Do redakcji „Debaty” wpłynęła prośba o zajęcie się sprawą odmowy udostępnienia sceny Staromiejskiej w Olsztynie na 1 marca, na godzinę, w celu upamiętnienia Dnia Żołnierzy Wyklętych. Podanie do dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury złożył pan Krystian Urmanowicz. W decyzji odmownej dyrektor MOKu pan Mariusz Sieniewicz powołał się na Zarządzenie nr 40/2017. Pan Mariusz Sieniewicz zaprosił mnie do siebie, by osobiście udzielić wyjaśnień.
Mariusz Sieniewicz: Chcę bronić niezawisłości kultury”
Mariusz Sieniewicz. Fot. archiwum własne
Adam Socha: Gdy trafiło na pana biurko podanie pana Krystiana Urmanowicza, jakie kroki pan podjął?
Mariusz Sieniewicz: Odmowa udostępnienia sceny staromiejskiej wynikała przede wszystkim z niespełnienia przez pana Urmanowicza kryteriów formalno-proceduralnych. Jeśli zgłasza się do nas osoba fizyczna, to przewidujemy kilka form współpracy. Podstawą jest wypełnienie wniosku o współpracy z MOK, który znajduje się na stronie internetowej. W grę też wchodzi porozumienie, chociaż ono bardziej dotyczy stowarzyszeń, grup twórczych, organizacji pozarządowych i trzecia forma współpracy: na podstawie umowy komercyjnej, kosztowej lub bezkosztowej. Problem z tym podaniem mieliśmy z tego względu, że MOK nie może udostępniać przestrzeni publicznej – której jest dysponentem – osobom prywatnym, nie znając programu, ani zakresu wydarzenia. Nie wiedząc kim pan jest, i zważywszy na to, co się wydarzyło wcześniej w Olsztynku z raperem Basti oraz na ostatnie okoliczności związane z koncertem w Ostródzie, sprawdziłem w internecie, jaką formę działalności artystycznej prowadzi pan Urmanowicz. Z kulturą i sztuką niewiele to ma wspólnego. Zobaczyłem, że interesuje się bardzo mocno przestrzenią polityczną i ma dość mocno zakreślone poglądy polityczne – zakreślone grubą i czarną krechą, mówiąc eufemistycznie. To z zasady włącza u mnie czerwone światło. Już w pierwszych dniach, gdy zostałem dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury, otrzymywałem propozycje z różnych stron sceny politycznej oraz od ludzi o bardzo określonych poglądach politycznych. Proponowano w różnej formie współpracę, wynajem sali albo, że coś wspólnie zrobimy. Stwierdziłem, że nie mogę pójść w tym kierunku, gdyż w przeciwnym razie będę czynił precedensy i ukłony, z których na dłuższą metę się nie wygrzebiemy. Bardzo zależy mi, aby MOK utrzymał swoją podmiotowość. Dlatego wprowadziłem to zarządzenie z 7 listopada 2017 roku, w którym jednoznacznie stwierdzam, że MOK nie będzie się podejmował w żadnej formie odpłatnej i nieodpłatnej współpracy z podmiotami zewnętrznymi, które albo reprezentują interesy grup politycznych albo też są partiami politycznymi, albo wyrażają poglądy polityczne wskazujące na jednorodny, wykluczający innych obraz świata. Tu nie chodzi o to, że pan Urmanowicz jest reprezentantem ugrupowania politycznego, tylko o to, że nie jesteśmy zainteresowani współpracą z osobami i podmiotami, które mają zradykalizowane poglądy polityczne. Nie bądźmy naiwni. Bardzo poważnie traktuję kwestie kultury i sztuki i chciałbym, by była ona odcięta od wszelkiej form manifestowania światopoglądów, które budują dość jednorodny i zantagonizowany świat – to są antypody misji MOK-u. Już kilka razy przepracowałem ten poziom odpowiedzialności, związany z imprezami plenerowymi. Są one obarczone dużym ryzykiem, nie do końca mamy gwarancję, jak one będą przebiegały, a w tym przypadku o tej imprezie nie wiedzieliśmy nic, poza hasłem „Żołnierze Wyklęci”. Nie chciałem wchodzić z panem Urmanowiczem w korespondencję o charakterze merytorycznym czy światopoglądowym. Ja również jestem Polakiem i również jestem patriotą. To jak to definiuję, to oczywiście jest inna kwestia. Zamiast kaźni i wampirycznych romantyzmów stawiam bardziej na żywych i pozytywizm. Do rozważenia też jest kwestia, w jakiej formie taka instytucja jak MOK może zaakcentować tego typu rocznice. Istnieje bogaty kalendarz rocznic i jubileuszy. MOK nie byłby w stanie skonsumować ich wszystkich i zawrzeć w swoim programie. W tym roku skupiliśmy się na „Patriotyzmie jutra” i na Niepodległej oraz na tych świętach, które przypadają na 2 i 3 Maja.
- Czy gdyby pan Urmanowicz złożył podanie, iż on jako członek organizacji ONR prosi o udostępnienie sceny Staromiejskiej, bo chce zrobić happening pt. Zakończenie zimy i przedstawił scenariusz, MOK udostępniłby te scenę?
MS: Podchwytliwe pytanie? (śmiech)
- Ktoś będzie przebrany za bałwana śnieżnego.
MS: Wszystko odbyłoby się w ramach działań artystyczno-kulturalnych?
- Tak, i na koniec przegonią tego bałwana do Łyny i spłynie ten bałwan Łyną.
MS: Diabeł tkwi w szczegółach,. Rozumiem, że chodzi o topienie Marzanny, tak w skrócie?
- Tak, tylko w miejsce Marzanny byłby bałwan śnieżny.
MS: Rozpatrzylibyśmy ten wniosek. Choć już się stroszę, już mam duże wątpliwości, gdy słyszę, że kogoś przeganiamy, że kogoś topimy w rzece… Fatalne asocjacje.
- Tak, wypędzamy z miasta zimę.
MS: Przeganiania, wypędzamy... Dużo w tym przemocowego podejścia. Nie lepiej witać wiosnę, zamiast wypędzać bałwana? Dajmy mu stopnieć z godnością i w spokoju. Zaraz okazałoby się też, że śnieg, z którego jest ulepiony nie do końca jest biały. Powtarzam, diabeł tkwi w szczegółach, a ja nie jestem idiotą, panie Adamie.
- Obawia się pan, że bałwan miałby cechy np. rasowe albo miał jarmułkę na głowie?
MS: Dokładnie. I to ja okazałbym się bałwanem. Ale idźmy dalej w tego Monty Pythona: chciałbym wiedzieć, jak ten bałwan miałby wyglądać. Dlatego konieczne jest złożenie wniosku, następnie spotkanie, na którym dyskutujemy program. Chyba, że na poziomie wniosku impreza byłaby w sposób oczywisty określona. Nie chcemy, żeby kultura była areną wydarzeń odległych od samej kultury i sztuki. Rzadko się zdarza, że osoby prywatne piszą do nas podania. Zazwyczaj, gdy artysta ma pomysł, to rozstrzyga się to na poziomie bezpośredniej rozmowy.
- Czy gdybym ja napisał podanie, że chcę zrobić 1 kwietnia na Prima Aprilis happening polityczny, w formie parodystycznej nawiązujący do KODu, dostałbym dostęp do sceny staromiejskiej?
MS: Jeśli przedstawiłby pan scenariusz tego happeningu, wówczas podjęlibyśmy decyzję. Chodzimy wokół słowa „polityczność”.
- Ja rzeczywiście rok temu taki happening zrobiłem na rynku staromiejskim, ale nie występowałem o zgodę do MOKu, bo nie korzystałem ze sceny staromiejskiej a jedynie z kawałka rynku i zarejestrowałem wydarzenie w ZDZiT.
MS: Jak na początku rozmawialiśmy, przecież wiadomym jest, że jakaś forma uczczenia Żołnierzy Wyklętych się odbędzie, prawda?
- To święto państwowe, więc zapewne pod patronatem wojewody odbędzie się jakaś uroczystość.
MS: W przestrzeni starego miasta ktoś będzie coś organizował na wzór obchodów i manifestacji. Widziałem plakat, na którym scena staromiejska już była wpisana, zanim podjąłem decyzję i to było bardzo nieeleganckie.
- Pytałem pana Urmanowicza, co planowali? Powiedział, że przemówienia związane z rocznicą i następnie przemarsz pod pomnik żołnierzy AK pod sądem rejonowym i złożenie tam kwiatów.
MS: Mnie o tym nie poinformował. Skoro uzyskali od miasta zgodę na manifestację i przemarsz, to rozumiem, że jest tylko kwestia użycia sceny. Naprawdę zależy mi na tym, by kultura była odklejona od przejawów wszelkiej działalności, które mogą generować polityczny niepokój.
- Scena staromiejska przeze mnie jako dziennikarza postrzegana jest jako scena polityczna.
MS: Dlaczego?
- Na tej scenie od lat co jakiś czas odbywają się manifestacje polityczne, np. KODu.
MS: Wchodzimy w niuanse definicyjne, czy KOD jest ugrupowaniem politycznym?
- Ale na tej scenie występowali też działacze polityczni ze swoim poparciem dla działań i haseł KODu, Również ONR nie jest partią polityczną. Ale ta scena jest zwyczajowo używana np. przez Platformę Obywatelską, sam byłem świadkiem kampanii wyborczej kandydata na prezydenta tej partii Bronisława Komorowskiego właśnie w tym miejscu.
MS: Ale nie za mojej kadencji?
- Nie, mówię o wydarzeniach sprzed objęcia przez pana funkcji dyrektora. Przywołuję jednak te przykłady, by zapytać, na ile będzie pan konsekwentny. Bowiem na manifestacjach KODu nie mówi się na temat przepisów kulinarnych, tylko skanduje się obraźliwe hasła pod adresem np. głowy państwa, w mojej ocenie dość prostackie, trudno takie wystąpienia nie odbierać inaczej, jak w kontekście walki politycznej, walki o władzę. Scena staromiejska była politycznie mocno eksploatowana. Rozumiem, że odcina się pan od tamtego okresu grubą kreską?
MS: Tak, na tyle, na ile ja jestem dysponentem tej przestrzeni. Chciałbym, żeby nikomu do głowy nie przyszło zwracać się z takimi prośbami. Oczywiście, można rozważyć wyjątek na użytek kampanii wyborczych. W tv i radio publicznym też jest darmowy czas antenowy dla partii politycznych startujących w wyborach. Tutaj, w duchu poszanowania ordynacji i gdyby wszystkie ugrupowania się zwróciły do MOKu, że chcą zaprezentować z tej sceny mieszkańcom swój program, można byłoby rozważyć jej udostępnienie na równych zasadach z klasycznym zastrzeżeniem, że MOK nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści ze sceny głoszone. Jednak generalnie chcę bronić niezawisłości kultury, chociaż wiem, że to jest trudne, zwłaszcza dzisiaj.
- Musi pan być przygotowany na presję, gdyż politycy są przyzwyczajeni, że na pstryknięcie palcem mają tę scenę.
MS: Proszę mnie nie przerażać (śmiech).
- Ale tak było. Pan składa bardzo poważne zobowiązanie. Nieco zmieniając temat. W miasto poszła taka informacja czy plotka, że na pierwszym spotkaniu z pracownikami, jako dyrektor miał pan się przedstawić, iż jest „lewakiem i feministą”?
MS: Możliwe. Często tak się deklaruję, ale zawsze z autoironią i świadomym przegięciem, ponieważ takie łatki noszę od wielu już lat. O lewactwie mówię w kontekście przyjęcia na siebie potężnego hejtu, który mnie dopada od osób mi nieprzychylnych albo od osób, które nie podzielają moich poglądów. Jeśli tak mnie nazywają, to ja mówię: okej, nie mam z tym problemu, choć mój katolicko-legalistyczny gen, który wszczepiono mi w dzieciństwie, skutecznie chroni mnie przed jakąś formą zradykalizowanych gestów. Feministę z kolei uznaję za pozytyw i zobowiązanie wobec wszystkich kobiet, które przeczołgał wąsaty patriarchat. Poza tym nikt nie rodzi się dyrektorem. Toteż nie udaję, że się wziąłem z kosmosu, każdy z nas ma jakieś poglądy a czas zweryfikuje, czy ja je potrafię schować i zachować bezstronność. Pogadajmy za pół roku, za rok, oczywiście, jeśli wciąż będę tzw. dyrektorem.
- To oczywiste, tylko rzecz w tym, by nie narzucać swojego światopoglądu, w ramach inżynierii społecznej, inaczej doprowadza to do konfliktów społecznych, jeśli jakaś sfera czuje się wykluczona, np. gdyby w MOKu mogły odbywać się tylko imprezy promujące feminizm a nie dopuszczane byłyby imprezy promujące rodzinę, życie rodzinne.
MS: Feminizm jest filozofią, kwestie płci to kwestie aksjologiczne i kulturowe. Niestety, w Polsce polityka zawłaszcza tę przestrzeń. Nie uwierzy Pan, „lewak i feminista”, w lutym robił imprezę związaną z rodzinami i macierzyństwem. Ot, co!
- Pan przecież jest normalnym człowiekiem, ma rodzinę, dzieci.
MS: I już staję się małżem. Używa Pan słów „normalny” człowiek w kontekście posiadania rodziny i dzieci. A kim są ludzie, którzy ich nie mają? Dajmy pokój. Zrobiliśmy imprezę rodzinną, a jednocześnie już w marcu programujemy cykl wydarzeń „Kobieta nie istnieje” w Galerii Dobro. A żeby jeszcze bardziej zniuansować kulturalną i społeczną rzeczywistość, dla przeciwwagi w Spichlerzu z kolei, proponujemy warsztaty „Kobieta istnieje”.
- Powiedziałem „normalny” w rozumieniu teleologii Arystotelesa. Ale a propos „Kobieta istnieje”. Panie dyrektorze, błagam, mężczyźni też istnieją!
MS: Mam coraz więcej wątpliwości (śmiech).
- No tak, moja córka ma problem ze znalezieniem męża, mówi że otaczają ją zniewieściali narcyzi.
MS: Ma Pan mądrą córkę. To po ojcu, czy po matce?
- Rozsądek, to po matce.
MS: Tak jak Panu wspomniałem, że nikt z nas nie zjawia się z kosmosu, podobnie jest z naszym postrzeganiem sztuki. Już nie jako dyrektor, ale pisarz i twórca uznaję, że tylko sztuka krytyczna, zaangażowana zmienia świat, jest katalizatorem demonów przeszłości, ale też opisuje teraźniejszość dogłębniej niż sztuka schlebiająca oczekiwaniom ogółu.
- Ja postrzegam ten problem w ten sposób. Np. jeśli w mieście jest tylko jedna scena teatralna – samorządowa lub państwowa a zdecydowana większość społeczeństwa opowiada się za światem tradycyjnych wartości (religia, rodzina, patriotyzm) a dyrektorem zostałby wojujący ateista i internacjonalista i potraktowałby swoją funkcję jako misję do przeprowadzenia inżynierii społecznej, czyli głoszenia ze sceny, iż religia to opium dla ludu itd., itp. Wydaje mi się, że takie spektakle mogłyby istnieć, jednak na zasadzie ciekawostki repertuarowej a nie głównego nurtu, że w głównym nurcie jednak powinna znaleźć się klasyka światowa i narodowa. Oczywiście, co innego, gdyby ktoś taki otworzył prywatną scenę, to proszę bardzo.
MS: Chyba ma Pan kogoś innego na myśli. Ja trzymam się daleko od inżynierii społecznej. Zresztą w dzisiejszym czasach, gdy konsumpcyjny styl życia potrzebuje kultury w homeopatycznych dawkach, o jakiej inżynierii mowa? Ale mówiąc poważniej: wracamy do samego początku: konkursów na dyrektorów. Gdy przystępuję do konkursu przedstawiając program, to komisja widzi, czy jestem w tę czy w tamtą stronę odchylony, czy bliżej mi do takiego czy innego świata wartości, jak postrzegam kulturę. Nie wiem, czy jestem „emanacją” Pańskich oczekiwań? Zgłosiłem swój program i został on zaakceptowany.
- Chciałem tylko zwrócić uwagę, na to, że czym innym jest placówka prywatna a czym innym finansowana z pieniędzy mieszkańców. Nieporozumienia w Polsce biorą się z tego, że chce się za wszelką cenę manifestować własną ideologię w miejscu publicznym, finansowanym przez społeczeństwo przeciwko temu społeczeństwu.
MS: To ryzyko i niebezpieczeństwo jest zawsze i zdaję sobie z tego sprawę. Ja nie jestem przeciwko społeczeństwu. Jestem starzejącym się chłopakiem z Zatorza. Ja z tego społeczeństwa wyrastam. Ono mnie ukształtowało. A czy to dar czy fatum, to już inna bajka.
Skomentuj
Komentuj jako gość