"Myślę, ze współcześni mężczyźni szukają w kobietach kogoś z kim można wspólnie budować mocne i stabilne życie, co wcale nie jest łatwym zadaniem. Każdy ma pragnienie bycia akceptowanym i kochanym takim jaki jest, każdy ma pragnienie posiadania domu".O kobiecym ciele i kobiecej duszy z Filipinką Clarindą E. Calmą, doktorem nauk humanistycznych i członkiem Opus Dei rozmawia dr Zdzisława Kobylińska.
Kobylińska: Co w dzisiejszym świecie współczesnym, gdy kobieta, a zwłaszcza jej ciało jest deprecjonowane, a nawet nadużywane - choćby w reklamach, powinno oznaczać „bycie kobietą”, innymi słowy, co powinno budować tożsamość kobiety?
Calma: Projektant mody, Emanuel Ungaro, powiedział kiedyś, że „prawdziwa elegancja pochodzi od wnętrza”. O tym wnętrzu nigdy nie powinniśmy zapominać, bo to, co powinno budować tożsamość kobiety, to troska nie tylko o swoje ciało, ale i o swoją duszę. Nie możemy zapominać i ignorować faktu, że nasze życie ma wymiar religijny, i nasza dusza potrzebuje Boga, potrzebuje przyjaźni z Bogiem. To ta relacja, ta przyjaźń, jest ostatecznie tym, co daje nam spojrzenie czyste i szczere na drugiego człowieka. Ta przyjaźń pozwala nam patrzeć jakby dalej i głębiej w drugiego człowieka, nie zatrzymując się jedynie na wymiarze zewnętrznym. Ta przyjaźń wreszcie pozwoli nam dostrzec piękno i szlachetność każdej osoby niezależnie od jej wyglądu.
Jest taka anegdota. Znajomi spotykają świeżo upieczonych holenderskich rodziców. Zaglądając do wózeczka pytają: - Co wam się urodziło, chłopiec czy dziewczynka? I otrzymują odpowiedź: - Jeszcze nie wiadomo, jak dorośnie, to zadecyduje. Dziś mówi się często, iż płeć można dostosować do swoich potrzeb, że płeć można sobie wybrać lub zmienić. Tymczasem zdrowy rozsądek podpowiada, że to nie takie proste, bo kobieta i mężczyzna różnią się diametralnie, pozostając oczywiście równymi w godności takim samymi bytami ludzkimi. Jakie zatem najważniejsze różnice widzi Pani w byciu mężczyzną i kobietą?
Zdrowy rozsądek i natura wyraźnie wykazują różnice miedzy kobietami i mężczyznami, i to nie tylko fizjonomiczne, ale i psychiczne. Kobiecie przypisana jest intuicja, wyjątkowy talent przenikania w głąb ludzi i rzeczywistości, która ją otacza. Oprócz tego, kobieta jest bardziej wrażliwa na bogactwo całego świata emocjonalnego. Kobieta ma wzrok bardziej skierowany na druga osobę, na jej smutki, radości i potrzeby. Dużo wagi, my, kobiety, przywiązujemy do uczuć swoich i uczuć innych. To, jak ktoś coś przeżywa, jest dla nas, kobiet tak ważne, że nasze uczucia są częstym tematem naszych rozmów. Nie wydaje mi się, żeby panowie o tym dużo rozmawiali. Nie przesadziłabym zbytnio mówiąc, że często kobieta myśli czując, a czując myśli. To nie jest ani dobre, ani złe, to zależy od tego jak z tego przymiotu korzystamy.
Kim zatem jest kobieta w małżeństwie i w rodzinie? Co jest podstawową rolą kobiety jako żony i matki?
Jest w naszej kulturze filipińskiej piękne powiedzenie, że kobieta jest „światłem domu”. To kobieta jako takie światło potrafi zobaczyć pewne rzeczy, np. że coś w domu jest zepsute, że brakuje jedzenia, że ktoś jest chory, jak inni się czują, czy że coś im się dzieje. To światło jest również drogowskazem dla każdego z członków rodziny. To żony i matki, dzięki swojej niesamowitej intuicji, jeśli ją wykorzystują dobrze, sprawiają, że mąż i każde dziecko będzie naprawdę czuło się kochane i akceptowane takim, jakie jest. I myślę, że akceptacja i miłość, dodaje każdemu członkowi rodziny skrzydeł i pozwala się rozwijać. Kobiecie w szczególny sposób przypisana jest rola prowadzenia domu, co nie oznacza, że ma to robić sama, przecież dom buduje każdy z członków rodziny. Mam tu na myśli fakt, że kobieta jako żona i matka zarządza egzystencją całego domu od opieki zdrowotnej, formacji kulturalnej, intelektualnej i religijnej wszystkich członków rodziny po koordynowanie prac materialnych, tak ważnych do sprawnego funkcjonowania domu. Czy nie jest tak, że każdy z nas, po ciężkim dniu pracy, pragnie wrócić i odpocząć w swoim domu i nie tylko znaleźć tam schronienie, ale też pociechę i nabrać sił do dalszej pracy?
Nie każda jednak kobieta wychodzi za mąż. Wciąż słyszy się w starszym pokoleniu o tzw. „starych pannach”, a w młodszym o byciu „singielką”? Jak te osoby powinny przeżywać swoją samotność? Czy te kobiety mają także do spełnienia jakąś istotną rolę społeczną, moralną, duchową?
Oczywiście, tak różnie czasami okoliczności mogą się ułożyć, że niektóre kobiety nie wychodzą za mąż. Kiedyś zadano obecnemu Prałatowi Opus Dei to pytanie i mnie się spodobało akurat to, co powiedział: „kobieta nie została stworzona, aby wyjść za mąż”. Myślę, że kobieta żyjąca samotnie, dzięki temu, że ma więcej czasu, powinna bardziej być oddana na innym - swoim krewnym, przyjaciołom, aby nieść im pomoc, pocieszać i wspierać. Jedna moja koleżanka, osoba wspaniała, ciepła i bardzo serdeczna pracuje jako nauczycielka i jest osobą samotną. Zawsze podziwiałam jej zdolność nawiązywania głębokich przyjaźni ze swoimi uczniami. Dzieci ją tak uwielbiają! Oprócz tego opiekuje się starszymi osobami mieszkającymi w jej bloku. Myślę, że bez jej pomocy i wsparcia niejednej osobie byłoby bardzo ciężko.
Co Pani sądzi o głosach, które pojawiają się wewnątrz Kościoła katolickiego, ale i poza nim, aby kobiety traktować tak samo jak mężczyzn, to znaczy w praktyce na przykład wyświęcać je na kapłanki? Niektóre Kościoły chrześcijańskie już się na to zdecydowały i czy Kościół katolicki powinien też iść w tym kierunku, jeśli chce nadążyć za nowoczesnością?
Na pytanie jak Kościół powinien się dostosować do nowych zmian w świecie, Bł. Jan Paweł II w książce „Pamięć i Tożsamość” odwołuje się do „macierzyńskiej pamięci Kościoła”. Mówi, ze w historii rodzin, instytucji i narodów, to kobieta zawsze spełniała bardzo ważną funkcję zachowania pamięci, co również oznacza zachowanie tożsamości. Pięknie jeszcze Ojciec Święty dodaje mówiąc, że „W pewnym sensie pamięć należy bardziej do tajemnicy kobiety aniżeli mężczyzny” oraz że „Kościół jest matką, która na podobieństwo Maryi przechowuje całe dzieje o człowieku, zachowując w sercu wszystkie ludzkie problemy”. Nie możemy zapomnieć, że to wolą Jezusa było ustanowienie sakramentu kapłaństwa, który wybierał do tego urzędu tylko mężczyzn. Nam, wobec tego przypisane jest zachowanie pamięci tej jednej z ostatnich woli Jezusa, kiedy to ustanowił sakrament kapłaństwa podczas ostatniej wieczerzy. Kościół nie jest, nigdy nie był ludzkim wymysłem. Tak samo, jak otrzymujemy całe dziedzictwo Kościoła, tak i musimy je następnym pokoleniom wiernie przekazać. Owszem, naturalne jest to, że czasy się zmieniają i dzięki emancypacji kobiety dziś cieszą się z różnych praw, które wcześniej byłyby nie do pomyślenia, jak prawo do głosowania, do edukacji itd. Ale kapłaństwo nie jest kolejnym prawem do nabycia, nie ma czegoś takiego jak „prawo do kapłaństwa” - to jest powołanie. To Bóg sam wybiera osobę i daje powołanie, nie człowiek, ani żadna instytucja.
A czy według Pani Doktor kobiety powinny angażować się w politykę? Kiedyś, gdy sama byłam posłem, doświadczyłam tego, że jest to zajęcie bardzo absorbujące i w jakiś sposób wpływające na zachowanie kobiety. Trudno mi to bliżej sprecyzować, ale panie parające się aktywnie polityką, stają się coraz bardziej „męskie”, nabierają pewnych manier, sposobu bycia, mówienia typowego dla mężczyzn. Czy można się od tego uchronić? A może są zawody, nazwijmy je, nieodpowiednie dla kobiet?
Miałam zaszczyt kiedyś przeprowadzić wywiad z Janne Haaland Matlary, profesorem Uniwersytetu Oslo ( byłą wiceminister spraw zagranicznych Norwegii). Powiedziała coś, o czym zresztą sama pisała w swojej książce „Inna Love Story”: - Potrzebujemy więcej kompetentnych kobiet polityków. To, iż polityka obecnie rządzi się takimi prawami czy zwyczajami – na przykład, że ignoruje godność człowieka, zaniedbuje prawa dotyczące dzieci nienarodzonych, osób starszych czy rodzin, prawdopodobnie wynika stąd, że to głównie panowie uprawiają politykę. Może gdyby znalazło się więcej kobiet mądrych i kompetentnych, to położony zostałby większy nacisk na inne rzeczy bardzo ważne dla społeczeństwa, a często zapomniane, jak chociażby prawa chroniące rodzinę, czy prawa pracy uznające pracę kobiet w domu.
A co Pani sądzi o poglądach feministek – kobiet wyemancypowanych, walczących o tak zwane „prawo do swojego brzucha”, co oznacza konkretnie stanowisko „pro choice”, domagających się refundowania antykoncepcji, postulujących identyczne traktowanie ich jak mężczyzn, choćby to miało znaczyć bycie górnikiem, czy żołnierzem, walczącym na polu bitwy?
Państwo powinno zadbać o stworzenie takich warunków społecznych, które zapewniłyby pełny rozwój każdemu człowiekowi. Ja bym tu położyła nacisk na słowo „pełny”, ponieważ nie chodzi o to, aby tylko znaleźć rozwiązanie tymczasowe zwracając uwagę na przykład tylko na potrzebę sfery seksualnej bez żadnych zobowiązań, bo na dłuższą metę wątpię czy rzeczywiście to jest dobre dla kobiet i dla całego społeczeństwa. Kobiety, które uważają, że maja „prawo do swojego brzucha”, domagając się refundowania antykoncepcji, zapominają o tym, że ich zachowanie i wybory nie tylko wpływają na ich dalsze losy, za które musza brać odpowiedzialność, ale i również na losy innych ludzi w społeczeństwie. Badania wyraźnie wskazuje na to, że osoby o właśnie takiej antykoncepcyjnej mentalności są bardziej skłonne do popełniania aborcji. A więc to są osoby, które uważają za swoje prawo decydowanie o życiu drugiego człowieka. A jakim prawem? Martwi mnie jeszcze inna rzecz, bo w gruncie rzeczy chodzi nie o miłość prawdziwą i troskę o drugą osobą, ale często za takim wykrzykiwaniem kryje się podejście głęboko egoistyczne, czy nawet hedonistyczne. Nie kocha się drugiej osoby samej w sobie, tylko to, co taka osoba mi daje. Zachodzi tu instrumentalne podejście do życia seksualnego i ostatecznie do drugiego człowieka. Wchodząc w jakikolwiek związek, nie mogę myśleć wyłącznie w kategoriach: co mnie się podoba, jakie korzyści z tego będę miała, bo takie podejście do sprawy skazuje każdy związek na porażkę. Wchodzi się w związek właśnie po to, aby się drugiej osobie oddać, aby móc później coś wspólnie budować.
Feministki domagają się także zmiany języka w odniesieniu do kobiet, a więc nie pani premier, ale premierka, pełnomocniczka, ginekolożka, teolożka, filozofka i konsekwentnie także doktorka, może ministerka, górniczka. Przekornie powiem, że nie chcę, aby mnie nazywano doktorką, chyba że pana doktora zaczniemy nazywać doktorkiem, a profesora „profesorkiem”. Choć mężczyźni, moim zdaniem, mają wystarczająco dużo oleju w głowie, aby nie pozwolić sobie na podobne dziwactwa. Co Pani, jako filolog sądzi o tych sztucznych neologizmach, moim zdaniem, celowo propagowanych w mediach?
Może to mój brak wyczucia języka polskiego, choć długo już się uczę i posługuję tym językiem, ale nie specjalnie mnie to razi. Poza tym, chyba to jest naturalny kierunek zmiany języka, zwłaszcza, że wcześniej nie było tyle kobiet wykonujących tak liczne zawody, a teraz dużo kobiet pracuje zawodowo jako lekarze, nauczyciele akademiccy, biznesmeni. Należy tylko być świadomym tego, że każde słowo ma cały szereg skojarzeń, które wpływają na nasze ich rozumienie i używanie. Zaznaczając płeć osoby wykonującej jakiś zawód, przywołujemy sobie również cechy związane ze sposobem jego realizacji. Chyba jest to już lepsze rozwiązanie niż to, które niedawno ustanowił rząd hiszpański eliminując kategorie płci w formularzach i wprowadzając w zamian tylko, np.: rodzic A i rodzic B.
A co zaproponowałaby Pani jako reakcję na feminizm? Czy istnieje jakiś ruch, alternatywa, propozycja jako skuteczne przeciwdziałanie nachalnemu feminizmowi?
We wspomnianym wywiadzie z Panią Minister Janne Haaland Matlary, zapytałam akurat o „nowy feminizm”, który zaproponował Ojciec Święty Jan Paweł II. Jako osoba reprezentująca delegację watykańską na Konferencji poświeconej kobiecie w Pekinie w 1995 r., podkreśliła, że Ojciec Święty nie zamierzał założyć nowego ruchu feministycznego, chciał tylko zaznaczyć to, że nie możemy pozwolić na zawłaszczenie terminu „feminizm” tylko przez jedną grupę osób o konkretnych poglądach, dlatego zaproponował „nowy feminizm”. Ale proszę zauważyć - zostawił rzeczownik „feminizm” - i wydaje mi się, że tak powinno być. Nowy feminizm, który przypomni – bo zawsze tak było od samego początku chrześcijaństwa – o równej godności kobiety i mężczyzny.
Dziś najczęściej ludzie oceniają innych po wyglądzie, mimo znanej sentencji: „non vestimentum virum ornat, sed vir vestimentum”. Jak kobieta powinna eksponować swoją kobiecość (nie mylić z eksponowaniem swej seksualności). Czy wszystko, co proponuje moda jest naprawdę do przyjęcia? Często, gdy patrzę na swoje studentki wytatuowane, z dredami, z kolczykami w nosie czy w języku, mocno wymalowane, zastanawiam się, gdzie przebiega granica między tym, co mi wolno, a tym, czego szanująca się dziewczyna czy kobieta powinny unikać?
Zgadza się, że w obecnych czasach zbyt dużo wagi przywiązujemy to wyglądu. Zewnętrzny wygląd, makijaż, ubrania i nawet marki tych ubrań są dla nas wyraźnym znakiem przypisania do konkretnej grupy społecznej. Myślę, że warto przypomnieć sobie podstawowe zasady elegancji, ubiera się odpowiednio do stanu i okoliczności. Jeżeli dostajemy zaproszenie na przykład na bal, to w zaproszeniu powinno być napisane jaki ubiór obowiązuje, w Anglii zaznaczają rodzaj np. garnituru mężczyzn –„bow and tie” czy „smoking jacket”, a według tego kobiety już wiedzą jak się ubrać. Myślę, że takie zasady powinny nas obowiązywać zawsze. Ubieramy się nie tylko dla siebie, ale i dla ludzi, z którymi przebywamy. Pewnie, że najchętniej bym ubrała jeansy, bawełnianą koszulę i adidasy na co dzień, ale jako wyraz szacunku wobec moich studentów oraz kolegów w pracy, staram się ubierać elegancko i gustownie. Ludzie na nas patrzą cały czas i skoro już muszą to robić, niech mają z tego trochę przyjemności, potrzeby estetyczne też należy uszanować.
Co Pani myśli o tak zwanym inwazyjnym poprawianiu urody, gdy kobiety dla urody gotowe są poddać się katorżniczej diecie, aby osiągnąć rozmiar 36 czy zabiegom chirurgicznym, które sprawiają, że kobiety wychodzące spod ręki chirurga tej samej kliniki zaczynają być podobne do siebie, albo na przykład do lalki Barbie?
Nigdy nie byłam zwolennikiem chirurgii plastycznej, z wyjątkiem potrzeb zdrowotnych czy nawet czasami i estetycznych powodów, kiedy jest to konieczne. Z tą praktyką spotkałam się wcześniej jeszcze w szkole na Filipinach. Niektóre koleżanki zdecydowały się na takie zabiegi. Najczęściej poprawiały sobie nos, bo był za płaski, zagłębiał oczy itd. Oczywiście, powinniśmy o siebie, o swoje zdrowie, o swój wygląd dbać. Ale obawiam się, że w inwazyjnym poprawianiu urody chodzi o coś innego, bardziej istotnego, brak akceptacji siebie, swojego wyglądu i wieku.
Jak Pani postrzega Polki, jeśli chodzi o ich styl ubierania się, zachowania, podkreślania swojej kobiecości?
Myślę, ze Polki są bardzo ładne, zadbane i delikatne. Język ich ciała, czyli gestykulacje, są również bardzo subtelne, bardzo kobiece. Pamiętam kiedy dopiero co przyjechałam tu do Polski byłam miło zaskoczona tym, że na przykład latem kobiety o wiele częściej ubierają się w spódnice i sukienki. Wolę delikatniejszą i subtelniejszą kolorystykę niż na przykład u nas, gdzie kobiety używają o wiele większej gamy kolorów w ubraniach. Polki mniej też używają akcesoriów niż my. U nas kobiety stosują więcej różnych dodatków: biżuterię, torby, paski do ubrań.
A co oznacza w Pani rozumieniu, kobiety żyjącej w symbiozie dwóch kultur: filipińskiej i polskiej - elegancja, szyk, dobry gust, smak, wyczucie granicy między tym co kobietę upiększa, a tym co szpeci?
Trzeba zacząć od tego, że Polska i Filipiny mają zupełnie inne klimaty. Filipiny to kraj tropikalny, nie ma zmiany pór roku. Są tylko pory deszczowe i suche, tak więc w uproszczeniu można powiedzieć, że jest cały czas lato. Przyjeżdżając tutaj do Polski, musiałam od zera się nauczyć jak się ubierać na zimę, odkryłam również znaczenie kolorystki. Zimą ubieramy się w kolorach bardziej stonowanych, a wiosną chętnie ubierzemy sobie kolory jasne, to też chyba wynika z potrzeby oka, bo skoro natura się zmienia, to my także chcemy się w te zmiany jakoś wkomponować. Usłyszałam kiedyś od autorki wielu książek o modzie, Evy Maria Trujillo Rescheiter, że kobieta najlepiej zaznacza swoją elegancję, kiedy nie razi oczu i dopasowuje się do swojego otoczenia. Co nie oznacza z kolei, że skoro wszystkie wkładają sobie miniówki to i ja też. Należy pamiętać o tym, ze nasz ubiór ma być dopasowany do okoliczności, w jakich się znajdujemy. Inaczej się ubieramy na plażę, a inaczej do pracy, inaczej w domu, a inaczej na imprezę. Ponadto powinnyśmy pamiętać, że nasz ubiór też wywołuje określone reakcje u innych osób. Jeżeli kobieta wkłada duży dekolt i krótką spódniczkę, nie powinna się dziwić, że od razu panowie, których spotyka będą na nią bardziej spoglądać, czy nawet pozwalać sobie na nieodpowiednie żarty, czy komentarze. Ja osobiście takich rzeczy nie życzę sobie.
Jak się ma piękno duchowe kobiety do jej cielesności? Jak należy żyć, postępować, zachowywać się, aby piękna dusza emanowała z nas i czyniła zarazem pięknym nasze ciało?
Wyczytałam kiedyś takie zdanie z „Esejów do kobiet” Edyty Stein, które mnie wówczas zaskoczyło, ale z biegiem lat, mnie coraz bardziej przekonuje. Zdanie brzmi: „kobieta ma inną duszę, duszę kobiecą”. Myślę, że skoro mamy zupełnie inną fizjonomię niż panowie, to może logiczne jest to, ze mamy inną psychikę, a może nawet inną duszę. To oznacza, że my kobiety mamy inne granice wstydliwości i potrzeby intymności. Dusza kobieca jest wrażliwsza, przenikliwsza i może dlatego często nam kobietom przypisuje się intuicję. Piękno naszej duszy podkreślamy, wzmacniamy, dbając o nasze ciało, ale dbając także o prawo do intymności. Warto również wzbogacić swoje życie wewnętrzne poprzez lekturę dobrych książek. Dużo kobiet karmi się tylko wiedzą czerpaną z błyszczących gazet, które nam oferują bardzo płaską i ograniczającą wizję kobiety. Uważam, że kobiety powinny również często czytać książki z literatury pięknej, filozofii człowieka i teologii ciała - akurat dwoje wielkich filozofów XX w pisało o tym, Edyta Stein oraz Jan Paweł II.
Jakie kobiety według Pani naprawdę podobają się współczesnym mężczyznom? Na co kobieta powinna zwrócić uwagę, jeśli chce podobać się wartościowemu mężczyźnie, który byłby dobrym mężem i ojcem? Czy w Pani kulturze te kryteria są podobne czy różnią się? A jeśli tak, to na czym polega owa różnica?
Myślę, ze współcześni mężczyźni szukają w kobietach kogoś z kim można wspólnie budować mocne i stabilne życie, co wcale nie jest łatwym zadaniem. Każdy ma pragnienie bycia akceptowanym i kochanym takim jaki jest, każdy ma pragnienie posiadania domu. I kobieta ma naturalne talenty, które służą budowaniu domu. Myślę, że mężczyźni nie tylko potrzebują wsparcia w swoich rozterkach, trudnościach i sukcesach, ale potrzebują czuć się kochanymi w sprawach pozornie błahych – że mają dobrze usmażony kotlet schabowy i czystą wyprasowaną koszulę. Aby przejść owocnie przez całą wędrówkę życiową, pełną odkryć, przygód i wyzwań mężczyzna potrzebuje wsparcia u kobiety, a kobieta u mężczyzny. Ale kobieta powinna siebie bardzo dobrze znać, przynajmniej wyrobić sobie zdrowy nawyk autorefleksji, zadawać sobie nawet w ciągu dnia pytanie, co do zasadność i sensu swoich reakcji i zachowań - jakie rzeczy ją cieszą, a jakie nie, co dla niej jest naprawdę ważne, co sprawia przykrość. Myślę, że dopiero wtedy, kiedy kobieta trzyma siebie w garści jest w stanie dać coś drugiej osobie. Uogólniając, można by powiedzieć, że podobne wzorce i ideały kobiet panują na Filipinach i w Polsce, gdyż zauważyłam, że w porównaniu do innych społeczeństw, dużą wartość przywiązujemy do domu i rodziny. W naszej kulturze panuje przekonanie, że kobieta powinna być delikatna, subtelna, ale i zarazem bardzo mężna w podejmowaniu ciężkiego zadania wspólnego z mężczyzną prowadzenia domu i wychowania dzieci. I z tego, co zaobserwowałam tak samo jest w Polsce.
Moim wzorem pięknej kobiety (pod każdym względem) jest oczywiście Maryja, ale także na przykład Zdzisława z Moraw, Teresa od Dzieciątka Jezus, Gianna Beretta Molla, czy mało znana w Polsce Dorothy Day (mimo że w młodości dopuściła się aborcji), prof. Anna Świderkówna, czy niedawno zmarła Agata Mróz. A jakie wzory kobiecości ma Pani Doktor? Jakie postaci mogłaby zaproponować nam, Polkom, do naśladowania?
Moja osobista bohaterka to Lady Anne Dacre z Arundel, (1557 – 1630). Od dawna fascynuje mnie jej postać, gdyż w niej dostrzegam mój ideał kobiety, kobiety silnej i mężnej. Była bardzo oddana swojej rodzinie i innym, będąc ostoją i iskrą nadziei dla wszystkich w obliczu wielu cierpień. Przeszła na katolicyzm w wieku 24 lat, kiedy to w Anglii być katolikiem oznaczało być zdrajcą wobec króla. Czując potrzebę kierownictwa duchowego nie tylko dla siebie, ale i dla katolików żyjących w jej hrabstwie, postanowiła sprowadzić księdza jezuitę, Roberta Southwella, do swojego zamku. Prowadziła nie tylko coś w rodzaju podziemnego kościoła w swoim domu, ale i nielegalną drukarnię, aby móc wydawać dobre książki – dbała więc o formację duchową i kulturalną swego otoczenia. To wszystko oznaczało wielkie ryzyko. Jej mąż ostatecznie został aresztowany za ukrywanie księdza, później umarł w Wieży Londynu. Na nią spadła cała troska prowadzenia i domu, i hrabstwa. Dbała także o korespondencję ze swoim mężem,( która zresztą jest taka piękna) wspierając go w tych ciężkich chwilach i utrwalając w wierze. Po męczeństwie Southwella, Lady Anne, wprowadziła w życie program ascetyczny w duchu jezuickim, dbała o życie modlitewne, o prace w domu, o dobrobyt wszystkich mieszkańców jej hrabstwa – np. odwiedzając chorych i wspierając umierających. A kiedy jej cały majątek został skonfiskowany przez władze, z racji tego, że nie chciała przejść na protestantyzm, postanowiła żyć bardzo skromnie, ale cały czas nienagannie dbając o cały majątek rodzinny i troszcząc się o każdy szczegół materialny. Wiele posiadłości właśnie przez zaniedbanie popadło wówczas w Anglii w ruinę, a dzięki temu, że Lady Anne tak dobrze zadbała o ten zabrany przecież majątek, to mogła go odzyskać z powrotem i w całości po prawie trzydziestu latach przekazać swoim potomkom.
Należy Pani do Opus Dei. Nasi Czytelnicy w zasadniczych zarysach z pewnością wiedzą czym jest Dzieło i kim jest jego założyciel, Josemaria Escriva de Balaguer. Jak w Opus Dei postrzega się kobietę, jaki rodzaj duchowości proponuje się jej, ale także jaki sposób bycia i stylu? Pamiętam ze studiów doktoranckich w Rzymie, czy pobytów w hiszpańskiej Pampelunie (gdzie mieści się także uniwersytet Opus Dei), że ilekroć uczestniczyłam w różnych uroczystościach kościelnych, tylekroć mogłam bez omyłki wskazać kobiety i dziewczęta należące do Opus Dei. Miały zawsze piękne, lśniące nienaganne fryzury, proste, ale dobrej jakości suknie, bluzeczki czy spódnice, często jakiś skromny sznur pereł na szyi, czy gustowne kolczyki, świetnie dobrane buty i inne dodatki, subtelny makijaż (lub wcale), za to śliczne, świeże i zadbane cery itd. Były to kobiety z klasą, szykiem, od których, w moim pojęciu, można było uczyć się dobrego gustu.
Opus Dei nie ma innego programu dla postrzegania kobiet, niż ten, który oferuje chrześcijaństwo – czyli kobieta, jak i mężczyzna są równi w godności. Nie ma więc innego stylu ubierania się, który by nie obowiązywał każdego dobrego chrześcijanina. Każdy i każda ubiera się wedle uznania, wedle swojego gustu. Staramy się ubrać dobrze, godnie, elegancko i skromnie. Jeśli mam pamiętać o tym, ze mój ubiór jest wyrazem szacunku wobec innych, to staram się to dobrze robić, dbam o szczegóły takie jak fryzura, makijaż, czystość ubrań i dopasowanie ich do siebie. Lubię o tym myśleć w kategoriach „techne” lub „recta ratio factibilium”, czyli jako o sztuce, która umiejętnie stosuje nawyki intelektualne. W końcu ubieramy się „po coś” i „dla kogoś”. Poza tym, jeżeli chcemy innym umilić i ułatwić życie, to dbanie o estetykę wyglądu, jest również pewną służbą drugiej osobie.
Clarinda E. Calma (ur. 1973 w Manilii, Filipiny) jest doktorem nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Filipin w Manilii, a potem studiowała filologię angielską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W 2006 obroniła doktorat na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej zainteresowania naukowe skupiają się wokół poezji metafizycznej i historii kultury Wielkiej Brytanii w szesnastym wieku. Opublikowała artykuły dotyczące angielskich poetów metafizycznych Roberta Southwella i John’a Donne’a. Obecnie pracuje w Krakowie.
Wywiad ukazał się w majowym numerze miesięcznika Debata
Skomentuj
Komentuj jako gość