Wiemy już bardzo dużo o mordercy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Jak ustaliły media (wp.pl. Rzepa, GW, Dziennik Bałtycki) 27-letni Stefan W. miał stwierdzoną schizofrenię paranoidalną, był leczony psychiatrycznie i na 2 tygodnie przed tragedią jego matka zawiadomiła policję o złym stanie psychicznym syna. Policja ponoć miała zawiadomić o tym Zakład Karny, ale Służba Więzienna to dementuje.
W Olsztynie również doszło swego czasu do tragedii i tak samo jak w Gdańsku policja nie wykonała tego, co należało natychmiast zrobić, czyli nie zawiozła schizofrenika do najbliższego szpitala psychiatrycznego. Mimo, że prosili o to jego sąsiedzi a jego siostra wręcz błagała o to policjantów. W rezultacie schizofrenik zadźgał nożem sąsiadkę w kamienicy na 11 Listopada.
Zanim przypomną głośną wówczas (23 stycznia 2015 roku) w Olsztynie sprawę i pokażę zbieżność zachowań policji, najpierw omówię, co media ustaliły na temat Stefana W. i jego choroby. Jego ojciec zginął w wypadku samochodowym i matka – przedszkolanka - wychowała sama 8 dzieci: 6 chłopców i 2 dziewczynki. Najstarszy brat ma 33 lata, a Stefan był tym urodzonym w środku. Rodzeństwo nie sprawiało problemów wychowawczych, ułożyli sobie życie. Jedyną „czarną owcą" był Stefan W. Jeden z sąsiadów wspomina: - Bracia normalnie wstydzili się za niego. Stefan miał kłopoty z ukończeniem podstawówki.
Dziennikarze „Dziennika Bałtyckiego” dotarli do jego sąsiadów i znajomych ze szkoły. - To jest chłopak, który od zawsze miał nierówno pod sufitem, był niezrównoważony i trzeba było na niego uważać - mówi mężczyzna, który zna go od dawna. Twierdzi, że Stefan W. już nawet jako nastolatek potrafił bez powodu rozbić koledze na głowie szklaną butelkę. Według mężczyzny zabójca z Gdańska nigdy nie ukrywał, że lubił bić ludzi i chętnie się tym chwalił.
Lubił tzw. dziesiony: potrafił, idąc ulicą, zobaczyć kobietę odchodzącą od bankomatu albo wychodzącą z banku i wyrwać jej torebkę czy na ulicy wyrwać komuś z ręki telefon komórkowy - opowiada znajomy Stefana W. Jak wspomina jego znajomy sprzed lat, kiedyś Stefan W. wbił mu nóż w rękę. - Wbił mi nóż w prawą dłoń, którą opierałem się o blat, bo stwierdził, że chciał zobaczyć, jak to wygląda w rzeczywistości, jak się komuś wbije nóż w rękę - powiedział dziennikarzowi Polsat News. Stefan W. mógł mieć wtedy 15-16 lat.
Umiał posługiwać się nożem i zawsze był fanatykiem broni. Często opowiadał w towarzystwie, że chciałby być m.in. komendantem obozu koncentracyjnego, bo mógłby się na ludziach bezkarnie wyżywać – dodał.
Dla jego znajomych sam sposób w jaki napadał na banki wskazywał na to, że to człowiek chory psychicznie. - Dla mnie to debil. Kto w okularach rabuje banki we własnej dzielnicy? Parę ulic stąd, na ul. Kołobrzeskiej? - pyta mężczyzna, który go dobrze znał. Łupem jego padały śmieszne kwoty. Po napadach chwalił się, że obrobił bank i wyjeżdża na wakacje. Natomiast po wyjściu z więzienia Stefan W. mówił że najchętniej "pozabijałby wszystkich, którzy go wpakowali do pierdla”.
Stefan W. został skazany w 2014 roku na karę 5,5 roku pozbawienia wolności za cztery napady na banki (w tym trzy z użyciem broni). Początkowo przebywał w areszcie śledczym w Gdańsku, gdzie otrzymał status niebezpiecznego więźnia.
W trakcie odbywania kary okazało się, że ma coraz większe problemy z psychiką i zaburzeniami osobowości. Na początku 2016 roku zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną.
Wirtualna Polska dotarła do opinii biegłych lekarzy na temat jego leczenia. Już w młodości miał problemy psychiczne. - W wieku 12 i 16 lat Stefan W. był hospitalizowany w Gdańsku – Srebrzysku z powodu zaburzeń zachowania. Później nie był leczony psychiatrycznie - czytamy w dokumentach opisujących jego pobyt w szczecińskim Zakładzie Karnym.
Według medyków, zmiana w jego zachowaniu nastąpiła na początku 2016 roku. A więc 2,5 roku od chwili aresztowania Stefana W.
- Słyszał głosy, które komentowały jego zachowanie, wydawały mu polecenia, miał wrażenie, że funkcjonariusze cofają czas, wyznaczają mu zadania do wykonania, za które obiecywano mu wynagrodzenie, miał być świadkiem koronnym, wyznaczono mu „różne życia”, wydawało mu się, że jest aktorem w filmie, ktoś odczytuje jego myśli – czytamy w dokumentacji z Zakładu Karnego w Szczecinie.
Podczas leczenia Stefan W. przyjmował lek Olzapin, 20 mg na dobę. Preparat ten stosuje się w leczeniu chorób psychicznych. Posiada także działanie przeciwmaniakalne i stabilizujące nastrój. Wykazuje korzystny wpływ zarówno na negatywne, jak i pozytywne objawy schizofrenii. Dodatkowo dostawał też relanium.
Leczenie zakończył tam dokładnie 13 kwietnia. We wnioskach końcowych lekarze twierdzili, iż "Stefan W. został wypisany w stanie ogólnym dobrym z poprawą w stanie psychicznym”. Zalecali "okresową kontrolę psychiatryczną”, a także przyjmowanie leku Olzapin, ale już w mniejszej dawce bowiem 10 mg na dobę.
Podczas pobytu w Zakładzie Karnym w Szczecinie, Stefan W. nadal nie uznawał swojej winy, był niepogodzony z wyrokiem. Uważał, podobnie jak na rozprawie w 2014 roku, że pieniądze, które kradł w placówkach bankowych nie należą do banku, są "niczyje” i banki dostały odszkodowanie za ukradzione pieniądze.
Po pobycie w Szczecinie, Stefan W. został przeniesiony do więzienia do Gdańska, gdzie dokończył odsiadkę. Tam jego stan psychiczny miał się poprawić. Wyszedł na wolność 8 grudnia ubiegłego roku.
Matka Stefana W. ostrzegała przed synem. Reakcji nie było
Tuż przed wyjściem Stefana W. z więzienia, jego matka poinformowała o problemach syna komendanta komisariatu przy ulicy Białej w Gdańsku. Kobieta zgłosiła, że jej syn słyszał głosy, czuł się mocno pokrzywdzony pobytem w więzieniu, a o swoją sytuację obwiniał polityków. Mimo to końcówkę wyroku odsiadywał w zakładzie półotwartym.
Komendant miał jeszcze tego samego dnia zawiadomić władze zakładu karnego Gdańsk-Przeróbka. Jednak Służba Więzienna zaprzecza.
2 tygodnie później, w niedzielę 13 stycznia 27-latek - jak wynika z zeznań świadków, nie wszedł na scenę jako przedstawiciel „mediów”, ale przeskoczył przez niską barierkę i w ten sposób dostał się na scenę. Morderca mógł bez żadnych przeszkód podejść i kilkakrotnie śmiertelnie ugodzić nożem prezydenta Gdańska. Firma ochroniarska "Tajfun" pierwszy raz została wynajęta przez WOŚP, zebrała do ochrony przypadkowe osoby.
Tragedia olsztyńska
Identycznie miała się sprawa z chorym na schizofrenię paranoidalną 62-letnim Tadeuszem G. Pierwszą ofiarę, swoją konkubinę zabił w 1999 roku. Psychiatrzy stwierdzili, że miał w chwili czynu całkowicie zniesioną poczytalność. Wyszedł ze szpitala psychiatrycznego w Olsztynie w 2006 roku po otrzymaniu opinii, że „nie wymaga leczenia w zakładzie zamkniętym" Sąd Okręgowy w Olsztynie w 2008 r. wydał postanowienie o zakończeniu internacji.
Po powrocie do mieszkania w kamienicy przy 11 Listopada, Tadeusz G. co trzy miesiące, przez pięć lat, był kontrolowany przez kuratora sądowego – twierdzi Rzecznik sądu. Od września 2014 roku jego siostra mieszkająca na drugim krańcu miasta, która przywoziła mu jedzenie zauważyła, że zaczął znów pić, nie bierze leków, stał się agresywny i ma urojenia. To samo odczuły jego sąsiadki. Zaczęły alarmować siostrę Tadeusza G., były też na policji.
Jego siostra próbowała pomocy w sądzie i w szpitalu psychiatrycznym, Bez skutku. Gdy w wigilię 2014 roku zaatakował sąsiadkę siostra wezwała policję, ale że Tadeusz G, uciekł w kapciach, odjechali, mimo że siostra błagała ich, by złapali brata i zawieźli do szpitala psychiatrycznego. Gdy radiowóz odjechał zabrała zaatakowaną sąsiadkę i poszła z nią na komendę miejską w Olsztynie. Tam dalej błagała o przesłuchanie. Policjant wykręcił się tym, że poczuł od zaatakowanej sąsiadki alkohol. 23 stycznia 2015 roku po godz. 16.00, gdy 59-letnia sąsiadka wróciła z pracy wciągnął ją do mieszkania i w okrutny sposób zadźgał nożem.
Ordynator w szpitalu psychiatrytcznym w Olsztynie, który leczył Tadeusza G. powiedział mi, że obowiązkiem policji było, gdy otrzymała informacje, że schizofrenik jest w tzw. manii (ma urojenia i stał się agresywny), natychmiast zawieżć go do szpitala.
Komendant Wojewódzki Policji Józef Gdański odpowiedział mi, że policjanci podejmowali prawidłowe działania. Siostra schizofrenika złozyła skargę na policję do prokuratury. Powiedziała mi wtedy, że jedyne co może jeszcze zrobić, to sprawić, by w przyszłości już nie dochodziło do takich tragedii i policja natychmiast takie osoby zawoziła do psychiatryka.
Pani prokurator w Lidzbarku Warmińskim nie dopatrzyła się winy policjantów. Siostra Tadeusza G. zaskarżyła umorzenie do sądu w Olsztynie. Pani sędzia oddaliła skargę. Psychiatrzy ponownie stwierdzili, że Tadeusz G. w chwili zabójstwa był niepoczytalny i siedzi w specjalnym zakładzie psychiatrycznym.
Mnie analogia z tragedią w Gdańsku narzuca się sama. W Olsztynie schizofrenik zabił zwykłą kobietę, która osierociła córkę i wnuczkę, więc mieszkańcy Olsztyna w proteście wobec postawy policji nie wyszli na ulice, nie zrobili demonstracji pod komendą, nie palili zniczy pod kamienicą.
Być może teraz, gdy śmiercią prezydenta Gdańska poruszona jest cała Polska, wreszcie zostaną stworzone sztywne procedury i policja nie będzie mogła zlekceważyć zawiadomienia rodziny o nawrocie urojeń u zdiagnozowanego schizofrenika, który już wcześniej łamał prawo.
Adam Socha
TUTAJ MÓJ ARTYKUŁ O TRAGEDII W OLSZTYNIE
Skomentuj
Komentuj jako gość