w 1826 r. i wtedy prerogatywy namiestnika przejęło ciało zbiorowe czyli Rada Administracyjna.
Zaskakuje mnie za to kompletna niespójność poglądów autora na temat W. Ks. Konstantego. Napisał w jednym miejscu Kiedyś zirytowany Konstanty powiedział mu [Zajączkowi] wprost cyt.:”Ja, Rosjanin jestem lepszym Polakiem niż Pan”.” Napisał też: Kiedy Polacy podczas walk powstańczych bili Rosjan, Wielki Książę cieszył się jak dziecko i wykrzykiwał: „moja szkoła”, czym wywoływał zgorszenie rosyjskich generałów, piszących na niego donosy do carskiego brata. Po tych opisach zachowania księcia napisał coś kompletnie odmiennego. Cyt. Myli się także pan Kowalczyk uważając, że W. Ks. Konstanty był przychylny Polakom i należało z nim trzymać. Konstanty kierował się własnym interesem. W Królestwie był kimś, prawie udzielnym władcą, a w Rosji byłby tylko bratem carskim, w dodatku nie traktowanym poważnie. Był niezrównoważony psychicznie, grubiański, despotyczny i nieobliczalnym. Że był nieobliczalny to akurat prawda. Dał tego dowód w 1815 r. w czasie Kongresu Wiedeńskiego gdzie wyrżnął w pysk austriackiego dyplomatę o wdzięcznym nazwisku Klemens Lothar Wenzel Fürst von Metternich-Winneburg-Ochsenhauzen czyli kanclerza Matternicha, jedną z głównych postaci Kongresu, za jego pogardliwe wypowiedzi pod adresem Polski i Polaków.
Ale gdzie tu dowód braku przychylności? Wielki książę, człek krewki i dość gwałtowny, był ofiarą nieodwzajemnionej miłości do naszego kraju, której pozostał wierny do końca swoich dni. Jego dzika natura została zresztą poskromiona przez odwzajemnioną na szczęście miłość do Joanny Grudzińskiej i po trzech ślubach z nią znacznie złagodniał. Trzech, bo dla cara zawarli małżeństwo prawosławne, dla Joanny małżeństwo katolickie i trzecie cywilne.
Zwracam za to uwagę na najistotniejszą rzecz, o której napisał mój polemista. Konstanty kierował się własnym interesem.. To szczególnie ważne. Polacy i Konstanty mieli wspólny interes w utrzymaniu odrębności Królestwa. Mieli też wspólny interes w odzyskaniu dzielnic austriackiej i pruskiej. W tej sytuacji próba zabicia księcia mogła mieć tylko jeden cel – unicestwienie szansy na współpracę polsko-rosyjską i likwidację polskiej odrębności.
No i last but not least (ostatni, ale nie mniej ważny – od red.), jak mawiają Anglicy. Pan Skolimowski napisał Powstanie Listopadowe, jak żadne inne, miało wielkie szanse zwycięstwa. Trudno uwierzyć, że pisał to były zawodowy oficer, pułkownik Wojska Polskiego. Ja dosłużyłem się tylko porucznika rezerwy. Ale wiedza jaką mi przekazano w szkole oficerskiej plus ta, którą zdobyłem studiując teoretyków i praktyków wojskowości (to już inicjatywa własna) jest całkowicie sprzeczna z tym co napisał płk Skolimowski. Tacy autorzy jak pruski gen. Carl von Clausewitz czy polski gen. Stefan Mossor wbijali do oficerskich głów, że nie podejmuje się z własnej inicjatywy działań skazanych na niepowodzenie. Płk. Skolimowskiego uczono czegoś innego? Że wojnę toczy po to by ją przegrać? Albo, że mogę wojnę rozpocząć, bo ja tak uważam, a dowódcy sami się znajdą? Gdyby polemikę napisał cywil, to machnąłbym ręką, bo laik. Ale zawodowy wojskowy?
Mój polemista pisze, ze Rosjanie mieli poważne trudności w jego stłumieniu, gdyż armia rosyjska była zaangażowana w wojnie na Bałkanach z Turcją i na Kaukazie. Wojna z Turcją zakończyła się połowicznym zwycięstwem Rosji na rok przed Powstaniem. Połowicznym bo pomimo znacznych zdobyczy terytorialnych nie zdobyli Konstantynopola. Odległy Kaukaz nie miał znaczenia dla wojny z Polską. Poważne trudności wynikały z tego, że armia polska biła się skutecznie, a jej dowódcy wcale nie zawiedli. Po prostu oczekiwano od nich rzeczy niemożliwych. Wojsko Polskie w listopadzie 1830 r. liczyło 27,5 tys. żołnierzy. Do tego mieliśmy wyszkolonych 50 tys. wysłużonych żołnierzy czyli, po dzisiejszemu, rezerwistów. Według spisów w cały Królestwie było 205 tys. mężczyzn zdolnych do noszenia broni. I to było wszystko. Gen. Chłopicki to był świetny dowódca. Niezależnie od działań politycznych (największy błąd to zwołanie sejmu i złożenie dyktatury) od pierwszych chwil, dokładnie od 4 grudnia przystąpił do rozbudowy wojska. 24 stycznia 1831 r. mieliśmy pod bronią 70 tys. żołnierzy. Rozpoczęto też szkolenie uzupełnień i pobór, ale brakowało broni. W krwawej bitwie pod Grochowem Chłopicki dobrze dowodził, ale został ciężko ranny. Pozwolę sobie bronić też generała Skrzyneckiego, potępianego najbardziej z wodzów naczelnych. Sprawnie ratował sytuację po ranieniu Chłopickiego. Unikał rozstrzygającej bitwy czy wyprawy na wschód i o to miano pretensje. Ale jego „kontredanse” i lawirowanie dawały nam długi czas na rozstrzygnięcia dyplomatyczne. Nie jego wina, że ich nie było. Mógł stoczyć walną bitwę, marzenie Rosjan, zakończyć Powstanie. Tyle, że przegrana to byłby natychmiastowy koniec Polski, a wygrana prowadziła do następnej bitwy z tym, że Rosjanie mogli sprowadzić nową armię, a my już nie. Dlatego do walnej bitwy dążyli Rosjanie, a Jan Zygmunt Skrzynecki wolał grać na czas. Głównym oskarżycielem Skrzyneckiego jest jego szef sztabu generał Ignacy Prądzyński. Jednak gdy zaproponowano mu objęcie tego stanowiska to zrezygnował.
Dla Rosjan nie było kwestią czy wygrają, bo nie mogło być inaczej. Dla nich hańbą i upokorzeniem było to, że 45 milionowa Rosja potrzebowała prawie rok na poskromienie liczącego 4,3 miliona Królestwa. Dlatego Rosja potrzebowała albo ponownego uznania cara za króla, co ratowało carowi twarz i dawało szansę na rozwiązanie polityczne, albo szybkiego i pełnego zwycięstwa militarnego. Przeciągająca się wojna rujnowała autorytet cara.
Oczywiście potrafię sobie wyobrazić pobicie Rosjan pomimo ich przewagi. Ale jedynym tego efektem mogłoby być wznowienie kampanii w następnym 1832 r. Z tym, że Rosja przysłałaby nową armię, a my już nie, bo ludzi by zabrakło. Nie sądzę za to, żeby Rosja przyjęła pruską ofertę pomocy wojskowej, bo to byłoby zbyt wielkie upokorzenie.
Pan Skolimowski pisze na koniec, że W szkołach oficerskich 29 listopada uroczyście obchodzono Dzień Podchorążego, a wojsko defilowało w takt „Warszawianki”. Potwierdzam, w końcu sam dumnie defilowałem jak sierżant podchorąży i mile to wspominam. Ale duma z waleczności i profesjonalizmu oficerów i żołnierzy walczących w tej wojnie nie może być parawanem przesłaniającym głupotę tych, co wysłali wojsko do tej walki.
Mam też uwagę ogólną. Wielu autorów i publicystów, nie tylko Marek Skolimowski, wskazuje na łamanie konstytucji jako powód wybuchu powstania. Otóż uważam to za niepoważne. W kraju, w którym 90% ludności nie potrafiło czytać, a jeszcze więcej nie miało bladego pojęcia co to jest konstytucja z powodu jej łamania wybuchło powstanie? To dobry dowcip. Dla porównania w obecnej Polsce praktycznie wszyscy są piśmienni i każdy ma telewizor. Na okrągło opozycja zarzuca rządowi łamanie konstytucji. Faktycznie i ta, i poprzednia ekipa traktowały konstytucję z lekceważeniem. I co? Jakoś nie przypominam sobie żadnych prób wywołania powstania z tego powodu ani nawet spadku sondaży. Dodam, że w swoim czasie poszukiwałem informacji na temat łamania konstytucji przez carów. I co znalazłem? Mikołaj II faktycznie ośmiokrotnie nadawał szlachectwo zasłużonym obywatelom bez zgody sejmu łamiąc tym samym konstytucję. Naginanie łamanie konstytucji częściej zdarzało się Radzie Administracyjnej Królestwa, książę Ksawery Drucki-Lubecki nie miał zdrowia do negocjowania z posłami swoich pomysłów ekonomicznych. Jeśli to jest powód do powstania, to ja jestem Dalajlamą. Powody były inne, ale o tendencjach rewolucyjnych u Polaków skłonnych spopielić własną Ojczyznę po to, by wywołać rewolucję europejską, a już na pewno w znienawidzonej reakcyjnej Rosji, napiszę innym razem.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość