W Chicago kupieni byli wszyscy: policja, przedsiębiorcy, władze miejskie, dziennikarze. A jednak kiedy w mieście pojawił się Szeryf, jedyny sprawiedliwy (Eliot Ness), miejscowy sędzia nie odsądził go od czci i wiary, nie pozbawił urzędu, nie posłał za kraty. Przeciwnie: sąd uznał racje śledczego i zakończył karierę bandziora bez rozlewu krwi, bez jednego wystrzału.
W całej tej historii bynajmniej nie chodziło wyłącznie o Capone. Chodziło o zasady, o samą odpowiedź na pytanie, czym Ameryka ma być. Republika, co dzisiaj wcale nie jest oczywiste, stała na krawędzi. Mogła dokonać innego wyboru, podążając śladem tylu innych tworów państwowych, stać się oligarchią z wpisaną w system bezradnością maluczkich. Jeśli wynik batalii był inny, to dzięki sądownictwu właśnie. Nikt nie twierdzi, że USA to raj na ziemi spełniony. Ja jednak twierdzę, że pośród innych marzeń niespełnionych, ten funkcjonuje zdecydowanie najlepiej.
Sądownictwo to rdzeń państwa. Jeśli złoczyńcy znajdują w nim ochronę, to ich zysk prywatny nie wypełnia całego rachunku. Wliczyć weń trzeba też wzorce tworzone w bałamutnych orzeczeniach spod wokandy, upowszechnianych następnie jako właściwe, bo promowane. Nie każdy chce, może i potrafi iść ścieżką złodziei, oszustów, kłamców, no – bandziorów. Dla nich, czyli całej reszty, pozostaje nauka o bezradności, która nie może owocować czym innym, jak odwróceniem się od państwa i od polityki. Uznaniem tychże za siły obce, wrogie i niebezpieczne.
Proces Mariusza Kamińskiego (na zdjęciu), orzeczenie w jego sprawie, to nie pierwszy proces stricte polityczny w III RP. Ale pierwszy raz partyjno – mafijne łapy sięgnęły tak wysoko. Proponuję eksperyment intelektualny: miesiąc przed wyborami w Rumunii, Rosji, Holandii. Ważny, znany, posiadający jednoznaczne poglądy polityk opozycji dostaje trzy lata za robienie czegoś, do czego został lege artis powołany. Nasz osąd byłby przecież jednoznaczny: satrapia w natarciu. Nie może być inaczej i w tej sprawie.
Można i trzeba dziwić się, że nasi kauzyperdzi & Co ni jak nie wyciągnęli wniosków z nie tak dawnej przeszłości. Cały system „ochrony prawa", jak i poszczególni jego przedstawiciele (sędziowie, adwokaci, prokuratorzy, śledczy, itp.), mieli u nas bogaty wkład w „utrwalanie", „zwalczanie", „potępianie". Z morderstwami na masową skalę włącznie. Podobne doświadczenie mogłoby choć z lekka przyhamować zapał w oddawaniu się rządcom aktualnym oraz ideom danego etapu.
Może zresztą błądzę, a środowisko prawnicze zna dzieje najnowsze doskonale i wyciągnęło z nich nauki właściwe. W końcu nawet najcięższe grzechy pozostawiono bez kary, a największych zbrodniarzy bez sankcji. Co miałoby więc dziś powstrzymywać zapalonych sukcesorów Saint – Just'a, Andrieja Wyszyńskiego, Stefana Michnika i Heleny Wolińskiej? Zwłaszcza jeśli to właśnie na tej drodze jest wygodne życie, no i tefałenowska chwalba.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość