Prokuratura bada, czy olsztyńska policja jest winna śmierci 59-letniej Anny H., zamordowanej 23 stycznia tego roku przez sąsiada, schizofrenika-zabójcę, 62-letniego Tadeusza G. Zdaniem pana Mirosława – partnera zamordowanej, to lekarze psychiatrzy wydali wyrok na Annę H., sąd ten wyrok zatwierdził in blanco, a policja biernie czekała na jego wykonanie. Tak samo uważają, siostra Tadeusza G., która złożyła doniesienie do prokuratury i jego sąsiadki, Jolanta Cz. i Regina K. Policja natomiast twierdzi, że winni są sąsiedzi i siostra Tadeusza G., bo nie zawiadomili prokuratury.
„Rosyjska ruletka"
Do tragedii doszło w samym centrum Olsztyna, w kamienicy przy ul. 11 Listopada, w połowie drogi między ratuszem a Wysoka Bramą. Pani Anna H. wróciła jak zwykle z pracy w Wojewódzkim Inspektoracie Sanitarnym po 16.00. Mieszka na II piętrze, w mieszkaniu, które zostało podzielone na dwa, w pokoju po lewej, z oknem na podwórko mieszkał Tadeusz G., a ona po prawej, z oknem na ulicę. Drzwi do przedpokoju były wspólne. Anna H. miała tylko się przebrać i jechać do mieszkania przyjaciela, pana Mirosława. Niestety, w przedpokoju czekał na nią Tadeusz G.
Sąsiadka z tego samego piętra Jolanta Cz. usłyszała jej krzyk i wołanie o pomoc. Od razu wiedziała, że doszło do tragedii. - To wisiało w powietrzu – powie mi później Jolanta Cz. - To była rosyjska ruletka, któraś z nas musiała zginąć. Wypadło na Anię.
Natychmiast wezwała policję. Była 16.15. Dzwoniła dwukrotnie, bo w jej przekonaniu patrol zbyt długo jechał, ale dyspozytor powiedział jej, że dopiero minęło 9 minut. Gdy patrol w końcu dotarł na miejsce, Tadeusz G. uchylił drzwi i spokojnie powiedział, że owszem, pokłócił się z Anną H., ale wyszła od niego. Patrol, jak czynił to wielokrotnie wcześniej, chciał odejść.
Tym razem Jolanta Cz. nie ustąpiła: „Ona tam jest w środku, nie odbiera komórki". W końcu policjanci wezwali strażaków i karetkę, mimo że – jak mówi pan Mirosław – wystarczyło kopnąć drzwi, by wyleciały. Gdy przybyli strażacy i otworzyli drzwi, ich oczom ukazał się makabryczny widok kobiety ze zmasakrowaną głową, z wbitym w oczodół nożem, z ranami na całym ciele. Anna H. już nie żyła.
W tej kamienicy, obok ratusza, przy 11 Listopada doszło do tragedii. Okno zamordowanej Anny H. zaznaczone kółkiem. Fot. A. Socha
Tadeusz G. i Anna H. mieli wspólne drzwi do przedpokoju, na wprost - drzwi do mieszkania Tadeusza G. Fot. A. Socha
Tadeusz G. i Anna H. mieszkali drzwi w drzwi (po lewej drzwi Tadeusza G.). Anna H. była bez szans.
Tu zginęła Anna H., i 16 lat wcześniej konkubina Tadeusza G.
Chory na schizofrenię paranoidalną Tadeusz G. pierwszą ofiarę, swoją konkubinę zabił w tym samym pokoju równie okrutnie 16 lat wcześniej, 28 grudnia 1999 roku. Jak poinformował mnie rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie Olgierd Dąbrowski-Żegalski, biegli psychiatrzy wówczas uznali, że Tadeusz G. w chwili czynu miał całkowicie zniesioną poczytalność (art. 31 par.1 kk). Wobec tego w dniu 27.07.2000 r. Sąd Okręgowy w Olsztynie postanowił umorzyć postępowanie karne, ale zastosował wobec Tadeusza G. środek zabezpieczający w postaci umieszczenia go zamkniętym zakładzie leczniczym ("internacja"). Przebywał tam od 19.09.2000 r. do 27.02.2006 r. z przerwą spowodowaną samowolnym oddaleniem w dniach 18.01-25.02.2001 r.
W 2005 roku decyzją Sądu Okręgowy w Olsztynie został przeniesiony do szpital psychiatrycznego w Olsztynie. Tadeusz G. przebywał w nim od dnia 27.02.2006 r. Po otrzymaniu opinii psychiatrycznej stwierdzającej, że Tadeusz G. już „nie wymaga leczenia w zakładzie zamkniętym" Sąd Okręgowy w Olsztynie 21.01.2008 r. wydał postanowienie o zakończeniu internacji.
Po powrocie do mieszkania przy 11 Listopada, Tadeusz G. co trzy miesiące, przez pięć lat, był kontrolowany przez kuratora sądowego – twierdzi Rzecznik sądu. Obowiązkiem kuratora było sporządzenie dla sądu wywiadu środowiskowego - jak Tadeusz G. zachowuje się w miejscu zamieszkania, z czego się utrzymuje, czy przyjmuje przepisane leki, czy nie pije alkoholu itd. W dniu 5.02.2013 r. po upływie pięciu lat od opuszczenia szpitala psychiatrycznego sąd wydał postanowienie o zaniechaniu sprawozdań kuratorskich nt. Tadeusza G. - jego zachowanie nie budziło zastrzeżeń. Po tej dacie sąd nie podejmował innych decyzji w jego sprawie.
Rzecznik twierdzi też, że do sprawowania opieki nad bratem zobowiązała się przed sądem jego siostra Danuta G.
Jego siostra mieszka w drugim krańcu miasta. Zaprzecza słowom Rzecznika. - Nigdy nie zobowiązywałam się przed żadnym Sądem, ani przed nikim do opieki nad bratem. Zajęta byłam opieką nad chorą córką i mamą – mówi Danuta G. - Mieszkam na krańcu miasta i nie mam auta.
Jednak po śmierci mamy w 2009 roku Danuta G. została z problemem brata-schizofrenika i alkoholika praktycznie sama.
- Po śmierci mamy stałam się jedyną opiekunką i żywicielka brata, bo Sąd, przed którym toczyło się postępowanie o przyznanie bratu renty rodzinnej po zmarłej mamie, odmówił mu prawa, stwierdzając, że wprawdzie jego niepełnosprawność umysłowa istniała przed 16 rokiem życia, ale nie był niezdolny do pracy zawodowej.
Przywożąc bratu jedzenie i ubranie zauważyła, że przestał brać leki i zaczął pić. Zaalarmowała kuratorkę i sąd. Rzecznik potwierdza, że miało miejsce zgłoszenie Danuty G., że brat pije alkohol - 10.10 2012 r. „Po potwierdzeniu tego faktu w dniu 22.12.2012 r. kurator sądowy przeprowadził z Tadeuszem G. rozmowę ostrzegawczą, podczas której zobowiązał się on m.in. do przestrzegania abstynencji. Kontrola kuratora przeprowadzona w dniu 31.12.2012 r. nie stwierdziła łamania tych zobowiązań przez Tadeusza G." - czytamy w odpowiedzi Rzecznika.
- Czy na podstawie jednej wizyty i stwierdzeniu, że akurat tego dnia Tadeusz był trzeźwy, można uznać, że przestał pić? – pyta Danuta G. - Już wtedy wiedziałam, że żadne rozmowy "profilaktyczne" nie przyniosą skutku, dopóki Tadeusz nie zacznie się leczyć, mówiłam o tym kuratorce. Prosiłam o przedłużenie nadzoru sądowego. Bez skutku
Sąsiadki Tadeusza G. - Regina K., Jolanta Cz. oraz partner życiowy zamordowanej Anny H., pan Mirosław powiedzieli mi, że nigdy nie było u nich kuratorki, ani nikogo innego z sądu czy policji, kto robiłby wywiad na temat zachowania się Tadeusza G. Sąsiedzi potwierdzają też, że Danuta G. robiła wszystko, co w jej mocy, by nie dopuścić do kolejnej tragedii, pukała do wszystkich możliwych instytucji i błagała o pomoc. Bezskutecznie.
„Pani nie widziała wybuchu agresji"
- W styczniu 2014 udało mi się doprowadzić brata do Poradni Psychiatrycznej, pod pozorem wznowienia postępowania rentowego – opowiada Danuta G. - Został przyjęty do szpitala. Odwiedzając go widziałam, jak narasta w nim agresja. Rozmawiałam o tym z lekarzem prowadzącym, sugerując, że może markuje przyjmowanie leków i stąd jego wybuchy. Lekarz odparł, że chyba nie wiem, jak wygląda „wybuch agresji" i że nie ma żadnych powodów do obaw. Moją interwencję ponowiłam jeszcze, kiedy dowiedziałam się, że na oddziale miała miejsce bójka z udziałem Tadeusza. Prosiłam albo o przedłużenie jego pobytu, albo o skierowanie go do zamkniętego Domu Opieki, czy objęcie jakąś inną formą nadzoru, bo nie jestem w stanie zajmować się bratem (w tym czasie moja córka miała operację). Jednak ordynator wypisał Tadeusza G.
Po powrocie ze szpitala, przez kilka miesięcy Tadeusz G. funkcjonował w miarę normalnie, zgłosił się do Poradni AA, ale ze względu na chorobę psychiczną został wyeliminowany z terapii. Następnie szukał ratunku w Poradni AA przy Parafii Św. Józefa. - Byłam świadkiem jak prowadzący grupę wsparcia odwiedzał go w domu, ale to też nie mogło przynieść efektu z powodu nawrotu choroby. Byłam świadkiem, jak próbował znaleźć ratunek na wszelkie sposoby poza zażywaniem leków, które, jak twierdził „zmieniały mu mózg".
- Od września 2014 roku brat został praktycznie sam – mówi Danuta G. - Żył w urojonym świecie, w którym wszystko i wszyscy byli przeciw niemu i stanowili zagrożenie. Do tych wrogów zaliczałam się też ja, jako wnioskodawca umieszczenia go w zamkniętym zakładzie. Przestał ode mnie przyjmować jedzenie, bo „było zatrute", był agresywny w słowach, całymi dniami przebywał zamknięty w swoim mieszkaniu, w którym co kilka dni wymieniał zamki, dzwonił do mnie nocami z wyzwiskami, jego urojenia mnożyły się z dnia na dzień.
- Zgłosiłam się w listopadzie 2014 roku do Komendy Miejskiej Policji przy ul. Partyzantów w Olsztynie, z prośbą o pomoc w dowiezieniu brata do Poradni Zdrowia Psychicznego, gdyż widziałam, że jego zachowanie zagraża życiu jego i innych - opowiada dalej Danuta G. - Po wysłuchaniu przez funkcjonariusza zostałam odesłana do komisariatu na ul. Dąbrowszczaków, gdzie ponownie relacjonowałam sprawę. W obu przypadkach, jedyną radą jaką mi udzielono było to, że należy brata poddać leczeniu i że nie jest to zadanie Policji.
- Wobec całkowitego braku reakcji Policji szukałam pomocy ze strony psychiatrów. Nie uzyskałam dostępu do lekarza w poradni (wolne terminy były dopiero w lutym 2015), więc prywatnie zgłaszałam się do doktor Iwony M., z nadzieją, że pomoże mi znaleźć wyjście z sytuacji. Prosiłam o jakiś lek tłumiący agresję, który może udałoby mi się, bez wiedzy brata zaaplikować (np. w jedzeniu ), ale okazało się to niemożliwe.
Przedostatnie ostrzeżenie
- Jakiś czas po wizycie na komendzie zgłosił się do mojego mieszkania dzielnicowy w towarzystwie drugiego mężczyzny – mówi dalej Danuta G. - Kolejny raz zrelacjonowałam zachowania brata, jego historię, łącznie z niepoczytalnością, która doprowadziła do zabójstwa i 40-krotnymi pobytami w szpitalu psychiatrycznym. Na propozycję ubezwłasnowolnienia go, odpowiedziałam, że to jest długotrwały proces, a interwencja jest potrzebna natychmiast. Dzielnicowy poinformował mnie, że „będzie zaglądał do mieszkania brata, czy nic się nie stało".
- W tym czasie miałam już telefony od dawnych kolegów brata oraz jego sąsiadek z prośbą, bym coś robiła, bo Tadeusz grozi im w różnej formie. Sąsiadki także stwierdzały, że całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością i czują się zagrożone.
- Życie z z Tadeuszem G. na jednej klatce, to był koszmar – potwierdzają mi jego sąsiadki Jolanta Cz., Regina K. i partner Anny H., pan Mirosław. - Tadeusz G. w dzień spał, a funkcjonował w nocy. - Potrafił walić do drzwi o 3, 4 rano, wyzywać – opowiada pan Mirosław.
Najgorsze zaczęło się w grudniu 2014 roku. - Stał się agresywny, wszczynał awantury, wyzywał, oskarżał nas, że go okradamy, co kilka dni zmieniał zamki w drzwiach do przedpokoju, twierdząc, że dorabiamy klucze, żeby go okradać – opowiadają sąsiadki i pan Mirosław. - Zaczął stale nosić młotek w reklamówce.
Sąsiadki coraz częściej telefonowały do siostry Tadeusza G., u niej szukając ratunku. Mężczyzn w tej kamienicy praktycznie nie ma. Mąż Jolanty Cz. pracuje zagranicą. Pan Mirosław, partner Anny H., ma swoje mieszkanie i tylko sporadycznie zostawał u niej na noc. Wszyscy oni podkreślają, że Danuta G. zawsze reagowała, natychmiast przyjeżdżała, mimo że mieszka w drugim końcu miasta i nie ma auta. - Robiła wszystko, co w jej mocy, by nie dopuścić do tragedii. Wzywała policję i karetkę pogotowia, ale policja nie chciała go zabrać do szpitala. Policjanci mówili, że jest spokojny i nie ma podstaw. - Faktycznie, gdy pukali do niego, to był potulny, otwierał drzwi, pokazywał dowód – mówią sąsiadki i pan Mirosław.
- Na początku grudnia 2014 roku, wezwała mnie telefonicznie sąsiadka Tadeusza, pani Regina K., – opowiada Danuta G. - Tadeusz jest u niej i dziwnie się zachowuje. Natychmiast tam pojechałam. Na miejscu brat prosił mnie o pomoc i obiecał, w obecności pani Reginy, że zgłosi się na leczenie. Udałam się z nim do jego mieszkania, ale brat nagle zamknął drzwi na klucz. Zobaczyłam, że w reklamówce ma młotek. Usiłowałam go zabrać, co wywołało jego furię. Jakimś cudem wydostałam się z mieszkania. Zadzwoniłam po Policję i Pogotowie. Przyjechali, zrelacjonowałam, co się wydarzyło. Moje słowa potwierdziły sąsiadki Tadeusza, które powiedziały przybyłym, że czują się zagrożone. Funkcjonariusze i ratownicy medyczni, wysłuchali mnie, poszli do mieszkania brata i wrócili, informując, że brat jest spokojny i nie ma podstaw do żadnej interwencji. Moje prośby, by dowieźć go na badanie do Szpitalu Psychiatrycznym, albo przynajmniej ustalić telefonicznie z lekarzom stopień zagrożenia ze strony znanego im bardzo dobrze i od lat pacjenta, nie przyniosły rezultatu. Jedni i drudzy odjechali.
Ostatnie ostrzeżenie
Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia 2014 roku, Tadeusz G. z samego rana zrobił Annie H. awanturę, gdyż mu się uroiło, że mu klucz ukradła. Anna H. zwolniła się tego dnia z pracy i z sąsiadką Jolantą Cz. poszły do dzielnicowego.
- Przyjął nas kierownik dzielnicowych – relacjonuje tę wizytę Jolanta Cz. - Opowiedzieliśmy, jak się zachowuje Tadeusz G., że jest schizofrenikiem, który zabił w swoim mieszkaniu konkubinę, i że znów wróciły mu urojenia, jest agresywny, boimy się o swoje życie. Kierownik powiedział nam, że policja nic nie może zrobić, bez decyzji prokuratora.
Nie zgłosiły się do prokuratury. - Kierownik powiedział, że będziemy musiały poddać się konfrontacji z Tadeuszem G. - mówi sąsiadka Jolanta Cz. - Przecież byśmy podpisały na siebie wyrok śmierci.
Do kolejnego ataku agresji doszło tydzień później, w wigilię Bożego Narodzenia. - Zostałam wezwana telefonicznie przez panią Reginę K., bo brat pobił sąsiadkę z I piętra Barbarę K. - opowiada Danuta G. - Na miejscu zastałam pobitą panią Barbarę, która w ostatniej chwili uciekła z mieszkania Tadeusza. Z jej relacji wynikało, że nie chciał jej wypuścić z mieszkania, szarpał się z nią i groził pocięciem.
Gdy udało jej się uciec z mieszkania Tadeusza G., wezwała policję i pogotowie.
- Czekałam w jej w mieszkaniu na ich przyjazd – opowiada Danuta G. - Pierwsza przyjechała karetka, ale w tym czasie brat, w klapkach i koszulce uciekł z kamienicy. Gdy przybyli funkcjonariusze policji, wysłuchali Barbarę K. i udzielili jej pouczenia, że może zgłosić pobicie. Danuta G. usilnie prosiła funkcjonariuszy, by zatrzymali Tadeusza i zawieźli do szpitala. - Mówiłam, że istnieje zagrożenie życia sąsiadów. Nie wywarło to na nich żadnego wrażenia. „Zareagujecie dopiero wtedy, gdy brat kogoś zabije?" - zapytałam, na co uzyskałam odpowiedź twierdzącą. Wyjęłam komórkę i zaczęłam nagrywać naszą rozmowę, wówczas funkcjonariusz polecił Barbarze K., by udała się na Komendę Miejską Policji, celem złożenia zeznania. Poszłam tam razem z nią. Jednak w komendzie funkcjonariusz zarządził badanie stanu trzeźwości alkomatem Barbary K., po czym stwierdził, że nie będzie przesłuchiwał pobitej ze względu na jej nietrzeźwość. W mojej ocenie Barbara K. mogła zeznawać, gdyż nie była pijana. Barbara K. wyszła z komendy, wówczas poprosiłam, by przyjąć ode mnie zgłoszenie o zagrożeniu. Wtedy funkcjonariusz uznał, że nie jestem poszkodowana. Po słownych przepychankach zostałam przesłuchana, ale znowu nie sporządzono żadnego dokumentu, na którym mogłabym złożyć podpis, czego się domagałam. Odmówiono mi także możliwości własnoręcznego spisania mojego doniesienia, które chciałam przedłożyć za pokwitowaniem.
Po opuszczeniu pokoju przesłuchań zatelefonowałam do drugiej sąsiadki Tadeusza, pani Reginy K. z prośbą o przybycie na komendę i złożenie zeznań. Natychmiast przybyła na komendę, ale od niej też nie przyjęto zeznań – mówi Danuta G. (Pani Regina K. potwierdził mi to).
Śledztwo w sprawie kradzieży rurki od syfonu
W pewnym momencie wydawało się, że na Policji zrozumiano powagę sytuacji. U sąsiadek Tadeusza G. zjawił się funkcjonariusz. - Jakież było moje zaskoczenie – relacjonuje tę wizytę Jolanta Cz., - gdy okazało się, że policja prowadzi dochodzenie w sprawie kradzieży rurki od syfonu, zgłoszonej przez Tadeusza G.! Myślałam, że świat stanął na głowie. Tłumaczę temu policjantowi, że to chory psychicznie, który w swoim mieszkaniu zabił kobietę, że znów wróciły mu urojenia, rzuca się na nas, wyzywa, lada moment dojdzie do kolejnej tragedii. Funkcjonariusz powiedział to samo co tylu przed nim, trzeba zgłosić sprawę do prokuratury, konieczna będzie konfrontacja z Tadeuszem G. - Ja mam dwoje małych dzieci – tłumaczy Jolanta Cz. - Kto mi mógł zagwarantować, że po takiej konfrontacji Tadeusz G. nie zostanie wypuszczony? Podpisałabym na siebie wyrok śmierci.
23 stycznia 2014 roku Tadeusz G. po godzinie 16 zabił sąsiadkę, panią Annę H. Osierociła córkę i wnuczkę.
- Jedyne co mogłam w tej sytuacji zrobić i co uważałam za swój obowiązek, to zgłosić sprawę do prokuratury – mówi Danuta G., która do dzisiaj nie jest w stanie wrócić do równowagi psychicznej. - Powiedziałam pani prokurator, że może dzięki temu śledztwu uda się uratować kolejne, potencjalne ofiary osób chorych psychicznie. Sama znam podobną historię i tam też może dojść do tragedii.
Prokurator Rejonowy Olsztyn Południe Anna Grygo-Janusz potwierdza, iż zostało wszczęte postępowanie w sprawie niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy policji, przez nie podjęcie interwencji (art. 231 par. 1 kk). - Zwróciliśmy się do Prokuratury Okręgowej o przeniesienie śledztwa do innej prokuratury i teraz prowadzi je prokuratura w Lidzbarku Warmińskim.
Zapytałem ordynatora oddziału w Szpitalu Psychiatrycznym w Olsztynie dra Lecha Gadeckiego, na którym przebywał Tadeusz G., jaka powinna być reakcja policji, gdy jest wzywana do schizofrenika-paranoika, który już raz zamordował i znów ma urojenia, jest agresywny, chodzi z młotkiem?
- W takiej sytuacji obowiązkiem policji jest natychmiastowe zatrzymanie i dowiezienie do najbliższego szpitala psychiatrycznego – odparł dr Lech Gadecki. - Jeśli wróciły urojenia i agresja, to wiadomo, że taki chory znów zabije, więc musi być natychmiast izolowany.
Doktor Gadecki przyznał, że zna ze swojej praktyki wiele takich tragedii, gdy wypuszczony ze szpitala chory psychicznie ponownie zabijał, w Olsztynie taki chory zabił 3 osoby. Jednak dr Gadecki odmówił rozmowy na temat Tadeusza G., zasłaniając się tajemnicą lekarską.
Słowa dra Gadeckiego potwierdza Maja Bezuch - rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Olsztynie: „W sytuacjach opisanych w art. 18 i 21 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego, tj. gdy pacjent z powodu choroby psychicznej lub zaburzeń psychicznych zagraża bezpośrednio własnemu życiu albo zdrowiu i życiu innych osób, może być przewieziony do szpitala również bez jego zgody, w razie potrzeby z zastosowaniem przymusu bezpośredniego".
Rzecznik odmówiła odpowiedzi, dlaczego wobec tego załoga karetki wezwana m.in. w wigilię, 24 grudnia 2014 roku, po tym jak Tadeusz G. pobił Barbarę K., nie zabrała go do szpitala? „Są to dane wrażliwe oraz objęte są one tajemnicą zawodową – odpowiedziała Rzecznik, - nie możemy ich udostępnić".
Rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie podinsp. Anna Fic odpowiedziała, że policjanci interweniowali w kamienicy przy 11 Listopada w sumie ponad 70 razy. W sprawie Tadeusza G. Policja interweniowała w 8 sprawach. Rzecznik twierdzi, że „dopełnili wszelkich starań" (...) „Niestety (...) osoby z najbliższego otoczenia mężczyzny nie chciały uczestniczyć w czynnościach dowodowych i postępowaniach przeciwko rodzinie, czy sąsiadowi. Skuteczna pomoc nie jest możliwa bez zaangażowania wszystkich stron. (...). W sytuacji dotyczącej mieszkańców budynku przy ul. 11 Listopada policjanci wielokrotnie od osób bezpośrednio w nią zaangażowanych usłyszeli odmowę złożenia zawiadomienia o przestępstwie, odmowę poczynienia przez osobę uprawnioną działań w kierunku ubezwłasnowolnienia mężczyzny, a nawet prośby rodziny o nieinterweniowanie w mieszkaniu Tadeusza G. Chcę podkreślić, że policjanci muszą respektować prawa do ochrony dóbr osobistych wszystkich uczestników problemowej sytuacji i nie mogą bez prawnej przyczyny ograniczać i ingerować w funkcjonowanie człowieka, czy też w kompetencje innych instytucji".
Na koniec Rzecznik stwierdza, iż policjanci „są poruszeni tragedią, do której doszło 23 stycznia br., a zgłoszenia sąsiadki o godzinie 16.15, że słyszała krzyki kobiety z mieszkania Tadeusza G. wywołało natychmiastowa interwencję. Na miejsce została wezwana także straż pożarna i karetka pogotowia. Policjanci weszli do mieszkania mężczyzny po wyważeniu drzwi. Tam obezwładnili i zatrzymali sprawcę zabójstwa".
Olsztyńska policja kontynuuje postępowanie w sprawie kradzieży rurki od syfonu, zgłoszonej przez Tadeusza G. W tej sprawie, miesiąc po tragedii, została przesłuchana Danuta G., siostra Tadeusza G.
Tadeusz G. został umieszczony w oddziale dla psychicznie chorych Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość