"Debatę czterech kandydatów na prezydenta obejrzałem z obowiązku, ale zirytowałem się już całkiem pozasłużbowo.Moja irytacja dotyczyła jednak samej formuły debaty, która to formuła sprawiła, że wszystko sprowadziło się w zasadzie do dodatkowego czasu antenowego dla kandydatów"- pisze Łukasz Warzecha.
Podsumowując:
· Komorowski – mało konkretny, powierzchowny, bezzasadnie wychwalający rząd PO (dowiedziałem się np., że gazoport powstaje dzięki gabinetowi Tuska, co jest dla mnie prawdziwą rewelacją), ale też bez większych wpadek, co jak na dotychczasową kampanię Platformy jest wielkim sukcesem samo w sobie.
· Kaczyński – stosunkowo konkretny, miał kilka autentycznie ciekawych deklaracji, jak ta o bezpłatnych studiach na kilku kierunkach czy powrocie do ustawy Wilczka. Do tego spokojny i nie dający się wyprowadzić z równowagi, mimo bezustannych prób Komorowskiego.
· Pawlak – w większości nijaki i mdły, choć ciekawe było, jak próbował się podczepić pod lansowaną przez Kaczyńskiego koncepcję lidera regionu, zarazem starając się jakoś odróżnić.
· Napieralski – wyjątkowo słaby, momentami groteskowy („jestem pełen dialogu”), bazujący wyłącznie na frazesach, ogólnikach i hasłach z parady równości.
Moja irytacja dotyczyła jednak samej formuły debaty, która to formuła sprawiła, że wszystko sprowadziło się w zasadzie do dodatkowego czasu antenowego dla kandydatów.
· Kandydaci nie mogli sobie odpowiadać, a więc nie mogli ani kontrować, ani zadawać sobie nawzajem trudnych dla siebie pytań. A mieliby o co pytać.
· Prowadzący zostali sprowadzeni do roli prompterów, wyświetlających pytania. Dla każdego były takie same, choć np. Pawlaka należało dociskać o umowę gazową z Rosją, za którą odpowiada, Kaczyńskiego np. o system emerytalny lub stosowanie daleko posuniętej prowokacji w walce z korupcją, a Komorowskiego o stosunek do służb specjalnych albo przetrzymywane w szufladzie projekty opozycji.
· Dziennikarze nie mieli możliwości przerwania, gdy ktoś mówił nie na temat, dopytania, dociśnięcia.
· W konsekwencji nie mogli też skorygować nieprawd i przeinaczeń (o Gazoporcie lub sądach 24-godzinnych).
· Nie było publiczności. Wiem, że po debacie Tusk kontra Kaczyński z 2007 roku problem publiczności w studiu jest drażliwy. Ja jednak nadal jestem zdania, które głosiłem wtedy: polityk musi umieć poradzić sobie nawet z nieprzychylną publicznością. Podczas amerykańskich debat prezydenckich publiczność jest, dopinguje, klaszcze lub gwiżdże. To jest normalne. Prezydent w demokracji też nie zawsze ma przed sobą samych zwolenników. I musi umieć sobie radzić w stresujących sytuacjach.
Jak wyobrażam sobie debatę, która ma sens – w przeciwieństwie do dzisiejszej?
Po pierwsze – prowadzący ma coś do powiedzenia. Ma być świetnie przygotowany i w razie potrzeby ma kandydata dociskać, naświetlać jego krętactwa, domagać się konkretów. Idealnie jest, jeśli każdy kandydat staje oko w oko z krytycznym wobec niego dziennikarzem. Niech Komorowskiego przepytuje Ziemkiewicz albo Wildstein, a Kaczyńskiego – Żakowski albo Lis.
Po drugie – kandydaci zadają sobie nawzajem pytania. Mają też możliwość komentowania swoich wypowiedzi i wchodzenia w starcia.
Po trzecie – w studiu jest publiczność. Nie chodzi oczywiście o politycznych kiboli, ale też nie o publiczność teleturniejową, klaszczącą na rozkaz. Każdy kandydat powinien mieć możliwość sprowadzenia swoich zwolenników.
Po czwarte – każdy kandydat, oprócz pytań standardowych, dostaje też pytania przygotowane specjalnie dla niego, nawiązujące do jego doświadczeń i funkcji, które pełnił lub pełni.
Po piąte – w przedstawionych powyżej warunkach ścisłe trzymanie się zegara traci sens.
Dopiero taka debata mogłaby cokolwiek wnieść. Przy czym zaznaczam, że bardzo ważną rolę mają tu do odegrania prowadzący. To oni powinni pilnować, żeby dyskusja nie sprowadziła się do roli wymiany erystycznych ciosów.
Debata taka jak wczoraj to gigantyczne nieporozumienie.
Łukasz Warzecha, dziennikarz, publicysta dziennika "Fakt", autor wywiadu rzeki z Radosławem Sikorskim "Strefa zdekomunizowana". Współpracownik "Rzeczpospolitej".
salon24.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość