Szefową Galerii Dobro jest Emilia Konwerska (1985). Jak sama informuje na swoim blogu, jest feministką, działaczką lewicy, była członkinią partii RAZEM i startowała w 2015 roku z listy tej partii do parlamentu. Przedstawia się też jako literaturoznawczyni, krytyczka literacka i filmowa, autorka Krytyki Politycznej.
Doskonale wiedziała, jakie są granice prowokacji w galerii należącej do samorządu. W wywiadzie udzielonym Ewie Mazgal w marcu br. na portalu www.wm.pl, mówi:
Instytucje mają swoje linie, bo podlegają samorządom, które mają konkretne oczekiwania. Akcjonistów wiedeńskich już nie ma! (To działający w latach 60. i 70. XX wieku prowokatorzy, jak Hermann Nitsch, który prezentował w performansach martwe, patroszone zwierzęta). Ale ja też jestem cenzorem. Wystąpi u nas Psychychoekipa z Fioletowego Dżipa. Jej członkowie chcieli przedstawić dresiarza w biało-czerwonym ubraniu i koronie cierniowej. I ja się obawiam, czy nie pójdę za to do więzienia. Jasia Kapelę skazali za to, że śpiewał „Marsz, marsz uchodźcy...”. Okazuje się, że u nas nie można dotykać symboli narodowych i religijnych. (…). Zastanawiam się, jaki jest kanon kultury pisowskiego wyborcy. Na co tacy ludzie przychodziliby do MOK-u? Na patriotyczne śpiewy? To też jest stereotyp”.
Próbki jej tekstów opublikowanych na łamach „Krytyki politycznej”. W tekście pt. tytułem „Zabij tę Polskę w sobie” czytamy: „Siksa jest wkurwiona. (...). Jest wpierdol, jest zemsta, jest krzyk, krew i wezwanie do walki.” Artykuł kończy się słowami: „I niech mi ktoś jeszcze raz powie, że kobiety mówią przymiotnikami, bo ich świat jest piękny, a mężczyźni czasownikami, bo męskość to aktywność i działanie. Chuja! Walka trwa!”
Przypomnijmy, iż Krytyka Polityczna to organ neomarksistów i leninistów (wznowili dzieła Lenina). Środowisko tego pisma, utrzymywanego przez polskich podatników, zaprosiło w 2011 roku do Warszawy bojówkę z Berlina do rozbicia obchodów Święta Niepodległości. Bojówkarze bili uczestników Marszu, przechodniów, atakowali też służby porządkowe. Policja znalazła później w siedzibie „Krytyki Politycznej”, w której ukryli się aktywiści Antify z Niemiec, cały arsenał - pałki, kastety i gaz łzawiący.
Jak Konwerska jest skrajna świadczy jej recenzja dla „Gazety Wyborczej” filmu „Kler”. Beszta w nim Smarzowskiego, że zamiast wywołać filmem wojnę z kościołem zamienia ją w chichy-śmichy. Napisała w recenzji: „Nie znajdziemy tu jednak żadnej gruntowej krytyki instytucji (na którą Kościół zasługuje), żadnej refleksji o przemocowości samej instytucji, zamkniętej i autorytarnej, o tym, dlaczego Polacy wciąż potrzebują, żeby ktoś mówił im, co mają myśleć i robić. Dlaczego płacą, słuchają, nie myślą samodzielnie. Dlaczego pozwalają się oszukiwać. To nie tutaj, nie o to w tym kinie chodzi. Jak powiedział jeden z widzów podczas sceny, w której Arkadiusz Jakubik - ksiądz podejrzany o pedofilię - ucieka przed wściekłym tłumem: „Tak powinno być, łopatą w łeb”.
Na swoim profilu na fb, 10 października zamieściła zdjęcie ze zniszczonym bilbordem radnego, kandydata PiS do rady miasta, po tym, jak zaprotestował przeciwko wystawie w galerii "Dobro", z aprobatywnym podpisem: "Sztuka ulicy. Kto mieczem wojuje". Przy tym pani dr nauk humanistycznych Emilii Konwerskiej brakuje znajomości logiki. "Mieczem", czyli fallusami wojuje ona i jej towarzysze walki z kulturą.Poprawnie logicznie to zdanie powinno brzmieć: "kto z mieczem wojuje".
Zrzut z profilu na FB Emilii Konwerskiej
Dyrektor MOKu Mariusz Sieniewicz w wywiadzie udzielonym mi 27 lutego stanowczo podkreślił, że MOK nie będzie współpracował z osobami, które „reprezentują interesy grup politycznych albo też są partiami politycznymi, albo wyrażają poglądy polityczne wskazujące na jednorodny, wykluczający innych obraz świata”.
Gdy do MOKu zwrócił się pan Urmanowicz o wynajęcie sceny staromiejskiej na 1 godzinę, dla uczczenia Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych, dyrektor Sieniewicz zadał sobie trud, by sprawdzić w Internecie, cytuję, „jaką formę działalności artystycznej prowadzi pan Urmanowicz. Z kulturą i sztuką niewiele to ma wspólnego. Zobaczyłem, że interesuje się bardzo mocno przestrzenią polityczną i ma dość mocno zakreślone poglądy polityczne – zakreślone grubą i czarną krechą, mówiąc eufemistycznie. To z zasady włącza u mnie czerwone światło”.
Dlaczego dyrektorowi Sieniewiczowi nie zapaliło się „czerwone światło” przy tak skrajnie zideologizowanej działaczce politycznej i partyjnej, jak Emilia Konnwerska?
Dalej dyrektor Sieniewicz w tym wywiadzie mówi:
„Już w pierwszych dniach, gdy zostałem dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury, otrzymywałem propozycje z różnych stron sceny politycznej oraz od ludzi o bardzo określonych poglądach politycznych. Proponowano w różnej formie współpracę, wynajem sali albo, że coś wspólnie zrobimy. Stwierdziłem, że nie mogę pójść w tym kierunku, gdyż w przeciwnym razie będę czynił precedensy i ukłony, z których na dłuższą metę się nie wygrzebiemy. Bardzo zależy mi, aby MOK utrzymał swoją podmiotowość. Dlatego wprowadziłem to zarządzenie z 7 listopada 2017 roku, w którym jednoznacznie stwierdzam, że MOK nie będzie się podejmował w żadnej formie odpłatnej i nieodpłatnej współpracy z podmiotami zewnętrznymi, które albo reprezentują interesy grup politycznych albo też są partiami politycznymi, albo wyrażają poglądy polityczne wskazujące na jednorodny, wykluczający innych obraz świata. (…). Bardzo poważnie traktuję kwestie kultury i sztuki i chciałbym, by była ona odcięta od wszelkiej form manifestowania światopoglądów, które budują dość jednorodny i zantagonizowany świat – to są antypody misji MOK-u”.
Dyrektor MOKu po prostu okłamał mnie i opinię publiczną, bo zaakceptował Emilię Konwerską jako szefową miejskiej galerii, właśnie osobę budującą „jednorodny, wykluczający innych obraz świata”. Doskonale wiedział dlaczego to robi i w jakim celu. Zobaczyliśmy to na wystawie "Polacy Europy: Zbiorowy w Galerii"
Adam Socha
Fot. Radio Olsztyn, od prawej Emilia Konwerska podczas debaty z kandydatami partii do sejmu w 2015 roku.
Skomentuj
Komentuj jako gość