Mierni sędziowie, marne orzecznictwo, ale czy lekarstwem jest kaganiec?
- Szczegóły
- Opublikowano: wtorek, 31 grudzień 2019 12:09
Batalia sądowa była, w mojej ocenie, najważniejszym wydarzeniem politycznym, mijającego roku. Wszak sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej. Tak się składa, że w ostatnim dniu roku zarówno w „Rz” jak i „Dzienniku Gazecie Prawnej” ukazało się na ten temat kilka interesujących tekstów, które składają się na podsumowanie wyników „bitwy o sądy” lub „z sądami”.
Zacznijmy od tekstu w „Rz” pt. „SN nie najlepiej ocenia sądy” Kazimierza Dadaka Ph.D, prof. finansów i ekonomii Hollins University Roanoke w USA. Autor stwierdza, że niekompetencja polskich sędziów jest porażająca a wynika ona z braku dekomunizacji. Do takiego wniosku doszedł po przeanalizowaniu dorocznych sprawozdania Sądu Najwyższego z ostatnich 5 lat, a więc także tych z czasów rządów PO-PSL. Te sprawozdania dobitnie świadczą, iż polskie sadownictwo i prawodawstwo są w ciężkim kryzysie. Ze sprawozdań wynika, że „sądy apelacyjne zamiast same rozstrzygać błahe sprawy, niepotrzebnie zwracają się do SN. Albo zatem sędziowie są niekompetentni albo sądy niższego szczebla z premedytacją przeciągają wydanie decyzji, zwracając się do SN”.
Pytania skierowane do SN są „mało precyzyjne i rozwlekłe, przechodzą obok sedna problemu, jak też zawierają niedostatki językowe. To są cytaty ze sprawozdań za 2015 i 2016 rok.
W sprawozdaniu za 2014 rok czytamy, że „sądy powszechne uchylają się od wykonywania obowiązków z zakresu wymiaru sprawiedliwości” Nieporadność polskiego wymiaru sprawiedliwości obnażyła dotkliwie sprawa frankowiczów. Czy trzeba było zwracać się aż do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, aby tę sprawę posunąć do przodu? - pyta autor. W grę wchodził spór pomiędzy dwoma krajowymi podmiotami a nie sprawy międzynarodowe. Fakt, że postanowiono o rozstrzygnięcie sporu zwrócić się do TSUE wystawia polskiemu wymiarowi sprawiedliwości i tym samym Polsce jak najgorsze świadectwo. Polska jawi się w tym świetle jako „Europa Wschodnia, która wymaga nieustannej troski i opieki i pomocy bardziej rozwiniętego Zachodu.
Nic się w jakości pracy sadów powszechnych nie zmieniło także w ostatnich latach. Np. za 2018 rok tylko 59% spraw skierowanych do SN wymagała wydania orzeczenia, reszta była oczywista i powinny się z tymi sprawami uporać sam sądy niższej instancji. „Te statystyki są porażające” - podsumowuje autor. Jeszcze gorszy poziom prezentują prawnicy i radcy prawni, którzy piszą kasacje do SN.
Kto jest temu winien, że w sądach powszechnych zasiadają matoły i ignoranci? Kto ich dopuścił do zawodu? Otóż odpowiada za to Krajowa Rada Sądownictwa. W jej skład wchodzi 25 osób i tylko 8 nie jest członkami najwyższych władz sądowniczych (jedna osoba powołana przez prezydenta RP, jedna przez ministra sprawiedliwości, czterech posłów i dwóch senatorów). To KRS i zgromadzenia ogólne sądów apelacyjnych – ta śmietanka sędziów – od lat rekomenduje na stanowiska sędziowskie osoby niekompetentne, najdelikatniej mówiąc.
Taki rozwój sytuacji był do przewidzenia – stwierdza autor – z powodu braku dekomunizacji władzy sądowniczej po 1989 roku. Skutkiem tego samorządy sądownicze były zdominowane przez osoby mianowane w minionej epoce. Biorąc pod uwagę, ze w tamtym czasie fachowość i profesjonalizm nie były w cenie, nowe kadry w niemałym stopniu stanowią wierna kopię starych”
Zdaniem SN winę też ponosi władza ustawodawcza, jako twórca złej legislacji, uchwalanie prowizoryczne, doraźnego, niechlujnego, wewnętrznie sprzecznego prawa. I do tyczy to wszystkich rządów po kolei.
Reforma jest więc konieczna. Autor opowiada się za droga ewolucyjną i wskazuje, że trzeba zacząć od naprawy prawa a dopiero na końcu tego procesu można się pokusić o próbę wymiany kadr w sadownictwie.
Niestety, dodam od siebie minister Zbigniew Ziobro zaczął reformę od komina. Należało zacząć od wprowadzenia słusznych postulatów spłaszczenia struktury sądowej, zredukowania szczebli awansowych, uproszcenia procedur służbowo – kadrowych, wprowadzenia instytucji sędziów pokoju, wyboru np. prezesów sądów w wyborach powszechnych, a nie od wsadzania do chorego systemu zaufanych ministra.
Doprowadziło to do wojny politycznej, na jej czele stanęli sędziowie związani z „totalną opozycją” (Rzepliński, Gersdorf) i stowarzyszeniami „Iustitia, Themis, wspieranych przez komisarzy unijnych a z drugiej strony barykady mamy ministerstwo i szerzej rząd. Trwająca wojna doprowadziła do zdewastowania i tak niskiej wiarygodności sądów i sędziów, a więc podkopania fundamentu Rzeczpospolitej.
Obecnie mamy kolejna odsłonę tej wojny, tzw. ustawę kagańcową.
Krytyczną jej ocenę daje Sylwia Gregorczyk-Abram (adwokatka, jest współtwórczynią inicjatywy obywatelskiej Wolne Sądy) w wywiadzie dla Kultury Liberalnej. Jej zdaniem ustawa jest fundamentalnie niezgodna z Konstytucją, prawem Unii Europejskiej, a także demokracją jako taką. Zmierza wyłącznie do tego, żeby zamknąć sędziom usta i żeby ich zastraszyć.
Sędziowie mają się bać, że jeśli zaczną orzekać zgodnie z wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 19 listopada 2019 roku, to spotkają ich za to konsekwencje dyscyplinarne, z wydaleniem z zawodu włącznie. To samo może ich spotkać za jakąkolwiek formę krytyki czy sprzeciwu wobec tak zwanej reformy sądownictwa realizowanej przez partię rządzącą. Ta ustawa zmierza więc de facto do eliminacji sędziów z debaty publicznej. Wbrew pozorom nie jest ona jednak wymierzona wyłącznie w sędziów, ale także – a może przede wszystkim – w obywateli. Eliminuje bowiem konstytucyjnie zagwarantowane prawo obywatela do sądu oraz sprawiedliwego procesu. Sąd musi być niezależny, a sędzia niezawisły. Sędzia, któremu ustawowo zabrania się wykonywania wyroku Sądu Najwyższego czy Trybunału Sprawiedliwości UE oraz odwoływania się do Konstytucji, czyli stosowania rozproszonej kontroli konstytucyjnej, taki nie jest.
„Rozproszona kontrola konstytucyjna” jest to badanie, czy przepisy są zgodne z zasadami i wolnościami konstytucyjnymi. W trakcie prac nad ustawą zmieniono jednak pewne szczegóły projektu ustawy. Między innymi wykreślono z niego zapis o karaniu sędziego za odmowę stosowania przepisu ustawy, jeżeli jego niezgodność z Konstytucją nie została wcześniej stwierdzona przez Trybunał Konstytucyjny.
Ale nadal istnieje sankcja za podważanie statusu Krajowej Rady Sądownictwa powołanej – jak orzekł Sąd Najwyższy – z naruszeniem prawa. A w związku z tym podważanie statusu sędziów wskazanych przez nową KRS także jest karane. Sędziom zabrania się również stosowania „testu europejskiego” i pytania o legalność przepisów, jeśli uznają, że są one niezgodne z prawem Unii Europejskiej.
Przewidziano kary dyscyplinarne za „działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego, skuteczność powołania sędziego lub umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej”. Tego ustawa zabrania im wprost, bo właśnie pytań o zgodność z prawem europejskim i kwestionowania legalności wyboru sędziów przez „neo-KRS” rząd przestraszył się najbardziej. „Ustawa kagańcowa” jest odpowiedzią na te obawy władzy i ma pokazać sędziom siłę aparatu państwa.
Karane ma być na przykład „zakłócanie funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości”.
Przy takim ujęciu sędzia może być pociągnięty do odpowiedzialności za każde działanie, które jest nie po myśli władzy. Już założenie jakiejś koszulki może być uznane za aktywność polityczną, a domaganie się ujawnienia list poparcia dla członków nowej KRS może być uznane za „zakłócanie działań wymiaru sprawiedliwości”. Niebezpieczeństwo polega właśnie na tym, że te przepisy można wyciągnąć z rękawa w każdej sytuacji, kiedy chce się danego sędziego ukarać.
Zdaniem Gregorczyk-Abram sędziowie w Polsce nie są bezkarni, tak jak przedstawiają to rządzący. Sędzia odpowiada za przewinienia służbowe, w tym za oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa i uchybienia godności urzędu. Sędzia będzie odpowiadał na przykład za opóźnienia w sporządzeniu uzasadnień czy rażące błędy popełnione podczas postępowania. Uchybieniem godności urzędu może być na przykład prowadzenie pojazdu po spożyciu alkoholu. W tak zwanym kodeksie etyki sędziowskiej wskazano, że z pełnieniem urzędu sędziego wiążą się szczególne obowiązki oraz ograniczenia osobiste, a każdy sędzia powinien zawsze kierować się zasadami uczciwości, godności i honoru, nie nadużywać immunitetu ani wykorzystywać swego statusu i prestiżu sprawowanego urzędu w celu wspierania interesu własnego lub innych osób. Powinien dbać o autorytet swojego urzędu, o dobro sądu, w którym pracuje, i dobro wymiaru sprawiedliwości. Katalog kar jest różny: od nagany, przez obniżenie uposażenia, po usunięcie z urzędu.
Kolejny argument, którym posługują się politycy PiS-u, mówi, że w innych krajach europejskich, w tym w Niemczech i Francji, obowiązują niemal bliźniacze przepisy. A nikt nie kwestionuje stanu praworządności w tych krajach.
W Niemczech na przykład te przepisy wprowadzono po to, by mieć możliwość dyscyplinowania sędziów, którzy intencjonalnie łamią jakieś obowiązujące przepisy. W naszym przypadku sytuacja jest diametralnie inna – ustawa PiS-u zakłada karanie sędziów za stosowanie wprost wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a więc za stosowanie obowiązujących przepisów.
Tak samo jest z artykułem 180 Konstytucji, gdzie mówi się o nieusuwalności sędziów, ale w kolejnych punktach wymienia warunki, pod jakimi przeniesienie w stan spoczynku, złożenie z urzędu czy zawieszenie w urzędowaniu jest możliwe, dzięki zmianom ustawowym. Rządzący wybiórczo skupiają się na ustępie 5 tego artykułu, ignorując zasadę ogólną.
Podobnie jest z przywoływanym przez PiS argumentem, że w takich krajach jak Niemcy czy Hiszpania sędziowie są powoływani przez polityków. Są powoływani, ale np. w Niemczech, po tym jak sędzia zostanie już powołany na urząd, minister sprawiedliwości traci nad nim wszelką kontrolę. W Polsce zakres kontroli nad sędziami ze strony ministra sprawiedliwości jest ogromny.
Nie jest też tak, że w innych krajach – nawet jeśli to politycy ostatecznie powołują nowych sędziów – środowisko sędziowskie jest z tego procesu całkowicie wykluczone. W naszym nowym systemie sędziowie mają być z tego procesu wykluczeni całkowicie.
Wątpliwości – zdaniem polityków PiS-u – dotyczą także kwestii prymatu prawa europejskiego nad prawem krajowym. Mateusz Morawiecki także w tym przypadku powołał się na przykład Niemiec, twierdząc, że tam „Federalny Trybunał Konstytucyjny w całej serii wyroków stwierdził, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie ma nieograniczonej władzy, a w niektórych wypadkach wydawane przez niego wyroki mogą wykraczać poza jego kompetencje”.
Niemiecki sąd konstytucyjny powiedział, że w przypadku rażącego naruszenia prawa polegającego na działaniu TSUE poza zakresem jego kompetencji (ultra vires) orzeczenie może nie być wiążące dla państwa członkowskiego. Znowu, nie można odnieść do wyroku z dnia 19 listopada 2019 roku. Nie mamy tu do czynienia z rażącym naruszeniem prawa i przekroczeniem kompetencji TSUE. To, że TSUE może oceniać, czy funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości w państwie członkowskim narusza standard unijny, zostało potwierdzone w tak zwanym wyroku sędziów portugalskich, a także innych wyrokach TSUE przeciwko Polsce, chociażby tych dotyczących sądownictwa powszechnego czy zmian w ustawie o Sądzie Najwyższym.
Wysłuchajmy drugiej strony, czyli Leszka Mazura, przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa, który udzielił wywiadu DzGP
Przewodniczący zastrzega, że mówimy na razie o projekcie. Jaki będzie ostateczny kształt – pokaże przyszłość (teraz będzie nad nim pracował Sent). Mazur przytacza w rozmowie dane dotyczące funkcjonowania systemu dyscyplinarnego w ostatnim czasie. Dane statystyczne z ośmiu miesięcy 2018 r. i 11 miesięcy 2019 r., pokazują obraz, który nie jest bardziej represyjny niż system dyscyplinarny, który funkcjonował wcześniej. Wręcz przeciwnie. Nakładanych na sędziów najostrzejszych środków dyscyplinarnych jest nawet mniej niż poprzednio. 80 proc. sankcji to upomnienia, względnie nagany. W tym roku bodajże jedna osoba została usunięta z zawodu, dwie zostały przeniesione na inne miejsce służbowe. To może świadczyć o tym, że ten system nie jest do końca skuteczny.
Jednak nowy system jest potrzebny – przekonuje przewodniczący i przytacza swoje doświadczenie, przez 15 lat był wizytatorem, czyli przyglądał się sprawności sądów. Okazuje się, że mamy problem w sądownictwie z uzyskaniem czy wymuszeniem podstawowej sprawności funkcjonowania. Spotykałem sędziów, których poziom kompetencji był tak niski, że gdyby pracowali w firmie prywatnej, w korporacji, to nie mieliby szans na dłuższe funkcjonowanie. Natomiast procedury nadzorcze, które były wobec takich sędziów stosowane w ramach nadzoru administracyjnego, poprzez przewodniczących wydziałów, prezesów sądów, wizytatorów, okazywały się całkowicie nieskuteczne.
Jako przewodniczący KRS widzę inną sferę, która może wymagać działań dyscyplinarnych. To jest nadmierne angażowanie się sędziów w działania kontestujące, krytyczne politycznie. Zresztą pomiędzy tym krytycznym nastawieniem a sprawnością działania może istnieć związek. Bo można kontestować pewne działania, stosując strajk włoski. I wydaje się, że pewne dane na to wskazują. Sądy, pomimo różnych ułatwień, jakie się wprowadza w procedurze, nie pracują sprawnie. Widzę działania dyscyplinujące, zmierzające do poprawy sprawności, widzę to na własnym przykładzie (wszczęto wobec mnie postępowania dyscyplinarne związane z nieterminowym pisaniem uzasadnień; teraz nie będę tego rozwijał, bo mnie dotyczy, ale jak skończy się to postępowanie, to będę mógł się szerzej wypowiedzieć na jego temat). Przytaczam ten przykład tylko jako wskazujący na to, że ten obszar przez rzeczników jest dostrzegalny. Drugi obszar to działania kontestujące, z zarzutami dotyczącymi nadmiernego zaangażowania politycznego. To jest zawsze trudniejsze do oceny i ja specjalnie tych działań rzeczników nie komentowałem. Natomiast wydaje mi się, że ostatnie wypowiedzi przedstawicieli stowarzyszeń sędziowskich idą zdecydowanie za daleko. Jest taka wypowiedź pana Krystiana Markiewicza, który porównuje rozwiązania do rozwiązań niemieckich, ale w kontekście III Rzeszy…
Sądy nie mogą także kwestionować kompetencji prezydenta do powoływania sędziów. W wyroku TSUE jest zresztą wyraźna wypowiedź, że kompetencja prezydenta jest bezdyskusyjna, ale z drugiej strony wprowadza się rodzaj rozproszonej kontroli z punktu widzenia prawa europejskiego, który właśnie w konsekwencji musi tę kompetencję prezydenta podważać. Dochodzi więc do konfliktu między porządkiem europejskim a porządkiem krajowym. Tymczasem u nas o zgodności rozwiązań z polską konstytucją wypowiada się Trybunał Konstytucyjny, nie możemy w to miejsce wprowadzać rozproszonej kontroli.
Mamy przeświadczenie, że te rozwiązania, które zostały wprowadzone, absolutnie nie odbiegają od standardów europejskich, i być może to był powód, dla którego Trybunał Europejski nie zaaprobował opinii rzecznika generalnego TSUE Tenczewa, która sprowadzała się do porównania naszych rozwiązań z pewnym modelem stworzonym na bazie rozwiązań w poszczególnych krajach. Ten najbardziej kontestowany element, sprowadzający się do wyboru 15 sędziów do KRS przez Sejm, w naszym odczuciu nie jest żadnym zagrożeniem dla niezawisłości czy niezależności sędziów. Nie jest naruszeniem podziału władzy. Bo to wszystko jest analizowane w taki bardzo uproszczony sposób. Jest podział władzy, ale jest i współdziałanie, są elementy wzajemnej kontroli. To, że parlament wybrał, nie oznacza, że później wpływa na funkcjonowanie rady.
Pewną wskazówką może być sposób rozstrzygania przez TSUE w listopadowym orzeczeniu. Tutaj mamy bowiem do czynienia z problemem o bardzo dużej wadze i szerokim znaczeniu. Chodzi przecież o granice w orzekaniu przez TSUE. Istnieją obawy, nie tylko u nas, ale i w innych państwach, że w drodze takiego precedensowego orzecznictwa można poszerzać zakres i przesuwać tę granicę, ograniczając w istocie suwerenność poszczególnych krajów. Taką wskazówką sugerującą podejście jednak dość ostrożne było to, że opinia rzecznika Tanczewa nie została podzielona. Wydaje mi się, że jej zaaprobowanie oznaczałoby już ryzyko wejścia na obszar prawa wewnętrznego. TSUE w listopadowym orzeczeniu nie przekroczył tej granicy. Przekazał kompetencje do badania z punktu widzenia prawa europejskiego każdemu sądowi w Polsce, w pierwszej kolejności SN, tworząc surogat kontroli rozproszonej. Pojęcie znane u nas na gruncie badania zgodności z konstytucją, a tu na gruncie prawa europejskiego.
Czyli obecny projekt, który przecież zakazuje sędziom dokonywania takiego badania, idzie wbrew orzecznictwu TSUE?
On rozstrzyga pewien dylemat. W uzasadnieniu tego projektu jest dość istotny fragment dotyczący kolizji między normami prawa europejskiego i prawa wewnętrznego. Istnieje tu sporo nieporozumień, ale zasadniczy dylemat jest pokazany również w orzecznictwie naszego TK. Zauważa się, że istnieje potencjalne ryzyko konfliktu między przepisami europejskimi a prawem krajowym. Rozważania trybunału szły w tym kierunku, że nie podlega dyskusji prymat naszej konstytucji i tego rodzaju dylematy muszą być rozwiązywane przy założeniu, że nadrzędna jest nasza konstytucja. A to oznacza splot różnych elementów trudnych do rozstrzygnięcia. Mamy swego rodzaju przekładaniec: ustawodawstwo nasze zwykłe, nad tym jest prawo europejskie, tam, gdzie można je zastosować, ale nad tym wszystkim jest polska konstytucja.
I na pointę felieton adwokatki, założycielki bloga www.pokojadwokacki.pl Joanny Parafianowicz pt. Wsparcie dla sędziów nie wynika z sympatii ani antypatii wobec nich.
Rozprawa wyznaczona na drugim końcu Polski i poprzedzona długą podróżą samochodem lub samolotem, a bywa, że i noclegiem wykupionym po to, by możliwe było dotarcie do sądu na 8:30 po to jedynie, by na drzwiach sali sądowej przeczytać kartkę informującą, że „z powodu choroby referenta (tj. sędziego referenta) sprawa zdjęta z wokandy". Kilkaset kilometrów przejechanych w przeddzień Wigilii, jak na złość na trasie, gdzie nie pomyślano o wybudowaniu autostrady celem dowiedzenia się, że z uwagi na nieobecność świadka wywołaną brakiem wezwania go na termin, sprawa odroczona jest na termin kolejny, dajmy na to, w maju następnego roku. Święta spędzone na pisaniu apelacji w sprawie, w której uzasadnienie wyroku sporządzono wprawdzie po wielomiesięcznym okresie oczekiwania na lepsze czasy, lecz ze względu na nieuchronny okres statystyczny i zbliżający się koniec roku, nadano je w pierwszych dniach grudnia. Zarządzenie o zwrocie pozwu z powodu niewniesienia opłaty stosunkowej, choć potwierdzenie przelewu załączono doń, z całą pewnością sporządzone we wrześniu, lecz nadane w grudniu, traf chciał, że tuż przed Świętami.
Powodów, dla których sędziowie nie mogą od innych prawników oczekiwać wsparcia jest wiele, zaś każdy z nich znajduje uzasadnienie. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten z adwokatów lub radców, który choć raz w życiu nie zaklął siarczyście pod nosem analizując powody, które legły u podstaw niezrozumiałej, nieprzemyślanej a możliwe, że niekiedy złośliwej decyzji procesowej sędziego. Obawiam się, że więcej pośród nas widziało ostatnio spadającą gwiazdę. Czy znajdzie się klient, który ze zrozumieniem przyjmie wielomiesięczne oczekiwanie na rozprawę, a po jej wywołaniu odroczenie po 5 minutach bez rzeczowej podstawy, albo strona, która z empatią podchodzi do sytuacji, w której termin rozpoznania sprawy zbiega się z datą wyznaczoną na poród, a sąd tego nie bierze pod uwagę i wzywa do osobistego stawiennictwa pod rygorem pominięcia dowodu z jej przesłuchania?
Niezależnie jednak od powyższego my, prawnicy abstrahując od osobistych antypatii, przykrości czy konfliktów i w oderwaniu od aktualnie wykonywanego zawodu mamy obowiązek sprzeciwiania się aktywnościom podejmowanym przez ustawodawcę w zakresie organizacji sądów powszechnych. Musimy głośno mówić „nie" w tych sytuacjach, w których za sprawą przyjmowanych ustaw z niezawisłości sędziowskiej robi się wydmuszkę, a niezależność sądów staje się równie mało istotna jak dogmaty głoszone przez wiernych Polskiego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti.
Wsparcie środowiska sędziowskiego nie wynika z sympatii do sędziów, zaś sprzeciw wobec działań ustawodawcy nie jest rezultatem niechęci do programu socjalnego Prawa i Sprawiedliwości. Obrona zasad, trwanie przy fundamentach demokratycznego państwa oraz nieakceptowanie ustaw, których celem jest uczynienie stanu sędziowskiego żartem, to obowiązek prawników i istota prawa. Ono bowiem jest sztuką czynienia tego co dobre i słuszne, a nie tylko – deklarowania, iż taki ma się cel.
opracował Adam Socha
Czytaj więcej: Mierni sędziowie, marne orzecznictwo, ale czy lekarstwem jest kaganiec?
To jest KULTURA, a nie orzeł biały z domalowanym fiutem czy pieśni Żydówki Peszek.
"Gdy pytasz mnie czym ...
i choć akademik naszpikowany był studentami-SBkami, wywi...