Na jednym z wykładów studenci zapytali mnie, co sądzę o roli polskich elit na bieżącą sytuację społeczno-polityczną. Pytanie, przyznam, nie jest wcale proste. Owszem, można by odpowiedzieć zdawkowo, że zawsze i wszędzie elity mają znaczący wpływ na rozumienie świata, na kreowanie rozmaitych postaw, trendów, zapatrywań, że standardy ich zachowań powinny zachęcać do naśladowania, a wysoka kultura aksjologiczna, którą reprezentują powinna stać się dla innych celem do zdobycia. Jednak wątpliwość, jaka najpierw mi się narzuciła, to problem zdefiniowania kto dziś w Polsce stanowi elitę? Wydaje się bowiem, że obecnie pod etykietą „elita” kryje się wiele rozmaitych grup osób, które wbrew zdroworozsądkowej intuicji, elitami jednak nie są.
I tak za elitę uchodzą celebryci, czyli osoby znane z tego, że są znane; politycy, którzy zasiadają w parlamencie, bądź tworzą rządy; sportowcy, którzy dobrze zarabiają; znani dziennikarze, ale również prezenterzy, pogodynki, prowadzący programy telewizji śniadaniowej; różnej maści biznesmeni; a nawet kucharze, gotujący w programach telewizyjnych. Natomiast na szczeblu lokalnym są to samorządowcy, radni, lokalni przedsiębiorcy, dyrektorzy i kierownicy publicznych urzędów, lekarze. Nie ma wątpliwości, że zwłaszcza w małych środowiskach, są to osoby ważne, które są popularne i często budzą respekt ze względu na swoje możliwości. Czy jednak to wystarczy, aby nazywać je elitą? Czy członek rządu w randze podsekretarza stanu, którego przygotowanie sprowadza się do zaocznie ukończonych studiów licencjackich, może być uważany za przedstawiciela elity? Czy posłanka, która nie wie kto jest drugą osobą w państwie może uchodzić za członka elity? Czy człowiek, który stoi na czele dość sporego ruchu społecznego, walczącego o praworządność w państwie, który notorycznie nie płaci alimentów należy do elity? Czy szef znaczącej partii, który publicznie ogłasza, że obowiązująca konstytucja w Polsce ma 225 lat, jest godny tego miana? Czy dziennikarka, która zwracając się do kobiety, mówi do niej „proszę panią”, jest rzeczywiście członkiem elity?
Gdy zatem przyglądamy się szczegółowo tym przedstawicielom polskich elit, to jednak pojawia się jakiś elementarny sprzeciw wobec nadużywania tego pojęcia. Bo jednak ani dyplom skończonej uczelni, ani zajmowane stanowisko, ani sprawowana funkcja, ani drogi garnitur, ani zasobne konto nie dają automatycznie przepustki do stania się reprezentantem elity. Co więc stanowi o byciu elitą? Dotychczas wydawało mi się, że przede wszystkim kapitał kulturowy, odziedziczony po kilku pokoleniach przodków, pielęgnowany, kultywowany, ceniony, na który składają się wysokie kompetencje etyczne, wyostrzona wrażliwość aksjologiczna, uformowana tożsamość aretologiczna, wyrobiony gust estetyczny, trwałość poglądów, umiejętność samostanowienia, wzgląd na dobro wspólne, przywiązanie do ziemi przodków. Wykształcenie, tytuły i sprawowane funkcje, choć ważne, zdawały się być kwestią drugorzędną, sprawiającą jedynie, że kogoś zaliczałam do tak zwanej inteligencji, która jeszcze nie tworzy elity. Choć i nawet w tej grupie społecznej, jak obserwowałam, niejednokrotnie trudno było odnaleźć się osobom, które stały się inteligentami w pierwszym pokoleniu z racji zdobytego wykształcenia. Pewien mój znajomy profesor ujmując to nieco autoironicznie, twierdzi że pochodząc z rodziny, z dziada pradziada, chłopskiej, w której został inteligentem w pierwszym pokoleniu, nie umie nadal nosić garnituru i czuje się niepewnie w sytuacjach towarzysko zobowiązujących. Dlatego też pasjami czytuje podręczniki z zakresu savoir vivre, aby rozwiewać rozmaite wątpliwości, co do swoich dobrych manier. Pan profesor niewątpliwie jest inteligentem, ale czy czuje, że z tego tytułu należy do elity? Jeśli na sprawę spojrzeć wąsko, to można stwierdzić, że konkretnie ta osoba z pewnością reprezentuje „elitę intelektualną”. Ale czy wszyscy, którzy zdobyli pewne wykształcenie, mogą być zaliczeni w szeregi szeroko rozumianej elity?
Elita bowiem, to w moim odczuciu, specyficzna i przede wszystkim nieliczna grupa osób, przynajmniej w Polsce, która tak naprawdę jest słabo zauważalna, niejednokrotnie skromnie żyjąca, jednak przede wszystkim kultywująca wartości moralne, poznawcze, intelektualne, estetyczne, religijne, ceniąca honor, odwagę, pokorę, uczciwość, jak również dobre maniery, wychowanie, prostotę i elegancję. Osoby takie, to potomkowie dawnych elit, które w naszym kraju były w różny sposób systematycznie likwidowane. Najpierw w okresie zaborów przez powstania, emigracje, zsyłki, potem przez nazistów, a następnie wytrzebione przez komunistów. Tak więc wszyscy ci, którzy posiadali kulturę etyczną, wysokie kompetencje, umiejętności, wiedzę służące narodowi byli masowo wywożeni na nie-ludzką ziemię, zabijani lub sami emigrowali do innego świata. Ich miejsce, jak pisał Aleksander Sołżenicyn w odniesieniu do sytuacji w Rosji, zajęli „wykształceńcy” lub w Polsce „wykształciuchy”, a więc osoby pochodzący w ogromnej większości ze wsi, którzy, jak celnie zauważa Bohdan Jałowiecki, jednak nie mieli we krwi „wiekowych tradycji, etosu, manier, kompetencji językowych”.
Dziś nasze pokolenie, niestety, cierpi na kryzys autentycznych elit, często nie wiedząc, że myli elity z klasą polityczną, klasą rządzącą, koterią polityczną, grupą trzymającą władzę, banksterami, celebrytami czy tak zwanymi gwiazdami. Owszem w każdej z tych grup istnieje spore prawdopodobieństwo znalezienia autentycznego przedstawiciela elity, jednak daleka byłabym od tego, aby elitą nazwać na przykład całą klasę polityczną, wszystkich biznesmenów, wszystkich pracowników nauki czy celebrytów. Poseł z tytułem profesora nazywający swoich oponentów „bydłem”, artysta, który profanuje Biblię, nauczyciel akademicki, który, jak twierdzi, potrafi ze studentami „obalić kratę piwa” z całą pewnością do elity nie należą.
Jeśli jednak nadszedł zmierzch dawnych elit z ich zstępowalnością i dziedzictwem kulturowym, to być może, znajdując się hic et nunc, warto dostrzec elitarność we wszystkich tych osobach, które choć nie dziedziczą kapitału kulturowego i statusu majątkowego, nie zajmują eksponowanych stanowisk, to jednak są moralnie i aksjologicznie zintegrowani, są autorytetami w swoich dziedzinach, wyróżniają się osobistą kulturą, językiem, cieszą się uznaniem, podziwem czy prestiżem z racji ponadprzeciętnych zalet moralnych i intelektualnych. Świetni nauczyciele, wyróżniający się pedagodzy, charyzmatyczni duchowni, znakomici filozofowie, bezinteresowni działacze społeczni, wybitni artyści, inspirujący intelektualiści, uczciwi badacze, rzetelni dziennikarze, niezależnie od swej proweniencji, są to osoby mogące być dziś reprezentanci autentycznych polskich elit.
Niegdyś, gdy znamienite stanowiska przypadały właśnie takim osobom, łatwo było uznać, że przez sprawowane funkcje i urzędy osoby te stanowiły trzon elit. Jednak dziś, gdy niemal wszystkie dziedziny życia uległy spauperyzowaniu i deputowanym do parlamentu może zostać uczestniczka filmów porno, a profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim gwiazda disco polo, nie jest to już takie oczywiste. Dlatego elitę tak naprawdę należy dopiero wyłuskać spośród rodzimej inteligencji, ignorując zalew pseudoelit i różnej maści uzurpatorów, którzy aspirują do tej sfery, tylko i wyłącznie, z racji pokaźnego konta, zajmowanego stanowiska, sprawowanej funkcji, sieci kontaktów czy zdobytego mandatu, pamiętając, że elitą nie bywa się na jakiś czas, ale się nią jest bez względu na koniunkturę i „wiatr historii”. W Polsce, na szczęście, osób, które mogą stanowić dzisiejszą elitę nie brakuje, więc jest szansa, że ich siła elitotwórcza, wcześniej czy później, objawi swoją moc i zyska potrzebne uznanie.
Zdzisława Kobylińska
Skomentuj
Komentuj jako gość